Wymuszenia,
rozboje, udział w pobiciach, oszustwa, więzienie, rosyjska i polska mafia w tle
- taka jest przeszłość naczelnego „Wprost". Mimo to Latkowski bryluje na
medialnych salonach i ma dostęp do wielu tajemnic policji, biznesu, państwa
Andrzej Rafał Potocki
Podobnie jest w innych sprawach -
robi dużo szumu, hałasu, krzyczy samochwalczo o odważnym dziennikarstwie
śledczym, o własnej bezkompromisowości i
odwadze, choć tak naprawdę nigdy nie wyjaśnił żadnej sprawy kryminalnej. Co
nie znaczy, że nie wie, co robi. Nie, to żadne dziecko we mgle. W tym wszystkim
jest sens. Latkowski jako dziennikarz od lat ma dostęp do wiedzy o pracy
polskiej policji, otwarte drzwi do wielu komend i dziesiątków dokumentów
niejawnych. Coraz więcej osób w polskich elitach uznaje go za swojego, a on zna
coraz więcej tajemnic polityków, biznesmenów, ludzi mediów. Często występuje
jako ekspert, ostatnio zwłaszcza w TVN24. Nawet miesięcznik „Press”
zlekceważył pojawiające się w Internecie poważne informacje o przeszłości
Latkowskiego i obdarował go swoją nagrodą.
Tak, Sylwester Latkowski to
jaśniejąca gwiazda polskich mediów. Taka pozycja i taka wiedza to potężna broń. Czytelnicy „Wprost”, które
reklamuje się hasłem „Nie ma świętych krów”, znają go jako bezkompromisowego
kowboja walczącego ze złem i bezprawiem. Ta kreacja jest świadomie od lat
budowana. Kłopot w tym, że - jak wykazało nasze kilkumiesięczne śledztwo – nie
jest to prawda. Rozmawialiśmy z dziesiątkami ludzi,
przekopaliśmy się przez tomy akt. Wniosek jest szokujący: ukrywaną przeszłość
Latkowskiego można określić jako mocno kryminalną, gangsterską.
Najpierw oddajmy głos naczelnemu
„Wprost”. Musimy sięgnąć do wypowiedzi archiwalnych, bo nasze wielokrotne, zawsze
czynione z najlepszą wolą, prośby o spotkanie lub odpowiedź na zadane pisemnie
pytania nie spotkały się z odpowiedzią. Przekaz, jaki nam Sylwester Latkowski
nadesłał, brzmiał: „Nie mam czasu”. O rozmowę zabiegaliśmy od 16 stycznia,
wysłaliśmy też szczegółowe pytania.
Szkoda, bo przeglądając wszystkie
jego wypowiedzi medialne, nie znaleźliśmy żadnej, w której poważnie i w pełni
odniósłby się do swojej przeszłości. Próżno byłoby szukać jego wyjaśnień na
temat powiązań ze światem przestępczym. A jest o co pytać. W aktach jednej ze
spraw, do których dotarł tygodnik „wSieci”, czytamy: „Sylwester Latkowski stał
na czele struktury noszącej cechy zorganizowanej grupy przestępczej”. To słowa
prokuratora padające w uzasadnieniu jednego z aktów oskarżenia. Zdaniem
prawników, z którymi rozmawialiśmy, od kary wieloletniego więzienia uratował go
fakt, że w czasie, kiedy popełniał przestępstwa, nie działał jeszcze w polskim
prawie artykuł Kodeksu karnego dotyczący udziału i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Latkowski ma
natomiast na koncie prawomocne wyroki za wymuszenia rozbójnicze, fałszerstwo,
oszustwa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
Sam redaktor naczelny „Wprost”
twierdzi, że został „wrobiony” i miał tylko jeden wyrok. „Siedziałem za
niewinność [...]. Dzisiaj bym za tamto nie siedział”. W rzeczywistości było ich
więcej. W 1999 r. w Gorzowie Wielkopolskim
wymierzono mu 2 lata i 3 miesiące pozbawienia wolności za grożenie
uszkodzeniem ciała i zabójstwem, by wymusić pieniądze. Rok później Sąd
Rejonowy w Kwidzynie skazuje Latkowskiego w trzech sprawach na karę łączną 1,5
roku w zawieszeniu. W maju 2001 r. Sąd Rejonowy w Elblągu dorzuca mu 1,5 roku
za te same delikty (wówczas art. 205: wyłudzenia, oszustwa), za
które skazano go w Kwidzynie - wyrok też w zawieszeniu. Do tego dochodzi
jeszcze co najmniej 9 egzekucji komorniczych w stosunku do prowadzonych przez
niego firm. Dziś zresztą nad głową dziennikarza wisi niczym miecz Damoklesa
sprawa o podwójne zabójstwo w Szczecinie. Pierwotnie umorzona, znów odżyła po
latach. Na razie postępowanie toczy się „w sprawie”. W związku z tym
prokuratura nikomu nie postawiła jeszcze zarzutów. Jednak przed umorzeniem
jednym z głównych podejrzewanych był właśnie Latkowski.
Pierwsze kroki w mediach
W redakcji dziennika „Życie”, w
którym kiedyś pracowałem, pojawił się tajemniczy nieznajomy. Przyszedł do
Wojciecha Sumlińskiego. To właśnie on był najprawdopodobniej pierwszym
dziennikarzem, który miał styczność z Latkowskim. Pojawił się na jego dyżurze
redakcyjnym w dziale śledczym dziennika. Mówił, że jest ścigany listem gończym za
podwójne zabójstwo, ale zapewniał, iż tego nie zrobił. Sumliński podszedł do
niego z dystansem, ponieważ nie był przekonany, czy ma do czynienia z osobą
zrównoważoną psychicznie. „Ale gdy na moim stole - wspominał Sumliński we
wrześniu ubiegłego roku w Radiu Wnet - pojawiło się kilka paszportów z jego
twarzą, każdy na inne nazwisko, zrozumiałem, że sprawa
jest dość poważna”. Razem z redaktorami naczelnymi Tomaszem Wołkiem i Tomaszem
Wróblewskim ustalili, że skoro przybysz ma dosyć ścigania, bo ukrywa się od
kilku lat i chce opowiedzieć historię swojego życia oraz zgłosić się na
policję, to należy podejść do tego „po dziennikarsku”. Poprzez swoje kanały
Sumliński skontaktował się z biurem przestępczości zorganizowanej KGP.
Funkcjonariusze potwierdzili, że taka osoba jest ścigana. Latkowski złożył w
gazecie obszerną relację, na której podstawie powstał w „Życiu” artykuł.
Następnie, po uprzedzeniu rzecznika prasowego ówczesnej prokuratury w
Warszawie, Sumliński odprowadził tam swego rozmówcę. „Na moich oczach
policjanci zakuli Latkowskiego w kajdanki. On wyszedł jednym wejściem, a ja
drugim. Taki był początek tej historii”.
Po trzech latach przerwy Latkowski
powrócił i skontaktował się m.in. z Sumlińskim. Z marszu zaczyna kręcić filmy
„Blokersi” i „Rugbyści”. Dość szybko wszedł w media. Dostaje swój program
autorski „Konfrontacje” w TVP, uzyskuje jako dziennikarz dostęp
do materiałów śledczych. Poznaje też głównie dziennikarzy śledczych - związał
się z Piotrem Pytlakowskim z „Polityki”. Wydaje książki, w tym opartą na
własnych przeżyciach - „Wozacy”. To start jego kariery.
O takich jak on mówi się „talent
medialny”. Urodził się pół wieku temu
w Elblągu. Zaczyna jako nauczyciel
języka polskiego w Straszewie, niewielkiej wsi pod Elblągiem.
- Wyróżniał się jak każdy, komu w
środowisku, w którym dominuje marazm, o coś chodzi - wspominają koledzy i
nauczyciele.
Pisał wiersze. Miał swój autorski
wieczór na Warszawskiej Jesieni Poezji. Potem ruszył w biznes. Na przełomie lat
80. i 90. założył spółkę Ladon. Detal i hurt. Prosperowała dobrze. Oficjalnie
sprzedawała tandetny polski żel do włosów. Interes się rozkręcał. Otworzył
drugą firmę - PPH Kajpol (dwa sklepy w Kwidzynie: drogeria oraz konfekcja
damska i męska), a także firmę konsultingową Kajpol - El Brokers. Zaczął być aktywny w lokalnej polityce. W swoim dzienniku
przesłanym do redakcji „Życia” zapisał: „Po zatargu z moimi politycznymi
znajomymi zaczęły się problemy. Nagle z naszą firmą konsultingowo-reklamową
zaczęto zrywać współpracę”. Twierdził, że wtedy zaczęły się jego kłopoty finansowe.
Znał trójmiejskich biznesmenów. „Czułem się zaszczuty - wspominał po latach -
zacząłem schodzić w dół. Nie miałem świadomości tego, w co się bawię”.
We wspomnianym artykule w „Życiu”,
opartym na rozmowie z Latkowskim, można przeczytać, że współpracę w praniu
brudnych pieniędzy zaproponował mu słynny trójmiejski gangster Nikoś. Miał mu
powiedzieć: „Możesz robić ze mną”. Latkowski podobno odmówił. Czytając akty
oskarżenia i wyroki Sądów Rejonowych w Kwidzynie ze stycznia 2000 i w Elblągu z
maja 2001 r., dowiadujemy się, że Latkowski postanowił sam wyjść z kłopotów. Od
roku 1990, jak wynika z akt sądowych, dopuszcza się serii wyłudzeń towarów,
które następnie upłynnia przez swoją sieć dystrybucji. Zarobionych pieniędzy nie zwraca wierzycielom. Nie były to wielkie
kwoty, ale wystarczająco dotkliwe, by do prokuratury zaczęły wpływać zawiadomienia
o przestępstwie od oszukanych firm. Działalność gospodarcza Latkowskiego
skończyła się 9 egzekucjami komorniczymi, listem gończym, aż w końcu skazaniem
na karę łączną i roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności orzeczonym przez Sąd
Rejonowy w Kwidzynie oraz 1,5 roku w Elblągu. Oba ostatnie wyroki były w
zawieszeniu. Oprócz udowodnionych wyłudzeń Latkowski „nie prowadził stosownej
dokumentacji, nie ewidencjonował przychodów i wydatków, nie płacił dostawcom
za dostarczone towary, czym doprowadził ostatecznie do upadku przedsiębiorstwa”
- czytamy w treści wyroku. Podczas prowadzenia interesów nawiązał kontakt z
biznesmenami ze Wschodu. Tutaj pojawia się nowy wątek działalności
Latkowskiego. Po nieuregulowaniu zaległości w stosunku do spółki Lemar z
Ciechanowa obecny redaktor naczelny „Wprost” wraz ze swoim wspólnikiem
Wojciechem O. zaczyna zastraszać jej właścicielkę - Elżbietę Z. Sprawa była na
tyle drastyczna, że Latkowski po raz pierwszy trafił na łamy gazet. W
październiku 1993 r. historię opisała „Polityka”. Kiedy szefowa Lemaru pojawiła
się w Elblągu z żądaniem zwrotu zaległych pieniędzy, obaj „biznesmeni”, jak
twierdzi, „zarykiwali się ze śmiechu”. Na koniec poradzili jej, żeby ze względu
na własne bezpieczeństwo nie przyjeżdżała więcej do Elbląga - „no, chyba że
niemiłe jej życie i zdrowie”. Potem Latkowski zjawił się w Hotelu Turystycznym,
w którym przebywała Elżbieta Z. wraz z trzema agresywnie zachowującymi się,
udającymi policjantów „gorylami”. Przerażona kobieta zwróciła się do swojego
znajomego z prośbą o pomoc. Ten zawiadomił prokuraturę. Efektem był list gończy
i wyrok skazujący obydwu oszustów zastraszaczy, ale wydany dopiero po 8 latach.
Latkowski „rozkręca się”. Działa
coraz ostrzej. Pomaga mu szwagier Jacek G. Pełną gamę informacji na ten temat
zdobywamy, czytając akta prokuratury i sądu zakończonej wyrokiem skazującym
sprawy z Gorzowa Wielkopolskiego. W pierwszej połowie lat 90. „biznesmen z
Elbląga” dysponuje już silną grupą bandziorów z Wilna, której przewodzi. Wśród
nich główną postacią jest Litwin Kestutius Norejko. W raporcie polskiej policji
czytamy, że był ochroniarzem premiera Rosji do 1991 r. - Nikołaja Iwanowicza
Ryżkowa. „Norejko określa Latkowskiego jako szefa - czytamy w aktach - to
Latkowski najmuje Litwinów, to on im mówi - jeszcze w Wilnie - co mają robić w
Polsce, to on poucza, jak mają się zachować, gdyby mieli problemy z policją”.
Oto według zeznań świadków próbka
działalności duetu Latkowski-Norejko. „Na dany znak przez Sylwestra
Latkowskiego uderzył pokrzywdzonego pięścią w głowę, a drugą ręką chwycił za
kark [...]. Litwini zaatakowali Mirosława T., uderzając go pięściami po żebrach.
Po wyjściu na zewnątrz klatki schodowej pokrzywdzony został uderzony przez
Kestutiusa Norejkę w nerki tak, że upadł na kolana. Wówczas Mirosław T.
poprosił Sylwestra Latkowskiego, aby powstrzymał Litwinów od dalszego bicia”.
W całej sprawie, operując dużym
skrótem, chodziło o to, że dwóch handlarzy używanymi samochodami z Gorzowa
Wielkopolskiego pojechało na szrot do Berlina. Poznanemu tam mężczyźnie
zaproponowali sprzedaż jego używanego Volkswagena Golfa
w Polsce. Umowy dotrzymali. Nabywcą został człowiek szczecińskiego półświatka,
nie
jaki Waldemar S., ksywa „Gruby Jasio”. Gangster ten blisko współpracował z
Sylwestrem Latkowskim i Gracjanem Szmytkowskim, znanym dobrze szczecińskiej i
pomorskiej policji ze spraw kryminalnych. Postanowili auto sprzedać z zyskiem w
Wilnie. Za kierownicą usiadł Szmytkowski. Dowiózł volkswagena tylko do polsko-litewskiej granicy, bowiem tam okazało się,
że samochód jest trefny, i policja zatrzymała wóz. „Gruby Jasio” poczuł się
nabity w butelkę i zażądał od gorzowskich handlarzy zwrotu wypłaconej gotówki.
Ci oddali 5 tys. marek „Grubemu Jasiowi” i odeszli w pokoju. Jakiś czas później
zjawił się u nich Latkowski i również zażądał zwrotu pieniędzy za koszty nieudanej
„operacji golf’. Wycenił je na 10 tys. marek. Kiedy gorzowianie odmówili, ściągnął
Litwinów. Po siłowym rozstrzygnięciu sprawy dwaj panowie z Gorzowa ulegli mocy
„argumentów” ekipy Latkowskiego i zgodzili się pokryć „stratę”. O rzeczywistej
„sile perswazji” dowiadujemy się z akt. „W międzyczasie Sławomir S. i Mirosław
T. byli straszeni przez oskarżonego [Latkowskiego - przyp. red.] i Jacka G.
[szwagra Latkowskiego - przyp. red.] w obecności Gracjana Szmytkowskiego, iż w
przypadku niezałatwienia pieniędzy będą wywiezieni do lasu. [...] Litwini
zaczęli grozić Mirosławowi T. i Sławomirowi S. okaleczeniem. Używali wobec
nich siły fizycznej w postaci bicia pięściami po głowie i żebrach, a następnie
zażądali, aby pokrzywdzeni opróżnili na stół kieszenie i zdjęli z palców
sygnety, a z szyi złote łańcuszki. [...] Kestutius Norejko zniszczył także
częściowo komplet wypoczynkowy stojący w dużym pokoju, tnąc go nożem. [...]
Pilnujący ich Litwini nie pozwolili pokrzywdzonym zasnąć aż do rana”.
Po zabraniu im gotówki, sygnetów,
złotych łańcuszków Latkowski nakazał pod przymusem podpisać podetknięte
papiery in blanco i 4 weksle. W ten sposób asekurował się przed
policją, jakoby to on wymusił na nich zwrot domniemanego długu. Mimo to pechowa
dwójka z Gorzowa zgłosiła całą sprawę do prokuratury i w konsekwencji wszyscy
uczestnicy akcji „dług” zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu. Latkowski
dopiero po upływie 6 lat na karę łączną 2 lat i 3 miesięcy pozbawienia wolności.
„Sąd miał na względzie fakt, że to [...] Latkowski pełnił rolę pierwszoplanową
w przestępczej akcji. Litwini działali na bezpośrednie polecenie Latkowskiego”
- czytamy. Wszyscy, oprócz „Grubego Jasia”, którego niebawem po „siłowym
rozwiązaniu problemu gorzowskiego” znaleziono wraz z narzeczoną zamordowanego.
Ponieważ we wstępnej fazie śledztwa pierwszymi podejrzanymi w sprawie tego
mordu na „Grubym Jasiu” zostali Latkowski ze Szmytkowskim, grunt w Polsce
zaczął im się palić pod nogami. Latkowski przez Berlin i Sztokholm trafił do
Rosji, gdzie się ukrywał do czasu wizyty w redakcji „Życia”.
Interesy w Berlinie
Po ucieczce z Polski Szmytkowski
wraz z Latkowskim trafili do Berlina. Tam nawiązali kontakt z niejakim Vemando Hemplem vel Kuemmele. Człowiek ten jest dobrze znany
niemieckiej policji. Jak czytamy w aktach Landeskriminalamtu 131 (odpowiednik
polskiego CBS), Hempel w 1995 r. został skazany w Niemczech za zabójstwo i
uszkodzenie ciała ze skutkiem śmiertelnym. Przebywał 7 lat w zakładzie karnym
Brandenburg. Oprócz tego berlińska policja prowadziła w stosunku do niego 6
postępowań za oszustwa, kradzież, sprzeniewierzenie i groźbę.
W momencie przyjazdu duetu
Latkowski-Szmytkowski do Berlina Vemando Hempel wraz z Joachimem
Baumanem uruchomili fikcyjną spółkę Novum GmbH. Zatrudnili w niej
Szmytkowskiego i Latkowskiego. Efektem działalności Novum GmbH był sporządzony w październiku 1997 r. przez szczecińską
prokuraturę akt oskarżenia w stosunku do Szmytkowskiego, zakończony wyrokiem
Sądu Rejonowego w Szczecinie skazującym go na 2 lata w zawieszeniu. Sprawa
dotyczyła funkcjonowania pseudofirmy w okresie od kwietnia do czerwca 1994 r. „Działając
wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami w warunkach przestępstwa ciągłego,
oferował pośrednictwo przy załatwianiu niskoprocentowych kredytów, przyjęli prowizję
od 15 klientów w wysokości 18 800 DM i 2 650 USD, czyli 30795, 67 PLN,
nie mając zamiaru wywiązać się z przyjętych zobowiązań” - czytamy w
uzasadnieniu. Policja szczecińska w 1997 r. prowadziła dochodzenie w sprawie
wyłudzeń Novum GmbH również w stosunku do Latkowskiego, którego w toku
postępowania ustalono jako współsprawcę. „W udzielaniu informacji uczestniczył
także kompetentny mężczyzna, którego rozpoznałem jako Sylwestra Latkowskiego” -
zeznawał jeden ze świadków sprawy Novum. „Prowizję przyjął ode mnie
któryś z nich [...]. Po 2-3 minutach przyszedł mężczyzna, o którym Latkowski powiedział, że jest to szef. Podpisał on
pokwitowanie”. „Latkowski poinformował mnie o prowizji, którą miałem wpłacić” -
zeznawał inny świadek w tej sprawie. Śledczy zabezpieczyli również dowód
rzeczowy w postaci dziennika Latkowskiego.
Prokuratura w lutym 1997 r. wyłączyła materiały Latkowskiego ze sprawy,
ponieważ był za granicą, a w październiku tego samego roku postępowanie
zawieszono. Ponownie podjęto je w marcu 1999 r., kiedy Latkowski przebywał już
w Polsce w więzieniu, ale po 12 dniach umorzono. Nie jest znany dokładny powód
takiej decyzji prokuratury, skoro za te same czyny jego kompan Szmytkowski
dostał wcześniej dwa lata.
„Dziś nie miałbym tego zarzutu” -
tłumaczył się „ze sprawy gorzowskiej” w jednym z wywiadów Latkowski. „Niby
nastraszyłem ludzi, upominając się o pieniądze. A może to nie były moje
pieniądze? A może chodziło o ludzi wcale nie
Bogu ducha winnych? A może to wszystko było inaczej?”. Niestety, te
relatywizujące problem uniki, sugerujące jakąś jedną młodzieńczą wpadkę, nie znajdują
potwierdzenia w zeznaniach świadków o aktach
sądów. Są przykładem niewiarygodnej wręcz pewności siebie redaktora naczelnego
„Wprost”.
Warto przypomnieć, że tytuł ten
mianował Człowiekiem Roku 2013 kanclerz Angelę Merkel. Szefowa
rządu Republiki Federalnej Niemiec miała odwiedzić Polskę na początku stycznia.
Pismo poświęciło kanclerz okładkę i przygotowywało
się do uroczystej gali, suto finansowanej przez spółki z udziałem skarbu
państwa. Ale przyjazd Merkel uniemożliwiła kontuzja, której
doznała, jeżdżąc na nartach w Alpach. Zdumiewające jest to, że kanclerz Niemiec
miałaby odebrać tytuł z rąk człowieka, który bardziej znany jest niemieckiej
policji niż tamtejszym salonom. Oczywiście jeżeli Merkel pojawiłaby się na gali.
Potwierdzam sprawę Novum G M B H w Berlinie jestem jednym z 15 pokrzywdzonych i dopiero dziś poznałem szczegóły całej działalności panów Latkowski Szmytkowski.
OdpowiedzUsuńOdnośnie sprawy Olewnika, ściągał ktoś może dokumenty o niej z tej strony, https://web.archive.org/web/20130115210726/http://polandleaks.org/index.php/2-uncategorised/11-archiwum ? Strona już nie istnieje, a nazwy dokumentów sugerują, że mogą stanowić ciekawy materiał do poczytania.
OdpowiedzUsuń