piątek, 26 kwietnia 2019

Dlaczego lud przestał być rozumny



Bez odbudowy publicznej edukacji i liberalnych mediów nasza demokracja nie ma szans na przeżycie

Ojcowie założyciele współczesnej demokra­cji zgadzali się od sa­mego początku, że jej fundamentem jest edu­kacja obywateli, a najważniejszymi narzędziami edukacji są szkoła, uniwer­sytet i media. Cytując młodego Hegla (bardzo jeszcze optymistycznego i libe­ralnego), istnienie nowoczesnego pań­stwa i społeczeństwa możliwe jest tylko wówczas, „kiedy lud stanie się rozum­ny”. Dzisiejszy i wszystkie poprzednie sukcesy antyliberalnego populizmu są konsekwencją głębokiego kryzysu for­mowania obywateli.

NAUCZYCIELE LUDU
„Artes Liberales” - pierwsze poję­cie, w którym pojawia się przymiot­nik „liberalny” - pochodzi z V wieku naszej ery. Oznacza sztuki wyzwolone, czyli ten rodzaj edukacji, jaki powinien przejść człowiek, aby stać się podmio­towym. Także wolną prasę od samego początku traktowano nie tylko jako do­starczyciela rozrywki czy źródło zysku, lecz także jako instytucję formującą obywateli. Alexis de Tocqueville w dzie­le „O demokracji w Ameryce” przed­stawił rolę tamtejszych gazet w sposób, który przez długie lata budował dumę zawodu dziennikarza w całym demo­kratycznym świecie. Pisał: „Wolność prasy ma wpływ nie tylko na poglądy po­lityczne, ale na wszystkie poglądy ludzi. Kształtuje nie tylko prawa, ale i obycza­je. To jej czujne oko potrafi wyśledzić ta­jemne sprężyny polityki. Ona stawia publiczne osobistości przed trybunałem opinii. Każde pismo wzięte z osobna ma w Ameryce niewielką władzę, lecz prasa pozostaje tam jednak - obok ludu - jed­ną z pierwszych potęg”.
   Jednocześnie de Tocqueville ostrze­gał, że te funkcje wolnej prasy mogą łatwo przekreślić jej nadmierna centra­lizacja oraz oportunistyczne poddanie się jednej modzie i jednemu trendowi, choćby wyznawanemu przez lud. Zwra­cał też uwagę na nadmierną komercja­lizację mediów. Zachwalał sytuację, w której „gazeta nie może liczyć na wielkie zyski, dlatego też potęgi prze­mysłowe nie mieszają się do tego rodza­ju przedsięwzięć”.

„ON WRÓCIŁ”
Kiedy liberalne media są silne, po­trafią zarówno kontrolować wła­dzę, jak i edukować lud. Kiedy stają się słabe, nie są w stanie obronić de­mokracji przed autorytarnym liderem, który umie wykorzystać wszystkie pa­tologie mediów. W 2012 roku ukazała się w Niemczech wizjonerska, dowcip­na, ale i przerażająca powieść „On wró­cił”. Timur Vermes, który notabene nie tylko zajmował się pisarstwem i dzien­nikarstwem (również tabloidowym), lecz także był ghostwriterem polity­ków i biznesmenów, opisuje Adolfa Hitlera, który wraca do życia we współ­czesnych Niemczech. I choć RFN jest przeciwieństwem Republiki Weimar­skiej, rozwija się gospodarczo, zajmuje kluczową pozycję w Europie, Hitlerowi (który symbolizuje każdego utalento­wanego populistycznego lidera) udaje się zdobyć popularność i stanąć na pro­gu politycznego sukcesu dzięki natu­rze liberalnych mediów w ich obecnym kształcie.
   - Wiadomo, co myśleć o naszych ga­zetach. Oto niedosłyszący notuje to, co mu opowiedział ślepy, wioskowy pół­główek to poprawia, a koledzy w innych wydawnictwach prasowych odpisują od nich - mówi zmartwychwstały Fuhrer w książce Vermesa. Hitler prezentu­je się w mediach jako człowiek wrażliwy (szczerze kocha psy) i mający za sobą liczne traumy, dzięki którym lepiej niż inni rozumie „wykluczonych”. W do­datku jako charyzmatyczny i agresywny mówca, którego kocha kamera, bez tru­du rozprawia się z nudnymi politykami broniącymi demokratycznego status quo. W jednej z najbardziej przerażają­cej scen Hitler ściera się w formule ot­wartego studia z żydowskim ocaleńcem z obozu koncentracyjnego i - jak twier­dzą redaktorzy programu - wygrywa, bo „widzowie bardziej go lubią”.
   To pamfletowe przejaskrawienie mówi wiele o patologiach liberalnych mediów, które uczyniły je bezbronny­mi wobec Kaczyńskiego, Trumpa, Salviniego czy pomysłodawców brexitu. Zacznijmy od tego, że fake newsy nie są wynalazkiem prawicowych populistów ani nawet Putina próbującego dyrygo­wać komunikacyjnym chaosem przy pomocy swoich syberyjskich i bałkań­skich fabryk trolli. Pewnie wielu dzien­nikarzy liberalnych mediów pamięta kolegia redakcyjne, w czasie których namawiano do podkręcania tematu czy wzmocnienia cytatu. Aż do granic praw­dy czy za cenę wyrwania słów polityka z kontekstu. Sprzedanie emocjonalnego fake newsa, a nawet równie wyraziste­go sprostowania gwarantowało większą cytowalność, klikalność i zysk niż opub­likowanie niepodkręconej prawdy.
   To właśnie w takiej cynicznej atmo­sferze rozchwianych kryteriów tego, co jest informacją, pojawiły się fake newsy prawicowych zwolenników teorii spi­skowych, a później brexiterow, Putina i Trumpa. Do manipulacji z powodów czysto komercyjnych doszły kłam­stwa ideologiczne lub polityczne. In­ternet i media społecznościowe, które nie wytworzyły jeszcze własnych form samoregulacji, dodatkowo ułatwiły upowszechnianie informacji niepeł­nych lub podkręconych.
   Do tego doszedł rynkowy oportunizm podążania za emocjami oraz żeby „broń Boże nie pouczać”, który bardzo łatwo przerodził się w uległość części dzien­nikarzy wobec populistycznej wła­dzy i nastrojów tłumu przez tę władzę manipulowanego.
   O tym, jak wygląda dzisiejsza codzien­ność liberalnych mediów, wiele mówi pierwszy z brzegu nagłówek na jednym z najbardziej mainstreamowych porta­li. „Liroy kandyduje do europarlamentu. Peja: to jedna z trzeźwiej myślących osób w polityce”. W całym tekście nie sposób znaleźć informacji, że trzeźwo myślący o polityce Liroy jest jednym z liderów ruchu antyszczepionkowego, a realizując polityczne ambicje, stosun­kowo szybko przeszedł z list Palikota (proeuropejskiego, antyklerykalnego), poprzez listę Kukiza, na listę Grzegorza Brauna i Kai Godek (skrajnie antyeuro­pejskich, nacjonalistycznych i doma­gających się totalnego zakazu aborcji).
W tekstach nowego typu oportunistów medialnych nie ma nie tylko żadnych ocen, ale nawet zupełnie podstawowe­go backgroundu, który robiłby wrażenie pouczania. Podobnie symetrystycznie przedstawiane są poglądy i działania skrajnych narodowców, agresywnych homofobów, religijnych fanatyków, a nawet ewidentnych rasistów.
   Te wszystkie procesy zachodzą w me­diach liberalnych nazywanych przez prawicę pogardliwie mainstreamowymi. Po drugiej stronie barykady mamy media przejęte już przez populistów - w Polsce są to media państwowe, znaczna część mediów katolickich oraz media „tożsamościowe” prawicy, będą­ce mediami prywatnymi utrzymywa­nymi przez PiS za pomocą transferów publicznych pieniędzy, prezentujące wyrazistą wizję ideologiczną połączo­ną z agresywnym językiem nienawiści skierowanym przeciwko liberalnym in­stytucjom i środowiskom. Ten układ sił działa zdecydowanie na korzyść antyliberalnej prawicy. Nawet jeśli dla Ja­rosława Kaczyńskiego „równowaga medialna” zapanuje w Polsce dopiero w drugiej kadencji rządów PiS, po znisz­czeniu „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, „Newsweeka” i TVN - definiowanych przez niego jako ostatnie media jedno­znacznie krytyczne wobec „narodowej rewolucji”.

UPADEK PAŃSTWOWEJ EDUKACJI
Populistyczny atak na instytu­cje liberalnej demokracji nie móg­łby się udać bez osłabienia edukacji. Powszechna szkoła państwowa (za­zwyczaj świecka) została na całym Za­chodzie uderzona z dwóch stron - przez pauperyzację nauczycieli i samej insty­tucji oraz ideologizację programów na­uczania. Nawet w tych krajach, gdzie zarobki nauczycieli szkół prywatnych nie są wcale wyższe niż pensje w oświa­cie publicznej, to szkoły prywatne są bardziej doinwestowane, mają mniej uczniów w klasach, a pieniądze inwe­stowane tam w wykształcenie jedne­go ucznia są od dwóch do trzech razy wyższe niż w szkole państwowej (jak w Wielkiej Brytanii). Trudno się zatem dziwić, że najlepsi nauczyciele uciekają do szkół prywatnych.
   Jednocześnie ta spauperyzowana szkoła państwowa stała się w USA, Wielkiej Brytanii i we Francji ostatnim ideologicznym poligonem dla skrajnej lewicy kulturowej wypędzonej już daw­no z obszaru realnej polityki. Polityczna poprawność była początkowo pomyśla­na jako sensowny sposób na łagodze­nie konfliktów rasowych. Dziś jednak, w swojej agresywnej zideologizowanej odmianie, służy cenzurowaniu historii (większość wybitnych intelektualistów czy twórców z przeszłości Zachodu nie spełniało dzisiejszych poprawnościo­wych kryteriów, więc ich twórczość jest usuwana z programów nauczania szkół państwowych trochę na takiej samej zasadzie, na jakiej piosenki Michaela Jacksona zostały usunięte z playlisty BBC) i uniemożliwia stawianie diagnoz na temat teraźniejszości.
   Do tego dochodzi postkolonializm, czyli doktryna głosząca, że nawet naj­bardziej brutalne fundamentalizmy i dyktatury Afryki, Azji czy Ameryki Ła­cińskiej są lepsze od hegemonii libe­ralnego Zachodu. We Francji mieliśmy szkoły państwowe, w których radykal­ni islamiści - przy pełnym wsparciu kulturowych marksistów - eliminowa­li „demoralizujące zachodnie lektury” (np. „Madame Bovary” Flauberta). Trudno się zatem dziwić, że wyborem rodziców (tych, którzy mieli pieniądze) stały się szkoły prywatne.
   Coraz wyraźniejsze rozwarstwienie systemu edukacji prowadzi do coraz sil­niejszego rozwarstwienia społecznego, które w momencie kolejnych kryzysów ułatwia pracę populistom mobilizują­cym coraz gorzej wykształcone masy przeciwko korzystającym z prywat­nego szkolnictwa elitom. Podobne rozwarstwienie dotyka zachodnie uni­wersytety dzielące się na najbogatsze i stosunkowo wolne od ideologicznej presji oraz biedniejsze, które jedno­cześnie stały się areną najdziwaczniej­szych ideologicznych eksperymentów. Na wydziale teologii i religioznawstwa uniwersytetu Birmingham (jedne­go z tych biedniejszych) lewicowi pro­fesorowie, żeby nie urazić islamskich fundamentalistów, wprowadzili w tym roku ścisły rozdział płci na zajęciach z historii islamu. Kiedy zaprotestowały bardziej liberalne muzułmańskie stu­dentki, dowiedziały się od profesorów, że próbując się asymilować do świeckiej liberalnej kultury, „przestały być wier­ne swojej obcości”.
W Polsce „marksizm kulturowy jako dominująca ideologia szkoły III RP” ist­nieje tylko w wyobraźni Jarosława Ka­czyńskiego i Tadeusza Rydzyka. Szkoła państwowa, bardziej spauperyzowana niż w USA, Wielkiej Brytanii czy we Francji, jest wystawiona na totalny ideologiczny nacisk prawicy i najbar­dziej fundamentalistycznej wersji ka­tolicyzmu. Strajk nauczycieli może być ostatnią próbą podjęcia walki w obro­nie polskiej szkoły państwowej zarów­no jako bardziej doinwestowanej, jak też wolnej od ideologii.
   Kryzys publicznej edukacji i liberal­nych mediów osłabił demokratyczny Zachód i otworzył populistom drogę do władzy. Bez odbudowy tych instytu­cji, będących fundamentem liberalne­go społeczeństwa i jego najważniejszą linią obrony, nasza demokracja nie ma szans na przeżycie.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz