Nie mam wyrzutów
sumienia, bo zrobiłam wszystko, żeby to skleić na nowo. A teraz proszę bardzo -
on swoje, ja swoje. Dwoje różnych ludzi pod jednym dachem - mówi o mężu Danuta
Wałęsa, a Razem z synem Jarosławem opowiadają, jak się żyje z byłym prezydentem
Rozmawia Renata Grochal
NEWSWEEK: Jak się pani podoba mąż w koszulce z napisem „Konstytucja”?
DANUTA WAŁĘSA: Nie zwracam na to specjalnej uwagi. Mówi, że mu dokuczają,
że ciągle chodzi w tej samej koszulce. Ale on ma ich z dziesięć, różne kolory i
fasony, z golfem, wycięte pod szyją.
JAROSŁAW WAŁĘSA: Konstytucja z 1997 roku była pisana niejako przeciwko
Wałęsie, a teraz ojciec stał się jej największym obrońcą. Bo - jak mówi -
konstytucja ma być dla dobra większości, a nie żeby służyła jednemu
człowiekowi. Dobro wspólne jest najważniejsze.
Nie jest pani dumna z męża, że tak
się angażuje w obronę wartości?
D.W.: Powiem szczerze,
że ja z nim nie rozmawiam na ten temat, więc nie wiem, co myśli. Ale jest
uparty. Jak założył tę koszulkę, to ją zdejmie pewnie dopiero, jak PiS upadnie.
Jak pani mówi do męża: Lechu, Leszek, kochanie, a może
stary?
D.W.: Różnie. Stary
też mówię. Ale powiem tak z ręką na sercu, do mojego męża nie można teraz
dotrzeć. Jak zaczął się tak angażować w ten komputer, to bardzo walczyłam.
Płakałam, krzyczałam, prosiłam, tłumaczyłam. Wchodziłam do gabinetu i mówiłam:
„Patrz, jak to nasze życie wygląda! Ty siedzisz w internecie, a ja co?”. A on na to: „No to siadaj na krześle koło
mnie”. Albo: „To będziemy przez komputer rozmawiać: ty na górze, ja na dole”.
Powiedziałam: „nie!”.
J.W.: Ale mamuś, nie
można tak. Trzeba szukać kompromisu. Zawsze było nas w domu dużo, a teraz,
kiedy z niego wyszliśmy, musicie na nowo zdefiniować swój związek.
D.W.: Ale ojciec nie
chce.
J.W.: Musicie na nowo
odkryć siebie. Ale że ojciec za dużo czasu spędza w internecie, to jest prawda.
Od dziesięciu lat życzę mu, żeby więcej był w realu, bo to jest prawie nałóg.
D.W.: Niestety, coraz
bardziej się w nim pogrąża. Pracowałam nad tym długo. Mówiłam, że dzieci i wnuki mamy już odchowane,
to teraz powinniśmy zająć się sobą, wyjść na spacer, wyjechać.
I co mąż na to?
D.W.: Że nie chce, bo
jemu jest dobrze tak, jak jest. Wcześnie wstaje, po szóstej już jest na dole.
Kiedyś robiłam mu śniadanie, ale teraz sam sobie robi i idzie do gabinetu
obok. Nieraz cały dzień się nie widzimy. Ja idę po zakupy czy na działkę, bo
mam przy domu kawałek ziemi. On o 8.15 wyjeżdża do biura, wraca na 13, je obiad
i idzie do gabinetu.
Obiad mu pani podaje?
D.W.: Robię obiad, ale
sam sobie bierze.
I co mu pani gotuje?
D.W.: To, co lubi.
Żeberka z kluseczką czasami mu robię. Nie lubi zup, właściwie tylko rosół je.
J.W.: Mamuś,
narzekasz, że ojciec za dużo je, ale sama mu gotujesz to, co lubi. A wiesz, że
on nie ma dyscypliny w jedzeniu i trzeba mu je ograniczać, kupując mniej tego,
co lubi.
D.W.: To sam sobie
kupi. Mówię czasem do męża: „Ty jesteś PiS, a ja jestem Platforma”. Bo on mówi
tylko swoje i wychodzi. Ma swoje zajęcia, swój gabinet, swoją sypialnię.
Nie śpicie razem?
D.W.: Nie dałoby się,
on całą noc słucha radia.
Dalej Radia Maryja?
D.W.: Ale nie tylko,
muzyka też czasem gra.
J.W.: Moja żona
Ewelina też narzeka, że słucham muzyki w łóżku. Ale muszę czegoś słuchać, bo
inaczej nie mogę zasnąć.
No proszę, nieodrodny synek swojego ojca.
J.W.: (śmiech)
Dajcie mu spokój, niech słucha!
D.W.: Ja nie mam nic
przeciwko. Nie mam też wyrzutów sumienia, bo zrobiłam jako kobieta wszystko,
co możliwe, żeby to skleić na nowo. A teraz proszę bardzo - on swoje, ja
swoje. Dwoje różnych ludzi pod jednym dachem.
Nie wierzę.
D.W.: Gdy jeździłam po
Polsce po wydaniu książki i spotykałam się z kobietami, wiele z nich mówiło:
„Mam takiego samego męża jak pani. Też miałam takie życie, utożsamiam się z
panią”. Dla mnie te spotkania to była frajda.
A książka?
D.W.: Książka była jak
terapia, jakbym na nowo to moje życie przeżyła. Uświadomiłam sobie, że pewnych
rzeczy się nie przeskoczy. Że na siłę się nie da. Trzeba zmienić siebie i pogodzić
się z tym, co nas spotyka. Teraz jest mi z tym dobrze. Mam koleżanki.
Może trzeba kolejną książkę napisać?
D.W.: Chciałabym
napisać podsumowanie tego wszystkiego, ale idzie jak po grudzie.
Co pani robi całymi dniami?
D.W.: Wczoraj byłam w
teatrze w Gdyni na sztuce „Berek2, czyli upiór w moherze”, która jest właśnie
o tym, że chociaż się różnimy, to wszyscy szukamy tego samego, czyli przyjaźni
i miłości.
Prezydent był z panią?
D.W.:Byłam z kuzynką.
Mój mąż nie potrafi się odciąć od polityki. Zaangażował się w ten komputer
kompletnie, nawet w nocy coś sprawdza na tablecie. Jak kiedyś powiedział
dziennikarzom, że zamienił żonę na komputer, to było mi przykro i źle się z tym
czułam. Komputer zabiera mu czas i potem tego czasu brakuje nawet na kontakty z
dziećmi. Kiedy Jarek kandydował na prezydenta Gdańska, też tego czasu nie miał
za wiele.
Ojciec nie wspierał pana w kampanii?
J.W.: Jak to tata,
„był za, a nawet przeciw”. Oczywiście dawał mi rady i wspierał mnie, ale nie
jest zbyt wylewny i nawet tego po nim nie oczekuję. Mamuś, jesteś na Facebooku,
to znajdź na niego sposób i wysyłaj do ojca wiadomości na Messengerze.
Jak pani idzie do teatru, prosi pani męża, żeby poszedł?
D.W.: Nic mu już teraz
nie mówię. Wisi kalendarz w kuchni, za pisuję w nim swoje plany. Zwykle
wcześnie wstaję, o siódmej jestem już w kuchni. Mieszka z nami jeden z
czternaściorga wnuków, Tomek, syn Sławka, drugiego z kolei. Ma 22 lata i
charakter dziadka. Usiądzie i czeka. Gdy mówię: „Tomaszku, śniadanie sobie
zrób”, on mówi: „zaraz”. Dziś zdaje egzamin z francuskiego, to się stresuje,
studiuje dyplomację. Wysłałam go po zakupy. Poszedł do piekarni i mówi: „Proszę
taki chleb, jaki kupuje pani prezydentowa”. Mówię, że trzeba było powiedzieć
„moja babcia”. A on: „A skąd by ten facet wiedział, że ja jestem twoim wnukiem?!”.
Tomek ma pasję - motocykl. Bardzo
się martwię, żeby go nie spotkało to co Jarka.
J.W.: Jak tylko
powiedział, że chce na motor, wszyscy do mnie dzwonili, żebym go odwiódł od
tego pomysłu. Mówiłem im, że nie chcę być hipokrytą, bo chociaż miałem wypadek,
to nie mogę jemu odmawiać prawa do tej pasji. Dałem mu cały swój sprzęt, żeby
był dobrze zabezpieczony.
D.W.: Ty też byłeś
dobrze zabezpieczony i co?
J.W.: I dzięki temu
mam całą skórę.
D.W.: Pamiętam to jak
dziś. To było pod Warszawą. Ja, że od razu jadę do szpitala, ojciec, że nie
jedzie. Afera była, krzyki, płacze i w końcu się zdecydował. Jak zobaczyłam
Jarka podłączonego do aparatury, to szok był straszny, a mąż: „Nie dotykaj go”!
Tak się bał.
J.W.: Bo to człowiek
emocji przecież jest.
D.W.: Emocje to on ma
zgaszone, tylko chwilami jest taki wybuch.
J.W.: Oj ciec został
tak wychowany. On nie potrafi przeskoczyć samego siebie.
D.W.: Ale człowiek
powinien się rozwijać. Jak się nie rozwija, to znaczy, że się cofa. Zawsze mówiłam,
że jestem za mężem pół kroku i mnie to odpowiadało. Bo można obserwować ludzi i
się od nich uczyć. Mam intuicję, wiem, kto jest dobry, a kto zły, i rzadko się
mylę. Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę, musiałam odebrać w imieniu męża
Nagrodę Nobla. Później wydałam książkę. I to są dwie rzeczy, które odbiły się
szerokim echem. Całe życie to są moje studia.
Prezydent nie uczy się od ludzi?
D.W.: Nie. On mówi, że
wie najlepiej.
J.W.: Ale
społeczeństwo się zmienia i mężczyźni też. Może gdyby ojciec był wychowany w
innych czasach, byłby inny.
D.W.: Twój ojciec się
nie zmienia.
J.W.: Ile zmienił
pieluch swoim dzieciom, jedną czy dwie?
D.W.: Jak Ania, szósta
z kolei, była malutka w 1980 roku, to jeszcze były tetrowe pieluchy. Wyszłam
do sklepu, Anię trzeba było przebrać. A on zamiast to dziecko wytrzeć i umyć,
wyciągnął brudną pieluchę i włożył czystą na tę brudną pupę. To było jego
przewijanie.
J.W.: Ale Ja
zmieniałem pieluchy, karmiłem dzieci i właśnie transformacja jest najciekawsza.
D.W.: Mężczyźni teraz przejmują wszystko od kobiet. Bardzo się dziwię,
że kobiety tak walczą, żeby robić wszystko to, co mężczyźni, bo niby takie
twarde. Nie lubię stwierdzenia: dasz radę, bo jesteś twarda.
Jeśli kobiety chcą funkcjonować w męskim świecie, to może
muszą być tak twarde jak mężczyźni?
D.W.: Dla mnie kobieta
powinna zostać kobietą, a facet facetem. A teraz kobiety chcą na siłę zmienić
mężczyzn i mężczyźni robią się zniewieściali i wygodni. Kobiety walczą za nich
o wszystko. Kiedyś kobieta była pół kroku za facetem, a teraz będzie odwrotnie.
Kobieta będzie prezydentem...
J.W.: A czemu ma nie
być? Może nawet powinna, kobiety są fantastyczne. Zobacz, jaka ty zawsze byłaś
dzielna.
D.W.: Bo nasze
społeczeństwo jeszcze do tego nie dorosło. Prezydentura to jest poświęcenie.
Twój tata poświęcił się dla polityki, bo miał szczęście, że miał taką kobietę
jak ja.
J.W.: Mamuś, bez
ciebie to by się ta rodzina załamała.
D.W.: Powiedz to
tatusiowi!
On tego nie wie?
D.W.: Nie przyjmuje do
wiadomości.
J.W.: On to dobrze
wie.
D.W.: Ale nigdy głośno
nie powiedział!
Nigdy nie powiedział, że panią kocha?
D.W.: Nigdy. On nie
potrafi.
J.W.: Potrafi, tylko
tego nie mówi. Jest zamknięty emocjonalnie, ale ma te emocje w sobie. Raz go
wziąłem pod włos i zapytałem: „Ojciec, ty mnie kochasz?”. Powiedział: „Tak, ale
daj mi już święty spokój” i uciekł. Dla niego to jest problem powiedzieć
dorosłemu facetowi, że go kocha.
D.W.: Pamiętam, jak
rok temu czteroletni synek Jarka, Wiktor, ganiał po salonie. Mąż wychodzi ze swojego
gabinetu, a Wiktor podbiega, łapie go za nogi i mówi: „Kocham dziadka”. On tak
chwilę stoi i w końcu odpowiada: „Ja też cię kocham”. Ale na początku go
zatkało.
Mając ośmioro dzieci, da się podzielić miłość
sprawiedliwie?
J.W.: Nie wiem, ale
wiem, że zawsze kiedy potrzebowałem mamy miłości, przytulenia, to ona była.
D.W.: Jarek jako
dziecko codziennie musiał poprzytulać się. Ale najbardziej wrażliwy był
Przemek.
Ten syn, który zmarł w 2017 roku?
D.W.: Tak. To była
artystyczna dusza, pięknie grał na trąbce. Był bardzo związany z naszym wnukiem
Tomkiem. Zawsze mówię, że trzeba okazywać ludziom miłość.
J.W.: Ojciec okazuje
na swój sposób.
Kwiaty przynosi?
D.W.: Jak dostanie jakieś
kwiaty, to przynosi i wręcza mi. Wtedy pytam: „Kupiłeś?”. „Nieważne. Ważne, że
przyniosłem”.
J.W.: Moja żona to
słyszy i jak przynoszę jej kwiaty, też pyta: „Dostałeś czy kupiłeś?”.
D.W.: Jarek
rozpieszcza swoją Ewelinę bardzo: kupuje kwiaty, prezenty, mówi do niej: „moja
najpiękniejsza, ukochana”. Czasem to nawet jestem zazdrosna.
Bo to synuś mamusi.
J.W.: Dziś rano
rozmawialiśmy w łazience i Ewelina też narzekała, że się nią nie zajmuję, że
nie jeździmy na wakacje, że mało czasu ze sobą spędzamy.
D.W.: Jeździcie
przecież na wakacje! Ona tylko tak mówi, bo chce z tobą rozmawiać. A jak się
ludzie rzadko spotykają, nie mają czasu, żeby usiąść, złapać się za rękę,
pogłaskać po plecach, to jest źle, bo człowiek powinien 12 razy dziennie
przytulać się do drugiego człowieka. Wtedy jest się zaspokojonym emocjonalnie i
endorfiny lepiej pracują. Ja jestem bardzo uczuciowym człowiekiem, choć teraz
już się odcięłam od tego.
Nie myślała pani, żeby się rozwieść?
D.W.: Rozwieść? Zaraz
będzie 50 lat naszego małżeństwa. W pewnym momencie mąż nie potrafił się
przebranżowić, jak ja to mówię.
Ja potrafiłam. W czasie
prezydentury miałam limuzynę z kierowcą, ale kiedy Aleksander Kwaśniewski
został prezydentem, to następnego dnia mi zabrali. I musiałam otworzyć w życiu
nowy etap i narodzić się jako Danuta Wałęsa, żona byłego prezydenta.
Trudno było?
D.W.: Bardzo, bo
ludzie inaczej już na mnie patrzyli, niektórzy pokrzykiwali na ryneczku i to
niekoniecznie sympatycznie. Jak pojechałam z Anią, to mi powiedziała, że więcej
ze mną nie pojedzie. Ale jak się ludzie już opatrzyli, to było lepiej. A teraz
mnie to bawi.
Jak reagują?
D.W.: Jeden podchodzi ,cieszy
się, zagada, inny się boczy. Wtedy sama podchodzę i się przytulam, to
przełamuje lody.
A jak mówią na męża „Bolek”?
D.W.: To mnie bardzo
boli, bo nasza rodzina wiele poświęciła dla polityki, a teraz męża coś takiego
spotyka. Chciałabym tym ludziom w twarz wykrzyczeć: pomyśl sobie, co on
przeszedł, jak go tępili i dręczyli. Jak mieszkaliśmy w mieszkanku na Stogach i co chwila
wpadała SB. Jakby był „Bolkiem”, toby mu dali od razu duże mieszkanie.
Rozmawiał z komunistami, bo musiał, żeby się dogadać, ale nie brał żadnych
pieniędzy i nikomu nie szkodził. Pamiętam, jak go zamykali na 48 godzin i
wracał do domu, to głowa go bolała, bo nic nie jadł i nie pił.
Dlaczego pani tak rzadko zabiera publicznie głos?
D.W.: Nie lubię się
wypowiadać, ale jak powstał KOD, to poszłam z Anią pod stocznię na wiec, bo
mnie to wszystko boli, co się teraz w Polsce dzieje. Organizatorzy zobaczyli
mnie w tłumie i zaprosili na scenę.
I powiedziała pani, że Kaczyński w stanie wojennym zamknął
się w czterech ścianach z kotem, a teraz zamknął się przed narodem.
D.W.: Mówię z serca
to, co myślę. Oni mówią, że zostali wybrani przez suwerena, ale z Polski
zrobili prywatny folwark. Robią, co chcą, dają pieniądze tym, których chcą
kupić, a ci, którym się rzeczywiście należy, nie dostają. Niepełnosprawnych
kompletnie zlekceważyli, każą rodzić kobietom dzieci, które zaraz umrą. Gdzie
tu jest logika? Jak protestowali lekarze rezydenci, to miałam marzenie, że
wszyscy wyjdziemy na ulice, żeby ich poprzeć. Ale naród się o nich nie
upomniał.
Mnie się nic nie podoba w PiS. A
najbardziej mi się nie podoba ten malutki, zakompleksiony człowiek.
Jarosław Kaczyński?
D.W.: Znalazł sobie
ludzi, którzy biegają wokół niego jak pieski na czterech łapach, jak tylko
warknie. Jak to się ma do prawa i do sprawiedliwości, gdy łamią konstytucję.
Mówią, że wierzą w Boga. Ale człowiek, który wierzy w Boga, nie mówi tego co
oni, tylko swoim przykładem, słowem, dobrocią świadczy o sobie. A nie, że
klęknie na jedno kolano i nawet przeżegnać się dobrze nie potrafi.
Cały rząd jeździ na Jasną Górę i do ojca Rydzyka.
D.W.: Dla mnie to jest
pan Rydzyk, a nie ksiądz. Co to za ojciec, który kłóci jednych z drugimi? To
jest najgorszy człowiek po Kaczyńskim. Poznałam go w 1992 roku, jak z księdzem
Cybulą (kapelan prezydenta Wałęsy - red.) polecieliśmy do Fatimy po figurę
Matki Boskiej. Jak on się tam zachowywał! Biegał, jakieś takie oczy miał
dziwne. W hotelu pomyślałam sobie: „Matko, co to za człowiek! Jak opętany przez
szatana”. Od tamtego momentu nie mogę się nadziwić, że dostał taką władzę w
Kościele i nikt nie jest w stanie mu się przeciwstawić.
Zakonnik nie podlega episkopatowi.
D.W.: Zakonnik ślubuje
ubóstwo, a jaki on ma samochód?
Na wiecu KOD mówiła pani, że
Kościół powinien być z narodem, ale dziś nie możemy na Kościół liczyć.
D.W.: Świętej pamięci
biskup Pieronek wtedy zadzwonił i nakrzyczał na mnie, że nie można krytykować
całego Kościoła, bo Kościół to jesteśmy my, wierni. Trzeba krytykować
hierarchów. Brakuje mi głosu Kościoła w ważnych sprawach. Milczą, jak jest
łamana konstytucja, zamiatają pedofilię pod dywan. I tracą na tym, młodzież
teraz w ogóle do kościoła nie chce chodzić.
Oglądała pani konferencję prasową episkopatu, na której arcybiskup Gądecki za pedofilię w Kościele winił „seksualizację dzieci”?
Oglądała pani konferencję prasową episkopatu, na której arcybiskup Gądecki za pedofilię w Kościele winił „seksualizację dzieci”?
D.W.: Byłam
zszokowana, że biskupi nie potrafią stanąć na wysokości zadania i chociaż
powiedzieć „przepraszam”, zamiast usprawiedliwiać się, że księża też są ludźmi
i każdy odpowiada za siebie. To jest nieprawda. Hierarchia kościelna odpowiada
za całość. A najgorzej, że zwalają wszystko na dzieci. Kiedyś był prymas
Wyszyński i Jan Paweł II, dziś mamy problem z przywództwem w Kościele.
J.W.: Może właśnie
dlatego, że byli tak silnymi osobowościami, to nie wyrośli nowi przywódcy?
D.W.: Może tak. W
Gdańsku jest arcybiskup Głódź, był prałat Jankowski. Jak ostro napisałam o
arcybiskupie Głódziu w swojej książce, to powiedział o mnie: „kura domowa”.
Jak są mądrzy księża, to nie
dopuszcza się ich do pierwszego szeregu. Słucham na YouTubie dominikanina
Adama Szustaka, on bardzo ładnie mówi, nie wymądrza się, jest blisko ludzi.
Czyli jednak korzysta pani z internetu?
D.W.: Tylko rano i
wieczorem wchodzę do sieci dla księdza Szustaka (śmiech).
J.W.: Ten nałóg
rozprzestrzenia się w naszym domu.
To dobrze, że pomnik księdza Jankowskiego został obalony?
D.W.: Trudno jest
rozliczać ludzi po śmierci. Jeśli ktoś wiedział, I że coś było nie tak, to
powinien to ujawnić, kiedy Jankowski żył.
Dziś nie może się bronić. Teraz
rozliczajmy Kaczyńskiego, Rydzyka i wszystkich, którzy dziś robią źle.
W książce napisała pani, że Jankowski źle odnosił się do
kobiet.
D.W.: On w ogóle miał
odzywki niepasujące do księdza. To, czy był pedofilem, może zbadać i wyjaśnić
Kościół.
Nie męczy pana, że jest pan porównywany z ojcem, bo obaj
jesteście w polityce?
J.W.: Oczywiście,
irytuje mnie to, że jak zagłosuję w Parlamencie Europejskim, to zaraz ktoś
pisze na Facebooku: „A co by twój ojciec powiedział? Przecież on by głosował
inaczej”. Może i tak, ale to ja jestem posłem i sam decyduję. Bardzo długo
starałem się pokazać, że nie dostałem nazwiska, tylko na nie zapracowałem.
Jarosław Wałęsa to oczywiście syn Lecha i jestem z tego dumny, bo ojciec to
symbol walki o demokrację. Ale codziennie sam pracuję na to, by mieszkańcy
Gdańska i Pomorza widzieli we mnie przede wszystkim polityka, który ich
reprezentuje w Parlamencie Europejskim i robi to dobrze. Tak, żeby nie
żałowali oddanego na mnie głosu. Zabrzmi to górnolotnie, ale dla mnie polityka
to służba, a mandat wyborców to zobowiązanie do ciężkiej pracy.
Porażka w wyborach prezydenckich w Gdańsku zabolała?
J.W.: Każda porażka w
wyborach boli, ale to była dobra lekcja. I wyciągnąłem z niej wnioski. To
doświadczenie nauczyło mnie prowadzenia kampanii i relacji wewnątrzpartyjnych.
Na życie trzeba patrzeć pozytywnie.
D.W.: Z drugiej strony
całe szczęście, że nie wygrał, bo obojętne, kto by stał na tej scenie, to by
zginął.
Żona Pawła Adamowicza jest na drugim miejscu na liście
Koalicji Europejskiej, a pan na ostatnim.
J.W.: Zawsze kandyduję
z ostatniego miejsca. Dziesięć lat temu wszedłem do euro parlamentu z
ostatniego miejsca. Pięć lat temu również. Koncentruję się na swojej kampanii,
najważniejsi są dla mnie wyborcy i relacje z nimi.
A jak tym razem pan nie wejdzie?
J.W.: Z pokorą do tego
podchodzę. Ale jestem dobrej myśli, bo wybory samorządowe pokazały, że liczba
głosujących na mnie powiększyła się w stosunku do głosowania sprzed pięciu lat
do PE. Ludzie wciąż mnie lubią.
Czy pani czegoś w życiu żałuje?
D.W.: Miałam bardzo
udane życie. Pod każdym względem. Wszystkiego miałam dużo: dzieci, kłopotów i
roboty. I miałam też dużo przyjemności. Odbierałam Nobla, poznałam Ojca Świętego
Jana Pawła II. A teraz jestem wolna.
Gdyby cofnąć czas o pięćdziesiąt lat, stoi pani w tej samej
kwiaciarni co wtedy, ale z dzisiejszą wiedzą. Wchodzi Lech Wałęsa i zaprasza
panią na randkę. Wyszłaby pani za niego?
D.W.: Nie zmieniłabym
niczego. Urodziłam się na wsi w wielodzietnej rodzinie. Miałam ośmioro
rodzeństwa. Ja jedna wyszłam w świat. Mam to, co mam, akceptuję to i jestem
dumna z tego, co osiągnęłam.
J.W.: Jak chcemy
zmieniać życie, to zmieniajmy je od dzisiaj. Nie ma co oglądać się za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz