Oficjalnie NSZZ
Solidarność walczy z nadużywaniem umów cywilnoprawnych. A nieoficjalnie
kontrolowane przez związek spółki świetnie prosperują dzięki zatrudnianym na
śmieciówkach. Przykład Gliwice.
RADOSŁAW OMACHEL
Też
jestem pracodawcą, zatrudniam 150 pracowników i nie wyobrażam sobie, żebym
kombinował - tak Piotr Duda, szef Solidarności, mówił w jednym z wywiadów o
zatrudnianiu na umowach cywilnoprawnych.
Związki zawodowe nawołują do ograniczenia
patologii związanych z tą formą zatrudniania. Tak zwane śmieciówki są w Polsce
często wykorzystywane do obniżania kosztów pracy i omijania prawa pracy.
Jednak od Nowego Roku stracą na atrakcyjności; od prawie każdej umowy-zlecenia
trzeba będzie odprowadzić składkę do ZUS.
Czy związkowcy z zaostrzenia przepisów będą rzeczywiście zadowoleni?
Mogą sporo na tym stracić.
NIE TYLKO DOMY WCZASOWE
We wrześniu
„Newsweek” opisał działalność Solidarnościowej spółki Dekom prowadzącej dom wczasowy Bałtyk w Kołobrzegu, w którym
pracowały osoby zatrudniane na umowach cywilnoprawnych. Podobne praktyki -
przesuwanie pracowników do firm outsourcingowych, które zatrudniały ich na śmieciówkach - wykazała kontrola
Państwowej Inspekcji Pracy w zarządzanym przez Ogólnopolskie Porozumienie Związków
Zawodowych (OPZZ) i Solidarność ośrodku wypoczynkowym Perła w Ustce.
Ośrodki wczasowe to biznesowa domena zwłaszcza związków zawodowych
działających w dawnych przedsiębiorstwach państwowych (Perła to ośrodek
Anwilu). Jednak związkowcy przejęli nie tylko domy wczasowe.
Między innymi na Śląsku wywalczyli sobie też prawo do zarządzania firmowymi
stołówkami i sklepikami; górnicze holdingi zaprosiły zaś główne związki
zawodowe - Solidarność i Kadrę - do rady fundacji Unia Bracka, która przejęła
kontrolę nad liczącą ponad 70 placówek siecią przykopalnianych przychodni.
- Jak w każdej firmie medycznej, tak i tu część pracowników jest
zatrudniona na umowach śmieciowych - przyznaje były menedżer jednej ze spółek
Unii Brackiej.
Na styku własności państwowej i prywatnej zaczął też kiełkować nowy
rodzaj biznesu. Zakładane przez związkowców spółki dogadywały się z zarządami
państwowych przedsiębiorstw i wynajmowały ich do pracy po godzinach.
ZWIĄZKOWCY I
BIZNESMENI
Gliwice.
Siedziba Zakładów Mechanicznych Bumar - Łabędy (obecnie w
strukturach państwowej Polskiej g Grupy Zbrojeniowej) to
beżowy biurowiec typu Lipsk przy ulicy Mechaników 9. Pod tym samym adresem
mieszczą się siedziby rozlicznych spółek, które w
okolicznych halach przemysłowych produkują różnorakie elementy dla
zbrojeniowej firmy.
Jedną z tych spółek jest Partner Serwis, który założyli w 1996 roku
związkowcy ze śląsko-dąbrowskiej Solidarności. Piotr Duda był wtedy członkiem
zarządu regionu, a wkrótce został jego skarbnikiem. Związek ma 80 procent
udziałów firmy Partner Serwis, pozostałe
należą do jej menedżerów, m.in. do prezesa Tomasza Zająca. W czasie blisko
20-letniej działalności, jak wynika z danych KRS, przez kluczowe stanowiska
przewinęło się wielu działaczy Solidarności w Bumarze - Łabędy, m.in. Andrzej
Nalepka i Wiesław Fordymacki.
Firma utrzymuje się przede wszystkim ze zleceń od kooperantów i spółek
zależnych przedsiębiorstwa Bumar-Łabędy.
Zatrudnia na etatach 26 osób, głównie sprzątaczki, których praca daje firmie
kilkaset tysięcy złotych przychodów rocznie. Z naszych informacji wynika, że
gros przychodów generuje jednak (a przynajmniej tak było do niedawna) inna
forma kooperacji z zaprzyjaźnionymi przedsiębiorstwami z Mechaników 9 -
wynajmowanie im po godzinach ich własnych
pracowników.
NA DWA FRONTY
W.S., MĘŻCZYZNA LEKKO PO CZTERDZIESTCE, Jest pracownikiem zakładu
Konstrukcji Spawanych (ZKS), spółki należącej do ZM Bumar-Łabędy. Kiedy
zaczynał pracę w Bumarze, był zaangażowanym związkowcem. Potem, jak mówi,
przejrzał na oczy.
- Związkowcy, zamiast walczyć o
pracowników, robią z zarządem interesy - mówi W.S. Na dowód wyciąga z szuflady
umowy, które jako pracownik Zakładu Konstrukcji Spawanych podpisywał z firmą
Partner Serwis.
- Model biznesowy jest prosty. Pracy w firmie było w bród, ludzie
chętnie zostawali po godzinach. Ale za nadgodziny etatowców trzeba płacić
składki do ZUS. Wymyślono więc, że pracownicy po zakończeniu pracy w
macierzystej firmie będą pracować na umowie-zleceniu w spółce Partner Serwis
- wyjaśnia nasz rozmówca.
Taki układ, czyli zatrudnianie własnych pracowników etatowych przez
firmę zewnętrzną na zlecenie do prac dodatkowych, jest zgodny z prawem -
przyznaje Maciej Wroński, rzecznik zabrzańskiego oddziału ZUS. Przepisy mówią
jednak, że jeśli pracownik po godzinach w firmie zewnętrznej wykonuje te same
obowiązki, na tym samym miejscu pracy, na którym jest zatrudniony na etacie, to
od umów- -zleceń ZUS mógłby ściągnąć składki na ubezpieczenia społeczne.
Dlatego podpisując umowę z firmą Partner Serwis, pracownik ZKS składał
oświadczenie, że nie wykonuje prac na rzecz macierzystego pracodawcy.
- Pracownik pracujący jako spawacz
miał wpisane w umowie ze spółką Partner Serwis wykonanie prac monterskich.
To pic na wodę: zarówno w ZKS, jak
i po godzinach, pracując dla Partner Serwisu, robiłem to samo - mówi W.S.
Tak zorganizowany biznes przez lata kwitł w najlepsze. Zarabiał zarówno
Zakład Konstrukcji Spawanych, jak i solidarnościowa spółka. Tracił – owszem
- ZUS na nieodprowadzonych składkach. Ale tym nikt
się nie przejmował.
Eldorado skończyło się pod koniec poprzedniej dekady, kiedy z usług firmy
Partner Serwis zrezygnował Bumar, a potem także Zakład Konstrukcji Spawanych.
- Związkowcy ze związków konkurencyjnych wobec Solidarności przekonali prezesa
ZKS, żeby włączył godziny nadliczbowe do zakładowego zbiorowego układu pracy. I
płacił normalne nadliczbówki. To było droższe dla firmy, ale bardziej fair
wobec pracowników - mówi były pracownik Zakładu Konstrukcji Spawanych.
Dziś Partner Serwis działa już na zdecydowanie mniejszą skalę. W dobrym
roku spółka potrafiła wyciągnąć 15 milionów złotych przychodów i prawie 800
tys. zł zysku. Ostatnio jednak idzie jej gorzej - 2014 rok zamknęła 3 min zł przychodowi
symbolicznym zyskiem.
WSZYSTKO GRA?
Na początku tego
roku z Państwową Inspekcją Pracy skontaktowali się związkowcy z jednego ze
związków działających w zakładzie produkcji form. ZPF to kolejna firma z centralą
w biurowcu przy Mechaników 9 w Gliwicach; sprywatyzowana kilka lat temu,
również pracuje na potrzeby ZM Bumar - Łabędy. Związkowcy poinformowali
inspektorów pracy, że także w ich firmie kwitnie proceder zatrudniania pracowników
po godzinach na umowach-zleceniach z Partner Serwisem.
Jak opowiada Beata Sikora-Nowakowska, rzecznik katowickiego oddziału
Państwowej Inspekcji Pracy, pracownicy ZPF w rozmowie z inspektorem pracy
potwierdzili, że po godzinach pracują dla Partner Serwisu. Ale zapewniali, że
wszystko z ich punktu widzenia jest w porządku, bo prace, jakie wykonują dla
ZPF i Partner Serwisu, są innego rodzaju niż te, którymi zajmują się na etacie.
Ot, ta
kie miłe urozmaicenie. - Nie
mieliśmy podstaw do interweniowania - zapewnia pani rzecznik.
- Wolne żarty - denerwuje się nasz rozmówca, związkowy działacz z
Zakładu Produkcji Form. - Pracowałem dla Partner Serwisu, zakres pracy był
identyczny jak w czasie pracy bezpośrednio dla ZPF.
OSTRZENIE NOŻY
Tomasz Zając, mniejszościowy udziałowiec i prezes
firmy Partner Serwis, kręci nosem na efekty związkowej krucjaty przeciwko śmieciówkom. - Żyjemy w zawieszeniu.
Ani my, ani nasi klienci nie
wiemy, jak nasza współpraca ułoży się po 1 stycznia. Być może przejdziemy z
umów-zleceń na umowy o dzieło? - spekuluje.
Od takich umów składek do ZUS odprowadzać nie trzeba. Zamiast luźnego
sformułowania w umowie - na niedookreślone prace montażowe - pracownik
dostanie np. do zaostrzenia 40 noży tokarskich. Przejście na umowy o dzieło
będzie wymagało trochę gimnastyki, ale od strony formalnej wszystko będzie w
porządku.
Podobny problem z umowami cywilnoprawnymi będą miały firmy obsługujące
kopalnie. Bo mimo kryzysu na rynku węgla i rzadszych przetargów na roboty
weekendowe nadal część prac w soboty i niedziele wykonują podmioty powiązane
ze związkami zawodowymi. W Katowickim Holdingu Węglowym ważny kontrakt ma
między innymi Górnicza Spółdzielnia Pracy, założona przez działaczy
Solidarności.
- Większość górników, którzy pracują w tego typu spółkach, jest
zatrudniona na umowach-zleceniach. To z reguły ci sami górnicy, którzy w
tygodniu pracują na etacie, a w weekend dorabiają na fuchach w macierzystej
kopalni - mówi Bogusław Ziętek, szef związku zawodowego Sierpień 80.
Tak więc z jednej strony związki zawodowe jak niepodległości bronią Karty
górnika - reliktu przeszłości z 1981 roku, który de facto zakazuje fedrowania w
soboty - a z drugiej czerpią profity, udostępniając kopalniom ich własnych
pracowników na prace weekendowe. Formalnie wszystko odbywa się zgodnie z prawem.
A w praktyce? - To forma przekupywania związkowych działaczy przez zarządy
państwowych firm - nie ma wątpliwości Robert Gwiazdowski, przewodniczący rady
Centrum im. Adama Smitha.
Ze sprawozdań Jastrzębskiej Spółki
Węglowej wynika, że firmy zewnętrzne biorą za weekendową dniówkę około 400 zł
(z czego do kieszeni górnika trafia mniej więcej połowa). To więcej, niż
wynosi koszt zatrudnienia górnika na etacie. To pokazuje, jak duże zyski mogą
czerpać z pracy górników organizatorzy robót weekendowych.
To faryzejskie podejście. Z
jednej strony związkowcy walczą o zakaz handlu w niedzielę, żeby pracownicy supermarketów
mogli odpocząć w domu, a z drugiej strony sami wysyłają ludzi do prac w
weekendy i w dodatku zatrudniają ich na śmieciówkach - irytuje się Bogusław
Ziętek.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz