Polska opozycja,
która w dużej części zjednoczyła się, aby skuteczniej rywalizować z PiS, jest
wyjątkiem na tle innych państw, gdzie władzę sprawują populistyczne
ugrupowania.
Sławomir Sierakowski
Jeszcze
w żadnym zachodnim kraju populiści nie stracili władzy. Tam, gdzie wcześniej
wygrali wybory, wciąż rządzą. Nawet jeśli kompromitują się na potęgę, nie
realizują obietnic, nie osiągają zamierzonych celów, opuszczają ich sojusznicy,
poddawani są krytyce i presji międzynarodowej, wszędzie - jeśli chodzi o
społeczne poparcie - radzą sobie dobrze albo bardzo dobrze. I nie ma wcale
dużego znaczenia koniunktura gospodarcza - we Włoszech jest słaba, a
populistyczna Liga Północna podwoja poparcie.
Nie ma już znaczenia nawet kryzys uchodźczy, bo zaniknął. Mniej
nielegalnych imigrantów przyjechało do Europy w całym 2018 r. niż wynosi
przeciętna liczba turystów docierająca do Aten tylko jednego sierpniowego dnia.
Każdy z trzech najczęściej wyróżnianych przez badaczy typów populizmu: kulturowy
(czyli antyuchodźczy, antyromski, antysemicki etc.), społeczno-ekonomiczny (wykluczeni
popierają populistyczne partie protestu) oraz antyestablishmentowy („spisek
elit”) trzyma się mocno, Nigdy nie funkcjonowało więcej populistycznych rządów
(ani partii) niż właśnie dziś. W ciągu dekady populizm przestał być fenomenem
latynoamerykańskim i wschodnioeuropejskim, a stał się globalnym, rozszerzył się
na najważniejsze państwa, w tym USA, Wielką Brytanię i Indie.
Czy więc populiści są
po prostu skazani na sukces? Wcale nie. Są
do pokonania, ale pod jednym warunkiem: porozumienia opozycji. Owszem,
populiści wszędzie są mocni, ale niekoniecznie notują poparcie wyższe niż
opozycja razem wzięta. Problemem jest jej rozdrobnienie i nieumiejętność
porozumienia się ponad programowymi różnicami. Trudno jest uzyskać konsens
polegający na tym, że jeśli nie da się populistów pokonać w pojedynkę, a
uznawani są za wyjątkowe zagrożenie, można to zrobić wspólnie, po czym wrócić
do normalnej rywalizacji. Tego warunku nie udało się spełnić na razie w żadnym
kraju z jednym wyjątkiem - Polski.
Teoretycznie taki ruch wydaje się oczywisty. Skoro populizm wyrasta
ponad tradycyjny spór lewicy z prawicą i atakuje same podstawy tego sporu
(ustrój), to należałoby go zawiesić do czasu pokonania populistów. Najczęściej
jednak konflikt dalej się toczy, tylko że w obrębie opozycji, na czym
korzystają populiści, Dopóki Polska nie przełamała tego trendu, było tak - i
dalej jest - w każdym kraju Unii Europejskiej, gdzie rządzą populiści: na Węgrzech,
w Czechach, Słowacji Bułgarii, Włoszech (Grecja to osobny przypadek, bo pod
naciskiem państw i instytucji zachodnich populistyczna-lewicowa Syriza
realizuje politykę przeciwną do jakkolwiek pojętego populizmu, starając się
wydobyć państwo z dramatycznego kryzysu).
Żeby zrozumieć, co stało się u
nas, warto prześledzić, jak opozycja radzi sobie w innych państwach.
Szczególnie trudno o porozumienie partii opozycyjnych było na Węgrzech.
Największe ugrupowania to postkomunistyczni Socjaliści i postfaszystowski
Jobbik. Przez lata obie partie brzydziły się sobą bardziej niż Viktorem Orbanem. To bardzo ułatwiało zadanie usytuowanej w centrum
partii Fidesz. Dopiero wieloletnia seria
druzgocących porażek zmusiła opozycję do współpracy. Niestety dużo za późno,
bo Orban do tego czasu zdążył zbudować swój de facto własny ustrój (dzięki
ordynacji wyborczej Fidesz zapewnił sobie większość konstytucyjną, po czym
wprowadził do konstytucji 600 poprawek). Zlikwidował wolne media i stworzy
sobie taką przewagę finansową, że zapanował nad niemal wszystkimi kanałami
społecznej komunikacji.
Wybory są więc formalnością. A jednak 25 lutego 2018 r. Orban bardzo się
musiał zdziwić, gdy w walce o urząd mera miasta o wdzięcznej nazwie Hódmezővásárhely, bastionu partii Fidesz, zwyciężył niezależny kandydat
popierany przez wszystkie partie opozycji Powiało sensacją, bo już 8 kwietnia
miały odbyć się wybory parlamentarne. Marcowe spotkanie sił opozycji okazało
się jednak fiaskiem. Fidesz zwyciężył
z niemal pięćdziesięcioprocentowym poparciem i sprawuje w swoim państwie władzę
absolutną.
Dziś węgierska opozycja jest mądra po szkodzie, 15 marca, w
rocznicę rewolucji 1848 r., wspólnie zorganizowała manifestację i
uchwaliła manifest, bardzo progresywny i bardzo nierealny, bo już nikt na
Węgrzech nie wierzy w możliwość pokonania Fideszu. Krytycy Orbana opuszczają
Węgry. Odsetek młodzieży i inteligencji szybko spada. Od kiedy Orban doszedł do
władzy, więcej Węgrów opuściło kraj niż po utopionym we krwi przez Sowietów powstaniu
węgierskim w 1956 r.» po którym wyjechało 230 tys. ludzi.
Innym przykładem całkowitej
dominacji nie jednej, ale nawet dwóch partii populistycznych są Włochy, Hegemonię populiści zdobyli czysto demokratycznymi
metodami, zwyciężając w wyborach w 2017 r. Tam istnieją niejako dwa spory
lewicy z prawicą - w obrębie opozycji i w obrębie populistów. Ruch Pięciu
Gwiazd reprezentuje lewicowy populizm, zaś Liga Północna prawicowy. I to one
pierwsze umiały się dogadać, zakładając koalicję dającą im pełnię władzy. Razem
w sondażach mają bezpieczne 55 proc. Największa partia opozycji, Partia
Demokratyczna, cieszy się poparciem 20 proc., prawica Silvio Berlusconiego 10 proc., a kilka sił politycznych oscyluje
wokół progu wyborczego. Nic się z tego szybko nie sklei. Populiści na razie nie
mają z kim przegrać.
Choć włoskie wybory wygrał Ruch,
teraz wyprzedza go Liga, co jest przykładem szerszego trendu: o ile prawicowy populizm utrzymuje poparcie, to populizm lewicowy słabnie
(Słowacja, Hiszpania, Włochy, Grecja), Słabnie więc i słowacki SMER Roberta
Ficy. Zwycięstwo w wyborach prezydenckich Zuzany Čaputovej, kandydatki opozycyjnej, przyjęto z entuzjazmem. Dalej
jednak to SMER pozostaje najsilniejszą partią z poparciem ponad 20 proc. To nie
tak dużo, ale po drugiej stronie jest aż dziewięć partii z szansami na
parlamentarny byt, a dołączyć z kolejną ma jeszcze kandydat skrajnej prawicy
Stefan Harabin.
Nawet Čaputová
na scenę polityczną wchodzi nie jako ponadpartyjna
kandydatka całej opozycji, ale jako liderka partii Postępowa Słowacja z
poparciem przekraczającym 10 proc. O partię na Słowacji nietrudno. W tym kraju
nawet polityk mający dziewiątkę dzieci z ośmioma kobietami może być liderem
konserwatywnej partii o nazwie Jesteśmy Rodziną (6,6 proc. w ostatnich
wyborach). W takiej sytuacji trudno przewidzieć, co się stanie. Tym bardziej że
w tej erupcji różnorodności łatwo zgubić można 25-proc, elektorat skrajnie
prawicowy. Na szczęście podzielony między dwóch liderów; wspomnianego Harabin
a i Mariana Kotlebę (Nasza Słowacja),
Integracji
opozycji nie ułatwia także to, co jest dziś zmorą niemal wszystkich demokracji,
czyli rosyjskie manipulacje. Na Słowacji Rosja jest szczególnie wpływowa z
historycznych powodów. Wciąż żywy jest mit rosyjskiego wyzwoliciela z rąk
Węgrów, co się w istocie nigdy nie wydarzyło, zamiast tego Słowacja pogrążyła
się w niewoli Moskwy po II wojnie światowej. Jednak pamięć o latach 70. i 80.,
gdy po zdławieniu Praskiej Wiosny wprowadzono federalizację, jest kolejnym
powodem prorosyjskich sympatii.
Rosyjska
antyzachodnia i antynatowska propaganda akurat tam pada na podatny grunt, ale
Rosja wszędzie, gdzie może, stara się dezintegrować opozycję. Wywiady Kornela
Morawieckiego dla rosyjskiej telewizji, obecność postaci typu Aleksander
Jabłonowski (świadomy lub nieświadomy agent rosyjski) na prawicowych wiecach
to mało przypadkowe wydarzenia w kontekście eurowyborów, w których zawsze
nieźle wypada antyeuropejska prawica (w pierwszych Liga Polskich Rodzin zajęła
drugie miejsce, w kolejnych próg przekroczyła
Wolność Janusza Korwin-Mikkego). Konfederacja nawet jeśli coś zabierze PiS, to
tylko dołoży się do wielkiego bałaganu, jaki może powstać po październikowych
wyborach, gdy nikomu nie uda się zdobyć samodzielnej większości, a do podjęcia
będzie szereg ustrojowych decyzji. Rosjanie raczej na pewno dołożą swoje trzy
grosze, co przy naszych orłach ze służb specjalnych nie będzie trudne.
Rosyjskiej polityki siania chaosu nie będzie zresztą łatwo odróżnić od krajowej.
Po
zwycięstwie Čaputovej optymizmem powiało nie tylko na Słowacji, ale i w Czechach.
Czesi zresztą aktywnie zaangażowali się w kampanię Čaputovej. Do najbardziej aktywnych w trakcie kampanii należeli ksiądz
Tomii Halik i były minister spraw zagranicznych, arystokrata Karel
Schwarzenberg, motywowani nadzieją na to, że fala zmian dopłynie do Czech.
W
ostatnich wyborach w 2017 r, w tym spokojnym i szczęśliwym kraju społeczeństwo
uznało, że może sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa w polityce. Pierwsze
miejsce zajął więc „czeski Trump” (z pochodzenia zresztą Słowak ze
słabą znajomością czeskiego) Andrej Babiś, miliarder z ciężkimi zarzutami
korupcyjnymi. Drugie miejsce przypadło partii założonej kiedyś przez
„czeskiego Balcerowicza” Vaclava Klausa ODS (dziś
najnormalniejsza w czeskiej polityce, wcześniej najmniej normalna), trzecie
miejsce zajęła Partia Piratów, czwarte - partia czeskiego nacjonalisty Tomiego
Okamury, który sam jest japońskiego pochodzenia. Paletę domyka Komunistyczna
Partia Czech i Moraw.
Urząd
prezydenta zajmuje Milos Zeman, były komunista, obecnie nacjonalista,
zakochany w Putinie. Między prezydentem Zemanem i premierem Rabiśem trwa
zacięta rywalizacja o miano najbardziej żenującego polityka. Na jednej z
konferencji prasowych prezydent Zeman publicznie spalił wielkie czerwone gacie
w proteście przeciwko grupie rockowej, która wcześniej wkradła się na Hradczany
i podmieniła na nie sztandar prezydencki z napisem „Prawda zwycięży!”,
uznając, że są bardziej adekwatne jako symbol tej prezydentury. Z kolei premier
Babiś postanowił zlecić porwanie swojego syna i zamknięcie go w domu psychiatrycznym
na okupowanym przez Rosjan Krymie, żeby ukryć jego i siebie przed zarzutami
korupcyjnymi. Syna znalazła telewizja internetowa Seznam.cz i przeprowadziła z nim wywiad, w którym opowiedział, jak
został wywieziony przez współpracowników ojca do Moskwy, a następnie na Krym.
Tak więc jeśli w polskiej polityce mamy kino moralnego niepokoju, to u
południowego sąsiada leci czeska komedia.
Na tym
tle zdecydowanie najbardziej odpowiedzialni i kompetentni są Piraci, Dlatego
to im udało się niedawno zwyciężyć w wyborach na mera miasta Pragi. Współrządzą
także w Brnie, Mimo to napotykamy ten sam problem co wszędzie, czyli kilka
partii opozycyjnych, które ani myślą o współpracy.
Z tak zarysowanej perspektywy
dogadanie się PO, PSL, SLD, Nowoczesnej, Inicjatywy Polskiej i Zielonych należy
przyjąć jako spory sukces. Widać też, jak
mało sensowne jest zarzucanie Koalicji Europejskiej, że nic jej nie łączy poza
byciem przeciwko PiS. Właśnie po to powstała, żeby PiS pokonać, a nie żeby
zacząć mówić jednym głosem. Koalicja to nie partia, nie musi mieć tożsamości,
wystarczy, że ma wspólny cel, tym bardziej jeśli jest fundamentalny. Stawką
jest ustrój państwa, obecność w Unii Europejskiej i bezpieczeństwo
geopolityczne. Dogadanie się w tej sprawie przyszło Polakom łatwiej niż komukolwiek
w Europie.
Widzą
to na zewnątrz. Polska ma więc szanse szybko odrobić straty wizerunkowe i
odzyskać pozycję, bo może być pierwszym krajem, który zwalczył swoją odmianę
populizmu. I może to zrobić w okrągłą rocznicę obalenia komunizmu, I tak jak
wtedy uruchomić falę przemian w całej wschodniej Europie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz