Ile pragmatyzmu, a
ile rewolucji w rządach Kaczyńskiego? Po politycznym blitzkriegu pierwszego
tygodnia władzy PiS widać, że rewolucyjny zapał przeważa.
Skład
rządu PiS miał być dowodem na to, że Kaczyński zachowuje rozsądek - uspokojenie
w gospodarce, a rewolucja jedynie w nadbudowie. I Mateusz Morawiecki w roli
Zyty Gilowskiej z 2006 r. - żeby inwestorzy nie wpadli w panikę, a
destabilizacja gospodarki nie przeszkodziła Kaczyńskiemu w ideologicznych i
personalnych zabawach.
Taką wizją uspokajali nas eksperci
i komentatorzy, choć powinni pamiętać, że w 2006 i 2007 roku owa rewolucja w
nadbudowie, czyli wojna z układem, choć osłaniana przez politykę fiskalną Zyty
Gilowskiej, szybko przeniosła się także na poziom społecznej i gospodarczej
bazy. Uderzenie w środowiska lekarzy i pielęgniarek, gdy zamiast zachwycać się
charyzmą Kaczyńskiego, powiedziały „sprawdzam”, uderzenie w środowiska
polskiego biznesu, zablokowanie inwestycji infrastrukturalnych poprzez zerwanie
kontraktów na większość z nich - wszystko to
sprawiło, że rewolucja w nadbudowie rozlała się także na bazę i pozbawiła
Kaczyńskiego władzy.
NAJWAŻNIEJSZE SĄ KADRY
Tym razem pragmatycy są w rządzie PiS słabsi niż w 2006 r., A rewolucjoniści silniejsi i bardziej przez
Kaczyńskiego ośmielani. Mateusz Morawiecki ma
dopiero tworzyć swe superministerstwo rozwoju. W dodatku z elementów i
kompetencji resortów skarbu, infrastruktury i finansów. Ale w przeciwieństwie
do superministerstwa tamte ministerstwa już istnieją, a na ich czele stanęli
ludzie o wiele silniej niż Morawiecki umocowani w PiS i otoczeniu Kaczyńskiego.
Na dodatek kolejny wicepremier Piotr Gliński oświadczył, że będzie się nie
tylko zajmował kulturą i polityką historyczną, lecz także jako wicepremier
będzie koordynował filar gospodarczy. Czym więc będzie się zajmował
Morawiecki?
W nowym rządzie zaroiło się natomiast od rewolucjonistów wyposażonych
w konkretne stanowiska i pełnomocnictwa. Co będzie robił w resorcie kultury
wiceminister Jacek Kur- ski, bulterier Kaczyńskiego znany m.in. z odzywki:
„ciemny lud to kupi”, czy z „dziadka z Wermachtu”, którym w 2005 roku załatwił
Tuska? Otóż będzie robił to samo, co zawsze, czyli wykonywał za Kaczyńskiego
brudną robotę. Przegląd struktury ministerstwa - który powierzył mu Gliński -
oznacza pełnienie przez Kurskiego funkcji żelaznej miotły i zastraszanie
urzędników. No i przygotowywanie żelaznej miotły na media (nie tylko
publiczne), wraz z dwoma innymi nowymi wiceministrami kultury - Krzysztofem
Czabańskim i Jarosławem Sellinem - którzy głównie na tym się znają. Czabański
przedstawił nawet harmonogram likwidacji w ciągu pół roku wszystkich mediów
publicznych i zastąpienia ich mediami narodowymi, budowanymi od podstaw przez
PiS.
Z kulturą ma to wszystko tyle
wspólnego, co zabawa milicjanta kaburą służbowego pistoletu na widowni teatru
w czasie wystawiania „Dziadów”.
Kolejnymi wiceministrami kultury będą Wanda Zwinogrodzka (niegdyś
jedna z najciekawszych polskich krytyczek teatralnych) i Magda Gawin (ongiś
dobrze zapowiadająca się historyczka w PAN). Kiedyś dobrze j e znałem i
wierzyłbym w ich kompetencje, proszę jednak wygooglować ich teksty i wypowiedzi
z ostatnich paru lat. „Anomia”, „zapaść”, „likwidacja polskości” pod rządami
PO, czemu zapobiec może tylko władza prawicy w kulturze. To w ogóle nie są
wypowiedzi o kulturze, ale partyjne i ideologiczne manifesty. Magda Gawin
spodobała się Kaczyńskiemu, gdyż proponuje wizję kobiety jako bojowniczki
narodowej sprawy. Jak napisała w jednym ze swych programowych tekstów:
„Niewiele jest krajów na świecie, w których kobiety odgrywałyby tak poważną
rolę w życiu narodu, kobieta polska (...) jest wiecznym, nieubłaganym i
nieuleczalnym spiskowcem”.
Kobieta spiskowiec? Z kim będzie walczyć w 2016 roku? Z gestapo, z
carską policją? Już ich dawno nie ma. Z islamistami, z uchodźcami? Jeszcze do
Polski nie dotarli, ale zawsze można z nimi walczyć prewencyjnie i wygrywać
dzięki temu wybory. Z piątą kolumną polskich liberałów?
Czy wtedy zasłuży sobie na prawo do równego traktowania przez prawicowych
chłopców? To specyficzna koncepcja emancypacji, nie wszystkim kobietom się
spodoba, ale nie będą miały wyboru. Tym bardziej że polityka rodzinna PiS tym
kobietom, które nie chcą zostać bojowniczkami Kaczyńskiego, proponuje już
tylko rodzenie.
Tyle wiadomości z najłagodniejszego z ministerstw.
Od edukacji będzie Anna Zalewska - walcząca
z gender, odrzucająca w swoich wystąpieniach poselskich wszelkie
głosy w obronie świeckości polskiej szkoły, bo przecież 90 procent Polaków to
chrześcijanie.
Do MON przychodzą najwierniejsi ludzie Macierewicza. Do służb
specjalnych wracają najwierniejsi ludzie Mariusza Kamińskiego, podobnie jak on
sam uniewinnieni z wszelkich przeszłych i przyszłych naruszeń prawa, zanim
jeszcze zostali prawomocnie uznani za winnych. To nowe w polskiej praktyce
prawnej ułaskawienie prewencyjne jest wyraźnym komunikatem: my będziemy bezkarni,
więc wszelki opór przeciw nam jest bezcelowy, a w dodatku ryzykowny.
Także typowany na pragmatyka minister finansów Paweł Szałamacha złożył
właśnie pierwszą deklarację dotyczącą euro, w której nie ma cienia pragmatyzmu,
a nawet kryteriów ekonomicznych. Szałamacha napisał: „Prawo i Sprawiedliwość
opowiada się za pozostawieniem złotego polskiego jako naszej waluty, gdyż
własne państwo z jego podstawowymi cechami: suwerennością, granicami,
obywatelami, kulturą, nie jest dla nas ciężarem, którego chcielibyśmy się
pozbyć, oddać w zarząd... Złoty może stać się jedną z walut rezerwowych, naturalnie
mniej popularnych, bo 95 proc. rezerw jest trzymanych w dolarze, euro, jenie i
funcie. Warunkiem koniecznym jest co najmniej podwojenie polskiego PKB i
kompetentne zarządzanie naszą walutą”.
Warto zastanawiać nad tym, kiedy i jak Polska miałaby ewentualnie
przyjmować euro, ale faktem jest, że wspólna waluta nie odebrała suwerenności
Niemcom ani Holandii, a powrót do drachmy nie odbuduje suwerenności Grecji,
dopóki ten kraj jest politycznym i gospodarczym trupem. A już szczególnie
wątpliwa jest teza, że polski złoty może się stać jedną ze światowych walut
rezerwowych. Szczególnie gdy minister finansów stwierdza: „Wcześniejsze
prognozy obniżania deficytu strukturalnego Polski były zbyt ambitne” i
„możliwe jest zwiększenie deficytu w wyniku realizacji obietnic wyborczych
PiS”. Potraktowana w ten sposób złotówka nie stanie się jedną ze światowych
walut rezerwowych, przeciwnie, już obserwujemy ucieczkę inwestorów - np.
brytyjski funt osiągnął w stosunku do złotego swoje dziesięcioletnie maksima.
STAN WYJĄTKOWY
Proporcja między
rewolucją a pragramatyką dzisiejszej władzy Kaczyńskiego jest w stosunku do lat
2006-2007 przesunięta zdecydowanie w stronę rewolucji. Ma to związek zarówno z większym radykalizmem obietnic
wyborczych PiS, jak i z wyższym poziomem zradykalizowania elektoratu tej partii
(Macierewicz czy Ziobro uzyskali bardzo dobre wyniki wyborcze, co Kaczyński
uznał za przyzwolenie dla ich metod).
Kaczyński jednak ma dla swojej rewolucji ważne alibi - błędy koalicji
PO-PSL. Kiedy jakiś jurysta Platformy, który parę tygodni temu pomagał
przepchnąć przez Sejm wątpliwy wybór pięciu nowych sędziów Trybunału
Konstytucyjnego (trzech należało wybrać, ale dwóch powinien był wybrać kolejny
parlament), krytykuje dziś całkowite niszczenie przez PiS niezawisłości
Trybunału, juryści PiS wybuchają rechotem. Także pozbawienie przez PiS
opozycji ważnych parlamentarnych narzędzi kontroli nad służbami poprzez zmianę
regulaminu sejmowej komisji ds. służb specjalnych i przekazanie jej
kierownictwa na stałe w ręce partii rządzącej da się relatywizować.
„Rotacyjność” oznaczała dla Platformy pozostawianie stanowiska szefa komisji
przez większość czasu w rękach na zmianę posłów PO i PSL - przy dość rzadkiej
obecności na tym stanowisku posłów opozycji. Platforma w kwestii służb
uprawiała hipokryzję, która - jak
wiemy z aforyzmu hrabiego de La Rochefoucaulda -
jest hołdem złożonym przez występek cnocie. Pod władzą PiS hipokryzję zastąpił
nieosłonięty niczym zamordyzm.
Jednak najskuteczniejszym alibi dla demontowania przez Kaczyńskiego i
PiS liberalnych ograniczeń władzy jest nasz własny strach. Kaczyński - używając
strachu przed uchodźcami z Syrii - znokautował
PO w końcówce kampanii wyborczej. Teraz używając strachu przed terrorystami,
którzy uderzyli w Paryżu, zamierza znokautować III RP, jej liberalne instytucje
i prawa - może niedoskonałe, ale jednak ograniczające arbitralność władzy i
broniące naszych praw i wolności przez minione 25 lat.
Hollande po terrorystycznych zamachach ogłosił we Francji
trzymiesięczny stan wyjątkowy. Czy jednak zamachy w Paryżu są uzasadnieniem dla
stanu wyjątkowego w Polsce, dla niszczenia niezawisłości Trybunału
Konstytucyjnego czy zmiany konstytucji w Warszawie? A jednak w takiej funkcji
są przez prawicę wykorzystywane, w takiej funkcji odwołała się do nich na
początku expose premier Beata Szydło, traktując je jako nadzwyczajne zagrożenie,
które uzasadnia podjęcie nadzwyczajnych środków.
Skoro Kaczyński tak barwnie zaczął swoje rządy - od ataku na Trybunał
Konstytucyjny i ułaskawienia Kamińskiego (prezydent Duda był tu tylko
notariuszem prezesa) - to jak będą te rządy wyglądały dalej? Fachowcy od polityki
powiadają, że każdy rząd powinien przeprowadzić najważniejsze reformy
wzmacniające gospodarkę i państwo w pierwszych miesiącach urzędowania, bo
później opór materii wzrośnie, a słabnąć zacznie wola polityczna władzy. Jarosław
Kaczyński nie ma pomysłu na instytucjonalne reformy wzmacniające
gospodarkę i państwo, tak jak nie
miał na nie pomysłu w roku 2006. Dlatego
- choć miał już prezydenturę, rząd i służby specjalne - domagał się kolejnych
narzędzi władzy. I próbował zniszczyć koalicjantów, bo przeszkadzali mu
rządzić i realizować obietnice PiS.
Dziś, gdy Kaczyński ma nie tylko prezydenta i rząd, ale nawet koalicji
nie musi zawiązywać, pierwsze dni swej władzy wykorzystuje też nie na przedstawienie
planu reform, ale na niszczenie ograniczeń swojej władzy.
Orban - idąc do władzy w 2010 roku
- miał rozbudowaną agendę reform i zmian
instytucjonalnych. Dlatego Fidesz uderzył w węgierski trybunał konstytucyjny
dopiero po roku rządzenia, kiedy zablokował on kilka najbardziej wątpliwych
działań w obszarze gospodarki i prawa. Kaczyński uderzył w Trybunał Konstytucyjny,
zanim jakiekolwiek działania w obszarze gospodarki czy prawa w ogóle
rozpoczął.
Podobnie - nim jeszcze PiS zaczęło na dobre rządzić, Kaczyński i inni
liderzy tej partii powtarzają publicznie, że przeszkodą dla ich rządów jest
obowiązująca konstytucja, więc trzeba ją zmienić; przeszkodą dla ich rządów są
uprawnienia władz lokalnych, więc trzeba zerwać kadencję samorządów; przeszkodą
dla ich rządów jest niezawisłość sędziowska, więc trzeba ją złamać dokonując
prewencyjnych ułaskawień, niszcząc niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego czy
tworząc „Izbę Wyższą Sądu Najwyższego’', gdzie powoływani przez prezydenta i
PiS przedstawiciele społeczeństwa mogliby unieważniać wyroki sądów (profesor
Andrzej Zoll nazwał ten pomysł powrotem idei sądów ludowych, nieobecnych w
Europie od upadku komunizmu).
Człowiek, który rozpoczyna sprawowanie władzy od stwierdzenia, że aby
mógł rządzić, musi zmienić ustrój państwa i zniszczyć podstawowe prawne
ograniczenia swojej władzy, nie uosabia żadnego pozytywnego przełomu, nie jest
żadnym silnym liderem, jest zwyczajnym politycznym nihilistą.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz