poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Polexit pod gwiaździstym sztandarem



Socjalne obietnice i straszenie homoseksualnym lobby to dla PiS oczywisty wybór i konieczność w europarlamentarnej kampanii. Jakakolwiek rozmowa o polskiej polityce w Europie byłaby dla Jarosława Kaczyńskiego samobójcza

Polacy wciąż są najbardziej prounijnym spośród europejskich naro­dów. Dlatego w ra­mach uspokajania lęków przed polexitem kampania PiS prowa­dzona jest pod unijnym sztanda­rem i pod hasłem „Polska sercem Europy”. Tyle tylko, że dla Ka­czyńskiego, Morawieckiego i Dudy Europą już od dawna nie jest Unia. Najlepiej pokazują to osobiste spotkania prezesa z antyunijnymi prawicowymi populistami, lide­rami włoskiej Ligi i hiszpańskie­go Vox. A także rozmowy o koalicji PiS w Parlamencie Europejskim prowadzone przede wszystkim przez Adama Bielana.
   - Bielan jest totalnie obrotowy. Jeszcze parę lat temu prezento­wał się Kaczyńskiemu jako jedy­ny kompetentny, który potrafiłby załatwić ponowne przyjęcie PiS do frakcji chadeckiej w europarlamencie. Dziś wie, że priorytetem prezesa jest trwałe pozyskanie gło­sów młodych nacjonalistów i euro­sceptyków na prawo od PiS, zatem przedstawia się jako najlepszy po­średnik w rozmowach z partiami zachodnioeuropejskiej skrajnej prawicy - mówi jeden z naszych informatorów.
   Zbliżenie z najbardziej radykal­nymi eurosceptykami uniemoż­liwia jednak rządowi skuteczne negocjacje w sprawie budżetu UE. A tam Polska oberwała najbardziej. Już dziś - czyli jeszcze przed zasto­sowaniem reguł wiążących wypłaty unijne z przestrzeganiem prawo­rządności - tracimy z naszego port­fela ponad 30 miliardów euro, podczas gdy cały budżet Unii na lata 2021-2027 ma być o ok. 200 miliar­dów euro wyższy.
   W dodatku wcale nie wiadomo, czy inicjatywa Bielana w ogóle się uda. Dla włoskiej, francuskiej czy hiszpańskiej skrajnej prawicy priorytetowym sojusz­nikiem będą w przyszłym europarlamencie nie Polacy, ale populiści z Alternatywy dla Niemiec. A znalezienie się PiS w jednej frakcji z ugrupowaniem jawnie antypol­skim i „broniącym honoru Wehrmachtu” byłoby dla Kaczyńskiego bardzo ryzy­kowne w polityce krajowej.

CZTERY LATA PORAŻEK
W 2015 roku PiS rozpoczęło swoje rządy od ataku na Brukselę jako „narzędzie niemieckiej dominacji w Europie”, Kaczyński nie myślał o cenie. Uważał, że unijne prawa i normy będą wiązać mu ręce przy niszczeniu pra­worządności i budowaniu nieliberalnej demokracji. Bardzo konsekwentnie przedstawiał więc Brukselę jako zagro­żenie dla polskiej suwerenności, używa­jąc łatwo docierającej do prawicowych wyborców historycznej narracji o mo­carstwach zaborczych czy wręcz Trzeciej Rzeszy.
   W konsekwencji tej polityki przez cztery lata rządów PiS przegraliśmy wal­kę o Nord Stream 2, o europejski budżet. O nowe regulacje dotyczące unijnego rynku pracy i usług, osłabła też pozy­cja Polski w kluczowym dla nas sporze o pracowników delegowanych. Podnoszonych w kampaniach 2015 roku wyrównania dopłat dla pol­skich rolników z dopłatami w Niemczech i Francji nie jest już przez Kaczyńskiego nawet wspominany, skoro w przyszłym budżecie UE dopłaty dla polskich rolni­ków i fundusze na rozwój polskiej wsi są drugą (obok funduszy na politykę spój­ności) pozycją, gdzie tracimy miliardy w stosunku do budżetu wynegocjowane­go przez rząd PO-PSL.
   Przegraliśmy w polityce klimatycznej. Nasze zaległości w budowaniu gospodar­ki niskoemisyjnej są już tak duże, że prak­tycznie uniemożliwiają dostosowanie się do unijnych norm bez gigantycznego ry­zyka dla wzrostu gospodarczego. Właś­nie narastające niedopasowanie Polski w obszarze polityki klimatycznej jest jed­ną z najważniejszych furtek otwartych przez Kaczyńskiego w stronę polexitu. Gospodarka oparta na węglu (za rządów PiS w coraz większej części importowa­nym z Putinowskiej Rosji) jest gospodar­ką realnie wychodzącą z Unii.
   Do roku 2015 Polska była też współ­twórcą całej unijnej polityki solidarno­ści energetycznej. Mieliśmy koncepcje i ludzi potrafiących to robić - nie tyl­ko wśród europarlamentarzystów PO, PSL czy SLD, lecz także wśród ludzi wy­syłanych wówczas do Brukseli przez PiS. Od czterech lat polityka energetyczna wspólnoty jest jednak prowadzona cał­kowicie ponad naszymi głowami.
   Przegraliśmy też w polityce wschod­niej. Partnerstwo Wschodnie, dzię­ki któremu Ukraina wyrwała się z objęć Kremla, było osobistym projektem Ra­dosława Sikorskiego, dla którego Polska zdołała jednak uzyskać nie tylko popar­cie krajów Europy Środkowej czy Berli­na, lecz także bardzo niechętnego wobec wszelkiego drażnienia Rosji Paryża. Dziś nie ma nawet resztek współpracy w Trójkącie Weimarskim (Warszawa, Berlin. Paryż), negocjacje w sprawie Ukrainy to­czą się w formacie normandzkim (bez udziału Warszawy). Dwustronne kon­takty Berlina i Paryża z Moskwą odbywa­ją się bez udawania, że opinie rządu PiS są w ogóle brane pod uwagę.
   Szczególnie po czołowym zderzeniu polityki historycznej Polski i Ukrainy, rozpoczętym od niesławnej pisowskiej nowelizacji ustawy o IPN, Kijów powta­rza otwarcie, że „Polska przestała być ambasadorem Ukrainy w UE”. Tę funk­cję przejęła Litwa, która nie jest skon­fliktowana z Brukselą, a jej rząd nie próbuje budować w Parlamencie Euro­pejskim koalicji z sojusznikami Putina.

SPADAJĄCE MASKI EUROENTUZJASTÓW
Trudno się dziwić porażkom w klu­czowych dla polskich interesów te­matach polityki europejskiej, skoro przedstawicieli kolejnych PiS-owskich rządów nie było nawet przy stole roko­wań. Dyplomatyczne narzędzia naszej polityki zostały całkowicie zniszczone przez Witolda Waszczykowskiego (dziś wybierającego się do Parlamentu Euro­pejskiego), a jego następca Jacek Czaputowicz okazał się politykiem słabym i pozbawionym jakiegokolwiek wspar­cia w obozie władzy. Najpierw upokorzył go sam Kaczyński, publicznie nazywa­jąc szefa MSZ eksperymentem. Potem dyrektor generalny MSZ Andrzej Papierz, korzystając ze wsparcia Mariu­sza Kamińskiego i Zbigniewa Ziobry, upokarzał swojego szefa przy każdej okazji. Prowadzi on własną politykę per­sonalną w resorcie, a jednocześnie do­nosi Kaczyńskiemu, że Czaputowicz chroni komunistycznych agentów i lu­dzi Geremka. Właśnie dlatego niedawne expose szefa MSZ zostało uznane za ostatnie nie tylko przez opozycję, lecz także przez ludzi PiS, którzy uważają, że minister nie przetrwa rekonstrukcji rzą­du po eurowyborach.
   Jarosławowi Kaczyńskiemu pozosta­je dziś powstrzymywanie swoich ludzi przed kontynuowaniem ataków na Bruk­selę, do których wcześniej sam ich ośmie­lał. Jednak maski euroentuzjastów nie trzymają się twarzy polityków rządzącej prawicy. Konflikt z Brukselą w sprawie łamania praworządności w Polsce nara­sta, a jego apogeum ma być orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE w spra­wie legalności nowej Krajowej Rady Są­downictwa. Ma ono zostać ogłoszone 23 maja, a więc trzy dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
   Przy tej okazji wyszło też na jaw, że Zbi­gniew Ziobro nie ma zamiaru stosować się do polityki miłości wobec UE, ponieważ jego osobisty plan w wojnie sukcesyjnej o schedę po prezesie zakłada odwołanie się do najbardziej nacjonalistycznego i antyeuropejskiego elektoratu na pra­wym skrzydle obozu władzy, a także na prawo od PiS. Właśnie dlatego reprezen­tant Ziobry przed Trybunałem Sprawied­liwości UE zerwał wszystkie wcześniejsze uzgodnienia z Morawieckim i Czaputowiczem, żądając wykluczenia z orzekają­cego składu samego prezesa Trybunału jako osoby mogącej orzekać stronniczo. Ten wniosek znacznie zwiększył ryzyko prestiżowej porażki rządu Morawieckiego na parę dni przed wyborami.
   To także prokuratorzy Zbigniewa Zio­bry zdecydowali o bezkarności Piotra Rybaka i jego narodowców, którzy ma­nifestując pod otwarcie antysemickimi hasłami, niszczą wizerunek państwa rzą­dzonego przez PiS. Twarda licytacja o gło­sy narodowców rozpoczęta przez Ziobrę zablokowała też proeuropejski wizerun­kowy zwrot Morawieckiego czy Joachi­ma Brudzińskiego. Policja Brudzińskiego nie chce drażnić narodowców, skoro pro­kuratura Ziobry gwarantuje im później bezkarność. Z kolei Mateusz Morawiecki nie usunie z rządu Adama Andruszkiewi­cza - nie dość, że byłego szefa Młodzieży Wszechpolskiej, to jeszcze człowieka po­dejrzanego o fałszerstwa wyborcze - bo na tle Ziobry wyszedłby w oczach naro­dowców na mięczaka.
   Kaczyński musi zatem przedstawiać swój obóz jako ekipę, której międzynaro­dowe porażki są konieczną ceną za „wsta­wanie z kolan”. Katastrofa w stosunkach z Unią Europejską to koszt obrony Po­laków przed homodyktatem, a kata­strofa w stosunkach z Izraelem to cena za narodową dumę odzyskiwaną dzię­ki PiS-owskiej polityce historycznej. W rzeczywistości Polska słono płaci za ideologiczne błędy Kaczyńskiego. I nie­udolności ludzi, którym prezes PiS powie­rzył prowadzenie polityki zagranicznej.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz