piątek, 12 kwietnia 2019

Wspólnie na populizm



Polska opozycja, która w dużej części zjednoczyła się, aby skuteczniej rywalizować z PiS, jest wyjątkiem na tle innych państw, gdzie władzę sprawują populistyczne ugrupowania.

Sławomir Sierakowski

Jeszcze w żadnym zachodnim kraju populiści nie stracili władzy. Tam, gdzie wcześniej wygrali wybory, wciąż rzą­dzą. Nawet jeśli kompromitują się na potęgę, nie realizują obietnic, nie osiągają zamierzonych celów, opuszczają ich sojusznicy, poddawani są krytyce i presji międzynarodowej, wszędzie - jeśli chodzi o społeczne poparcie - radzą sobie dobrze albo bardzo dobrze. I nie ma wcale dużego znaczenia koniunktura gospodarcza - we Włoszech jest słaba, a populistyczna Liga Pół­nocna podwoja poparcie.
   Nie ma już znaczenia nawet kryzys uchodźczy, bo zaniknął. Mniej nielegalnych imigrantów przyjechało do Europy w całym 2018 r. niż wynosi przeciętna liczba turystów docierająca do Aten tylko jednego sierpniowego dnia. Każdy z trzech najczęściej wy­różnianych przez badaczy typów populizmu: kulturowy (czyli antyuchodźczy, antyromski, antysemicki etc.), społeczno-eko­nomiczny (wykluczeni popierają populistyczne partie protestu) oraz antyestablishmentowy („spisek elit”) trzyma się mocno, Nigdy nie funkcjonowało więcej populistycznych rządów (ani partii) niż właśnie dziś. W ciągu dekady populizm przestał być fe­nomenem latynoamerykańskim i wschodnioeuropejskim, a stał się globalnym, rozszerzył się na najważniejsze państwa, w tym USA, Wielką Brytanię i Indie.

Czy więc populiści po prostu skazani na sukces? Wcale nie. Są do pokonania, ale pod jednym warunkiem: porozumienia opozycji. Owszem, populiści wszędzie są mocni, ale niekoniecznie notują poparcie wyższe niż opozycja razem wzięta. Problemem jest jej rozdrobnienie i nieumiejętność porozumienia się ponad programowymi różnicami. Trudno jest uzyskać konsens polegający na tym, że jeśli nie da się populistów pokonać w pojedynkę, a uznawani są za wyjątkowe zagrożenie, można to zrobić wspólnie, po czym wrócić do normalnej rywalizacji. Tego warunku nie udało się spełnić na razie w żadnym kraju z jednym wyjątkiem - Polski.
   Teoretycznie taki ruch wydaje się oczywisty. Skoro populizm wyrasta ponad tradycyjny spór lewicy z prawicą i atakuje same podstawy tego sporu (ustrój), to należałoby go zawiesić do cza­su pokonania populistów. Najczęściej jednak konflikt dalej się toczy, tylko że w obrębie opozycji, na czym korzystają populiści, Dopóki Polska nie przełamała tego trendu, było tak - i dalej jest - w każdym kraju Unii Europejskiej, gdzie rządzą populiści: na Wę­grzech, w Czechach, Słowacji Bułgarii, Włoszech (Grecja to osobny przypadek, bo pod naciskiem państw i instytucji zachodnich po­pulistyczna-lewicowa Syriza realizuje politykę przeciwną do jak­kolwiek pojętego populizmu, starając się wydobyć państwo z dra­matycznego kryzysu).
Żeby zrozumieć, co stało się u nas, warto prześledzić, jak opozycja radzi sobie w innych państwach.
   Szczególnie trudno o porozumienie partii opozycyjnych było na Węgrzech. Największe ugrupowania to postkomunistyczni Socjaliści i postfaszystowski Jobbik. Przez lata obie partie brzydziły się sobą bardziej niż Viktorem Orbanem. To bardzo ułatwiało zadanie usytuowanej w centrum partii Fidesz. Dopiero wieloletnia seria druzgocących porażek zmu­siła opozycję do współpracy. Niestety dużo za późno, bo Orban do tego czasu zdążył zbudować swój de facto własny ustrój (dzięki ordynacji wyborczej Fidesz zapewnił sobie większość konstytucyjną, po czym wprowadził do konstytucji 600 popra­wek). Zlikwidował wolne media i stworzy sobie taką przewagę finansową, że zapanował nad niemal wszystkimi kanałami społecznej komunikacji.
   Wybory są więc formalnością. A jednak 25 lutego 2018 r. Orban bardzo się musiał zdziwić, gdy w walce o urząd mera miasta o wdzięcznej nazwie Hódmezővásárhely, bastionu partii Fidesz, zwyciężył niezależny kandydat popierany przez wszystkie par­tie opozycji Powiało sensacją, bo już 8 kwietnia miały odbyć się wybory parlamentarne. Marcowe spotkanie sił opozycji okazało się jednak fiaskiem. Fidesz zwyciężył z niemal pięćdziesięcio­procentowym poparciem i sprawuje w swoim państwie wła­dzę absolutną.
   Dziś węgierska opozycja jest mądra po szkodzie, 15 marca, w rocznicę rewolucji 1848 r., wspólnie zorganizowała manifestację i uchwaliła manifest, bardzo progresywny i bardzo nierealny, bo już nikt na Węgrzech nie wierzy w możliwość pokonania Fideszu. Kry­tycy Orbana opuszczają Węgry. Odsetek młodzieży i inteligencji szybko spada. Od kiedy Orban doszedł do władzy, więcej Węgrów opuściło kraj niż po utopionym we krwi przez Sowietów powstaniu węgierskim w 1956 r.» po którym wyjechało 230 tys. ludzi.

Innym przykładem całkowitej dominacji nie jednej, ale nawet dwóch partii populistycznych są Włochy, Hegemonię populiści zdobyli czysto demokratycznymi metodami, zwycięża­jąc w wyborach w 2017 r. Tam istnieją niejako dwa spory lewicy z prawicą - w obrębie opozycji i w obrębie populistów. Ruch Pięciu Gwiazd reprezentuje lewicowy populizm, zaś Liga Północna pra­wicowy. I to one pierwsze umiały się dogadać, zakładając koalicję dającą im pełnię władzy. Razem w sondażach mają bezpieczne 55 proc. Największa partia opozycji, Partia Demokratyczna, cie­szy się poparciem 20 proc., prawica Silvio Berlusconiego 10 proc., a kilka sił politycznych oscyluje wokół progu wyborczego. Nic się z tego szybko nie sklei. Populiści na razie nie mają z kim przegrać.
Choć włoskie wybory wygrał Ruch, teraz wyprzedza go Liga, co jest przykładem szerszego trendu: o ile prawicowy populizm utrzymuje poparcie, to populizm lewicowy słabnie (Słowacja, Hiszpania, Włochy, Grecja), Słabnie więc i słowacki SMER Roberta Ficy. Zwycięstwo w wyborach prezydenckich Zuzany Čaputovej, kandydatki opozycyjnej, przyjęto z entuzjazmem. Dalej jednak to SMER pozostaje najsilniejszą partią z poparciem ponad 20 proc. To nie tak dużo, ale po drugiej stronie jest aż dziewięć partii z szan­sami na parlamentarny byt, a dołączyć z kolejną ma jeszcze kan­dydat skrajnej prawicy Stefan Harabin.
   Nawet Čaputová na scenę polityczną wchodzi nie jako ponad­partyjna kandydatka całej opozycji, ale jako liderka partii Postę­powa Słowacja z poparciem przekraczającym 10 proc. O partię na Słowacji nietrudno. W tym kraju nawet polityk mający dzie­wiątkę dzieci z ośmioma kobietami może być liderem konserwa­tywnej partii o nazwie Jesteśmy Rodziną (6,6 proc. w ostatnich wyborach). W takiej sytuacji trudno przewidzieć, co się stanie. Tym bardziej że w tej erupcji różnorodności łatwo zgubić można 25-proc, elektorat skrajnie prawicowy. Na szczęście podzielo­ny między dwóch liderów; wspomnianego Harabin a i Mariana Kotlebę (Nasza Słowacja),
   Integracji opozycji nie ułatwia także to, co jest dziś zmorą niemal wszystkich demokracji, czyli rosyjskie manipulacje. Na Słowacji Rosja jest szczególnie wpływowa z historycznych powodów. Wciąż żywy jest mit rosyjskiego wyzwoliciela z rąk Węgrów, co się w istocie nigdy nie wydarzyło, zamiast tego Sło­wacja pogrążyła się w niewoli Moskwy po II wojnie światowej. Jednak pamięć o latach 70. i 80., gdy po zdławieniu Praskiej Wiosny wprowadzono federalizację, jest kolejnym powodem prorosyjskich sympatii.
   Rosyjska antyzachodnia i antynatowska propaganda akurat tam pada na podatny grunt, ale Rosja wszędzie, gdzie może, stara się dezintegrować opozycję. Wywiady Kornela Morawieckiego dla rosyjskiej telewizji, obecność postaci typu Aleksander Jabłonow­ski (świadomy lub nieświadomy agent rosyjski) na prawicowych wiecach to mało przypadkowe wydarzenia w kontekście eurowyborów, w których zawsze nieźle wypada antyeuropejska pra­wica (w pierwszych Liga Polskich Rodzin zajęła drugie miejsce, w kolejnych próg przekroczyła Wolność Janusza Korwin-Mikkego). Konfederacja nawet jeśli coś zabierze PiS, to tylko dołoży się do wielkiego bałaganu, jaki może powstać po październikowych wyborach, gdy nikomu nie uda się zdobyć samodzielnej więk­szości, a do podjęcia będzie szereg ustrojowych decyzji. Rosjanie raczej na pewno dołożą swoje trzy grosze, co przy naszych orłach ze służb specjalnych nie będzie trudne. Rosyjskiej polityki siania chaosu nie będzie zresztą łatwo odróżnić od krajowej.
   Po zwycięstwie Čaputovej optymizmem powiało nie tylko na Słowacji, ale i w Czechach. Czesi zresztą aktywnie zaanga­żowali się w kampanię Čaputovej. Do najbardziej aktywnych w trakcie kampanii należeli ksiądz Tomii Halik i były mini­ster spraw zagranicznych, arystokrata Karel Schwarzenberg, motywowani nadzieją na to, że fala zmian dopłynie do Czech.
   W ostatnich wyborach w 2017 r, w tym spokojnym i szczę­śliwym kraju społeczeństwo uznało, że może sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa w polityce. Pierwsze miejsce zajął więc „czeski Trump” (z pochodzenia zresztą Słowak ze słabą znajo­mością czeskiego) Andrej Babiś, miliarder z ciężkimi zarzutami korupcyjnymi. Drugie miejsce przypadło partii założonej kie­dyś przez „czeskiego Balcerowicza Vaclava Klausa ODS (dziś najnormalniejsza w czeskiej polityce, wcześniej najmniej nor­malna), trzecie miejsce zajęła Partia Piratów, czwarte - partia czeskiego nacjonalisty Tomiego Okamury, który sam jest ja­pońskiego pochodzenia. Paletę domyka Komunistyczna Partia Czech i Moraw.
   Urząd prezydenta zajmuje Milos Zeman, były komunista, obec­nie nacjonalista, zakochany w Putinie. Między prezydentem Ze­manem i premierem Rabiśem trwa zacięta rywalizacja o miano najbardziej żenującego polityka. Na jednej z konferencji praso­wych prezydent Zeman publicznie spalił wielkie czerwone gacie w proteście przeciwko grupie rockowej, która wcześniej wkradła się na Hradczany i podmieniła na nie sztandar prezydencki z na­pisem „Prawda zwycięży!”, uznając, że są bardziej adekwatne jako symbol tej prezydentury. Z kolei premier Babiś postanowił zlecić porwanie swojego syna i zamknięcie go w domu psychia­trycznym na okupowanym przez Rosjan Krymie, żeby ukryć jego i siebie przed zarzutami korupcyjnymi. Syna znalazła telewizja internetowa Seznam.cz i przeprowadziła z nim wywiad, w którym opowiedział, jak został wywieziony przez współpracowników ojca do Moskwy, a następnie na Krym. Tak więc jeśli w polskiej polityce mamy kino moralnego niepokoju, to u południowego sąsiada leci czeska komedia.
   Na tym tle zdecydowanie najbardziej odpowiedzialni i kom­petentni są Piraci, Dlatego to im udało się niedawno zwyciężyć w wyborach na mera miasta Pragi. Współrządzą także w Brnie, Mimo to napotykamy ten sam problem co wszędzie, czyli kilka partii opozycyjnych, które ani myślą o współpracy.

Z tak zarysowanej perspektywy dogadanie się PO, PSL, SLD, Nowoczesnej, Inicjatywy Polskiej i Zielonych należy przyjąć jako spory sukces. Widać też, jak mało sensowne jest zarzucanie Koalicji Europejskiej, że nic jej nie łączy poza by­ciem przeciwko PiS. Właśnie po to powstała, żeby PiS pokonać, a nie żeby zacząć mówić jednym głosem. Koalicja to nie partia, nie musi mieć tożsamości, wystarczy, że ma wspólny cel, tym bardziej jeśli jest fundamentalny. Stawką jest ustrój państwa, obecność w Unii Europejskiej i bezpieczeństwo geopolityczne. Dogadanie się w tej sprawie przyszło Polakom łatwiej niż komu­kolwiek w Europie.
   Widzą to na zewnątrz. Polska ma więc szanse szybko odrobić straty wizerunkowe i odzyskać pozycję, bo może być pierwszym krajem, który zwalczył swoją odmianę populizmu. I może to zrobić w okrągłą rocznicę obalenia komunizmu, I tak jak wtedy urucho­mić falę przemian w całej wschodniej Europie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz