wtorek, 30 kwietnia 2019

Guzik wie



Polską rządzą cztery osoby na literę P: prezes, premier, prezydent i przewodniczący Guzikiewicz.

Marcin Kołodziejczyk

Karol Guzikiewicz (55 lat), dokład­nie wiceprzewodniczący Orga­nizacji Międzyzakładowej NSZZ Solidarność w Stoczni Gdań­skiej, podkreśla w rozmowie, że jest blisko zwykłych Polaków i wyczu­wa nastroje społeczne. Dlatego nie mógł dopuścić do obchodów 30-lecia wyborów czerwcowych 1989 r. Miał być okrągły stół wokół pomnika Poległych Stoczniowców na placu Solidarności koło stoczni i deba­ta o Polsce. Co będzie, Guzikiewicz jeszcze ostatecznie nie postanowił.
   - Dla stoczniowców z „S" plac to miej­sce święte - mówi. - Gdy ktoś zakłóci spo­kój placu, złamie prawo i powiadomimy o tym prokuraturę.
   Karol Guzikiewicz, realizując się przez większą część życia w stoczniowej „S”, jest jednocześnie związany z tą samą partią, co inne osoby na P rządzące krajem. Od 2009 r. członek PiS, od 2018 r. radny sej­miku pomorskiego z partyjnego ramie­nia. Podziwia prezesa macierzystej partii.
- Gdyby w PiS nie było Jarosława Kaczyń­skiego, mnie też by tam nie było - mówi.
- Rozumiemy się z Jarkiem bez słów. Mam zaufanie do niego i tylko do niego.

W walce
Od 20 lat przewodniczący Guzikiewicz słynie na cały kraj mocnym czynem i sło­wem. Współpracownicy zmarłego prezy­denta Pawła Adamowicza nie pamiętają sytuacji, by poparł decyzję magistratu. A od kiedy jest radnym PiS, wzmógł działania.
   W lutym walczył o gdański pomnik księ­dza Henryka Jankowskiego, podejrzewa­nego o pedofilię. Monument - nielegalnie obalony przez aktywistów społecznych - równie nielegalnie przywrócił na miej­sce rękami związkowców ze stoczni. Rzecz odbywała się w podniosłej oprawie mszy i wart. Ostatecznie pomnik księdza kazał zdeponować - tajemnica, gdzie.
   W marcu doprowadził do rezerwacji na trzy lata historycznego placu przed stocznią - bo rocznicy 30-lecia wybo­rów 1989 r. on osobiście nie poważa. Na plac, zapowiada, dopuści zaakcepto­wane przez siebie akademie patriotycz­ne. Będzie czczone 40-lecie przyjazdu JP2 do Polski. Będzie też można składać kwiaty - pod warunkiem że w ciszy, bez przemówień.
   Oficjalnie i od strony prawnej plac za­rezerwował dla „S” pisowski wojewoda Dariusz Drelich, który zrobił to samo tak­że dwa lata wcześniej przy okazji rocznicy Sierpnia ’80. O Drelichu mówi się w Gdań­sku, że nie podejmuje decyzji bez zgody prezesa PiS. Sam Guzikiewicz zaprzecza, że uzgadniał blokadę z szefem swojej par­tii. Wolałby być odbierany jako „wierny żoł­nierz Solidarności”. Ale stocznia wie swoje:
   - Karol chodził dwa dni podkurwiony, że mu tu inni będą decydować, co się odbywa na placu - opowiada długoletni znajomy ze stoczniowej „S”. - To Ka­rol „puścił zaczyn” z blokadą, a władza to przeprowadziła.
   W następnych tygodniach Guzikie­wicz zamierza zabrać Europejskiemu Centrum Solidarności prawo do słowa „solidarność” (już „S” o to wystąpiła) oraz resztę obciętej dotacji rządowej - dlatego, że ECS nie spełnia stawianych przez nie­go wymogów. Guzikiewicz uważa, że ECS nie czci tego, co czci on, a jeśli czci, to nie­dokładnie lub nieszczerze. ECS powinno być zwykłym muzeum „S”, a nie jest. Zbyt uwypukla rolę Lecha Wałęsy w historii. Ponadto stawia LGBT nad JP2.
   Po rozprawie z ECS Guzikiewicz przej­dzie do walki z pomnikiem Guntera Gras­sa, pisarza noblisty. Czy z ramienia „S”, czy PiS - nie mówi dokładnie - usunie Grassa z Gdańska z przyczyn patriotycznych.
   Niczego - podkreśla Guzikiewicz - nie robi dla pieniędzy, wszystko dla ludzi. Jako radny PiS złożył zeznanie majątko­we: mają z żoną działkę z dużym domem, trzy mieszkania, dwa samochody.

W stoczni
Publiczna wyrazistość Karola Guzikiewicza powoduje, że nawet niektórzy pra­cownicy SG mają go nie za wice, a za prze­wodniczącego tutejszej „S”. Mówią o nim Guzik. Guzik jest dzieckiem stoczni, zna ją na wylot.
   - To znaczy ludzi w stoczni zna - mówi były pracownik. - Bo fizycznie Karol wiele się w stoczni nie napracował. Zawodowy związkowiec od wczesnej młodości.
   Od 1998 r. stoczniowej „S” szefuje Ro­man Gałęzewski, 65 lat, ale to Guzikiewicz jest ten widoczny i rozkrzyczany. Gałę­zewski spokojny, gdy trzeba coś załatwić z załogą, po prostu otwiera drzwi gabine­tu i woła: Karol! Jeśli Guzik narozrabia, obrazi kogoś w nerwach, dopuści, żeby związkowcy bili się z policją - Roman po­wie z przyganą: cały Karol, jakbym tam był, nie dopuściłbym do tego.
   Wśród starszych związkowców krążą o Guziku historie wspomnieniowe, opo­wiadane z humorem: na spotkaniu z dy­rektorem stoczni Karol słucha i twierdzi, że wszystko rozumie, potem okazuje się, że nic nie zrozumiał, i robi dyrektorowi dziki dym. Przy syndyku stoczni Karol zagotowuje się i krąży z krzykiem po sali (syndyk pyta, czy już skończył, każe mu „spierdalać” i Karol wychodzi).
- Guzik jest nerwus i jak się zagotuje, dostaje białej gorączki, ręce mu tak latają, że nie może sobie nalać wody do szklanki - mówi członek stoczniowej „S”. - Ale ma podejście do ludzi.
   Jest tylko jedna zasada: gdy Guzik da sygnał do wyjazdu, np. na palenie opon w stolicy, nie ma przebacz - trzeba rzucać pracę i rodzinę, i jechać. Pod tym względem stoczniowa „S” to wojsko - tak sobie Guzik wychował ludzi. Dużo krzyczy, ale publicz­nie. A prywatnie to bardzo miły człowiek.
   - Krzyczę - mówi - bo jestem trochę głu­chy. To przez ten hałas na halach stoczni.
Antoni Pawlak, były doradca i rzecznik prasowy prezydenta Adamowicza, pamię­ta spotkanie z Guzikiewiczem pod pomni­kiem Stoczniowców ponad 10 lat temu:
   - Kulturalnie spytał, czy urząd mia­sta mógłby zwiększyć liczbę toi toiów na placu. Gdy włączono kamerę, pan Ka­rol, nagle bardzo zdenerwowany, zaczął do niej krzyczeć.
   W stoczni o legendarnych nerwach Guzika mówią ze śmiechem. W kwietniu widzieli w TV, jak stał obok prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz i ręce mu się trzęsły. Wiedzieli: Karolowi włącza się zapalnik. Na szczęście uciekł z wizji.
   - Czasem w nerwach Karol coś powie, a potem przychodzi i pyta: a co ja mówi­łem? - mówi Jerzy Borowczak, były szef stoczniowej „S”, w związku od początku.
   Jeśli powie w nerwach publicznie - prze­padło. Kolegów Guzik potrafi za złe słowa przeprosić. Starzy znajomi wybaczają, nowi się boją. Bo jeśli wiceprzewodni­czącemu ktoś w stoczni podpadnie, temu biada. Karol może i przyjąć do pracy, i, jeśli zechce, spowodować zwolnienie - mówią.
   - To, co robi Karol Guzikiewicz, to nie jest żadna działalność związkowa, tylko kariera - mówi pracownik SG z czasów pierwszej „S”. - Doszedł do władzy fuksem, bo jako młody wilk gryzł starą związkową gwardię z 1980 r. Umawialiśmy się, że wła­dzę w związku sprawuje się najwyżej dwie kadencje. A mamy ludzi, którzy rządzą od becika do trumny.

W początkach
To Jerzy Borowczak wynalazł Guzikiewicza dla stoczniowej „S” pod koniec lat 80. W strajku sierpniowym 1988 r. cichy chło­paczek malował transparenty. Potem Karol opowiadał, że wychowywany był tylko przez matkę - miał z tego powo­du piekło w szkole. Szukał poczucia przynależności w Kościele, był ministrantem. Skończył przystoczniową zawodówkę i technikum. Specjalność: stolarz okrętowy.
Dla bohaterów pierwszej „S” skoczyłby wtedy w ogień.
   - Przez długi czas Wałęsa był moim ido­lem - przyznaje Guzikiewicz. - Bywało się u niego na urodzinach i imieninach. Razem z chłopakami ze stoczniowego wydziału W5 prywatnie wykańczaliśmy Wałęsie dom.
   Borowczak wrócił do stoczni w 1989 r. na prośbę Wałęsy - „S” dramatycznie traciła tam członków. Miał naprawić tę sytuację. Dobrał sobie ludzi do pomocy, wśród nich Guzika. Przemawiało za nim, że kawaler i ma dużo czasu. „S” zaczynała prowadzić działalność gospodarczą, Gu­zik odpowiadał za związkowe bary i wy­pożyczalnię kaset wideo. Organizował zaopatrzenie. Tak dobrze liczył pieniądze, że mówili o nim kutwa.
   W wypożyczalni wideo poznał swoją przyszłą żonę, zatrudnioną przez zwią­zek jako sekretarka, dzisiaj nauczycielkę angielskiego (żona nie popiera strajku na­uczycieli - podkreśla mąż). Ślub dawał im ksiądz Henryk Jankowski. Jednak w „S”, jak mówią związkowcy z tamtych lat, „Guzik chodził na smyczy Borówy i ani pisnął”. Borówa mówią znajomi na Borowczaka.
   - Jasna sytuacja: to ja byłem przewod­niczącym, nie tolerowałem watażków w związku - mówi Jerzy Borowczak. - Pil­nowałem, żeby nikt z moich ludzi nie na­leżał do żadnej partii. Uważam, że Karol zrobił błąd, zapisując się do partii.
   Borowczak nie czuje się „wygryziony” ze stoczniowej „S” przez młode wilki. Mówi, że nastąpiła wymiana pokoleń, ho­norowo odszedł po dwóch przewidzianych statutem kadencjach przewodniczącego.
   - Po odejściu Borówy Guzik nagle od­palił i wszędzie było go mnóstwo - mówi stary członek stoczniowej „S”. - Jako wi­ceprzewodniczący nie jest nawet wybiera­ny przez załogę, a dobierany przez prze­wodniczącego. Romek Gałęzowski mógłby go zwolnić w każdej chwili. Na to Karol nie może pozwolić, czasy niepewne, zwią­zek topnieje, stoczni właściwie już nie ma - dlatego Karol tak się mości politycznie.
Guzikiewicz od dawna cicho budował swoją pozycję w stoczniowej „S”. Stał za nim wydział W5, malarsko-stolarski - zaprawieni w bojach faceci, uchodzący za wojsko związku. Guzik zdobywał ich przez lata drobnymi przysługami.
   SG topniała, przechodziła z rąk do rąk, a ludzie Guzika groźnie maszerowali uli­cami miast, palili opony, bili się z policją, blokowali gabinety i place, rzucali jajkami w sądzie. Każdego z kolejnych dyrektorów stoczni Guzik oskarżał o działanie na jej szkodę. Rządy próbujące restrukturyzować stocznię były dla niego ubeckie. Tylko jeden dyrektor się spodobał: Andrzej Jaworski z PiS, etnolog (jeśli chodzi o statki, to - mó­wią stoczniowcy - nie wiedział, gdzie dziób, gdzie rufa). Ale był człowiekiem Kaczyń­skiego i ojca Rydzyka. To za jego kadencji, w 2006 r., na stoczniowym wiecu poparcia dla PiS prezes Kaczyński z Guzikiem u boku wypowiedział pod adresem opozycji słyn­ne: my stoimy tu gdzie kiedyś, a oni tam, gdzie stało ZOMO.
   - Tak stoczniowa „S" stała się gwardią ludową przy pisowskich uroczystościach - mówi członek „S”, uczestnik straj­ków w 1980 r. - Dlaczego ciągle należę?
Bo uważam, że nie wolno oddać związku politykom. Wierzę, że związek może się odbudować w zdrowej postaci.
   Po zbliżeniu stoczniowej „S” i partii PiS zmieniła się narracja historyczna - nagle, o czym mówił także zmarły prezydent Adamowicz, na uroczystościach pod bramą nowi związkowcy wygwizdali bo­haterów „S”. Działacz „S” i radny PiS Guzikiewicz o wielu ze swoich dawnych ido­li mówi dziś: leń, zdrajca, sprzedawczyk.

W końcu
   - Karol ma duży kompleks, że nie był w stoczni w 1980 r., bo był za młody - mówi dobry znajomy Guzika. - Zawsze wyczu­wa się jego ból, kiedy mu się powie: Ka­rol, ty zaczynałeś, jak już zęby były wybite w tym niedźwiedziu.
   Jeden ze związkowców, znający Guzika od początku, mówi, że Karol - gdy został radnym PiS - postanowił zerwać z etykietą oszołoma. - Gdy nerwowo odpala - mówi kolega - Karol kładzie się na podłodze i od­dycha. Guzikiewicz to potwierdza: - Rzu­ciłem palenie opon. To znaczy ja nigdy nie paliłem, ale moi ludzie tak.
   Ale w sprawie obchodów 30-lecia wy­borów nie zamierza ustąpić. Magistrat wciąż wierzy w dogadanie się (z maila do POLITYKI): „Wszyscy nasi rodacy za­interesowani wspólnym i zgodnym świę­towaniem muszą znaleźć swoje miejsce na Placu Solidarności”.
   Guzikiewicz mówi, że może się doga­dywać, ale rezerwacji nie odwoła. Stoi za nim stoczniowa „S”. A raczej, jak mó­wią, starzy solidarnościowcy, legenda, którą Karol odgrzewa, jakby wciąż był 1980 r. Jest tylko kłopot z faktami.
   - Jak mogą być związkowcy stocz­niowi, jak nie ma stoczni? - pyta daw­ny pracownik.
   - Gdy byłem przewodniczącym „S", było 7 tys. członków - mówi Jerzy Borowczak.
Obecnie we wszystkich firmach działa­jących na terenie SG związek ma ponad 200 członków. Borowczak rozmawia z Le­chem Wałęsą parę razy w tygodniu. Mó­wią też o „S” w stoczni, o Guzikiewiczu. Relacjonuje słowa Wałęsy: takich sobie przewodniczących wybraliśmy. To wersja eufemistyczna słów założyciela NSZZ So­lidarność.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz