poniedziałek, 10 lutego 2014

Były gangster dziś redaktor



Wymuszenia, rozboje, udział w pobiciach, oszustwa, więzienie, rosyjska i polska mafia w tle - taka jest przeszłość naczelnego „Wprost". Mimo to Latkowski bryluje na medialnych salonach i ma dostęp do wielu tajemnic policji, biznesu, państwa

Andrzej Rafał Potocki

Sylwester Latkowski, redaktor na­czelny tygodnika „Wprost”, musi być ostatnio z siebie bardzo zadowolony, bo znów jest o nim, co bardzo lubi, wyjąt­kowo głośno. Opinię publiczną zaszokowała zdecydowana obrona Mariusza Trynkie- wicza, seryjnego mordercy dzieci wycho­dzącego właśnie na wolność, któremu rze­komo ma grozić lincz. Na łamach „Wprost” obrona tego zwyrodnialca zasłużyła nawet na okładkę. Tymczasem jest dokładnie od­wrotnie - to ten zbrodniarz może za chwilę zagrozić kolejnym bezbronnym ofiarom. A jednak Latkowski, nieudolnie ubierając się w szatki wrażliwego liberała, drze szaty nad rzekomą jego krzywdą.
To nie pierwszy przypadek, kiedy Lat­kowski przyjmuje zadziwiające stanowisko w sprawach najpoważniejszych przestępstw III RP. Komentował i analizował porwanie Krzysztofa Olewnika. Jednak - zdaniem znawców sprawy - zamulał raczej tropy, niż cokolwiek rozjaśniał. Na łamach książki przedstawiał swoją wersję zabójstwa szefa policji gen. Marka Papały. I tu uwagę opinii publicznej kierował na całkowicie, jak dziś wiemy, zmyślone wątki rzekomego homo­seksualizmu generała czy plotek, iż miał brać narkotyki. Zdaniem prokuratora Jerzego Mierzejewskiego w książce o zabójstwie gen. Papały Latkowski posłużył się manipulacją, która mogła być na rękę tylko prawdziwym zabójcom szefa policji.
Podobnie jest w innych sprawach - robi dużo szumu, hałasu, krzyczy samochwalczo o odważnym dziennikarstwie śledczym, o własnej bezkompromisowości i odwadze, choć tak naprawdę nigdy nie wyjaśnił żad­nej sprawy kryminalnej. Co nie znaczy, że nie wie, co robi. Nie, to żadne dziecko we mgle. W tym wszystkim jest sens. Latkowski jako dziennikarz od lat ma dostęp do wie­dzy o pracy polskiej policji, otwarte drzwi do wielu komend i dziesiątków dokumentów niejawnych. Coraz więcej osób w polskich elitach uznaje go za swojego, a on zna coraz więcej tajemnic polityków, biznesmenów, ludzi mediów. Często występuje jako eks­pert, ostatnio zwłaszcza w TVN24. Nawet miesięcznik „Press” zlekceważył pojawiające się w Internecie poważne informacje o prze­szłości Latkowskiego i obdarował go swoją nagrodą.
Tak, Sylwester Latkowski to jaśniejąca gwiazda polskich mediów. Taka pozycja i taka wiedza to potężna broń. Czytelnicy „Wprost”, które reklamuje się hasłem „Nie ma świętych krów”, znają go jako bezkom­promisowego kowboja walczącego ze złem i bezprawiem. Ta kreacja jest świadomie od lat budowana. Kłopot w tym, że - jak wyka­zało nasze kilkumiesięczne śledztwo – nie jest to prawda. Rozmawialiśmy z dziesiąt­kami ludzi, przekopaliśmy się przez tomy akt. Wniosek jest szokujący: ukrywaną prze­szłość Latkowskiego można określić jako mocno kryminalną, gangsterską.
Najpierw oddajmy głos naczelnemu „Wprost”. Musimy sięgnąć do wypowiedzi archiwalnych, bo nasze wielokrotne, zawsze czynione z najlepszą wolą, prośby o spot­kanie lub odpowiedź na zadane pisemnie pytania nie spotkały się z odpowiedzią. Prze­kaz, jaki nam Sylwester Latkowski nadesłał, brzmiał: „Nie mam czasu”. O rozmowę za­biegaliśmy od 16 stycznia, wysłaliśmy też szczegółowe pytania.
Szkoda, bo przeglądając wszystkie jego wypowiedzi medialne, nie znaleźliśmy żad­nej, w której poważnie i w pełni odniósłby się do swojej przeszłości. Próżno byłoby szukać jego wyjaśnień na temat powiązań ze światem przestępczym. A jest o co pytać. W aktach jednej ze spraw, do których do­tarł tygodnik „wSieci”, czytamy: „Sylwester Latkowski stał na czele struktury noszącej cechy zorganizowanej grupy przestępczej”. To słowa prokuratora padające w uzasadnie­niu jednego z aktów oskarżenia. Zdaniem prawników, z którymi rozmawialiśmy, od kary wieloletniego więzienia uratował go fakt, że w czasie, kiedy popełniał przestęp­stwa, nie działał jeszcze w polskim prawie artykuł Kodeksu karnego dotyczący udziału i kierowania zorganizowaną grupą przestęp­czą. Latkowski ma natomiast na koncie pra­womocne wyroki za wymuszenia rozbójnicze, fałszerstwo, oszustwa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
Sam redaktor naczelny „Wprost” twierdzi, że został „wrobiony” i miał tylko jeden wyrok. „Siedziałem za niewinność [...]. Dzisiaj bym za tamto nie siedział”. W rzeczywistości było ich więcej. W 1999 r. w Gorzowie Wielkopolskim wymierzono mu 2 lata i 3 miesiące pozbawie­nia wolności za grożenie uszkodzeniem ciała i zabójstwem, by wymusić pienią­dze. Rok później Sąd Rejonowy w Kwidzynie skazuje Latkowskiego w trzech sprawach na karę łączną 1,5 roku w zawieszeniu. W maju 2001 r. Sąd Rejonowy w Elblągu dorzuca mu 1,5 roku za te same delikty (wówczas art. 205: wyłudzenia, oszustwa), za które skazano go w Kwidzynie - wyrok też w zawieszeniu. Do tego dochodzi jeszcze co najmniej 9 eg­zekucji komorni­czych w stosunku do prowadzonych przez niego firm. Dziś zresztą nad głową dzienni­karza wisi niczym miecz Damoklesa sprawa o podwójne zabójstwo w Szczecinie. Pier­wotnie umorzona, znów odżyła po latach. Na razie postępowanie toczy się „w sprawie”. W związku z tym prokuratura nikomu nie postawiła jeszcze zarzutów. Jednak przed umorzeniem jednym z głównych podejrze­wanych był właśnie Latkowski.


Pierwsze kroki w mediach
W redakcji dziennika „Życie”, w którym kiedyś pracowałem, pojawił się tajemni­czy nieznajomy. Przyszedł do Wojciecha Sumlińskiego. To właśnie on był najpraw­dopodobniej pierwszym dziennikarzem, który miał styczność z Latkowskim. Pojawił się na jego dyżurze redakcyjnym w dziale śledczym dziennika. Mówił, że jest ścigany listem gończym za podwójne zabójstwo, ale zapewniał, iż tego nie zrobił. Sumliński podszedł do niego z dystansem, ponieważ nie był przekonany, czy ma do czynienia z osobą zrównoważoną psychicznie. „Ale gdy na moim stole - wspominał Sumliński we wrześniu ubiegłego roku w Radiu Wnet - pojawiło się kilka paszportów z jego twarzą, każdy na inne nazwisko, zrozumiałem, że sprawa jest dość poważna”. Razem z redak­torami naczelnymi Tomaszem Wołkiem i Tomaszem Wróblewskim ustalili, że skoro przybysz ma dosyć ścigania, bo ukrywa się od kilku lat i chce opowiedzieć historię swojego życia oraz zgłosić się na policję, to należy podejść do tego „po dziennikarsku”. Poprzez swoje kanały Sumliński skontakto­wał się z biurem przestępczości zorganizo­wanej KGP. Funkcjonariusze potwierdzili, że taka osoba jest ścigana. Latkowski złożył w gazecie obszerną relację, na której podsta­wie powstał w „Życiu” artykuł. Następnie, po uprzedzeniu rzecznika prasowego ów­czesnej prokuratury w Warszawie, Sumliński odprowadził tam swego rozmówcę. „Na mo­ich oczach policjanci zakuli Latkowskiego w kajdanki. On wyszedł jednym wejściem, a ja drugim. Taki był początek tej historii”.
Po trzech latach przerwy Latkowski po­wrócił i skontaktował się m.in. z Sumlińskim. Z marszu zaczyna kręcić filmy „Blokersi” i „Rugbyści”. Dość szybko wszedł w media. Dostaje swój program autorski „Konfronta­cje” w TVP, uzyskuje jako dziennikarz do­stęp do materiałów śledczych. Poznaje też głównie dziennikarzy śledczych - związał się z Piotrem Pytlakowskim z „Polityki”. Wydaje książki, w tym opartą na własnych przeżyciach - „Wozacy”. To start jego kariery.
O takich jak on mówi się „talent medialny”. Urodził się pół wieku temu
w Elblągu. Zaczyna jako na­uczyciel języka polskiego w Straszewie, niewielkiej wsi pod Elblągiem.
- Wyróżniał się jak każdy, komu w środowisku, w któ­rym dominuje marazm, o coś chodzi - wspominają koledzy i nauczyciele.
Pisał wiersze. Miał swój autorski wieczór na Warszaw­skiej Jesieni Poezji. Potem ru­szył w biznes. Na przełomie lat 80. i 90. założył spółkę Ladon. Detal i hurt. Prosperowała dobrze. Oficjalnie sprzedawała tandetny polski żel do włosów. Interes się rozkręcał. Otworzył drugą firmę - PPH Kajpol (dwa sklepy w Kwidzynie: drogeria oraz konfekcja damska i mę­ska), a także firmę konsultin­gową Kajpol - El Brokers. Zaczął być aktywny w lokalnej polityce. W swoim dzienniku przesła­nym do redakcji „Życia” zapisał: „Po zatargu z moimi politycznymi znajomymi zaczęły się problemy. Nagle z naszą firmą konsultingowo-reklamową zaczęto zrywać współpracę”. Twier­dził, że wtedy zaczęły się jego kłopoty fi­nansowe. Znał trójmiejskich biznesmenów. „Czułem się zaszczuty - wspominał po la­tach - zacząłem schodzić w dół. Nie miałem świadomości tego, w co się bawię”.

Rzeczywistość
We wspomnianym artykule w „Życiu”, op­artym na rozmowie z Latkowskim, można przeczytać, że współpracę w praniu brud­nych pieniędzy zaproponował mu słynny trójmiejski gangster Nikoś. Miał mu powie­dzieć: „Możesz robić ze mną”. Latkowski po­dobno odmówił. Czytając akty oskarżenia i wyroki Sądów Rejonowych w Kwidzynie ze stycznia 2000 i w Elblągu z maja 2001 r., dowiadujemy się, że Latkowski postanowił sam wyjść z kłopotów. Od roku 1990, jak wy­nika z akt sądowych, dopuszcza się serii wy­łudzeń towarów, które następnie upłynnia przez swoją sieć dystrybucji. Zarobionych pieniędzy nie zwraca wierzycielom. Nie były to wielkie kwoty, ale wystarczająco dotkliwe, by do prokuratury zaczęły wpływać zawia­domienia o przestępstwie od oszukanych firm. Działalność gospodarcza Latkowskiego skończyła się 9 egzekucjami komorniczymi, listem gończym, aż w końcu skazaniem na karę łączną i roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności orzeczonym przez Sąd Rejonowy w Kwidzynie oraz 1,5 roku w Elblągu. Oba ostatnie wyroki były w zawieszeniu. Oprócz udowodnionych wyłudzeń Latkowski „nie prowadził stosownej dokumentacji, nie ewi­dencjonował przychodów i wydatków, nie płacił dostawcom za dostarczone towary, czym doprowadził ostatecznie do upadku przedsiębiorstwa” - czytamy w treści wy­roku. Podczas prowadzenia interesów na­wiązał kontakt z biznesmenami ze Wschodu. Tutaj pojawia się nowy wątek działalności Latkowskiego. Po nieuregulowaniu zaległo­ści w stosunku do spółki Lemar z Ciecha­nowa obecny redaktor naczelny „Wprost” wraz ze swoim wspólnikiem Wojciechem O. zaczyna zastraszać jej właścicielkę - El­żbietę Z. Sprawa była na tyle drastyczna, że Latkowski po raz pierwszy trafił na łamy gazet. W październiku 1993 r. historię opisała „Polityka”. Kiedy szefowa Lemaru pojawiła się w Elblągu z żądaniem zwrotu zaległych pieniędzy, obaj „biznesmeni”, jak twierdzi, „zarykiwali się ze śmiechu”. Na koniec poradzili jej, żeby ze względu na własne bezpieczeństwo nie przyjeżdżała więcej do Elbląga - „no, chyba że niemiłe jej życie i zdrowie”. Potem Latkowski zjawił się w Hotelu Turystycznym, w którym przeby­wała Elżbieta Z. wraz z trzema agresywnie zachowującymi się, udającymi policjantów „gorylami”. Przerażona kobieta zwróciła się do swojego znajomego z prośbą o pomoc. Ten zawiadomił prokuraturę. Efektem był list gończy i wyrok skazujący obydwu oszustów zastraszaczy, ale wydany dopiero po 8 latach.
Latkowski „rozkręca się”. Działa coraz ostrzej. Pomaga mu szwagier Jacek G. Pełną gamę informacji na ten temat zdobywamy, czytając akta prokuratury i sądu zakończo­nej wyrokiem skazującym sprawy z Gorzowa Wielkopolskiego. W pierwszej połowie lat 90. „biznesmen z Elbląga” dysponuje już silną grupą bandziorów z Wilna, której przewodzi. Wśród nich główną postacią jest Litwin Kestutius Norejko. W raporcie polskiej policji czytamy, że był ochronia­rzem premiera Rosji do 1991 r. - Nikołaja Iwanowicza Ryżkowa. „Norejko określa Latkowskiego jako szefa - czytamy w ak­tach - to Latkowski najmuje Litwinów, to on im mówi - jeszcze w Wilnie - co mają robić w Polsce, to on poucza, jak mają się zachować, gdyby mieli problemy z policją”.
Oto według zeznań świadków próbka dzia­łalności duetu Latkowski-Norejko. „Na dany znak przez Sylwestra Latkowskiego uderzył pokrzywdzonego pięścią w głowę, a drugą ręką chwycił za kark [...]. Litwini zaatakowali Mirosława T., uderzając go pięściami po że­brach. Po wyjściu na zewnątrz klatki scho­dowej pokrzywdzony został uderzony przez Kestutiusa Norejkę w nerki tak, że upadł na kolana. Wówczas Mirosław T. poprosił Sylwestra Latkowskiego, aby powstrzymał Litwinów od dalszego bicia”.
W całej sprawie, operując dużym skró­tem, chodziło o to, że dwóch handlarzy używanymi samochodami z Gorzowa Wiel­kopolskiego pojechało na szrot do Berlina. Poznanemu tam mężczyźnie zaproponowali sprzedaż jego używanego Volkswagena Golfa w Polsce. Umowy dotrzymali. Nabywcą zo­stał człowiek szczecińskiego półświatka, nie­
jaki Waldemar S., ksywa „Gruby Jasio”. Gang­ster ten blisko współpracował z Sylwestrem Latkowskim i Gracjanem Szmytkowskim, znanym dobrze szczecińskiej i pomorskiej policji ze spraw kryminalnych. Postanowili auto sprzedać z zyskiem w Wilnie. Za kie­rownicą usiadł Szmytkowski. Dowiózł volks­wagena tylko do polsko-litewskiej granicy, bowiem tam okazało się, że samochód jest trefny, i policja zatrzymała wóz. „Gruby Ja­sio” poczuł się nabity w butelkę i zażądał od gorzowskich handlarzy zwrotu wypłaconej gotówki. Ci oddali 5 tys. marek „Grubemu Jasiowi” i odeszli w pokoju. Jakiś czas póź­niej zjawił się u nich Latkowski i również zażądał zwrotu pieniędzy za koszty nie­udanej „operacji golf’. Wycenił je na 10 tys. marek. Kiedy gorzowianie odmówili, ściąg­nął Litwinów. Po siłowym rozstrzygnięciu sprawy dwaj panowie z Gorzowa ulegli mocy „argumentów” ekipy Latkowskiego i zgodzili się pokryć „stratę”. O rzeczywi­stej „sile perswazji” dowiadujemy się z akt. „W międzyczasie Sławomir S. i Mirosław T. byli straszeni przez oskarżonego [Lat­kowskiego - przyp. red.] i Jacka G. [szwagra Latkowskiego - przyp. red.] w obecności Gracjana Szmytkowskiego, iż w przypadku niezałatwienia pieniędzy będą wywiezieni do lasu. [...] Litwini zaczęli grozić Mirosła­wowi T. i Sławomirowi S. okaleczeniem. Używali wobec nich siły fizycznej w postaci bicia pięściami po głowie i żebrach, a następ­nie zażądali, aby pokrzywdzeni opróżnili na stół kieszenie i zdjęli z palców sygnety, a z szyi złote łańcuszki. [...] Kestutius Norejko zniszczył także częściowo komplet wypo­czynkowy stojący w dużym pokoju, tnąc go nożem. [...] Pilnujący ich Litwini nie pozwolili pokrzywdzonym zasnąć aż do rana”.
Po zabraniu im gotówki, sygnetów, zło­tych łańcuszków Latkowski nakazał pod przymusem podpisać podetknięte papiery in blanco i 4 weksle. W ten sposób asekuro­wał się przed policją, jakoby to on wymusił na nich zwrot domniemanego długu. Mimo to pechowa dwójka z Gorzowa zgłosiła całą sprawę do prokuratury i w konsekwen­cji wszyscy uczestnicy akcji „dług” zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu. Latkowski dopiero po upływie 6 lat na karę łączną 2 lat i 3 miesięcy pozbawienia wol­ności. „Sąd miał na względzie fakt, że to [...] Latkowski pełnił rolę pierwszoplanową w przestępczej akcji. Litwini działali na bezpośrednie polecenie Latkowskiego” - czytamy. Wszyscy, oprócz „Grubego Jasia”, którego niebawem po „siłowym rozwiązaniu problemu gorzowskiego” znaleziono wraz z narzeczoną zamordowanego. Ponieważ we wstępnej fazie śledztwa pierwszymi podej­rzanymi w sprawie tego mordu na „Grubym Jasiu” zostali Latkowski ze Szmytkowskim, grunt w Polsce zaczął im się palić pod no­gami. Latkowski przez Berlin i Sztokholm trafił do Rosji, gdzie się ukrywał do czasu wizyty w redakcji „Życia”.

Interesy w Berlinie
Po ucieczce z Polski Szmytkowski wraz z Latkowskim trafili do Berlina. Tam na­wiązali kontakt z niejakim Vemando Hemplem vel Kuemmele. Człowiek ten jest do­brze znany niemieckiej policji. Jak czytamy w aktach Landeskriminalamtu 131 (odpo­wiednik polskiego CBS), Hempel w 1995 r. został skazany w Niemczech za zabójstwo i uszkodzenie ciała ze skutkiem śmiertel­nym. Przebywał 7 lat w zakładzie karnym Brandenburg. Oprócz tego berlińska policja prowadziła w stosunku do niego 6 postępo­wań za oszustwa, kradzież, sprzeniewierze­nie i groźbę.
W momencie przyjazdu duetu Latkowski-Szmytkowski do Berlina Vemando Hempel wraz z Joachimem Baumanem uruchomili fikcyjną spółkę Novum GmbH. Zatrudnili w niej Szmytkowskiego i Latkowskiego. Efek­tem działalności Novum GmbH był sporzą­dzony w październiku 1997 r. przez szczeciń­ską prokuraturę akt oskarżenia w stosunku do Szmytkowskiego, zakończony wyrokiem Sądu Rejonowego w Szczecinie skazującym go na 2 lata w zawieszeniu. Sprawa dotyczyła funkcjonowania pseudofirmy w okresie od kwietnia do czerwca 1994 r. „Działając wspólnie i w porozumieniu z innymi oso­bami w warunkach przestępstwa ciągłego, oferował pośrednictwo przy załatwianiu niskoprocentowych kredytów, przyjęli pro­wizję od 15 klientów w wysokości 18 800 DM i 2 650 USD, czyli 30795, 67 PLN, nie mając zamiaru wywiązać się z przyjętych zobo­wiązań” - czytamy w uzasadnieniu. Policja szczecińska w 1997 r. prowadziła dochodze­nie w sprawie wyłudzeń Novum GmbH rów­nież w stosunku do Latkowskiego, którego w toku postępowania ustalono jako współ­sprawcę. „W udzielaniu informacji uczestni­czył także kompetentny mężczyzna, którego rozpoznałem jako Sylwestra Latkowskiego” - zeznawał jeden ze świadków sprawy Novum. „Prowizję przyjął ode mnie któryś z nich [...]. Po 2-3 minutach przyszedł mężczyzna, o którym Latkowski powiedział, że jest to szef. Podpisał on pokwitowanie”. „Latkowski poinformował mnie o prowizji, którą miałem wpłacić” - zeznawał inny świadek w tej spra­wie. Śledczy zabezpieczyli również dowód rzeczowy w postaci dziennika Latkowskiego. Prokuratura w lutym 1997 r. wyłączyła mate­riały Latkowskiego ze sprawy, ponieważ był za granicą, a w październiku tego samego roku postępowanie zawieszono. Ponownie podjęto je w marcu 1999 r., kiedy Latkow­ski przebywał już w Polsce w więzieniu, ale po 12 dniach umorzono. Nie jest znany dokładny powód takiej decyzji prokuratury, skoro za te same czyny jego kompan Szmyt­kowski dostał wcześniej dwa lata.
„Dziś nie miałbym tego zarzutu” - tłuma­czył się „ze sprawy gorzowskiej” w jednym z wywiadów Latkowski. „Niby nastraszyłem ludzi, upominając się o pieniądze. A może to nie były moje pieniądze? A może chodziło o ludzi wcale nie Bogu ducha winnych? A może to wszystko było inaczej?”. Niestety, te relatywizujące problem uniki, sugerujące jakąś jedną młodzieńczą wpadkę, nie znaj­dują potwierdzenia w zeznaniach świadków o aktach sądów. Są przykładem niewiarygod­nej wręcz pewności siebie redaktora naczel­nego „Wprost”.
Warto przypomnieć, że tytuł ten miano­wał Człowiekiem Roku 2013 kanclerz Angelę Merkel. Szefowa rządu Republiki Federalnej Niemiec miała odwiedzić Polskę na początku stycznia. Pismo poświęciło kanclerz okładkę i przygotowywało się do uroczystej gali, suto finansowanej przez spółki z udziałem skarbu państwa. Ale przyjazd Merkel uniemożliwiła kontuzja, której doznała, jeżdżąc na nartach w Alpach. Zdumiewające jest to, że kanclerz Niemiec miałaby odebrać tytuł z rąk czło­wieka, który bardziej znany jest niemieckiej policji niż tamtejszym salonom. Oczywiście jeżeli Merkel pojawiłaby się na gali.

WSieci

2 komentarze:

  1. Potwierdzam sprawę Novum G M B H w Berlinie jestem jednym z 15 pokrzywdzonych i dopiero dziś poznałem szczegóły całej działalności panów Latkowski Szmytkowski.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odnośnie sprawy Olewnika, ściągał ktoś może dokumenty o niej z tej strony, https://web.archive.org/web/20130115210726/http://polandleaks.org/index.php/2-uncategorised/11-archiwum ? Strona już nie istnieje, a nazwy dokumentów sugerują, że mogą stanowić ciekawy materiał do poczytania.

    OdpowiedzUsuń