Śledztwo w sprawie
katastrofy smoleńskiej ma swoje aspekty naukowe i paranaukowe. Uczestniczą w
nim eksperci, biegli, prokuratorzy. Testowane i kontestowane są różne techniki
kryminalistyczne.
To,
czego i jak szuka prokuratura, pokazuje jedna z ostatnich jej decyzji. Na
początku marca prokurator Robert Bednarczyk skierował do zakładu medycyny
sądowej lubelskiego Uniwersytetu Medycznego wniosek o zbadanie próbki pobranej
z klatki piersiowej kapitana tupolewa Arkadiusza Protasiuka. Chodziło o jej
sprawdzenie pod kątem obecności „metali toksycznych”. Badanie miałoby być
przeprowadzone metodą „spektometrii absorpcji atomowej” (fachowa literatura nie
używa takiego sformułowania, mówi o atomowej spektometrii absorpcyjnej lub
absorpcyjnej spektometrii atomowej, ASA).
Śledczy
chciał również wyjaśnienia, „co mogło być przyczyną powstania na zwłokach
zmian tkankowych, mających charakter dwóch odbarwień kolistego kształtu”.
Wydały się podejrzane, bo ich „pochodzenia nie zdołano jednoznacznie ustalić w
wyniku badań makroskopowych”, co więcej, nie stwierdzono ich u innych ofiar.
Ustalono jedynie, że „mogą być pochodzenia metalicznego”.
Po co
prokuraturze taka wiedza na temat tajemniczych śladów? Odpowiedź może się kryć
w opisie tej metody badawczej, którą znaleźliśmy w artykule naukowym jednego z
wykładowców Wojskowej Akademii Technicznej. Dowiadujemy się z niego, że ASA to
jedna z metod najczęściej stosowanych do pomiaru stężenia pierwiastków w ludzkim
organizmie (m.in. w tkankach, moczu, krwi). Dzięki niej można precyzyjnie
określić ilość około 70 z nich, występujących w nawet niewielkiej ilości.
Najważniejsze dla śledztwa smoleńskiego jest zapewne to, że dzięki ASA da się
„w szczególnych przypadkach, np. podejrzeń zatrucia, oznaczać stężenie np.
manganu, chromu, niklu, selenu i (pierwiastków - red.) toksycznych, jak ołów,
kadm, aluminium, rtęć, arsen, tal”. Najważniejsze jest jednak co innego - dowód
na zamach, a ściślej, znalezienie śladów eksplozji materiałów wybuchowych, To
mają ustalić państwowe laboratoria w Belfaście i Rzymie, Do nich - w czerwcu i
w listopadzie zeszłego roku - trafiły próbki pobrane ze zwłok 92 ofiar
katastrofy. Z kolei inny brytyjski ośrodek z Salisbury miał
zbadać pod tym kątem próbki pobrane z wraku tupolewa.
Prokuratura
w dość osobliwy sposób tłumaczy konieczność ponownego wykonania badan na
obecność materiałów wybuchowych na wraku i zwłokach, które przecież już
zostały przeprowadzone przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji
dały wynik negatywny (wbrew tezie o trotylu na wraku). Prokuratura twierdzi, że
metodologia przyjęta przez CLKP „wzbudziła szereg zastrzeżeń merytorycznych, w
przedłożonych przez pełnomocników pokrzywdzonych opiniach naukowców oraz
prokuratorów analizujących wyniki badań”, Ale jakie zastrzeżenia? Których
naukowców? Czy to tzw, eksperci Macierewicza?
Tymczasem
tygodnik „Sieci” doniósł, że Anglicy z Salisbury jednak
wykryli „substancje używane do produkcji materiałów wybuchowych” i że „chodzi
o trotyl”. Jednak te doniesienia natychmiast zostały skrytykowane przez
ekspertów dowodzących, że substancje takie mogą występować w wielu miejscach,
gdyż są również wykorzystywane w całkowicie pokojowych celach. Przede wszystkim
jednak w tego typu badaniach ważniejsze jest nie to, czy znaleziono ślady
substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych, ale czy znaleziono
ślady powstałe po ich wybuchu. Czyli, jak mówi Maciej Lasek, nie chodzi o
substraty, ale o produkty. A o tym prawicowy tygodnik milczy.
Ukrywana opinia
Portal wPolityce.pl chętnie za to pisze o powołaniu drugiego zespołu biegłych,
który miałby odpowiedzieć na pytanie o przyczyny, przebieg i okoliczności katastrofy
smoleńskiej. To właściwie trzy zespoły. Pierwszy tworzą naukowcy z Texas Agricultural and
Mechanical University (TAMU), który medium braci Karnowskich reklamuje jako „jedną z najlepszych amerykańskich
uczelni technicznych”, Zdaje się na wyrost: w zestawieniu „Forbesa” najlepszych
uniwersytetów w USA wypada nie najlepiej - jest dopiero na 108, miejscu.
Druga
grupa ekspertów reprezentuje PHARMAFLIGHT International Science and Service Center PLC, czyli węgierski ośrodek naukowo-badawczy pod
Debreczynem, rzekomo z „najlepszymi w Europie specjalistami od tupolewów”. Choć
na stronie internetowej ośrodka na temat tych samolotów nie znajdziemy ani
słowa. Trzeci zespół to reprezentanci amerykańskiej ATA Associates Inc., firmy
z Houston specjalizującej się w rekonstrukcjach wypadków, którzy będą mieli za
zadanie dokonać w 3D rekonstrukcję i wizualizację miejsca katastrofy oraz
elementów wraku, a następnie nałożenie ich na model samolotu. Co ciekawe
jednak, z informacji wPolityce.pl
nie wynika, by eksperci ATA mieli odtworzyć w
3D przebieg katastrofy, Znów pojawia się to samo pytanie - jak to zrobić, by
nie pokazać, że samolot uderza o drzewa, traci końcówkę lewego skrzydła i
obracając się, uderza o ziemię?
Prokuratura
dała ekspertom termin do 31 marca 2021 r., jednak więcej niż pewne
jest, że ten termin się przeciągnie o
miesiące, jeśli nie lata, gdy pojawią się kolejne pytania i wątpliwości. Swoją
drogą ciekawe jest, jak prokuratura wyobraża sobie dostarczenie ekspertom
ustaleń zapisanych w ponad tysiącu tomów akt, w szczególności ich
przetłumaczenie, nawet jeśli miałoby to być tylko tłumaczenie na angielski, a
nie również na węgierski. I nie chodzi tylko o koszt, który na pewno będzie
znaczny, ale i o czas, jaki jest potrzebny na przekład.
Najważniejsze
pytanie brzmi jednak inaczej: dlaczego śledczy zamawiają kosztowne ekspertyzy,
skoro mają do dyspozycji przygotowaną przez polskich biegłych? Dlaczego, choć
ta kompleksowa analiza jest gotowa już od prawie dwóch lat, do dziś nie została
ujawniona? Oczywiście na te pytania prokuratura również nie odpowiada. Trudno
jednak oprzeć się wrażeniu, że mi leżenie prokuratury bierze się stąd, że
wnioski, do jakich doszli polscy eksperci, są niezgodne z „prawdą o Smoleńsku”,
a niemal w stu procentach zgodne z tym, co ustaliła komisja Millera.
Opinia
biegłych powstała w marcu 2015 r. po 3,5-rocznej pracy. Później była
uzupełniana w związku z dodatkowymi pytaniami, a w końcu przeredagowana. Jak
pisała rok temu „Gazeta Wyborcza”, biegli otrzymali około 100 dodatkowych
pytań, które zadali prokuratorzy i pełnomocnicy rodzin, POLITYKA poznała treść
raportu.
Biegli blisko komisji Millera
Opinia jest wynikiem pracy zespołu
złożonego z ponad 20 specjalistów z różnych dziedzin. Kierował nim emerytowany
pułkownik dr inż. Antoni Milkiewicz, jeden z największych autorytetów w Polsce
w dziedzinie badania wypadków lotniczych. To ekspert, który badał najbardziej
tragiczne katastrofy w naszej historii - wyprodukowanych w ZSRR lotowskich Iłów
62. Doszło do nich w 1980 i 1987 r., a zginęło łącznie 270 osób. Milkiewicz
miał wtedy odwagę przeciwstawić się forsowanym przez „towarzyszy radzieckich”
teoriom, że wykryte przez polskich biegłych błędy w konstrukcji silników
maszyn były efektem, a nie przyczyną katastrof.
Pod
kierunkiem Milkiewicza powstał ponad tysiącstronicowy dokument wyjaśniający
wszystkie kwestie związane z katastrofą smoleńską. Od sprawności technicznej
tupolewa, jego wyposażenia, po przygotowanie i wyszkolenie załogi, jej stan
zdrowia, w tym psychicznego. Do tego biegli mieli zbadać m.in. warunki
atmosferyczne, które panowały na smoleńskim lotnisku 10 kwietnia oraz
przygotowanie jego oraz obsługi do przyjęcia prezydenckiego samolotu. Mieli też
przeanalizować, czy .w trakcie lotu wystąpiły jakiekolwiek niesprawności bądź
inne zakłócenia pracy urządzeń i systemów pokładowych samolotu”, a jeśli tak,
to czy miały wpływ na „zaistnienie katastrofy”. Słowem, czy przyczyną mógł być sabotaż.
Eksperci
potwierdzili jednak to, co ustaliła komisja Millera (ważna uwaga - w zespole
biegłych prokuratury nie zasiadał żaden członek tej komisji): do katastrofy
doprowadził zbieg kilku okoliczności.
Przede
wszystkim niewłaściwe działanie załogi i dowódcy kpt. Arkadiusza Protasiuka,
który doprowadził do zejścia samolotu poniżej minimalnych warunków do
lądowania oraz nie wydał komendy odejścia na drugi krąg, także po tym, jak
czterokrotnie włączył się system ostrzeżeń przed zderzeniem z ziemią TAWS.
Błędem z jego strony, a precyzyjniej - naruszeniem instrukcji użytkowania
Tu-154M w locie - było również nieodejście na drugi krąg w sytuacji, gdy obroty
silników były zbyt niskie.
Raport
wskazuje, że członkowie załogi, w tym dowódca, nie powinni w ogóle zasiąść za
sterami, bo nie posiadali odpowiednich uprawnień. Biegli odpowiedzialnością za
to obciążyli dowódcę 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk.
Ryszarda Raczyńskiego. Z kolei za nie wydanie zakazu lądowania na smoleńskim
lotnisku i nie skierowanie tupolewa na lotnisko zapasowe mimo złych warunków
atmosferycznych - ppłk. Pawła Plusnina, który 10 kwietnia pełnił obowiązki
kierownika lotów. Drugi z Rosjan - mjr Wiktor Ryżenko, czyli kierownik strefy
lądowania, został wskazany jako ten, który powinien nakazać kpt. Protasiukowi
odejść na drugi krąg w momencie, gdy samolot znajdował się na dolnej granicy
ścieżki zniżania,
W
raporcie nie ma ani słowa o możliwym zamachu czy jakimkolwiek sabotażu, Jest
za to wiele sformułowań sprzecznych z „teoriami smoleńskimi”. Gdyby
prokuratura Ziobry je opublikowała i uznała za ostatecznie obowiązujące, jednym
ruchem przekreśliłaby całą smoleńską narrację.
Kontroler wiedział, nie
powiedział
Raport wymienia kilka zdarzeń,
które wpłynęły na to, że do katastrofy doszło: dwa, które się do niej
przyczyniły, oraz trzy, które stworzyły sprzyjające warunki.
Wśród
zdarzeń, które wpłynęły na katastrofę, eksperci wymieniają m.in. obecność w
kokpicie gen. Błasika, czyli dowódcy sił powietrznych, który nie tylko, że nie
nakazał odejść na drugi krąg, to jeszcze akceptował działanie załogi i zniżanie
samolotu, odczytując z przyrządów pokładowych malejące dane dotyczące
wysokości. Raport wytyka także nagminne fałszerstwa, do których dochodziło w
specpułku; nadawanie fikcyjnych uprawnień i fałszowanie dokumentacji lotniczej.
Obnaża również lekceważący stosunek wojskowych do przepisów, w tym przypadku
instrukcji HEAD dotyczącej przewozu najważniejszych osób w państwie. Chodzi
min. O pilota jaka-40 por, Artura Wosztyla,
który - abstrahując od tego, że lądował w Smoleńsku poniżej dopuszczalnych
warunków - nie przekazał informacji o złej pogodzie w Smoleńsku do kontrolera
wojskowego na warszawskim Okęciu, Z kolei jego drugi pilot przekazał jedynie
godzinę lądowania jaka, ignorując obowiązek złożenia raportu o stanie pogody.
Co prawda kontroler powinien o to zapytać, ale z nieznanych powodów tego nie
zrobił, czym również naruszył instrukcję, Zrobił to dopiero - z własnej
inicjatywy - technik pokładowy jaka.
Ale
tych tragicznych zaniedbań było więcej. Dyżurny wojskowy meteorolog z Okęcia
przesłał co prawda prognozę pogody załodze tupolewa, ale wykonaną przez siebie,
jak się okazało błędną. Tymczasem powinien im dostarczyć prognozę wykonaną
przez oficera - starszego zmiany Centrum Hydrometeorologii
Sił Zbrojnych, która przewidywała złe warunki w Smoleńsku - z nieznanych
powodów tego nie zrobił.
Trzeba
pamiętać, że biegli muszą pracować z dużą skrupulatnością, bo pomyłka może ich
wiele kosztować. Na każdym postanowieniu, które dostają z prokuratury, wyraźnie
jest napisane, że za wydanie ..fałszywej opinii”, choćby nieumyślnie, grozić
mogą nawet trzy lata więzienia. Przepis ten został wprowadzony do Kodeksu
karnego z inicjatywy Zbigniewa Ziobry w 2016 r. Adnotację o karach prokuratorzy
umieszczają również na wnioskach o opinie wysyłanych do zagranicznych
ekspertów, najwyraźniej nie zauważając, że narażają się na śmieszność. Wiadomo,
że żadne postępowanie dotyczące ewentualnych błędów popełnionych przez biegłych
nie zostało wszczęte.
Kilka lat na wyduszenie
Prokuratorzy w zaciszu gabinetów
nieustannie wytwarzają kolejne wnioski dowodowe do ekspertów sądowych w kraju i
za granicą. Większość z nich - adresowanych m.in. do renomowanego Instytutu
Ekspertyz Sądowych w Krakowie czy zakładów medycyny sądowej uniwersytetów
medycznych w Warszawie i Lublinie - dotyczy przeprowadzenia badań przesiewowych
próbek pobranych z ciał ofiar na obecność trucizn organicznych, środków
odurzających, psychotropowych, alkoholu, a nawet hemoglobiny tlenkowęglowej oraz
mioglobiny tlenkowęglowej. Co to za substancje? To produkty uboczne spalania,
ich wysokie stężenie w ciałach ofiar wskazywać mogłoby na to, że na pokładzie
Tu-154M doszło do eksplozji materiałów wybuchowych. Pierwsze powstają we krwi,
drugie w mięśniach. A więc znowu badania mające potwierdzić lub wykluczyć
teorię zamachową.
Na
wniosek prokuratorów biegli poddają badaniom genetycznym również fragmenty
szczątków znalezione podczas ponownej sekcji wszystkich zwłok ofiar wydobytych
z grobów. W tym przypadku chodzi o stwierdzenie, do kogo należały.
Prokuratorskie wnioski o zasięgnięciu opinii ekspertów w tych sprawach powstały
między jesienią 2017 r. a wiosną ubiegłego roku. Nie wiadomo jednak, czy
ekspertyzy już zostały przygotowane. Nawet pytania dotyczące kosztów śledztwa
czy ilości postępowań prowadzonych w związku z katastrofą prokuratura
pozostawia bez odpowiedzi.
Na
razie jedynym namacalnym efektem trzyletniej pracy prokuratorów ze specjalnego
zespołu nr 1 są zarzuty, które w kwietniu 2017 r., postawili dwóm kontrolerom
ze Smoleńska i jeszcze jednej nadzorującej ich
osobie przebywającej wówczas na wieży. Ale najwyraźniej na wyrost, bo zarzuty
dotyczą umyślnego spowodowania katastrofy, czyli prowadzenia samolotu tak,
żeby się rozbił, na co dowodów nie ma. Dlatego poprzednia ekipa prokuratorska
zdecydowała się na początku 2015 r., postawić kontrolerom zarzuty nieumyślnego
doprowadzenia do wypadku. Choć sformułowanie „postawić zarzuty” w obu
przypadkach jest umowne, bo Rosjanie są poza zasięgiem polskich śledczych,
Nie
sposób oprzeć się wrażeniu, że śledczym nie zależy na szybkim zakończeniu
postępowania, Nie chcąc fałszować tak drastycznie rzeczywistości, jak
Macierewicz i jego podkomisja, nie chcą równocześnie w żaden sposób żadną
decyzją pokazać, że zgadzają się z ustaleniami ekspertów podważających teorie
spiskowo-zamachowe. Wybrali więc „trzecią drogę”, czyli przewlekanie śledztwa
do czasu, gdy zmęczona opinia publiczna łatwiej przyjmie do wiadomości przekaz,
że teorii o zamachu ze względu na opływ czasu nie da się potwierdzić. I „dążyć
do prawdy”, jak długo się da.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz