Socjalne obietnice i
straszenie homoseksualnym lobby to dla PiS oczywisty wybór i konieczność w
europarlamentarnej kampanii. Jakakolwiek rozmowa o polskiej polityce w Europie
byłaby dla Jarosława Kaczyńskiego samobójcza
Polacy wciąż są najbardziej
prounijnym spośród europejskich narodów. Dlatego w
ramach uspokajania lęków przed polexitem kampania PiS prowadzona jest
pod unijnym sztandarem i pod hasłem „Polska sercem Europy”. Tyle tylko, że dla
Kaczyńskiego, Morawieckiego i Dudy Europą już od dawna nie jest Unia.
Najlepiej pokazują to osobiste spotkania prezesa z antyunijnymi prawicowymi
populistami, liderami włoskiej Ligi i hiszpańskiego Vox. A także rozmowy o koalicji PiS w Parlamencie Europejskim
prowadzone przede wszystkim przez Adama Bielana.
- Bielan jest totalnie obrotowy. Jeszcze parę lat temu prezentował się
Kaczyńskiemu jako jedyny kompetentny, który potrafiłby załatwić ponowne
przyjęcie PiS do frakcji chadeckiej w europarlamencie. Dziś wie, że priorytetem
prezesa jest trwałe pozyskanie głosów młodych nacjonalistów i eurosceptyków
na prawo od PiS, zatem przedstawia się jako najlepszy pośrednik w rozmowach z
partiami zachodnioeuropejskiej skrajnej prawicy - mówi jeden z naszych
informatorów.
Zbliżenie z najbardziej radykalnymi eurosceptykami uniemożliwia jednak
rządowi skuteczne negocjacje w sprawie budżetu UE. A tam Polska oberwała
najbardziej. Już dziś - czyli jeszcze przed zastosowaniem reguł wiążących
wypłaty unijne z przestrzeganiem praworządności - tracimy z naszego portfela
ponad 30 miliardów euro, podczas gdy cały budżet Unii na lata 2021-2027 ma być
o ok. 200 miliardów euro wyższy.
W dodatku wcale nie wiadomo, czy inicjatywa Bielana w ogóle się uda. Dla
włoskiej, francuskiej czy hiszpańskiej skrajnej prawicy priorytetowym sojusznikiem
będą w przyszłym europarlamencie nie Polacy, ale populiści z Alternatywy dla
Niemiec. A znalezienie się PiS w jednej frakcji z ugrupowaniem jawnie antypolskim
i „broniącym honoru Wehrmachtu” byłoby dla Kaczyńskiego bardzo ryzykowne w
polityce krajowej.
CZTERY LATA PORAŻEK
W 2015 roku PiS rozpoczęło
swoje rządy od ataku na Brukselę jako
„narzędzie niemieckiej dominacji w Europie”, Kaczyński nie myślał o cenie.
Uważał, że unijne prawa i normy będą wiązać mu ręce przy niszczeniu praworządności
i budowaniu nieliberalnej demokracji. Bardzo konsekwentnie przedstawiał więc
Brukselę jako zagrożenie dla polskiej suwerenności, używając łatwo
docierającej do prawicowych wyborców historycznej narracji o mocarstwach
zaborczych czy wręcz Trzeciej Rzeszy.
W konsekwencji tej polityki przez cztery lata rządów PiS przegraliśmy
walkę o Nord Stream
2, o europejski budżet. O nowe regulacje dotyczące unijnego rynku pracy i usług,
osłabła też pozycja Polski w kluczowym dla nas sporze o pracowników delegowanych. Podnoszonych w kampaniach 2015 roku
wyrównania dopłat dla polskich rolników z dopłatami w Niemczech i Francji nie jest już przez Kaczyńskiego nawet wspominany,
skoro w przyszłym budżecie UE dopłaty dla polskich rolników i fundusze na
rozwój polskiej wsi są drugą (obok funduszy na politykę spójności) pozycją,
gdzie tracimy miliardy w stosunku do budżetu wynegocjowanego przez rząd
PO-PSL.
Przegraliśmy w polityce klimatycznej. Nasze zaległości w budowaniu
gospodarki niskoemisyjnej są już tak duże, że praktycznie uniemożliwiają
dostosowanie się do unijnych norm bez gigantycznego ryzyka dla wzrostu
gospodarczego. Właśnie narastające niedopasowanie Polski w obszarze polityki
klimatycznej jest jedną z najważniejszych furtek otwartych przez Kaczyńskiego w stronę polexitu. Gospodarka
oparta na węglu (za rządów PiS w coraz większej części importowanym z
Putinowskiej Rosji) jest gospodarką realnie wychodzącą z Unii.
Do roku 2015 Polska była też współtwórcą całej unijnej polityki
solidarności energetycznej. Mieliśmy koncepcje i ludzi potrafiących to robić - nie tylko wśród
europarlamentarzystów PO, PSL czy SLD, lecz także wśród ludzi wysyłanych
wówczas do Brukseli przez PiS. Od czterech lat polityka energetyczna wspólnoty
jest jednak prowadzona całkowicie ponad naszymi głowami.
Przegraliśmy też w polityce wschodniej. Partnerstwo Wschodnie, dzięki
któremu Ukraina wyrwała się z objęć Kremla, było osobistym projektem Radosława
Sikorskiego, dla którego Polska zdołała jednak uzyskać nie tylko poparcie
krajów Europy Środkowej czy Berlina, lecz także bardzo niechętnego wobec
wszelkiego drażnienia Rosji Paryża. Dziś nie ma nawet resztek współpracy w Trójkącie
Weimarskim (Warszawa, Berlin. Paryż), negocjacje w sprawie Ukrainy toczą się w
formacie normandzkim (bez udziału Warszawy). Dwustronne kontakty Berlina i
Paryża z Moskwą odbywają się bez udawania, że opinie rządu PiS są w ogóle
brane pod uwagę.
Szczególnie po czołowym zderzeniu polityki historycznej Polski i
Ukrainy, rozpoczętym od niesławnej pisowskiej nowelizacji ustawy o IPN, Kijów
powtarza otwarcie, że „Polska przestała być ambasadorem Ukrainy w UE”. Tę funkcję
przejęła Litwa, która nie jest skonfliktowana z Brukselą, a jej rząd nie
próbuje budować w Parlamencie Europejskim koalicji z sojusznikami Putina.
SPADAJĄCE MASKI EUROENTUZJASTÓW
Trudno się dziwić porażkom w kluczowych dla polskich interesów tematach polityki europejskiej,
skoro przedstawicieli kolejnych PiS-owskich rządów nie było nawet przy stole
rokowań. Dyplomatyczne narzędzia naszej polityki zostały całkowicie zniszczone
przez Witolda Waszczykowskiego (dziś wybierającego się do Parlamentu Europejskiego),
a jego następca Jacek Czaputowicz okazał się politykiem słabym i pozbawionym jakiegokolwiek wsparcia w obozie władzy.
Najpierw upokorzył go sam Kaczyński, publicznie nazywając szefa MSZ
eksperymentem. Potem dyrektor generalny MSZ Andrzej Papierz, korzystając ze
wsparcia Mariusza Kamińskiego i Zbigniewa
Ziobry, upokarzał swojego szefa przy każdej okazji. Prowadzi on własną politykę
personalną w resorcie, a jednocześnie donosi Kaczyńskiemu, że Czaputowicz
chroni komunistycznych agentów i ludzi Geremka. Właśnie dlatego niedawne expose szefa MSZ zostało uznane za ostatnie nie tylko przez
opozycję, lecz także przez ludzi PiS, którzy uważają, że minister nie przetrwa
rekonstrukcji rządu po eurowyborach.
Jarosławowi Kaczyńskiemu pozostaje dziś powstrzymywanie swoich ludzi
przed kontynuowaniem ataków na Brukselę, do których wcześniej sam ich ośmielał.
Jednak maski euroentuzjastów nie trzymają się twarzy polityków rządzącej
prawicy. Konflikt z Brukselą w sprawie łamania praworządności w Polsce narasta,
a jego apogeum ma być orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie
legalności nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Ma ono zostać ogłoszone 23 maja, a więc trzy dni przed wyborami do Parlamentu
Europejskiego.
Przy tej okazji wyszło też na jaw, że Zbigniew Ziobro nie ma zamiaru stosować
się do polityki miłości wobec UE, ponieważ jego osobisty plan w wojnie
sukcesyjnej o schedę po prezesie zakłada
odwołanie się do najbardziej nacjonalistycznego i antyeuropejskiego elektoratu na prawym skrzydle obozu
władzy, a także na prawo od PiS. Właśnie dlatego reprezentant Ziobry przed
Trybunałem Sprawiedliwości UE zerwał wszystkie wcześniejsze uzgodnienia z
Morawieckim i Czaputowiczem, żądając wykluczenia z orzekającego składu samego
prezesa Trybunału jako osoby mogącej orzekać stronniczo. Ten wniosek znacznie
zwiększył ryzyko prestiżowej porażki rządu Morawieckiego na parę dni przed
wyborami.
To także prokuratorzy Zbigniewa Ziobry zdecydowali o bezkarności Piotra
Rybaka i jego narodowców, którzy manifestując pod otwarcie antysemickimi hasłami,
niszczą wizerunek państwa rządzonego przez PiS. Twarda licytacja o głosy
narodowców rozpoczęta przez Ziobrę zablokowała też proeuropejski wizerunkowy
zwrot Morawieckiego czy Joachima Brudzińskiego. Policja Brudzińskiego nie chce
drażnić narodowców, skoro prokuratura Ziobry gwarantuje im później bezkarność.
Z kolei Mateusz Morawiecki nie usunie z rządu
Adama Andruszkiewicza - nie dość, że byłego szefa Młodzieży
Wszechpolskiej, to jeszcze człowieka podejrzanego o fałszerstwa wyborcze - bo
na tle Ziobry wyszedłby w oczach narodowców na mięczaka.
Kaczyński musi zatem przedstawiać swój obóz jako ekipę, której
międzynarodowe porażki są konieczną ceną za „wstawanie z kolan”. Katastrofa w
stosunkach z Unią Europejską to koszt obrony Polaków przed homodyktatem, a
katastrofa w stosunkach z Izraelem to cena za narodową dumę odzyskiwaną dzięki
PiS-owskiej polityce historycznej. W rzeczywistości Polska słono płaci za
ideologiczne błędy Kaczyńskiego. I nieudolności ludzi, którym prezes PiS powierzył
prowadzenie polityki zagranicznej.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz