czwartek, 11 kwietnia 2019

Środki trujące i wybuchowe



Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej ma swoje aspekty naukowe i paranaukowe. Uczestniczą w nim eksperci, biegli, prokuratorzy. Testowane i kontestowane są różne techniki kryminalistyczne.

To, czego i jak szuka prokuratura, pokazuje jed­na z ostatnich jej decyzji. Na początku mar­ca prokurator Robert Bednarczyk skierował do zakładu medycyny sądowej lubelskiego Uniwersytetu Medycznego wniosek o zbada­nie próbki pobranej z klatki piersiowej kapitana tupolewa Arkadiusza Protasiuka. Chodziło o jej sprawdzenie pod ką­tem obecności „metali toksycznych”. Badanie miałoby być przeprowadzone metodą „spektometrii absorpcji atomowej” (fachowa literatura nie używa takiego sformułowania, mówi o atomowej spektometrii absorpcyjnej lub absorpcyjnej spektometrii atomowej, ASA).
   Śledczy chciał również wyjaśnienia, „co mogło być przy­czyną powstania na zwłokach zmian tkankowych, mających charakter dwóch odbarwień kolistego kształtu”. Wydały się podejrzane, bo ich „pochodzenia nie zdołano jednoznacznie ustalić w wyniku badań makroskopowych”, co więcej, nie stwierdzono ich u innych ofiar. Ustalono jedynie, że „mogą być pochodzenia metalicznego”.
   Po co prokuraturze taka wiedza na temat tajemniczych śla­dów? Odpowiedź może się kryć w opisie tej metody badawczej, którą znaleźliśmy w artykule naukowym jednego z wykła­dowców Wojskowej Akademii Technicznej. Dowiadujemy się z niego, że ASA to jedna z metod najczęściej stosowanych do pomiaru stężenia pierwiastków w ludzkim organizmie (m.in. w tkankach, moczu, krwi). Dzięki niej można precy­zyjnie określić ilość około 70 z nich, występujących w nawet niewielkiej ilości. Najważniejsze dla śledztwa smoleńskiego jest zapewne to, że dzięki ASA da się „w szczególnych przypad­kach, np. podejrzeń zatrucia, oznaczać stężenie np. manganu, chromu, niklu, selenu i (pierwiastków - red.) toksycznych, jak ołów, kadm, aluminium, rtęć, arsen, tal”. Najważniejsze jest jednak co innego - dowód na zamach, a ściślej, znale­zienie śladów eksplozji materiałów wybuchowych, To mają ustalić państwowe laboratoria w Belfaście i Rzymie, Do nich - w czerwcu i w listopadzie zeszłego roku - trafiły próbki po­brane ze zwłok 92 ofiar katastrofy. Z kolei inny brytyjski ośro­dek z Salisbury miał zbadać pod tym kątem próbki pobrane z wraku tupolewa.
   Prokuratura w dość osobliwy sposób tłumaczy konieczność ponownego wykonania badan na obecność materiałów wybu­chowych na wraku i zwłokach, które przecież już zostały prze­prowadzone przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji dały wynik negatywny (wbrew tezie o trotylu na wra­ku). Prokuratura twierdzi, że metodologia przyjęta przez CLKP „wzbudziła szereg zastrzeżeń merytorycznych, w przedłożo­nych przez pełnomocników pokrzywdzonych opiniach na­ukowców oraz prokuratorów analizujących wyniki badań”, Ale jakie zastrzeżenia? Których naukowców? Czy to tzw, eks­perci Macierewicza?
   Tymczasem tygodnik „Sieci” doniósł, że Anglicy z Salisbury jednak wykryli „substancje używane do produkcji materia­łów wybuchowych” i że „chodzi o trotyl”. Jednak te doniesienia natychmiast zostały skrytykowane przez ekspertów dowodzą­cych, że substancje takie mogą występować w wielu miejscach, gdyż są również wykorzystywane w całkowicie pokojowych celach. Przede wszystkim jednak w tego typu badaniach waż­niejsze jest nie to, czy znaleziono ślady substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych, ale czy znaleziono ślady powstałe po ich wybuchu. Czyli, jak mówi Maciej Lasek, nie chodzi o substraty, ale o produkty. A o tym prawicowy ty­godnik milczy.

Ukrywana opinia
Portal wPolityce.pl chętnie za to pisze o powołaniu drugie­go zespołu biegłych, który miałby odpowiedzieć na pytanie o przyczyny, przebieg i okoliczności katastrofy smoleńskiej. To właściwie trzy zespoły. Pierwszy tworzą naukowcy z Texas Agricultural and Mechanical University (TAMU), który me­dium braci Karnowskich reklamuje jako „jedną z najlepszych amerykańskich uczelni technicznych”, Zdaje się na wyrost: w zestawieniu „Forbesa” najlepszych uniwersytetów w USA wypada nie najlepiej - jest dopiero na 108, miejscu.
   Druga grupa ekspertów reprezentuje PHARMAFLIGHT In­ternational Science and Service Center PLC, czyli węgierski ośrodek naukowo-badawczy pod Debreczynem, rzekomo z „najlepszymi w Europie specjalistami od tupolewów”. Choć na stronie internetowej ośrodka na temat tych samolotów nie znajdziemy ani słowa. Trzeci zespół to reprezentanci amery­kańskiej ATA Associates Inc., firmy z Houston specjalizującej się w rekonstrukcjach wypadków, którzy będą mieli za zadanie dokonać w 3D rekonstrukcję i wizualizację miejsca katastrofy oraz elementów wraku, a następnie nałożenie ich na model samolotu. Co ciekawe jednak, z informacji wPolityce.pl nie wynika, by eksperci ATA mieli odtworzyć w 3D przebieg kata­strofy, Znów pojawia się to samo pytanie - jak to zrobić, by nie pokazać, że samolot uderza o drzewa, traci końcówkę lewego skrzydła i obracając się, uderza o ziemię?
   Prokuratura dała ekspertom termin do 31 marca 2021 r., jednak więcej niż pewne jest, że ten termin się przeciągnie o miesiące, jeśli nie lata, gdy pojawią się kolejne pytania i wąt­pliwości. Swoją drogą ciekawe jest, jak prokuratura wyobraża sobie dostarczenie ekspertom ustaleń zapisanych w ponad ty­siącu tomów akt, w szczególności ich przetłumaczenie, nawet jeśli miałoby to być tylko tłumaczenie na angielski, a nie rów­nież na węgierski. I nie chodzi tylko o koszt, który na pewno będzie znaczny, ale i o czas, jaki jest potrzebny na przekład.
   Najważniejsze pytanie brzmi jednak inaczej: dlaczego śled­czy zamawiają kosztowne ekspertyzy, skoro mają do dyspo­zycji przygotowaną przez polskich biegłych? Dlaczego, choć ta kompleksowa analiza jest gotowa już od prawie dwóch lat, do dziś nie została ujawniona? Oczywiście na te pytania pro­kuratura również nie odpowiada. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mi leżenie prokuratury bierze się stąd, że wnioski, do jakich doszli polscy eksperci, są niezgodne z „prawdą o Smo­leńsku”, a niemal w stu procentach zgodne z tym, co ustaliła komisja Millera.
   Opinia biegłych powstała w marcu 2015 r. po 3,5-rocznej pra­cy. Później była uzupełniana w związku z dodatkowymi pyta­niami, a w końcu przeredagowana. Jak pisała rok temu „Gaze­ta Wyborcza”, biegli otrzymali około 100 dodatkowych pytań, które zadali prokuratorzy i pełnomocnicy rodzin, POLITYKA poznała treść raportu.

Biegli blisko komisji Millera
Opinia jest wynikiem pracy zespołu złożonego z ponad 20 specjalistów z różnych dziedzin. Kierował nim emerytowa­ny pułkownik dr inż. Antoni Milkiewicz, jeden z największych autorytetów w Polsce w dziedzinie badania wypadków lotni­czych. To ekspert, który badał najbardziej tragiczne katastrofy w naszej historii - wyprodukowanych w ZSRR lotowskich Iłów 62. Doszło do nich w 1980 i 1987 r., a zginęło łącznie 270 osób. Milkiewicz miał wtedy odwagę przeciwstawić się forsowanym przez „towarzyszy radzieckich” teoriom, że wykryte przez pol­skich biegłych błędy w konstrukcji silników maszyn były efek­tem, a nie przyczyną katastrof.
   Pod kierunkiem Milkiewicza powstał ponad tysiącstronicowy dokument wyjaśniający wszystkie kwestie związane z katastrofą smoleńską. Od sprawności technicznej tupolewa, jego wyposażenia, po przygotowanie i wyszkolenie załogi, jej stan zdrowia, w tym psychicznego. Do tego biegli mieli zbadać m.in. warunki atmosferyczne, które panowały na smoleńskim lotnisku 10 kwietnia oraz przygotowanie jego oraz obsługi do przyjęcia prezydenckiego samolotu. Mieli też przeanalizować, czy .w trakcie lotu wystąpiły jakiekolwiek niesprawności bądź inne zakłócenia pracy urządzeń i sys­temów pokładowych samolotu”, a jeśli tak, to czy miały wpływ na „zaistnienie katastrofy”. Słowem, czy przyczyną mógł być sabotaż.
   Eksperci potwierdzili jednak to, co ustaliła komisja Millera (ważna uwaga - w zespole biegłych prokuratury nie zasiadał żaden członek tej komisji): do katastrofy doprowadził zbieg kilku okoliczności.
   Przede wszystkim niewłaściwe działanie załogi i dowódcy kpt. Arkadiusza Protasiuka, który doprowadził do zejścia sa­molotu poniżej minimalnych warunków do lądowania oraz nie wydał komendy odejścia na drugi krąg, także po tym, jak czterokrotnie włączył się system ostrzeżeń przed zderzeniem z ziemią TAWS. Błędem z jego strony, a precyzyjniej - narusze­niem instrukcji użytkowania Tu-154M w locie - było również nieodejście na drugi krąg w sytuacji, gdy obroty silników były zbyt niskie.
   Raport wskazuje, że członkowie załogi, w tym dowódca, nie powinni w ogóle zasiąść za sterami, bo nie posiadali odpo­wiednich uprawnień. Biegli odpowiedzialnością za to obciążyli dowódcę 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk. Ryszarda Raczyńskiego. Z kolei za nie wydanie zakazu lą­dowania na smoleńskim lotnisku i nie skierowanie tupolewa na lotnisko zapasowe mimo złych warunków atmosferycznych - ppłk. Pawła Plusnina, który 10 kwietnia pełnił obowiązki kierownika lotów. Drugi z Rosjan - mjr Wiktor Ryżenko, czyli kierownik strefy lądowania, został wskazany jako ten, któ­ry powinien nakazać kpt. Protasiukowi odejść na drugi krąg w momencie, gdy samolot znajdował się na dolnej granicy ścieżki zniżania,
   W raporcie nie ma ani słowa o możliwym zamachu czy ja­kimkolwiek sabotażu, Jest za to wiele sformułowań sprzecz­nych z „teoriami smoleńskimi”. Gdyby prokuratura Ziobry je opublikowała i uznała za ostatecznie obowiązujące, jednym ruchem przekreśliłaby całą smoleńską narrację.

Kontroler wiedział, nie powiedział
Raport wymienia kilka zdarzeń, które wpłynęły na to, że do katastrofy doszło: dwa, które się do niej przyczyniły, oraz trzy, które stworzyły sprzyjające warunki.
   Wśród zdarzeń, które wpłynęły na katastrofę, eksperci wymieniają m.in. obecność w kokpicie gen. Błasika, czyli dowódcy sił powietrznych, który nie tylko, że nie nakazał odejść na drugi krąg, to jeszcze akceptował działanie załogi i zniżanie samolotu, odczytując z przyrządów pokładowych malejące dane dotyczące wysokości. Raport wytyka także nagminne fałszerstwa, do których dochodziło w specpułku; nadawanie fikcyjnych uprawnień i fałszowanie dokumentacji lotniczej. Obnaża również lekceważący stosunek wojskowych do przepisów, w tym przypadku instrukcji HEAD dotyczącej przewozu najważniejszych osób w państwie. Chodzi min. O pilota jaka-40 por, Artura Wosztyla, który - abstrahując od tego, że lądował w Smoleńsku poniżej dopuszczalnych warunków - nie przekazał informacji o złej pogodzie w Smo­leńsku do kontrolera wojskowego na warszawskim Okęciu, Z kolei jego drugi pilot przekazał jedynie godzinę lądowania jaka, ignorując obowiązek złożenia raportu o stanie pogody. Co prawda kontroler powinien o to zapytać, ale z niezna­nych powodów tego nie zrobił, czym również naruszył in­strukcję, Zrobił to dopiero - z własnej inicjatywy - technik pokładowy jaka.
   Ale tych tragicznych zaniedbań było więcej. Dyżurny woj­skowy meteorolog z Okęcia przesłał co prawda prognozę pogody załodze tupolewa, ale wykonaną przez siebie, jak się okazało błędną. Tymczasem powinien im dostarczyć prognozę wykonaną przez oficera - starszego zmiany Centrum Hydrometeorologii Sił Zbrojnych, która przewidywała złe wa­runki w Smoleńsku - z nieznanych powodów tego nie zrobił.
   Trzeba pamiętać, że biegli muszą pracować z dużą skrupu­latnością, bo pomyłka może ich wiele kosztować. Na każdym postanowieniu, które dostają z prokuratury, wyraźnie jest napisane, że za wydanie ..fałszywej opinii”, choćby nieumyśl­nie, grozić mogą nawet trzy lata więzienia. Przepis ten został wprowadzony do Kodeksu karnego z inicjatywy Zbigniewa Ziobry w 2016 r. Adnotację o karach prokuratorzy umieszcza­ją również na wnioskach o opinie wysyłanych do zagranicz­nych ekspertów, najwyraźniej nie zauważając, że narażają się na śmieszność. Wiadomo, że żadne postępowanie dotyczące ewentualnych błędów popełnionych przez biegłych nie zosta­ło wszczęte.

Kilka lat na wyduszenie
Prokuratorzy w zaciszu gabinetów nieustannie wytwarzają kolejne wnioski dowodowe do ekspertów sądowych w kraju i za granicą. Większość z nich - adresowanych m.in. do reno­mowanego Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie czy zakładów medycyny sądowej uniwersytetów medycznych w Warszawie i Lublinie - dotyczy przeprowadzenia badań przesiewowych próbek pobranych z ciał ofiar na obecność trucizn organicznych, środków odurzających, psychotropo­wych, alkoholu, a nawet hemoglobiny tlenkowęglowej oraz mioglobiny tlenkowęglowej. Co to za substancje? To produk­ty uboczne spalania, ich wysokie stężenie w ciałach ofiar wskazywać mogłoby na to, że na pokładzie Tu-154M doszło do eksplozji materiałów wybuchowych. Pierwsze powstają we krwi, drugie w mięśniach. A więc znowu badania mające potwierdzić lub wykluczyć teorię zamachową.
   Na wniosek prokuratorów biegli poddają badaniom gene­tycznym również fragmenty szczątków znalezione podczas ponownej sekcji wszystkich zwłok ofiar wydobytych z grobów. W tym przypadku chodzi o stwierdzenie, do kogo należały. Prokuratorskie wnioski o zasięgnięciu opinii ekspertów w tych sprawach powstały między jesienią 2017 r. a wiosną ubiegłego roku. Nie wiadomo jednak, czy ekspertyzy już zostały przygo­towane. Nawet pytania dotyczące kosztów śledztwa czy ilości postępowań prowadzonych w związku z katastrofą prokura­tura pozostawia bez odpowiedzi.
   Na razie jedynym namacalnym efektem trzyletniej pracy prokuratorów ze specjalnego zespołu nr 1 są zarzuty, które w kwietniu 2017 r., postawili dwóm kontrolerom ze Smoleńska i jeszcze jednej nadzorującej ich osobie przebywającej wów­czas na wieży. Ale najwyraźniej na wyrost, bo zarzuty doty­czą umyślnego spowodowania katastrofy, czyli prowadzenia samolotu tak, żeby się rozbił, na co dowodów nie ma. Dlatego poprzednia ekipa prokuratorska zdecydowała się na początku 2015 r., postawić kontrolerom zarzuty nieumyślnego doprowa­dzenia do wypadku. Choć sformułowanie „postawić zarzuty” w obu przypadkach jest umowne, bo Rosjanie są poza zasię­giem polskich śledczych,
   Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że śledczym nie zależy na szybkim zakończeniu postępowania, Nie chcąc fałszo­wać tak drastycznie rzeczywistości, jak Macierewicz i jego podkomisja, nie chcą równocześnie w żaden sposób żadną decyzją pokazać, że zgadzają się z ustaleniami ekspertów podważających teorie spiskowo-zamachowe. Wybrali więc „trzecią drogę”, czyli przewlekanie śledztwa do czasu, gdy zmęczona opinia publiczna łatwiej przyjmie do wiadomości przekaz, że teorii o zamachu ze względu na opływ czasu nie da się potwierdzić. I „dążyć do prawdy”, jak długo się da.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz