Tylko Jarosław
Kaczyński mówi do niej Basiu, czasami Basieńko, dla reszty to Pani Dyrektor. A
tak w ogóle działacze PiS uważają ją za kogoś w rodzaju wiceprezesa partii. Kim
naprawdę jest Barbara Skrzypek?
O jej
wysokiej, choć nieformalnej, pozycji w strukturze partyjnej świadczą
pielgrzymki, jakie ciągną do siedziby partii na Nowogrodzką w Barbórkę 4
grudnia. Ministrowie, posłowie, prezesi państwowych spółek, a nawet lokalni
działacze PiS schodzą się, by uczcić imieniny Barbary Skrzypek. - Przynoszą
kosze pełne delicji, a kwiatów jest tyle, że brakuje wazonów - mówią
ludzie z Nowogrodzkiej.
Barbara Skrzypek przez lata była kierowniczką biura poselskiego
Jarosława Kaczyńskiego. Teraz jest dyrektorką biura prezydialnego partii.
Formalnie do jej zadań należy obsługa administracyjna, obieg dokumentów,
przygotowywanie materiałów na posiedzenia - słowem praca biurowa.
- Niektórzy się na to nabierali - opowiada działacz PiS, częsty bywalec na Nowogrodzkiej.
- Szczególnie co świeżsi posłowie myśleli, że to pani sekretarka. A to
poważny błąd. Jest najbliżej prezesa, do którego bardzo trudno się dostać. Od
niej zależy, czy kogoś w pilnej sprawie połączy, czy umówi na spotkanie z prezesem.
To ważne, by znaleźć u niej wsparcie, gdy coś chce się u Kaczyńskiego załatwić.
W praktyce wygląda to tak, że na dole przy wejściu do
siedziby partii jest wideofon. Więc Barbara Skrzypek nie tylko słyszy, ale
i widzi, kto chce wejść. Jeżeli ktoś nie jest
zapowiedziany, nie jest zapisany na spotkanie w kalendarzu albo nie zaskarbił
sobie sympatii pani Basi, może dzwonić i dzwonić. Jeśli jest cierpliwy, wystoi
najwyżej tyle, że zejdzie do niego ktoś z ochrony. Przekaże, że można pisemnie
albo telefonicznie spróbować zapisać się na spotkanie. - U nas jest jak na
każdym dworze - opowiada działacz partii. - Jeśli struktura oparta jest
na jednej osobie, jak u nas, to nieważne, jakie człowiek pełni funkcje, tylko
jakie ma dojścia do najważniejszego.
Kobieta enigma
Jak Barbara Skrzypek osiągnęła
taką pozycję? Tadeusz Kopczyński, dawny kierowca Kaczyńskiego, w rozmowie z
POLITYKĄ wspomina czasy, gdy Jarosław Kaczyński objął w grudniu 1990 r.
stanowisko szefa kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy.
- Odebraliśmy nominację w Belwederze, pojechaliśmy do
Kancelarii Prezydenta mieszczącej się przy Wiejskiej. A tam za biurkiem przy
drzwiach gabinetu szefa kancelarii siedziała już pani Barbara - opowiada.
- Kaczyński przedstawił się
jej, że jest nowym szefem.
Kopczyński mówi, że urzędniczka po prostu siedziała wcześniej
za tym samym biurkiem w kancelarii prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego jako
sekretarka szefa jego kancelarii gen. Michała Janiszewskiego. To zaufany
człowiek Jaruzelskiego, pomysłodawca nazwy i zarazem członek Wojskowej Rady
Ocalenia Narodowego. - Ona wcale się z tym zresztą nie kryła, to była w
biurze wiedza powszechna - dodaje.
Tak by też wynikało z informacji, jakie na ten temat wyszły
niedawno za sprawą zapytania poselskiego Krzysztofa Brejzy (PO). Barbara
Skrzypek zaczęła pracę w Urzędzie Rady Ministrów we wrześniu 1980 r. (Miała
wówczas 21 lat). Zaczynała od stanowiska stażysty w archiwum, potem dostała
awans na stopień referenta w dziale ogólnym, a następnie starszego referenta w
Kancelarii Tajnej - to specjalna komórka, gdzie trafiają wszystkie materiały z
klauzulą tajne, specjalnego znaczenia.
I bezpośrednio stamtąd Barbara Skrzypek trafiła na bardzo wysoki
urzędniczy szczebel - do gabinetu prezesa Rady Ministrów na stanowisko
starszego statystyka. A potem przeszła do gabinetu ministra - szefa Urzędu
Rady Ministrów, którym był wspomniany gen. Janiszewski. Niewykluczone, że wraz
z nim „awansowała” do kancelarii prezydenta Jaruzelskiego. Jednak ówcześni
wysocy rangą urzędnicy kancelarii prezydenta Jaruzelskiego, do których dotarła
POLITYKA, w ogóle jej nie kojarzą. - Być może pracowała na jakimś innym
stanowisku, bo gen. Janiszewski nigdy nie miał sekretarki, tylko dwóch
adiutantów. Oni załatwiali pocztę, przynosili kawę czy herbatę dla gości
generała - mówią.
Sam Jarosław Kaczyński w swoim „Alfabecie” mówił tylko, że
Barbara Skrzypek wcześniej była sekretarką Zbigniewa Messnera. Ten na fotel
premiera trafił w 1985 r. prosto z Biura Politycznego KC PZPR. Tyle że znowu
ówcześni urzędnicy URM, których odnalazła POLITYKA, kręcąc głowami, rozkładają
ręce: - Kobieta enigma, nikt jej nie
kojarzy. Z zapisu jej kariery w URM wynika, że była jedną z wielu pań
obsługujących urząd - mówią w końcu.
Kierowca Tadeusz Kopczyński, zagorzały antykomunista, który
poznał Kaczyńskiego w „Tygodniku Solidarność”, nie krył swojego zdziwienia, że
jego szef wziął sobie sekretarkę z poprzedniego systemu. - Przecież tam nie
brali ludzi przypadkowych - tłumaczy. - Pytałem Jarosława o to. Mówił,
że na nią nic nie ma, a on tak sprawnej sekretarki nie poznał. Faktycznie była
bardzo pracowita, przydatna, nie popełniała żadnych gaf. Gdy trzeba było, bez
słowa zostawała dłużej.
Przyznaje, że Kaczyński był nieufny. Kiedyś pojechali na
Rakowiecką, Kaczyński miał listę nazwisk do sprawdzenia. - Nawet mnie sprawdzał,
czemu się nie dziwię - opowiada Kopczyński.
- Skoro kierowców sprawdzał, to
innych pewnie też.
Krzysztof Pusz, bliski współpracownik Lecha Wałęsy i szef
jego prezydenckiego gabinetu, pani Basi nie pamięta. Pamięta za to, że obecny
prezes PiS w tamtych czasach nie stronił od ludzi z postkomunistyczną
przeszłością.
- Wziął na przykład z
kancelarii Jaruzelskiego i nawet zrobił swoim zastępcą Jerzego Breitkopfa,
członka PZPR, przez lata związanego z gen. Jaruzelskim - mówi Pusz. - Kaczyński tłumaczył, że on tak dobrze pisze
ustawy, statuty, że lepszego nie znajdzie. Jak ktoś był przydatny, to Kaczyński
nie oglądał się, czy czarny, czy czerwony.
Potwierdza to Michał Kamiński, kiedyś bliski
współpracownik prezesa PiS, dziś jego krytyk. - Jarosław Kaczyński ocenia
ludzi przez pryzmat ich użyteczności dla jego politycznych celów, a nie
jakiejkolwiek ideologii, bo on jej nie ma. Dla niego ideologia jest wtórna. Czy
może mu przeszkadzać, że pani Basia pracowała dla komunistów? Nie, jemu to
kompletnie nie przeszkadza - mówi Kamiński.
Mieszkanie w Zatoce Czerwonych
Świń
Jak wspomina Kopczyński, gdy
trzeba było zostać dłużej w pracy, Skrzypek zostawała bez słowa protestu.
Wtedy na prośbę Kaczyńskiego odwoził ją do domu. Najpierw do Rogalina, gdzie
mieszkała, ale, jak wspomina, gdzieś po roku przeprowadziła się do tzw. Zatoki
Czerwonych Świń. To potoczna nazwa elitarnego osiedla w Wilanowie zbudowanego
na zlecenie peerelowskiego Urzędu Rady Ministrów w latach 80. na terenie
wywłaszczonym pod szpital. Barbara Skrzypek miała być członkiem spółdzielni
budującej to osiedle. Zamieszkiwali w nim partyjni działacze i politycy PZPR. Tu mieszkanie dostał Aleksander Kwaśniewski,
Leszek Miller, także Józef Oleksy czy Janusz Zemke. Formalnie mieszkania
pochodziły ze służbowego przydziału URM i były przyznawane na czas pełnienia
funkcji. Potem były wykupywane za grosze.
Jarosław Kaczyński pracował w
Kancelarii Prezydenta niespełna rok - odszedł pokłócony z Wałęsą. - Kaczyński
pojechał złożyć wymówienie i wtedy pani Barbara zapytała, czy może z nim odejść
- mówi Kopczyński. Przeszła do Fundacji Prasowej Solidarność założonej przez
Kaczyńskiego. Gdy Kopczyński rozstawał się z prezesem w 1999 r., Barbara
Skrzypek była tylko sekretarką. Teraz, jak zauważa, jest już Panią Dyrektor.
Ostatni szlaban
„Pani Basiu” może zwrócić się do
niej Joachim Brudziński, który urzędował na co dzień piętro wyżej na
Nowogrodzkiej jako sekretarz generalny PC. Prominenci partyjni są z nią na
„pani Barbaro”. Dla wszystkich innych to Pani Dyrektor. Tylko Jarosław
Kaczyński mówi jej „Basiu”, niekiedy „Basieńko”, ona do niego mówi „szefie”,
także „prezesie”, ale rzadziej.
W żartach na Nowogrodzkiej mówią o Barbarze Skrzypek
„ostatni szlaban”. - Bo każdy, kto dzwoni, żeby spotkać się z prezesem,
trafia na panią Basię - wyjaśnia działacz PiS. - A dostać się do prezesa
nie jest łatwo. Można go próbować łapać w Sejmie albo „w terenie”, gdy
wyjeżdża.
Niektórzy próbują go złapać przed wejściem do biura przy
Nowogrodzkiej. Do dziś krążą tam opowieści o senatorze, który chciał dostać się
do Kaczyńskiego na tzw. rympał. - Gdy zajechał samochód prezesa, senator
zaczepił go, jak wysiadał, prosząc o rozmowę. Ten tylko machnął
zniecierpliwiony ręką: „proszę się zapisać do pani dyrektor” - opowiada
działacz. - Człowiek ani się nie przebił, ani się nie znalazł na liście
wyborczej.
- Spokojna, rzeczowa, zasadnicza, miła, stanowcza, czasem
powie dowcip - charakteryzują Barbarę
Skrzypek politycy PiS, których o nią pytaliśmy. - Skrupulatna, każde pismo
przeczyta, zadekretuje, nada bieg, interesuje się, co z nim dalej się dzieje,
redaguje odpowiedzi - mówią pracownicy.
Kaczyński też przywiązuje do tego wagę, stąd na tym samym
piętrze, gdzie jest gabinet Kaczyńskiego i urzęduje Barbara Skrzypek, obok są
już dwa pokoje zapełnione od góry do dołu rzędami segregatorów. Takie
usytuowanie archiwum nie jest przypadkowe, zwracają uwagę współpracownicy z
Nowogrodzkiej, bo powoduje, że nikt się w tym rejonie nie kręci. W drugiej
części korytarza są tylko panie z księgowości, ale one mają osobne wejście.
Piętro wyżej jest centrala partii z dużą salą konferencyjną i gabinet
sekretarza generalnego partii, w którym przez ostatnie lata urzędował na co
dzień Joachim Brudziński.
- Nawet Brudziński nie schodził do gabinetu prezesa, ot tak,
żeby na przykład pogadać. Bo skoro przychodzi, to znaczy nie ma nic do roboty - śmieje się dawna współpracownica z Nowogrodzkiej.
Spokój prezesa
W okolicach gabinetu musi być
spokój. Na samym końcu korytarzyka pod ścianą, przy drzwiach do gabinetu
Kaczyńskiego, stoi stolik z dwoma krzesłami po bokach. Tu czeka się na umówioną
już rozmowę. - To nie jest tak, że prezes siedzi w swoim gabinecie i wciska
interkom, prosząc albo o połączenie, albo o wprowadzenie gościa. Nie, on
wychodzi, jak odprowadza gościa, czy staje w drzwiach i mówi na przykład „daj
mi Joachima” albo połącz z tym, z tamtym - opowiada pracownik
Nowogrodzkiej.
Kaczyński, stojąc w swoich drzwiach, ma też widok na czekających,
na niektórych kiwa ręką, żeby weszli, innych potrafi nie widzieć. Legendami
obrosły opowieści o wysiadującym godzinami na krzesełku Ryszardzie Czarneckim
albo o przyszłym ważnym prezesie, który starał się pochwycić za rękę
Kaczyńskiego idącego korytarzem. - Choć łapanie prezesa w drodze do toalety
to mit. Prezes ma własną łazienkę przy gabinecie - śmieje się działacz.
Dodaje, że oczywiście, jak na każdym dworze, ważne staje
się to, kto uzyskał dostęp do prezesa. - Sam kontakt jest ważny, podnosi
prestiż i pozycję w hierarchii - opowiada polityk PiS.
- Tomasz Sakiewicz, redaktor
naczelny „Gazety Polskiej”, raz swoje spóźnienie na galę rocznicową swojego
pisma usprawiedliwiał z nieskrywaną dumą właśnie spotkaniem z prezesem na
Nowogrodzkiej. „I wiecie, kto mnie tam widział? Morawiecki!” - chwalił się.
Barbara Skrzypek wie doskonale, kto akurat jest w łasce u
Kaczyńskiego, a kto nie. To nie jest tak, tłumaczą jej współpracownicy, że na
przykład rano prezes mówi, z kim ma go nie łączyć, nic z tych rzeczy. Ona po
prostu ma ucho, wyczuwa, w końcu ma z Kaczyńskim bardzo częsty kontakt -
czasami wystarczy sam grymas.
- Gdy ktoś dzwoni, Skrzypek, przyciskając dłoń do słuchawki,
szeptem mówi nazwisko. Wystarczy, że prezes machnie ręką, że nie. A ona jest od
tego, żeby wymyślać argumenty - mówi polityk.
W pewnym momencie Barbara Skrzypek stała się szlabanem dla Michała
Kamińskiego, wcześniej bardzo częstego gościa na Nowogrodzkiej.
- Miałem specjalne traktowanie - przyznaje dziś. Po przegranej kampanii prezydenckiej w
2010 r. nagle wszystko jak nożem uciął. - Zacząłem odbijać się jak od
ściany. Dzwoniłem parę razy, że chcę się spotkać, porozmawiać, próbowałem się
dostać i pani Skrzypek za każdym razem mówiła: „nie da rady, panie Michale, niech
pan spróbuje później”. W końcu przestałem dzwonić, bo czułem, że i jej jest z
tym niezręcznie - wspomina Kamiński.
Uznanie za zaufanie
- Lepiej z nią żyć dobrze - przyznaje Michał Krzymowski, autor książki pt. „Jarosław. Tajemnice
Kaczyńskiego”. Pisze w niej, że pani Barbara potrafi też pomóc. - Przede
wszystkim zawsze może podpowiedzieć, kiedy przyjść, żeby prezes przyjął, wpisze
do kalendarza. Według autora karierę zawdzięczają jej Joachim Brudziński,
Tomasz Poręba - obaj zostali poleceni szefowi przez Skrzypek. Dzięki niej do
prezesa swego czasu wchodził też działacz PiS, obecnie wiceprezes PKO BP Maks
Kraczkowski. - Jednych bardziej lubi, drugich mniej, a to ważne. Jak kogoś
lubi, to pomoże, umówi go, powie prezesowi: „oj, tyle razy dzwonił”. Choć
oczywiście nie ma wpływu na decyzje personalne, czasami wystarczy, że szepnie
dobre słowo - opowiada Michał Kamiński.
Prezes włączył panią Basię do spółki Srebrna, która jest jego
oczkiem w głowie. Skrzypek zasiadła w radzie nadzorczej. To dowód na najwyższe
zaufanie, jakim darzy ją Kaczyński. Potwierdzają to wszyscy nasi rozmówcy. Jest
także w radzie nadzorczej spółki Forum SA wydającej „Gazetę Polską”. Jako
dyrektor zarabia ok. 10 tys. zł. Prezes zadbał też o jej syna - piastuje
stanowisko w Brukseli, w międzynarodowej grupie Europejskich Konserwatystów i
Reformatorów, w której zasiada PiS. Poza tym o jej życiu osobistym nic nie
wiadomo. Skrzętnie ukrywa je nawet przed współpracownikami, którzy nawet nie
wiedzą, jak wygląda jej mąż. - W biurze nigdy go nie widzieliśmy, żeby po
nią przyjeżdżał - mówi człowiek z Nowogrodzkiej. Pani Basia nie tylko
redaguje pisma, układa kalendarz, ale dba też o sprawy
prywatne szefa. Zapewnia komfort codziennego życia - choćby to, by prezes zjadł
codziennie ciepły obiad. Dba, by dostarczano mu go do gabinetu, bo on nie lubi
jadać z ludźmi. Wygląda na to, że z upływem czasu Jarosław Kaczyński coraz
bardziej potrzebuje pani Basi.
Violetta Krasnowska
Barbara Skrzypek nie odpowiedziała na prośbę
POLITYKI o rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz