Zaczęto
o niej mówić kilka dni po prezentacji programu wyborczego PiS, na której
Teresy Czerwińskiej nie było. Spekulowano, że tzw. piątka Kaczyńskiego nawet
nie była z minister finansów konsultowana, ona ma tylko znaleźć na nią
pieniądze. Prawicowy portal Wpolityce.pl doniósł, że złożyła
dymisję, której jednak premier nie przyjął. Nie byłaby dla władzy wygodna ze
względów wizerunkowych przed nadchodzącymi wyborami. Wprawdzie Ministerstwo
Finansów newsa zdementowało, ale komentatorzy stwierdzili krótko, że portal
jest bliższy władzy PiS niż pani minister, więc oficjalne dementi należy traktować jako nieoficjalne potwierdzenie.
Tym bardziej że zaraz potem Czerwińska udała się na
zwolnienie, unikając w ten sposób niewygodnych pytań dziennikarzy. Kiedy z
niego wróciła, jej publiczne wystąpienie na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu
Warszawskiego potraktowano jako pożegnanie połączone z przesłaniem do
następców. Pochwaliła się dotychczasowymi osiągnięciami i, co prawda w bardzo
zawoalowany sposób, ostrzegała przed prowadzeniem nieodpowiedzialnej polityki,
mówiąc: „każda decyzja budżetowa, szczególnie w zakresie sztywnych wydatków,
powoduje konsekwencje w latach przyszłych. Z tego powodu chcę wspomnieć o
istniejących we wszystkich krajach UE regułach, stabilizatorach fiskalnych,
które wynikają z dyrektyw oraz Paktu Stabilności i Wzrostu”.
Za każdą cenę
Mówiąc wprost, oznaczało to, że
minister finansów jest przeciwna łamaniu tzw. reguły wydatkowej, która
powściąga apetyt ekip rządzących na nadmierne zadłużanie państwa. Nie tylko w
ciągu jednego roku, ale także wszystkich kolejnych. Przywiązanie do reguły
wydatkowej prof. Czerwińska deklarowała nie po raz pierwszy. Wszystkie
obietnice wyborcze PiS to właśnie wydatki sztywne, na które trzeba znaleźć
pieniądze nie tylko w obecnym roku, ale także w kolejnych latach.
Do szerszej publiczności ten komunikat nie dotarł, władza
zaś się nim nie przejęła. „Piątka Kaczyńskiego” ma być absolutnym priorytetem
politycznym, ma umożliwić wygranie kolejnych wyborów. 500 zł na pierwsze
dziecko, trzynasta emerytura dla wszystkich, czyli prawie 10 mln seniorów,
zwolnienie z PIT młodych do 26. roku życia, obniżenie pierwszego progu PIT z 18 do 17 proc. oraz reaktywacja lokalnych połączeń autobusowych.
Żadna reguła wydatkowa, która pozwala w przyszłym roku wydać więcej o 44 mld
zł, nie może stanąć temu na przeszkodzie - przekonuje władza. Mimo że grono
ekonomistów w apelu do PiS alarmuje, że realizacja największych wydatków
sztywnych, np. na wojsko, emerytury i renty itp., kosztować będzie co
najmniej 110 mld zł, więc brakuje, lekko licząc, 70 mld zł. I to tylko w 2020
r. W kolejnych latach dziura będzie się powiększać. Ekonomiści apelują: „Wygrana
nie za każdą cenę”, ale w PiS uważają, że warto zapłacić każdą. Brak powszechnej
świadomości, że zapłacimy wszyscy, a młodzi najwięcej. Pani prof. Czerwińska to wie.
- Żeby wydać i pożyczyć tak dużo pieniędzy, trzeba właśnie
złamać regułę wydatkową, którą wcześniej PiS i tak już poluzował - stwierdza Ludwik Kotecki, który będąc w rządzie PO-PSL
głównym ekonomistą, ową regułę sporządził. I dodaje, że nikt jego wyliczeń co
do tych brakujących 70 mld zł nie podważył, ponieważ wynikają one z
oficjalnych liczb podawanych przez ekipę rządzącą. Dlatego on także pod apelem
się podpisał, podobnie jak Marek Belka i kilku innych byłych ministrów
finansów. Z zawoalowanych wypowiedzi Teresy Czerwińskiej wynika, że ona także,
gdyby mogła, podpisałaby się pod tym apelem. Jest przecież zwolenniczką reguły
wydatkowej, czuje odpowiedzialność za losy państwa. Tymczasem jednak zapewnia,
że będzie szukać na „piątkę” pieniędzy, chociaż dobrze wie, że ich nie
znajdzie. Czyli żeby uderzyć pięścią w stół, brakuje jej odwagi, ale wystarcza
uczciwości, żeby nie chcieć się pod „piątką” podpisać. - Zwłaszcza że
niejednokrotnie dawała nam do zrozumienia, że poza ministerstwem też jest życie
- mówi pracownik MF.
- Do końca kwietnia nasz rząd jest zobowiązany wysłać do
Brukseli Aktualizację Planu Konwergencji
- przypomina główny ekonomista dużego banku. Obejmuje on najbliższe trzy
lata. Trzeba więc będzie dokładnie pokazać, w jaki sposób wszystkie obietnice
Prawa
i Sprawiedliwości zostaną
zrealizowane, skąd władza zamierza wziąć na nie pieniądze. Czarno na białym.
Albo więc Czerwińska da „piątce” swoją twarz, albo musi odejść.
Swoja, ale obca
Hamletyzowanie Czerwińskiej wynika
z jej wyjątkowo słabej pozycji w rządzie - podkreślają zgodnie ekonomiści. Nie
było słabiej umocowanego ministra finansów, z którym aż tak bardzo nie liczyłoby
się zaplecze polityczne. Ci wcześniejsi też byli czasem słabi, bez szabel w
parlamencie, ale jakiś wpływ na podejmowane decyzje finansowe mieli. Ona nie ma
żadnego. Kaczyński nie jest nawet ciekaw jej opinii w żadnej sprawie, pani
minister na Nowogrodzką nie przyjeżdża. Prezes nie bywa na obradach Rady
Ministrów, bo niby z jakiego tytułu? Nawet nie mają szansy minąć się na jakimś
korytarzu, ona niechętnie
bywa w Sejmie. Rzadkim gościem
jest także w rozgłośni ojca Rydzyka.
Pracownicy ministerstwa uważają, że słaba pozycja minister
odbije się na znaczeniu całego resortu. - Sprowadzono nas do roli biura
rachunkowego - mówią w MF. O żadnym
kreowaniu polityki gospodarczej, jak było dawniej, gdy minister finansów zwykle
zostawał także wicepremierem, nie ma mowy. Nawet ministerstwo „umeblował” jej
Morawiecki, bo po jego awansie na premiera nie zmieniła wiceministrów. Gruza
odszedł sam, zawiedziony, że nie został szefem. Jej jedyna istotna decyzja
personalna to awans na to stanowisko Tomasza Robaczyńskiego, długoletniego
pracownika MF. Jest jej prawą ręką, po niej zajmuje się też przygotowaniem
projektu ustawy budżetowej.
Symboliczne jest, że Mateusz Morawiecki pozbawił MF nawet
nadzoru nad Bankiem Gospodarstwa Krajowego. Rola ministerstwa ograniczyła się
więc do szukania pieniędzy na obietnice wyborcze.
W ministerstwie zaczyna panować strach, urzędnicy boją się podpisywania
papierów, kiedyś mogą zostać rozliczeni.
Jeśli w ogóle można mówić o jakiejś polityce gospodarczej,
to rodzi się ona w gabinecie premiera, a jej nieformalnym autorem jest Paweł
Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, polecony premierowi przez Zbigniewa
Jagiełłę. Ale odium za nadmierne zadłużanie kraju spadnie na Czerwińską.
Podobnie jak Jarosław Bauc będzie się po latach kojarzyć tylko z wielką dziurą
budżetową. Z taką kompromitującą etykietką powrót do świata nauki może być
trudny. Czerwińska wie, że decyzja już zapadła, jak zwykle poza nią. Premier
przecież ogłosił, że trzeba będzie powiększyć deficyt finansów publicznych do 2, a może nawet 3 proc. To
oznacza, że reguła wydatkowa została już pogrzebana. Jeśli minister Czerwińska
o coś jeszcze walczy, to już tylko o własną twarz. I żeby przynajmniej deficyt
nie przekroczył dozwolonych 3 proc. PKB, bo w przeciwnym razie konieczne będą
cięcia. Ale jeśli nawet, to dopiero po wyborach.
Kiedy w 2017 r. przechodziła, ze świetnymi rekomendacjami
Jarosława Gowina, z resortu nauki na wiceministra finansów, komentowano, że
Czerwińska gra z Morawieckim, jej pozycja zależy od jego pozycji. Była
potrzebna, bo w nowej ekipie, po odsunięciu Hanny Majszczyk, nie było
specjalistów od budżetu. Przygotowała ustawę budżetową na 2018 r. bardzo
ostrożnie. Ale Morawiecki nie gra z nią, gra na siebie. Potrzebował wyłącznie
księgowej do składania podpisów na papierach i w takiej roli ją obsadził. Nie
protestowała.
Było mu tym łatwiej, że Czerwińska w PiS jest podwójnie
obca. Raz jako emigrantka z Łotwy, gdzie się urodziła w polskiej rodzinie, a
do kraju wróciła dzięki stypendium, jakie otrzymała od polskiego rządu.
Studiowała na Uniwersytecie Gdańskim, potem robiła tam karierę naukową, jest
profesorem. Nie wszystkim w partii podobało się, że minister finansów
wychowała się w byłym ZSRR. Rozpuszczano plotki, dementowane potem przez MF,
że odmówiono jej dostępu do informacji niejawnych. Obciążać miało ją także to,
że jej ojciec nadal mieszka na Łotwie i w dodatku prowadzi interesy na
Wschodzie. Poczucie obcości pogłębiał fakt, że nie zapisała się do PiS,
uporczywie deklarując swoją apolityczność. Nikt wobec niej nie musi czuć się
lojalny.
Państwo dziadowskie
Jeszcze pół roku temu wszystko wyglądało
inaczej. Pani minister odnosiła sukcesy, choć w mediach chwalił się nimi
wyłącznie premier. Do budżetu, z powodu
rozkręconej koniunktury, wpływało nadspodziewanie dużo pieniędzy, w każdym
niemal miesiącu mieliśmy budżetową nadwyżkę. Na tle innych krajów Unii nie był
to żaden ewenement, prawie wszystkie świetną koniunkturę wykorzystywały do
pozbycia się części zadłużenia. My nie. Ciągle pożyczaliśmy, podobnie jak
Rumunia. PiS jako swój wielki sukces ogłosił to, że dziura budżetowa po 2018
r. sięgnęła tylko 10 mld zł. Czyli że mimo rekordowego wzrostu gospodarczego,
który w tym roku już się nie powtórzy, nadal wydawaliśmy więcej, niż wpłynęło
do budżetu. Reguła na to pozwalała.
Powoli jednak do świadomości Teresy Czerwińskiej docierał
fakt, że ten sukces może obrócić się przeciwko niej. Że ekipa rządząca zechce
na to konto rozdmuchać obietnice wyborcze. Chyba jednak zabrakło jej wyobraźni,
że aż tak bardzo. Więc żeby powściągnąć ochotę polityków na rozdawanie
kiełbasy wyborczej, ogłosiła, że po lutym mamy 800 mln zł deficytu, i że do
końca roku deficyt będzie narastał. Taki cichutki sygnał ostrzegawczy. Nikt
się nim nie przejął. W marcu zaprezentowano „piątkę Kaczyńskiego”. Pani
minister, jak to ona, pięścią w stół nie walnęła. Po zdementowaniu pogłosek o
jej dymisji ogłosiła, że będzie poszukiwać 70 mld zł. Na razie znalazła 15 mld,
część dzięki podpowiedziom z Kancelarii Premiera.
Niektóre z tych „oszczędności” wprawiają w osłupienie. Na
przykład z uszczelnienia NFZ rząd spodziewa się uzyskać 1-2 mld zł. Tyle mają
przynieść e-recepty i e-skierowania, nie mówiąc o e-zwolnieniach. Na razie nie przynoszą, a gdyby kiedyś
zaczęły, to raczej należałoby te pieniądze zostawić w NFZ dla publicznej służby
zdrowia. Nie jest ona jednak priorytetem obecnej władzy. Rząd oszukał nawet
rezydentów, z którymi podpisał porozumienie, że wydatki na zdrowie będą się
zbliżać do 6 proc. PKB. Na razie relatywnie wydajemy mniej niż przedtem.
Zdrowie Polaków jest, jak widać, nie tak ważne jak chęć dostarczenia im do ręki
gotówki.
Inne pozycje wywołują wręcz rozbawienie ekonomistów.
Premierowi sukcesy w uszczelnianiu VAT tak zawróciły w głowie, że wśród
spodziewanych oszczędności zapowiada kolejne 4-6 mld zł z tytułu
uszczelniania. To by znaczyło, że luka w tym podatku wyniesie mniej niż zero. -
Zera nie da się osiągnąć, nie ma takiego kraju na świecie - zauważa były pracownik MF. Zawsze będzie jakaś szara
strefa, choćby minimalna, jakieś firmy będą bankrutować, a to generuje lukę VAT. Mniej niż
zero było potrzebne, żeby „znaleźć” na papierze kolejne miliardy. Prof. Czerwińska wie, że takie zapisy kompromitują ją nie tylko
jako ministra finansów, ale także jako ekonomistkę.
Eksperci oceniają, że około 5 mld z założonych 15 to tylko pieniądze
wirtualne. I że mimo to mamy do czynienia z małymi kwotami, podczas gdy
potrzebne są ogromne. Nawet jak dodamy poważniejsze pozycje, czyli zapowiedziane
przez premiera sięgnięcie do Funduszu Pracy, na który składają się pracodawcy.
FP przeznaczony jest na aktywizację bezrobotnych. Zdaniem premiera bezrobocie
maleje i aktywizować bezrobotnych nie ma potrzeby.
O tym, że prawie połowa
mieszkańców Polski w wieku produkcyjnym nie chce pracować i - co postulują
pracodawcy - Fundusz Pracy powinien służyć, żeby ich do tego zachęcić, mowy
nie ma. Protestami organizacji pracodawców
nikt się nie przejmuje. Nastawienie władzy na osiąganie celów wyborczych
powoduje, że nasze państwo staje się coraz mniej sprawne, a polityka społeczna
zniechęca do podejmowania pracy. To już nawet nie państwo tanie, ale
dziadowskie.
MF zapowiada „test na przedsiębiorców”, co ma przynieść
kolejne oszczędności. Chodzi o to, żeby jak najwięcej osób samozatrudnionych
nie mogło korzystać z 19-proc. liniowego PIT. Miano przedsiębiorcy
zachowają tylko ci, którzy świadczą usługi dla więcej niż jednego kontrahenta.
Reszta ma przejść na etat, musi płacić więcej. Przy okazji wraca pomysł
likwidacji limitu składek na ZUS, co może przynieść kolejne 6 mld zł. Co
jeszcze? Pod nóż mogą pójść nawet wprowadzone przez poprzedni rząd ulgi na
dzieci, tzw. kosiniakowe. Zostaną zabrane, żeby starczyło na „piątkę” dla tych
samych rodzin, ale od PiS. Kiedy pani minister uzna, że dalsze udawanie (że szuka oszczędności) naraża ją już na śmieszność?
Cięcia i fala rosnących podatków są konieczne, ale PiS
przed zakończeniem serii wyborów się na to nie zdecyduje. Nie będzie przecież
ryzykował utraty szans na zwycięstwo. Oszczędności, dzięki którym da się
sfinansować „piątkę Kaczyńskiego”, których nie może znaleźć minister
Czerwińska, już znalazł Paweł Borys. Na spotkaniu z inwestorami w Londynie
pochwalił się, że do lipca wszystko będzie załatwione. Wielkich sum nie należy
szukać w publicznej służbie zdrowia, one jeszcze są w OFE. Głównie w akcjach, w
sumie około 160 mld zł. Jak się część tych papierów - mowa o 25 proc., ale kto
zabroni więcej? - ulokuje w Funduszu Rezerwy Demograficznej, to można będzie
stamtąd wyjąć gotówkę i sfinansować sporą część wyborczych wydatków. Reszta
trafić ma na enigmatyczne konta indywidualne.
As bierze raz
Dlaczego na ten genialny pomysł
nie wpadła pani minister? Bo, niestety, ten as bierze raz. To sposób na
sfinansowane „piątki” tylko w 2020 r. - zapewniają nasi rozmówcy. W kolejnych
latach trzeba będzie ciąć i podnosić podatki. Nasilą się konflikty z
pracownikami sfery budżetowej, dla których już teraz brakuje pieniędzy. W
przeciwnym razie przekroczenie 3 proc. deficytu finansów publicznych,
dozwolonego przez Unię, stanie się nieuniknione.
- Sięgnięcie do OFE będzie wyraźnym sygnałem, że w dłuższej
perspektywie sfinansowanie „piątki” bez podwyżki podatków nie będzie możliwe -
uważa. Jakub Borowski, główny ekonomista
banku Credit Agricole w Polsce. - Ten wariant oznacza również cios dla
wdrażanego przez rząd Pracowniczego Programu Kapitałowego, gdyż obniża i tak
już niskie zaufanie do systemu emerytalnego. A PPK jest ważnym narzędziem
mobilizowania prywatnych oszczędności, bez których nie będzie przyspieszenia
inwestycji prywatnych. Dla mnie „piątka” jest symbolicznym końcem Strategii
Odpowiedzialnego Rozwoju - mówi.
Ci, którzy dzisiaj czują się beneficjentami obietnic
wyborczych PiS, w 2021 r. boleśnie poczują, że sami muszą za nie zapłacić.
Teresa Czerwińska doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Polski nie uratuje,
może jeszcze ratować twarz. W przeciwnym razie PiS będzie się Polakom kojarzył
z „piątką Kaczyńskiego”, a ona z „dziurą budżetową”. Na jej miejsce przyjdzie
polityczny żołnierz, który zamelduje wykonanie rozkazu.
Joanna
Solska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz