środa, 3 kwietnia 2019

Minister bez finansów




Zaczęto o niej mówić kilka dni po prezentacji programu wy­borczego PiS, na której Teresy Czerwińskiej nie było. Speku­lowano, że tzw. piątka Kaczyń­skiego nawet nie była z minister finan­sów konsultowana, ona ma tylko znaleźć na nią pieniądze. Prawicowy portal Wpolityce.pl doniósł, że złożyła dymisję, której jednak premier nie przyjął. Nie by­łaby dla władzy wygodna ze względów wizerunkowych przed nadchodzącymi wyborami. Wprawdzie Ministerstwo Finansów newsa zdementowało, ale ko­mentatorzy stwierdzili krótko, że portal jest bliższy władzy PiS niż pani minister, więc oficjalne dementi należy traktować jako nieoficjalne potwierdzenie.
   Tym bardziej że zaraz potem Czer­wińska udała się na zwolnienie, unika­jąc w ten sposób niewygodnych pytań dziennikarzy. Kiedy z niego wróciła, jej publiczne wystąpienie na Wydziale Za­rządzania Uniwersytetu Warszawskiego potraktowano jako pożegnanie połączo­ne z przesłaniem do następców. Pochwa­liła się dotychczasowymi osiągnięciami i, co prawda w bardzo zawoalowany sposób, ostrzegała przed prowadzeniem nieodpowiedzialnej polityki, mówiąc: „każda decyzja budżetowa, szczególnie w zakresie sztywnych wydatków, powo­duje konsekwencje w latach przyszłych. Z tego powodu chcę wspomnieć o istniejących we wszystkich krajach UE regu­łach, stabilizatorach fiskalnych, które wynikają z dyrektyw oraz Paktu Stabil­ności i Wzrostu”.

Za każdą cenę
Mówiąc wprost, oznaczało to, że minister finansów jest przeciwna łamaniu tzw. re­guły wydatkowej, która powściąga apetyt ekip rządzących na nadmierne zadłużanie państwa. Nie tylko w ciągu jednego roku, ale także wszystkich kolejnych. Przywiąza­nie do reguły wydatkowej prof. Czerwińska deklarowała nie po raz pierwszy. Wszyst­kie obietnice wyborcze PiS to właśnie wy­datki sztywne, na które trzeba znaleźć pieniądze nie tylko w obecnym roku, ale także w kolejnych latach.
   Do szerszej publiczności ten komu­nikat nie dotarł, władza zaś się nim nie przejęła. „Piątka Kaczyńskiego” ma być absolutnym priorytetem politycznym, ma umożliwić wygranie kolejnych wy­borów. 500 zł na pierwsze dziecko, trzy­nasta emerytura dla wszystkich, czyli prawie 10 mln seniorów, zwolnienie z PIT młodych do 26. roku życia, obniże­nie pierwszego progu PIT z 18 do 17 proc. oraz reaktywacja lokalnych połączeń au­tobusowych. Żadna reguła wydatkowa, która pozwala w przyszłym roku wydać więcej o 44 mld zł, nie może stanąć temu na przeszkodzie - przekonuje władza. Mimo że grono ekonomistów w apelu do PiS alarmuje, że realizacja najwięk­szych wydatków sztywnych, np. na woj­sko, emerytury i renty itp., kosztować bę­dzie co najmniej 110 mld zł, więc brakuje, lekko licząc, 70 mld zł. I to tylko w 2020 r. W kolejnych latach dziura będzie się po­większać. Ekonomiści apelują: „Wygra­na nie za każdą cenę”, ale w PiS uważają, że warto zapłacić każdą. Brak powszech­nej świadomości, że zapłacimy wszyscy, a młodzi najwięcej. Pani prof. Czerwińska to wie.
   - Żeby wydać i pożyczyć tak dużo pie­niędzy, trzeba właśnie złamać regułę wydatkową, którą wcześniej PiS i tak już poluzował - stwierdza Ludwik Kotecki, który będąc w rządzie PO-PSL głównym ekonomistą, ową regułę sporządził. I dodaje, że nikt jego wyliczeń co do tych brakujących 70 mld zł nie podważył, po­nieważ wynikają one z oficjalnych liczb podawanych przez ekipę rządzącą. Dla­tego on także pod apelem się podpisał, podobnie jak Marek Belka i kilku innych byłych ministrów finansów. Z zawoalowanych wypowiedzi Teresy Czerwiń­skiej wynika, że ona także, gdyby mogła, podpisałaby się pod tym apelem. Jest przecież zwolenniczką reguły wydat­kowej, czuje odpowiedzialność za losy państwa. Tymczasem jednak zapewnia, że będzie szukać na „piątkę” pieniędzy, chociaż dobrze wie, że ich nie znajdzie. Czyli żeby uderzyć pięścią w stół, braku­je jej odwagi, ale wystarcza uczciwości, żeby nie chcieć się pod „piątką” pod­pisać. - Zwłaszcza że niejednokrotnie dawała nam do zrozumienia, że poza ministerstwem też jest życie - mówi pra­cownik MF.
   - Do końca kwietnia nasz rząd jest zobowiązany wysłać do Brukseli Aktu­alizację Planu Konwergencji - przypo­mina główny ekonomista dużego ban­ku. Obejmuje on najbliższe trzy lata. Trzeba więc będzie dokładnie pokazać, w jaki sposób wszystkie obietnice Prawa
i Sprawiedliwości zostaną zrealizowa­ne, skąd władza zamierza wziąć na nie pieniądze. Czarno na białym. Albo więc Czerwińska da „piątce” swoją twarz, albo musi odejść.

Swoja, ale obca
Hamletyzowanie Czerwińskiej wyni­ka z jej wyjątkowo słabej pozycji w rzą­dzie - podkreślają zgodnie ekonomiści. Nie było słabiej umocowanego ministra finansów, z którym aż tak bardzo nie liczyłoby się zaplecze polityczne. Ci wcześniejsi też byli czasem słabi, bez szabel w parlamencie, ale jakiś wpływ na podejmowane decyzje finansowe mieli. Ona nie ma żadnego. Kaczyński nie jest nawet ciekaw jej opinii w żadnej sprawie, pani minister na Nowogrodzką nie przyjeżdża. Prezes nie bywa na obra­dach Rady Ministrów, bo niby z jakiego tytułu? Nawet nie mają szansy minąć się na jakimś korytarzu, ona niechętnie
bywa w Sejmie. Rzadkim gościem jest także w rozgłośni ojca Rydzyka.
   Pracownicy ministerstwa uważa­ją, że słaba pozycja minister odbije się na znaczeniu całego resortu. - Sprowa­dzono nas do roli biura rachunkowego - mówią w MF. O żadnym kreowaniu polityki gospodarczej, jak było dawniej, gdy minister finansów zwykle zostawał także wicepremierem, nie ma mowy. Nawet ministerstwo „umeblował” jej Morawiecki, bo po jego awansie na pre­miera nie zmieniła wiceministrów. Gru­za odszedł sam, zawiedziony, że nie zo­stał szefem. Jej jedyna istotna decyzja personalna to awans na to stanowisko Tomasza Robaczyńskiego, długoletnie­go pracownika MF. Jest jej prawą ręką, po niej zajmuje się też przygotowaniem projektu ustawy budżetowej.
   Symboliczne jest, że Mateusz Mora­wiecki pozbawił MF nawet nadzoru nad Bankiem Gospodarstwa Krajowego. Rola ministerstwa ograniczyła się więc do szukania pieniędzy na obietnice wyborcze. W ministerstwie zaczyna panować strach, urzędnicy boją się podpisywania papierów, kiedyś mogą zostać rozliczeni.
   Jeśli w ogóle można mówić o jakiejś polityce gospodarczej, to rodzi się ona w gabinecie premiera, a jej nieformalnym autorem jest Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, polecony premiero­wi przez Zbigniewa Jagiełłę. Ale odium za nadmierne zadłużanie kraju spadnie na Czerwińską. Podobnie jak Jarosław Bauc będzie się po latach kojarzyć tylko z wielką dziurą budżetową. Z taką kompromitują­cą etykietką powrót do świata nauki może być trudny. Czerwińska wie, że decyzja już zapadła, jak zwykle poza nią. Premier prze­cież ogłosił, że trzeba będzie powiększyć deficyt finansów publicznych do 2, a może nawet 3 proc. To oznacza, że reguła wydat­kowa została już pogrzebana. Jeśli minister Czerwińska o coś jeszcze walczy, to już tyl­ko o własną twarz. I żeby przynajmniej de­ficyt nie przekroczył dozwolonych 3 proc. PKB, bo w przeciwnym razie konieczne będą cięcia. Ale jeśli nawet, to dopiero po wyborach.
   Kiedy w 2017 r. przechodziła, ze świet­nymi rekomendacjami Jarosława Gowina, z resortu nauki na wiceministra fi­nansów, komentowano, że Czerwińska gra z Morawieckim, jej pozycja zależy od jego pozycji. Była potrzebna, bo w no­wej ekipie, po odsunięciu Hanny Majszczyk, nie było specjalistów od budżetu. Przygotowała ustawę budżetową na 2018 r. bardzo ostrożnie. Ale Morawiec­ki nie gra z nią, gra na siebie. Potrzebo­wał wyłącznie księgowej do składania podpisów na papierach i w takiej roli ją obsadził. Nie protestowała.
   Było mu tym łatwiej, że Czerwińska w PiS jest podwójnie obca. Raz jako emi­grantka z Łotwy, gdzie się urodziła w pol­skiej rodzinie, a do kraju wróciła dzięki stypendium, jakie otrzymała od polskie­go rządu. Studiowała na Uniwersytecie Gdańskim, potem robiła tam karierę naukową, jest profesorem. Nie wszyst­kim w partii podobało się, że minister finansów wychowała się w byłym ZSRR. Rozpuszczano plotki, dementowane po­tem przez MF, że odmówiono jej dostępu do informacji niejawnych. Obciążać mia­ło ją także to, że jej ojciec nadal mieszka na Łotwie i w dodatku prowadzi interesy na Wschodzie. Poczucie obcości pogłębiał fakt, że nie zapisała się do PiS, uporczywie deklarując swoją apolityczność. Nikt wo­bec niej nie musi czuć się lojalny.

Państwo dziadowskie
Jeszcze pół roku temu wszystko wy­glądało inaczej. Pani minister odnosiła sukcesy, choć w mediach chwalił się nimi wyłącznie premier. Do budżetu, z po­wodu rozkręconej koniunktury, wpły­wało nadspodziewanie dużo pieniędzy, w każdym niemal miesiącu mieliśmy budżetową nadwyżkę. Na tle innych krajów Unii nie był to żaden ewenement, prawie wszystkie świetną koniunkturę wykorzystywały do pozbycia się części zadłużenia. My nie. Ciągle pożyczaliśmy, podobnie jak Rumunia. PiS jako swój wielki sukces ogłosił to, że dziura budże­towa po 2018 r. sięgnęła tylko 10 mld zł. Czyli że mimo rekordowego wzrostu gospodarczego, który w tym roku już się nie powtórzy, nadal wydawaliśmy wię­cej, niż wpłynęło do budżetu. Reguła na to pozwalała.
   Powoli jednak do świadomości Te­resy Czerwińskiej docierał fakt, że ten sukces może obrócić się przeciwko niej. Że ekipa rządząca zechce na to konto rozdmuchać obietnice wyborcze. Chyba jednak zabrakło jej wyobraźni, że aż tak bardzo. Więc żeby powściągnąć ocho­tę polityków na rozdawanie kiełbasy wyborczej, ogłosiła, że po lutym mamy 800 mln zł deficytu, i że do końca roku deficyt będzie narastał. Taki cichutki sy­gnał ostrzegawczy. Nikt się nim nie prze­jął. W marcu zaprezentowano „piątkę Kaczyńskiego”. Pani minister, jak to ona, pięścią w stół nie walnęła. Po zdemen­towaniu pogłosek o jej dymisji ogłosiła, że będzie poszukiwać 70 mld zł. Na razie znalazła 15 mld, część dzięki podpowie­dziom z Kancelarii Premiera.
   Niektóre z tych „oszczędności” wprawiają w osłupienie. Na przykład z uszczelnienia NFZ rząd spodziewa się uzyskać 1-2 mld zł. Tyle mają przynieść e-recepty i e-skierowania, nie mówiąc o e-zwolnieniach. Na razie nie przyno­szą, a gdyby kiedyś zaczęły, to raczej należałoby te pieniądze zostawić w NFZ dla publicznej służby zdrowia. Nie jest ona jednak priorytetem obecnej władzy. Rząd oszukał nawet rezydentów, z który­mi podpisał porozumienie, że wydatki na zdrowie będą się zbliżać do 6 proc. PKB. Na razie relatywnie wydajemy mniej niż przedtem. Zdrowie Polaków jest, jak widać, nie tak ważne jak chęć dostarczenia im do ręki gotówki.
   Inne pozycje wywołują wręcz roz­bawienie ekonomistów. Premierowi sukcesy w uszczelnianiu VAT tak za­wróciły w głowie, że wśród spodziewa­nych oszczędności zapowiada kolej­ne 4-6 mld zł z tytułu uszczelniania. To by znaczyło, że luka w tym podatku wyniesie mniej niż zero. - Zera nie da się osiągnąć, nie ma takiego kraju na świecie - zauważa były pracownik MF. Zawsze będzie jakaś szara strefa, choćby mini­malna, jakieś firmy będą bankrutować, a to generuje lukę VAT. Mniej niż zero było potrzebne, żeby „znaleźć” na pa­pierze kolejne miliardy. Prof. Czerwińska wie, że takie zapisy kompromitują ją nie tylko jako ministra finansów, ale także jako ekonomistkę.
   Eksperci oceniają, że około 5 mld z założonych 15 to tylko pieniądze wir­tualne. I że mimo to mamy do czynie­nia z małymi kwotami, podczas gdy potrzebne są ogromne. Nawet jak do­damy poważniejsze pozycje, czyli za­powiedziane przez premiera sięgnięcie do Funduszu Pracy, na który składają się pracodawcy. FP przeznaczony jest na aktywizację bezrobotnych. Zdaniem premiera bezrobocie maleje i aktywi­zować bezrobotnych nie ma potrzeby.
O tym, że prawie połowa mieszkańców Polski w wieku produkcyjnym nie chce pracować i - co postulują pracodaw­cy - Fundusz Pracy powinien służyć, żeby ich do tego zachęcić, mowy nie ma. Protestami organizacji pracodaw­ców nikt się nie przejmuje. Nastawienie władzy na osiąganie celów wyborczych powoduje, że nasze państwo staje się coraz mniej sprawne, a polityka spo­łeczna zniechęca do podejmowania pracy. To już nawet nie państwo tanie, ale dziadowskie.
   MF zapowiada „test na przedsiębior­ców”, co ma przynieść kolejne oszczęd­ności. Chodzi o to, żeby jak najwięcej osób samozatrudnionych nie mogło ko­rzystać z 19-proc. liniowego PIT. Miano przedsiębiorcy zachowają tylko ci, którzy świadczą usługi dla więcej niż jednego kontrahenta. Reszta ma przejść na etat, musi płacić więcej. Przy okazji wraca po­mysł likwidacji limitu składek na ZUS, co może przynieść kolejne 6 mld zł. Co jeszcze? Pod nóż mogą pójść nawet wprowadzone przez poprzedni rząd ulgi na dzieci, tzw. kosiniakowe. Zostaną zabrane, żeby starczyło na „piątkę” dla tych samych rodzin, ale od PiS. Kiedy pani minister uzna, że dalsze udawanie (że szuka oszczędności) naraża ją już na śmieszność?
   Cięcia i fala rosnących podatków są ko­nieczne, ale PiS przed zakończeniem se­rii wyborów się na to nie zdecyduje. Nie będzie przecież ryzykował utraty szans na zwycięstwo. Oszczędności, dzięki któ­rym da się sfinansować „piątkę Kaczyń­skiego”, których nie może znaleźć mini­ster Czerwińska, już znalazł Paweł Borys. Na spotkaniu z inwestorami w Londynie pochwalił się, że do lipca wszystko bę­dzie załatwione. Wielkich sum nie nale­ży szukać w publicznej służbie zdrowia, one jeszcze są w OFE. Głównie w akcjach, w sumie około 160 mld zł. Jak się część tych papierów - mowa o 25 proc., ale kto zabroni więcej? - ulokuje w Funduszu Rezerwy Demograficznej, to można bę­dzie stamtąd wyjąć gotówkę i sfinanso­wać sporą część wyborczych wydatków. Reszta trafić ma na enigmatyczne kon­ta indywidualne.

As bierze raz
Dlaczego na ten genialny pomysł nie wpadła pani minister? Bo, niestety, ten as bierze raz. To sposób na sfinansowa­ne „piątki” tylko w 2020 r. - zapewnia­ją nasi rozmówcy. W kolejnych latach trzeba będzie ciąć i podnosić podatki. Nasilą się konflikty z pracownikami sfery budżetowej, dla których już teraz brakuje pieniędzy. W przeciwnym razie przekroczenie 3 proc. deficytu finansów publicznych, dozwolonego przez Unię, stanie się nieuniknione.
   - Sięgnięcie do OFE będzie wyraźnym sygnałem, że w dłuższej perspektywie sfinansowanie „piątki” bez podwyżki po­datków nie będzie możliwe - uważa. Jakub Borowski, główny ekonomista banku Credit Agricole w Polsce. - Ten wariant oznacza również cios dla wdrażanego przez rząd Pracowniczego Programu Ka­pitałowego, gdyż obniża i tak już niskie zaufanie do systemu emerytalnego. A PPK jest ważnym narzędziem mobilizowania prywatnych oszczędności, bez których nie będzie przyspieszenia inwestycji prywat­nych. Dla mnie „piątka” jest symbolicz­nym końcem Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju - mówi.
   Ci, którzy dzisiaj czują się beneficjen­tami obietnic wyborczych PiS, w 2021 r. boleśnie poczują, że sami muszą za nie zapłacić. Teresa Czerwińska doskona­le zdaje sobie z tego sprawę. Polski nie uratuje, może jeszcze ratować twarz. W przeciwnym razie PiS będzie się Po­lakom kojarzył z „piątką Kaczyńskiego”, a ona z „dziurą budżetową”. Na jej miej­sce przyjdzie polityczny żołnierz, który zamelduje wykonanie rozkazu.
Joanna Solska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz