sobota, 18 lipca 2015

Są partie i jest PiS. Sto dni gęgania



"Do wyborów sto dni. Jeszcze czas, by ostrzegać. Kapitolińskie gęsi muszą gęgać. W ten sposób ocaliły Rzym, gdy zmęczony lud pogrążony był w głębokim śnie. Wszystko zależy od nas. Może nastać dyktatura ciemniaków. Ale nie musi" - napisał w "Newsweeku" naczelny tygodnika Tomasz Lis.

Waldemar Kumór

Przyłączam się do gęgania.

Obowiązkiem dziennikarzy jest gęganie. To nie jest antypisowska obsesja, tylko zwyczajna troska o demokrację i chuchanie na wolność. Bo PiS nie uznaje demokratycznych procedur, które choć żmudne, irytujące i nieefektowne, to jednak gwarantują, że kraj jest wolny i demokratyczny.

W Polsce rządziły już niemal wszystkie partie. Znamy je. Jedne są sprawne, inne nie. Ich programy nam się podobają albo je odrzucamy. Jedni wolą PO, inni PSL, a jeszcze inni SLD, Palikota czy Partię Zieloni. Te ugrupowania są jak my: czasem mamy Dzień Lenia, czasem Dzień Nieudacznika, Małego Kłamczuszka albo Dzień Wzmożenia Patriotycznego itd. Ale wszystkie liczące się partie akceptują demokratyczne procedury, niezależność sądów, wolne media czy rolę prezydenta.

Wszystkie z wyjątkiem PiS.

Bo czy zwykła partia, gdy przegrywa wybory, bez żadnych powodów twierdzi - ustami swojego lidera - że zostały one sfałszowane?

Na ostatnim mundialu Brazylia przegrała z Niemcami 1:7. Czy Brazylia żądała powtórki meczu, bo sędzia był przekupiony, a konkurenci po dopalaczach? Nie, Brazylia zmieniła piłkarzy oraz trenera i wzięła się do roboty. Tak się dzieje, gdy strony respektują reguły gry, na którą się decydują.

Lider PiS po przegranych wyborach prezydenckich w 2010 r. nie uszanował werdyktu wyborców. Nie przychodził na zwoływane przez prezydenta obrady Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Gdzie tu szacunek do konstytucji i demokratycznych ciał? Czy inne partie nie przychodziły, bo się brzydziły? Przychodziły, a ewentualne obrzydzenie chowały do kieszeni - z szacunku dla demokratycznych reguł.

Nie szanowały ich także czołowe pisowskie pióra, o Bronisławie Komorowskim pisząc haniebne rzeczy, z których najłagodniejsza to "Bredzisław".

Swoją drogą, czy ktoś słyszał, by prezydent elekt Andrzej Duda powiedział, że tak się nie robi? Nie przeprosił ani nie zapowiedział, że będzie karcił "odważnych niepokornych". Demokratyczni politycy i publicyści, gdy Duda wygrał, stwierdzili: to nie był nasz kandydat, ale gratulujemy i respektujemy wybór. Trzymamy kciuki, panie prezydencie!

Dla PiS zaś Komorowski był agentem WSI, zdrajcą Polski, prezydentem "wybranym przez przypadek". Tak się zachowuje partia demokratyczna?

Gęgam dalej.

Gdy sąd ogłasza niekorzystny dla działacza jakiejś partii wyrok, partia zazwyczaj przeprasza, koledzy partyjni mówią: lubimy kolegę, ale wyrok niezawisłego sądu trzeba uszanować, dziękujemy koledze za współpracę. Wszyscy, tylko nie PiS.

Pióra propisowskich dziennikarzy kreślą historyjki lustrujące do entego pokolenia rodzinę sędziego. A politycy PiS powtarzają: haniebny wyrok, gdy wygramy, pokażemy, co to prawdziwa sprawiedliwość.

Obowiązkiem dziennikarzy jest informowanie i objaśnianie. I patrzenie rządzącym na ręce. I tak się dzieje. Ale są media i są media pisowskie. Czy ktoś czytał racjonalny, wyjaśniający tekst o SKOK-ach w takich mediach? Ja nie. Tylko stronnicza obrona, że to "atak na polską firmę". Te media są stworzone nie po to, by objaśniać świat, tylko po to, by go obrzydzać, jeśli nie jest rządzony przez PiS.

Gęgam dalej. Fascynuje - i wkurza - to, jak skutecznie PiS usypia opinię publiczną, licząc na to, że ludzie mają pamięć rybki akwariowej: mało pamiętają i jeszcze mniej kojarzą fakty.

Usypia także dziennikarzy. Bo wielu z nich w dziesiątkach programów publicystycznych konstatuje jedynie, że straszenie PiS nie działa. Może nie działa, co jednak nie zwalnia z gęgania. Zbyt często dziennikarze zachowują ten sam dystans do PO co do PiS. A tu znaku równości nie ma. Jedna partia - nawet jeśli jej nie lubię - uznaje reguły demokratyczne, a druga - nie.

"Straszenie PiS" nie działa, bo za często dajecie/dajemy się uśpić. Choćby zajmując się tym, jak bardzo Andrzej Duda przypomina Roberta Kennedy'ego i czy na konwencji PiS wypuszczono więcej balonów niż na konwencji PO. Albo czy Beata Szydło z większą energią wchodzi do szydłobusa niż Ewa Kopacz do pociągu.

Tak uśpione media nie dyskutują, dlaczego PiS i jego zwolennicy śpiewają: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie".

Dla mnie to sprawa zasadnicza. Trochę śmieszy, że biskup Antoni Pacyfik Dydycz powiedział na Jasnej Górze podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja: "Skoro tak śpiewamy, to widocznie jest coś na rzeczy". To tłumaczenie przypomina komedię "Rozmowy kontrolowane", gdy partyjny kacyk wyjaśnia w telewizji: "Na zadawane często pytanie, czy do stanu wojennego musiało dojść, jest tylko jedna logiczna odpowiedź: widocznie musiało, skoro doszło".

Biskup to biskup. Ale prezes partii, który stwierdził, że "Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie" będzie śpiewać, gdy PiS wygra jesienne wybory?

PS Gęgania ciąg dalszy nastąpi.

1 komentarz: