wtorek, 13 października 2015

Bo będzie duszno



Boją się, że jeśli PiS wróci do władzy, zaczną się nagonki na Lekarzy 5 przedsiębiorców.
Że oni sami stracą pracę, a ich dzieci będą się uczyć, że homoseksualizm da się leczyć.
Im bardziej ktoś PiS nie lubi, tym bardziej się boi.

RENATA KIM

Zamiast odpoczywać, Grzegorz, przedsiębiorca z Warszawy, spę­dził urlop, porządkując spra­wy w urzędach skarbowych oraz ZUS. Ze strachu. Jest przekonany, że wnikliwa kontrola zawsze coś wykaże, a zanim uda się domniemane nieprawidłowości wytłu­maczyć, interesy zostaną sparaliżowane, a on sam stanie się znacznie uboższy.
Jest przekonany, że jeśli PiS wygra wy­bory i obejmie władzę, nadejdzie czas rozliczeń. Z Platformą Obywatelską, jej zwolennikami i wszystkimi, którzy myślą inaczej. Ale też z ludźmi, którzy odnieśli sukces.
- Każdy sukces, a szczególnie spekta­kularny, w mniemaniu tych ludzi musiał mieć u podłoża jakieś nieuczciwe dzia­łania. Nic dziwnego, że najwięksi polscy przedsiębiorcy, na przykład świętej pa­mięci Jan Kulczyk czy Ryszard Krauze, w czasie poprzednich rządów PiS przeno­sili swoje interesy za granicę - tłumaczy biznesmen. Ma już wszelkie możliwe za­świadczenia, oświadczenia oraz protokoły i czuje się nieco bezpieczniej.
Czego się właściwie boi?
Tego, że znowu zaczną się spektaku­larne akcje specjalnych jednostek w to­warzystwie ekip telewizyjnych. Ze wróci niszczenie ludzi, wsadzanie ich do aresz­tów i przetrzymywanie latami. - Zacznie się rozpaczliwe poszukiwanie pieniędzy na choćby częściowe spełnienie obietnic wyborczych, a jak wiadomo, pieniądze najłatwiej wycisnąć z tych, którzy ciężko pracują, są zdolni i przedsiębiorczy.
Grzegorz przyznaje, że tak się w tym czarnowidztwie zapędził, że czasami wy­daje mu się, że lepiej byłoby przenieść działalność za granicę, na przykład do Dubaju. Ale zaraz zaczyna się obawiać, że mogłoby to zostać uznane za brak pa­triotyzmu. Poza tym nie wie, czy pra­cownicy polskich ambasad, którzy do tej pory tak chętnie mu pomagali, po zmia­nie władzy będą równie życzliwi? A może w ogóle zostaną wymienieni na innych - wybranych według klucza partyjnego i niekompetentnych?
Doprawdy przykro mu będzie patrzeć, jak konkurenci z innych krajów UE, często z mniej atrakcyjną ofertą, za to ze wspar­ciem swojej dyplomacji, będą zabierać sprzed nosa lukratywne kontrakty polskim przedsiębiorcom. - Boję się, że stracimy czas i pieniądze. Świat pójdzie do przodu, a my znów będziemy musieli go gonić.

To była stypa
Działacz PO z Warszawy: - Czy się boję? Jasne, piszę o tym regularnie na Facebooku. Niektórzy uważają, że prze­sadzam, mają mnie za frustrata. A ja, cytując Stefana Bratkowskiego, wolę prze­sadzić w sprawie obrony normalności, niż schować główkę pod kocyk i udawać, że problemu nie ma.
Na ostatnie spotkanie partyjne - opo­wiada - przyszło 40 osób, a przecież koło PO liczy 300 osób. - I to nawet nie był bal na Titanicu, tylko stypa. Ludzie zastana­wiali się, jaka będzie przyszłość Platfor­my, bo wiedzą, że takie klęski rozwalają partie, a nie jednoczą. Animozji, żalów i pretensji jest sporo - opowiada.
Jest prywatnym przedsiębiorcą i też się boi, że po wyborach PiS-owcy będą się mścić. - Co to za sztuka? Przecież to nie jest kwestia tego, że ktoś coś źle prowadzi, tylko że jak się dobrze poszu­ka, zawsze można znaleźć jakieś błę­dy w fakturach. A oni tylko podsycają te obawy, w ich sposobie mówienia wy­czuwam, że już są w ogródku, witają się z gąską. Są pewni, że wygrają wybory - tłumaczy.
W oczach znajomych - zwłaszcza tych pozatrudnianych na stanowiskach ob­sadzanych według klucza rządowo- partyjnego - widzi panikę. Wcale go to nie dziwi, bo przecież nikt nie ma wątpli­wości, co się wydarzy po październi­ka. Będzie nowy wojewoda mianowany przez nowego premiera, który przyjdzie ze swoimi ludźmi i będzie czyścić - do poziomu sprzątaczek. Sam też ma obawy, bo ludzie z PiS są na jego terenie bardzo wpływowi. - Mogą na przykład zechcieć zlikwidować jakąś inwestycję, nad którą pracowaliśmy w dzielnicy latami. Bardzo by mnie to zabolało.

Strach lemingów
Lemingi się boją i ja też. Boję się o pań­stwo - mówi prof. Radosław Marków ski z Instytutu Studiów Politycznych PAN, dyrektor Centrum Studiów nad Demokracją na Uniwersytecie SWPS.
- Boimy się nie tego, że nad ranem do na­szych drzwi zapukają tajne służby, tylko tego, co opisał Balint Magyar w publika­cji „Viktor Orban’s Post-communist Ma­fia State”: że państwo zastosuje mafijne metody wobec przedsiębiorców i kapita­łu zagranicznego. Nic dziwnego, że wykształciuchy i lemingi boją się, że cały ich dorobek zostanie zniszczony; wszystko, co udało im się zdobyć - wcale nie dzię­ki PO, tylko dzięki ciężkiej pracy, dzięki temu, że byli zaradni, zdolni, ciężko pra­cowali. Poprzez manipulowanie prawem, wymuszanie na przedsiębiorcach, by od­dawali udziały w ramach obsesyjnej na­cjonalizacji, mianowanie swoich ludzi od góry do dołu w instytucjach państwowych i spółkach.
Prof. Markowski uważa, że PiS przy­gotowuje się do tego, co zrobił Orban na Węgrzech. Do demontażu liberalnej de­mokracji - tej, w której jest poszanowa­nie rządów prawa, konstytucyjnych misji, poszanowanie mniejszości. – Będziemy mieć plemienno-nacjonalistyczny spo­sób myślenia o kraju - mówi.
Dlatego irytuje się, gdy kandydatka PiS na premiera Beata Szydło mówi słodko: nie macie się czego bać. Uważa, że po­wody do lęku są. I że Polacy temu ulega­ją. - Już widzę w różnych środowiskach, jak się zmienia język, jak ludzie niedaw­no tacy odważni, teraz stają się ostrożni.

Jakoś się ułożyć
- Szykujemy się na rzeź - wzdycha dzien­nikarz publicznej TVP Info. Panika to jego zdaniem zbyt słabe słowo, by opisać, co się dzieje w redakcjach. Tak źle jeszcze ni­gdy nie było, a przecież niejedno widział, pracuje w telewizji już prawie 20 lat.
I tłumaczy: ludzie, którzy latami gra­li w zespole PO i SLD, teraz, w obliczu przejęcia władzy przez PiS, tracą grunt pod nogami. Prawa i Sprawiedliwości nikt w TYP nie lubił, a teraz wszyscy się go boją. Co sprytniejsi próbują się więc już jakoś z PiS ułożyć, dogadać. Niektó­rym się nawet udaje. Już w grafikach wię­cej dyżurów mają ci, którzy się PiS nie narazili.
Zaczęło się wielkie podlizywanie przy­szłej władzy. Przykład pierwszy z brzegu: autorka jednego z programów publicy­stycznych, która do tej pory opowiadała się za przyjęciem przez Polskę syryjskich uchodźców, nagle zmieniła zdanie. Tak, by nie odbiegało zbytnio od antyimigracyjnego stanowiska PiS. W innych programach producenci starannie wy­liczają czas antenowy wystąpień polity­ków, by żaden PiS-owiec nie poczuł się dyskryminowany.
Strach zapanował też w publicznym Polskim Radiu. - Najbardziej boją się ci, którzy zajmują się polityką. Szeregowi re­porterzy raczej obawiają się tego, że przyj­dą nowi kierownicy redakcji, na przykład
z prawicowego tygodnika „wSieci”, i będą udawać, że znają się na radiu. Będą nam wydawać durne polecenia, psuć progra­my, na które pracujemy od lat. I oczywi­ście przyprowadzą swoich ludzi, a starych wymiotą - opowiada dziennikarka. Zga­dza się na rozmowę, ale na wszelki wypa­dek kupiła nową kartę do telefonu, żeby się nie wydało. Nie uważa, że przesadza z ostrożnością. - Skoro Amerykanie mogli podsłuchiwać Angelę Merkel, to dlaczego informatycy Polskiego Radia nie mieliby podsłuchiwać mnie? - przekonuje. Na ra­zie w radiu trwa gorączkowe analizowa­nie sondaży. - Wszyscy się zastanawiają, czy jest jeszcze nadzieja, że rewolucji kul­turalnej nie będzie.

Zrobią porządek
- Źródłem tych lęków jest pamięć o tym, co przeżyliśmy za poprzednich rządów PiS. Zresztą PiS od czasu do czasu też to przypomina: „Wrócimy i zrobimy po­rządek w Polsce, która dzisiaj jest w sta­nie rozkładu” - tłumaczy dr Rafał Jaros, psycholog społeczny z Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych.
Prof. Wojciech Cwalina, psycholog marketingu politycznego z Uniwersyte­tu SWPS, uważa, że dokładnie taki sam strach czuli zwolennicy PiS, gdy do wła­dz) dochodziła Platforma Obywatelska.
- Teraz to po prostu działa w drugą stro­nę - tłumaczy. Inaczej - dodaje - jest ze strachem przed wszechobecnymi rzeko­mo podsłuchami: tak jak w 2005 roku za­rzucano politykom PiS, że mają paranoję i wszędzie tropią układy, tak teraz para­noja działa w drugą stronę. - Ludzie boją się totalnej inwigilacji, sami się w tym strachu napędzają. Wystarczy, że ktoś coś powie, ktoś sobie coś przypomni i spira­la strachu się nakręca. A gdy już wszyscy wokół się boją, to znaczy, że coś jest na rzeczy - tłumaczy prof. Cwalina.
Sam lęków nie miewa, za długo się już zajmuje marketingiem politycznym. Ale wie, że w krańcowych przypadkach strach przed zmianą władzy może wywo­łać silne objawy: ogólne pobudzenie, bóle głowy, mięśni i problemy ze snem.

Ludzie będą umierać
Z rządami PiS prof. Lech Cierpka, konsul­tant krajowy ds. transplantologii klinicz­nej, ma tylko jedno skojarzenie: sprawa doktora Mirosława Garlickiego. Od aresz­towania w 2007 r. tego znanego kardio­chirurga zaczął się tzw. dołek Ziobry, czyli gwałtowny spadek liczby przeszczepów.
- To była cała seria zatrzymań. Wpa­dali cichociemni na oddział, łapali dokto­ra, zakuwali w kajdanki i w świetle kamer wyprowadzali. Zaufanie do lekarzy zosta­ło wtedy podważone. Po takich akcjach rośnie liczba ludzi, którzy nie zgadza­ją się na pobranie narządów - tłumaczy prof. Cierpka.
Z tamtych czasów pamięta spotka­nie chirurgów naczyniowych, na którym ktoś powiedział: „Wszyscy macie komór­ki, na pewno jesteście na podsłuchu”.
- Ostatecznie uznaliśmy, że wyciągnie­my z telefonów baterie, wtedy będziemy bezpieczni - wspomina prof Cierpka.
Po latach dowiedział się, że w zasadzie wszyscy, którzy zajmowali się transplan­tologią, byli wtedy na podsłuchu. Uwa­ża, że szukano haków na lekarzy. - Może chciano społeczeństwo udobruchać, po­kazać, że coś się robi z korupcją w służ­bie zdrowia? A że przy okazji złamie się karierę 'wybitnego lekarza? Zniszczy mu życie? Kto by się tym martwił!
Prof. Cierpka jest optymistą, ale cza­sem boi się, że wraz z powrotem PiS wró­ci nagonka na lekarzy: - Jedna taka akcja mogłaby spowodować kolejną zapaść w transplantologii. Cała nadzieja w tym, że społeczeństwo wyedukowało się przez te lata, nie uwierzy w demagogiczne hasła. A jak nie? Ludzie będą umierać.

Plan
Aneta Mrugała z Łodzi ma plan na wy­padek wygranej PiS: pakuje się i razem z rodziną wyjeżdża z Polski. Mają już od­łożone pieniądze. - Nie chcę znów wpaść w depresję, bulimię, nie chcę mieć my­śli samobójczych jak w 2006 roku, kiedy aresztowano moją mamę pod zarzutem zabójstwa byłego męża - opowiada.
Z zatrzymania matki zrobiono poka­zówkę. Z kantoru w Busku-Zdroju wypro­wadzono ją w kajdankach, jak przestępcę. Zabrano torebkę, w której miała lekarstwa i mimo próśb nie oddano. Nie pozwolo­no na widzenia z córkami. Aneta Mruga­ła - wtedy studentka SGH na praktykach w MSZ - pamięta, jak wysyłała pisma do ministra Zbigniewa Ziobry z apelem o po­moc. Dostawała tylko suche informacje, że sprawą zajmuje się prokuratura. Prokura­torowi w jego gabinecie w Kielcach tłuma­czyła, że to wszystko pomyłka. - Mówiłam, że mama ma alibi. I że to jest niespra­wiedliwe. - Sprawiedliwość? Po śmierci - odpowiedział z uśmiechem prokurator.
Proroczo. Dorota Mrugała nie docze­kała się wyroku. Nieprzytomną przewie­ziono z aresztu do szpitala z zawałem. Po tygodniu zmarła. Kiedy sześć lat po śmierci ją uniewinniono, córka poczu­ła ulgę. Dopiero później dotarło do niej, jak zniszczono im życie. - Nigdy nie za­pomnę, jak w sklepie ludzie mówili: „To są córki tej morderczyni” - wspomina.
- Albo jak się dziwili, gdy mówiliśmy, że nie mamy pieniędzy: „No tak, wszystkie zostały wydane na morderców”.
Dziś nie ma wątpliwości, że jej matka sta­ła się ofiarą politycznego planu: PiS chciało pakować do więzień przestępców, a potem szybko ich skazywać. - Boję się, że jeśli te­raz wygrają, to wszystko wróci. Nie chcę żyć w strachu, martwić się, czy jutro nie zostanę oskarżona o coś, czego nie zrobiłam.

Będzie duszno?
- Czego się boję? Dusznej i ciężkiej atmo­sfery, jaką pamiętam z czasów poprzednich rządów PiS - mówi Lalka Podobińska, wi­ceprezeska fundacji Trans-Fuzja, która po­maga osobom transseksualnym. I jeszcze: zakazywania marszów i parad równości, wyrzucania z pracy nauczycieli, którzy deklarowali, że mają orientację homosek­sualną, bo mogą molestować dzieci.
Tomasz, nauczyciel etyki w liceum, gej: - Najbardziej boję się, że wrócimy w kwestiach światopoglądowych do epoki kamienia łupanego. Teraz swobodnie roz­mawiamy w szkole o życiu seksualnym, homoseksualizmie, osobach transpłciowych, ale PiS-owcy będą pilnować, żeby takie tematy się nie pojawiały. Albo zechcą narzucać tezy w stylu: homoseksualizm można leczyć.
No i jeszcze ten plan, by zlikwidować gimnazja, przywrócić PRL-wskie osiem klas w podstawówce. Aż włosy mu sta­ją dęba na głowie. - Takie eksperymen­ty nigdy nie kończą się dobrze. Ucierpią uczniowie.
- Głupio byłoby zepsuć to wszystko, co udało się w ostatnich latach zbudo­wać - martwi się Ewa Siemińska. Mówi o sobie: wyborca Platformy. Po wyborach prezydenckich razem z kilkoma koleżan­kami założyła na Facebooku i Twitterze grupę „Polska w ruinie”. Chciały - jak mówi - sprzeciwić się PiS-owskiej narra­cji, że kraj jest w zgliszczach. Bo przecież- co widać na przysyłanych przez człon­ków grupy zdjęciach - nie jest; wręcz przeciwnie, nigdy nie była tak piękna jak dziś.
Martwi ją piekiełko, które zamierza zgo­tować Polakom PiS: zmiany w konstytucji, poszerzenie kompetencji prezydenta, cof­nięcie konwencji o przeciwdziałaniu prze­mocy, zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, może nawet zakaz in vitro. - To jest prze­cież narzucanie wszystkim, jak mają żyć! To nie jest demokracja. Nie o to walczyli­śmy w 1980 roku! - denerwuje się.

Dla pokrzepienia rodaków
- Będzie jatka. Znowu trzeba się będzie wstydzić przed Anglikami, tak jak w latach 2005-2007. Mówili wtedy do mnie: „Ty je­steś z kraju, gdzie rządzą horrible twins, straszliwe bliźniaki” - wspomina Nor­bert Nowacki. Ma 46 lat, od 17 mieszka w Wielkiej Brytanii, ale nigdy nie stra­cił kontaktu z krajem. I strasznie przeżywa to, co się w nim dzieje. Boi się zamachu na demokrację.
- Wolę nie krakać, ale wszystko, co ro­bią PiS-owcy, do tego zmierza. A jak będą mieć władzę? Tak naprawdę potrzebują dwóch resortów: sprawiedliwości i MSW - i mogą, tfu-tfu, przeprowadzić zamach, taki na wzór majowego - denerwuje się Nowacki.
Na wypadek wygranej PiS ma plan: wy­startuje z internetowym radiem, wszystko jest już gotowe. Będzie muzyka, ale też tro­chę satyry politycznej dla pokrzepienia ro­daków. - Radio się nazywa Opornik. Jako młody chłopak w stanie wojennym nosi­łem opornik na ubraniu i ktoś na Faceboo­ku to przypomniał, kiedy szukałem nazwy. Taki symbol niezgody na państwo policyj­ne. To będzie radio dla wszystkich ludzi, którzy boją się PiS i się z nim nie zgadzają. Wystartuje 26 października.
Współpraca Ewelina Lis, Weronika Bruździak
ŹRÓDŁO

1 komentarz:

  1. andrzej.kaliszevski@wp.pl15 października 2015 15:27

    Chętnie włączę się w działalność tego radia
    Publicystyka, satyra .
    Liczę na kontakt jego Twórcy!!

    OdpowiedzUsuń