niedziela, 29 listopada 2015

Rewolucja nihilizmu



Ile pragmatyzmu, a ile rewolucji w rządach Kaczyńskiego? Po politycznym blitzkriegu pierwszego tygodnia władzy PiS widać, że rewolucyjny zapał przeważa.

Skład rządu PiS miał być do­wodem na to, że Kaczyń­ski zachowuje rozsądek - uspokojenie w gospodarce, a rewolucja jedynie w nad­budowie. I Mateusz Morawiecki w roli Zyty Gilowskiej z 2006 r. - żeby inwesto­rzy nie wpadli w panikę, a destabilizacja gospodarki nie przeszkodziła Kaczyń­skiemu w ideologicznych i personalnych zabawach.
Taką wizją uspokajali nas eksper­ci i komentatorzy, choć powinni pamię­tać, że w 2006 i 2007 roku owa rewolucja w nadbudowie, czyli wojna z układem, choć osłaniana przez politykę fiskalną Zyty Gilowskiej, szybko przeniosła się także na poziom społecznej i gospodar­czej bazy. Uderzenie w środowiska leka­rzy i pielęgniarek, gdy zamiast zachwycać się charyzmą Kaczyńskiego, powiedzia­ły „sprawdzam”, uderzenie w środowi­ska polskiego biznesu, zablokowanie inwestycji infrastrukturalnych poprzez zerwanie kontraktów na większość z nich - wszystko to sprawiło, że rewolucja w nadbudowie rozlała się także na bazę i pozbawiła Kaczyńskiego władzy.

NAJWAŻNIEJSZE SĄ KADRY
Tym razem pragmatycy są w rzą­dzie PiS słabsi niż w 2006 r., A rewolucjoniści silniejsi i bardziej przez Kaczyńskiego ośmielani. Ma­teusz Morawiecki ma dopiero tworzyć swe superministerstwo rozwoju. W do­datku z elementów i kompetencji resor­tów skarbu, infrastruktury i finansów. Ale w przeciwieństwie do superministerstwa tamte ministerstwa już istnie­ją, a na ich czele stanęli ludzie o wiele silniej niż Morawiecki umocowani w PiS i otoczeniu Kaczyńskiego. Na do­datek kolejny wicepremier Piotr Gliński oświadczył, że będzie się nie tylko zaj­mował kulturą i polityką historyczną, lecz także jako wicepremier będzie ko­ordynował filar gospodarczy. Czym więc będzie się zajmował Morawiecki?
   W nowym rządzie zaroiło się na­tomiast od rewolucjonistów wypo­sażonych w konkretne stanowiska i pełnomocnictwa. Co będzie robił w re­sorcie kultury wiceminister Jacek Kur- ski, bulterier Kaczyńskiego znany m.in. z odzywki: „ciemny lud to kupi”, czy z „dziadka z Wermachtu”, którym w 2005 roku załatwił Tuska? Otóż bę­dzie robił to samo, co zawsze, czyli wyko­nywał za Kaczyńskiego brudną robotę. Przegląd struktury ministerstwa - któ­ry powierzył mu Gliński - oznacza peł­nienie przez Kurskiego funkcji żelaznej miotły i zastraszanie urzędników. No i przygotowywanie żelaznej miotły na media (nie tylko publiczne), wraz z dwo­ma innymi nowymi wiceministrami kultury - Krzysztofem Czabańskim i Ja­rosławem Sellinem - którzy głównie na tym się znają. Czabański przedstawił na­wet harmonogram likwidacji w ciągu pół roku wszystkich mediów publicznych i zastąpienia ich mediami narodowy­mi, budowanymi od podstaw przez PiS.
Z kulturą ma to wszystko tyle wspólne­go, co zabawa milicjanta kaburą służ­bowego pistoletu na widowni teatru w czasie wystawiania „Dziadów”.
   Kolejnymi wiceministrami kultu­ry będą Wanda Zwinogrodzka (nie­gdyś jedna z najciekawszych polskich krytyczek teatralnych) i Magda Gawin (ongiś dobrze zapowiadająca się histo­ryczka w PAN). Kiedyś dobrze j e znałem i wierzyłbym w ich kompetencje, pro­szę jednak wygooglować ich teksty i wy­powiedzi z ostatnich paru lat. „Anomia”, „zapaść”, „likwidacja polskości” pod rzą­dami PO, czemu zapobiec może tylko władza prawicy w kulturze. To w ogóle nie są wypowiedzi o kulturze, ale partyj­ne i ideologiczne manifesty.      Magda Gawin spodobała się Kaczyń­skiemu, gdyż proponuje wizję kobiety jako bojowniczki narodowej sprawy. Jak napisała w jednym ze swych programo­wych tekstów: „Niewiele jest krajów na świecie, w których kobiety odgrywałyby tak poważną rolę w życiu narodu, kobie­ta polska (...) jest wiecznym, nieubłaga­nym i nieuleczalnym spiskowcem”.
   Kobieta spiskowiec? Z kim będzie wal­czyć w 2016 roku? Z gestapo, z carską policją? Już ich dawno nie ma. Z islamistami, z uchodźcami? Jeszcze do Pol­ski nie dotarli, ale zawsze można z nimi walczyć prewencyjnie i wygrywać dzięki temu wybory. Z piątą kolumną polskich liberałów? Czy wtedy zasłuży sobie na prawo do równego traktowania przez prawicowych chłopców? To specyficz­na koncepcja emancypacji, nie wszyst­kim kobietom się spodoba, ale nie będą miały wyboru. Tym bardziej że polity­ka rodzinna PiS tym kobietom, które nie chcą zostać bojowniczkami Kaczyńskie­go, proponuje już tylko rodzenie.
   Tyle wiadomości z najłagodniejszego z ministerstw.
   Od edukacji będzie Anna Zalewska - walcząca z gender, odrzucająca w swo­ich wystąpieniach poselskich wszel­kie głosy w obronie świeckości polskiej szkoły, bo przecież 90 procent Polaków to chrześcijanie.
   Do MON przychodzą najwierniejsi lu­dzie Macierewicza. Do służb specjalnych wracają najwierniejsi ludzie Mariusza Kamińskiego, podobnie jak on sam unie­winnieni z wszelkich przeszłych i przy­szłych naruszeń prawa, zanim jeszcze zostali prawomocnie uznani za winnych. To nowe w polskiej praktyce prawnej ułaskawienie prewencyjne jest wyraź­nym komunikatem: my będziemy bez­karni, więc wszelki opór przeciw nam jest bezcelowy, a w dodatku ryzykowny.
   Także typowany na pragmatyka mini­ster finansów Paweł Szałamacha złożył właśnie pierwszą deklarację dotyczącą euro, w której nie ma cienia pragmaty­zmu, a nawet kryteriów ekonomicznych. Szałamacha napisał: „Prawo i Sprawied­liwość opowiada się za pozostawieniem złotego polskiego jako naszej waluty, gdyż własne państwo z jego podstawo­wymi cechami: suwerennością, grani­cami, obywatelami, kulturą, nie jest dla nas ciężarem, którego chcielibyśmy się pozbyć, oddać w zarząd... Złoty może stać się jedną z walut rezerwowych, na­turalnie mniej popularnych, bo 95 proc. rezerw jest trzymanych w dolarze, euro, jenie i funcie. Warunkiem koniecznym jest co najmniej podwojenie polskiego PKB i kompetentne zarządzanie naszą walutą”.
   Warto zastanawiać nad tym, kiedy i jak Polska miałaby ewentualnie przyjmować euro, ale faktem jest, że wspólna waluta nie odebrała suwerenności Niemcom ani Holandii, a powrót do drachmy nie odbuduje suwerenności Grecji, dopóki ten kraj jest politycznym i gospodarczym trupem. A już szczególnie wątpliwa jest teza, że polski złoty może się stać jedną ze świa­towych walut rezerwowych. Szczególnie gdy minister finansów stwierdza: „Wcześ­niejsze prognozy obniżania deficytu strukturalnego Polski były zbyt ambit­ne” i „możliwe jest zwiększenie deficytu w wyniku realizacji obietnic wyborczych PiS”. Potraktowana w ten sposób zło­tówka nie stanie się jedną ze światowych walut rezerwowych, przeciwnie, już ob­serwujemy ucieczkę inwestorów - np. brytyjski funt osiągnął w stosunku do zło­tego swoje dziesięcioletnie maksima.

STAN WYJĄTKOWY
Proporcja między rewolucją a pragramatyką dzisiejszej władzy Kaczyńskiego jest w stosunku do lat 2006-2007 przesunięta zdecydowanie w stronę rewolucji. Ma to związek zarówno z większym radyka­lizmem obietnic wyborczych PiS, jak i z wyższym poziomem zradykalizowania elektoratu tej partii (Macierewicz czy Ziobro uzyskali bardzo dobre wyni­ki wyborcze, co Kaczyński uznał za przy­zwolenie dla ich metod).
   Kaczyński jednak ma dla swojej rewo­lucji ważne alibi - błędy koalicji PO-PSL. Kiedy jakiś jurysta Platformy, który parę tygodni temu pomagał przepchnąć przez Sejm wątpliwy wybór pięciu nowych sę­dziów Trybunału Konstytucyjnego (trzech należało wybrać, ale dwóch po­winien był wybrać kolejny parlament), krytykuje dziś całkowite niszczenie przez PiS niezawisłości Trybunału, jury­ści PiS wybuchają rechotem. Także po­zbawienie przez PiS opozycji ważnych parlamentarnych narzędzi kontroli nad służbami poprzez zmianę regulaminu sejmowej komisji ds. służb specjalnych i przekazanie jej kierownictwa na stałe w ręce partii rządzącej da się relatywizo­wać. „Rotacyjność” oznaczała dla Plat­formy pozostawianie stanowiska szefa komisji przez większość czasu w rękach na zmianę posłów PO i PSL - przy dość rzadkiej obecności na tym stanowisku posłów opozycji. Platforma w kwestii służb uprawiała hipokryzję, która - jak
wiemy z aforyzmu hrabiego de La Rochefoucaulda - jest hołdem złożonym przez występek cnocie. Pod władzą PiS hipokryzję zastąpił nieosłonięty niczym zamordyzm.
   Jednak najskuteczniejszym alibi dla demontowania przez Kaczyńskiego i PiS liberalnych ograniczeń władzy jest nasz własny strach. Kaczyński - uży­wając strachu przed uchodźcami z Syrii - znokautował PO w końcówce kampa­nii wyborczej. Teraz używając strachu przed terrorystami, którzy uderzyli w Paryżu, zamierza znokautować III RP, jej liberalne instytucje i prawa - może niedoskonałe, ale jednak ograniczające arbitralność władzy i broniące naszych praw i wolności przez minione 25 lat.
   Hollande po terrorystycznych zama­chach ogłosił we Francji trzymiesięczny stan wyjątkowy. Czy jednak zamachy w Paryżu są uzasadnieniem dla stanu wy­jątkowego w Polsce, dla niszczenia nie­zawisłości Trybunału Konstytucyjnego czy zmiany konstytucji w Warszawie? A jednak w takiej funkcji są przez prawi­cę wykorzystywane, w takiej funkcji od­wołała się do nich na początku expose premier Beata Szydło, traktując je jako nadzwyczajne zagrożenie, które uzasadnia podjęcie nadzwyczajnych środków.
  Skoro Kaczyński tak barwnie zaczął swoje rządy - od ataku na Trybunał Konstytucyjny i ułaskawienia Kamińskiego (prezydent Duda był tu tylko notariuszem prezesa) - to jak będą te rządy wyglądały dalej? Fachowcy od po­lityki powiadają, że każdy rząd powinien przeprowadzić najważniejsze reformy wzmacniające gospodarkę i państwo w pierwszych miesiącach urzędowania, bo później opór materii wzrośnie, a słab­nąć zacznie wola polityczna władzy. Ja­rosław Kaczyński nie ma pomysłu na instytucjonalne reformy wzmacniające
gospodarkę i państwo, tak jak nie miał na nie pomysłu w roku 2006. Dlatego - choć miał już prezydenturę, rząd i służby spe­cjalne - domagał się kolejnych narzędzi władzy. I próbował zniszczyć koalicjan­tów, bo przeszkadzali mu rządzić i reali­zować obietnice PiS.
   Dziś, gdy Kaczyński ma nie tylko pre­zydenta i rząd, ale nawet koalicji nie musi zawiązywać, pierwsze dni swej władzy wykorzystuje też nie na przed­stawienie planu reform, ale na niszcze­nie ograniczeń swojej władzy.
   Orban - idąc do władzy w 2010 roku - miał rozbudowaną agendę reform i zmian instytucjonalnych. Dlatego Fidesz uderzył w węgierski trybunał kon­stytucyjny dopiero po roku rządzenia, kiedy zablokował on kilka najbardziej wątpliwych działań w obszarze go­spodarki i prawa. Kaczyński uderzył w Trybunał Konstytucyjny, zanim jakie­kolwiek działania w obszarze gospodarki czy prawa w ogóle rozpoczął.
   Podobnie - nim jeszcze PiS zaczę­ło na dobre rządzić, Kaczyński i inni li­derzy tej partii powtarzają publicznie, że przeszkodą dla ich rządów jest obo­wiązująca konstytucja, więc trzeba ją zmienić; przeszkodą dla ich rządów są uprawnienia władz lokalnych, więc trze­ba zerwać kadencję samorządów; prze­szkodą dla ich rządów jest niezawisłość sędziowska, więc trzeba ją złamać do­konując prewencyjnych ułaskawień, niszcząc niezawisłość Trybunału Kon­stytucyjnego czy tworząc „Izbę Wyższą Sądu Najwyższego’', gdzie powoływani przez prezydenta i PiS przedstawiciele społeczeństwa mogliby unieważniać wy­roki sądów (profesor Andrzej Zoll nazwał ten pomysł powrotem idei sądów ludo­wych, nieobecnych w Europie od upadku komunizmu).
   Człowiek, który rozpoczyna sprawo­wanie władzy od stwierdzenia, że aby mógł rządzić, musi zmienić ustrój pań­stwa i zniszczyć podstawowe prawne ograniczenia swojej władzy, nie uosabia żadnego pozytywnego przełomu, nie jest żadnym silnym liderem, jest zwyczaj­nym politycznym nihilistą.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz