Nowogrodzka, późny
wieczór. Prezes wychodzi z narady w towarzystwie Piotra Glińskiego, demonstracyjnie
zaprasza go do swojej limuzyny. Dla lekceważonego niegdyś profesora nadszedł
czas rekompensaty.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Polityk
PiS: - Piotr Gliński jest dla Jarosława tym, kim Jerzy Buzek był dla Mariana
Krzaklewskiego. Marian wybrał Buzka, bo wiedział, że to romantyczny inteligent;
bezinteresowny i naiwny, przez to łatwy do okiełznania. Gliński jest taki sam.
Nie ma w nim samczego instynktu, który rozbudza w ludziach agresję, każe
walczyć o pozycję. Profesorowi brakuje politycznego testosteronu, nie prowadzi
intryg, nie gra ciałem. To bardziej postać z powieści Żeromskiego niż polityk z
krwi i kości.
INICJACJA:
BEZ WYRYWANIA PAZNOKCI
Profesor w PiS jest postacią stosunkowo nową. W odróżnieniu od większości przyszłych ministrów nie
musiał się przedzierać przez partyjny aparat ani mozolnie budować swojej
pozycji. Funkcję pierwszego premiera dostał na tacy od prezesa.
Poznali się późno, już po Smoleńsku, w maju 2011 roku. Gliński był
prelegentem podczas konferencji Polska Wielki Projekt. Wygłaszał referat
poświęcony postawom konserwatywnym w społeczeństwie obywatelskim. - Przy
okazji skrytykowałem trochę prawicę, Jarosław Kaczyński podszedł do mnie po wystąpieniu
i wbrew temu, co niektórzy wciąż suflują, nie skazał mnie na wyrywanie
paznokci, tylko zaczął rzeczowo dyskutować - wspomina w rozmowie z
„Newsweekiem” Gliński. Dzień później sytuacja się powtarza: prezes ponownie go
zaczepia i kontynuuje polemikę. Profesor opowiada o tym spotkaniu znajomym,
jest pod wrażeniem. Prezes chyba mniej, bo choć nie traci Glińskiego z horyzontu,
to znajomości nie podtrzymuje.
Spotyka się z nim rzadko i
okazjonalnie.
Do prawdziwego zbliżenia dojdzie dopiero rok później, znów będzie w tym
dużo przypadku.
Wiosną 2012 roku wzmagają się płotki o rozłamie
w Platformie. Do Kaczyńskiego docierają interesujące scenariusze: w obozie
władzy trwa wojna. Jeśli nadarzy się sposobność, to Grzegorz Schetyna przypuści
szarżę na Donalda Tuska. Na Nowogrodzkiej pada pomysł, by powiedzieć
„sprawdzam” i złożyć wniosek o konstruktywne
wotum nieufności. Trzeba tylko znaleźć kandydata na premiera technicznego. Żeby
akcja miała szansę powodzenia, musi to być ktoś spoza partii. Najlepiej ze
znanym nazwiskiem i naukowym dorobkiem.
- Najbardziej oczywistym pomysłem była Zyta Gilowska, ale na
przeszkodzie stanęły jej kłopoty zdrowotne i członkostwo w Radzie Polityki
Pieniężnej. Potem długo krążyliśmy wokół nazwiska szefa Polskiej Akademii Nauk
Michała Kleibera, który się wahał, ale w końcu odmówił - wspomina poseł PiS.
Nazwisko Glińskiego podsuwa Kaczyńskiemu doradca Tomasz Żukowski.
Profesor zostaje zaprezentowany opinii publicznej w październiku 2013 roku.
Kandydatura jest zaskakująca i nieoczywista: Gliński to ceniony naukowiec. Za
komuny działał w podziemiu, a po transformacji związał się z ruchami
ekologicznymi. W1997 roku kandydował do Sejmu z list Unii Wolności.
REAKCJA:
CZY PIOTR UWAŻA, ŻE ZIEMIA JEST PŁASKA?
Członkowie zakonu PC przyjmują ruch z Glińskim jako kolejny
KAPRYS prezesa. Dopóki nie wchodzi im w szkodę, będą
traktować go z sympatią, ale i pobłażaniem. - Kolejny profesorek. Oby tylko nie
chciał miejsca na liście wyborczej - niesie się w partii. „Profesorek”
przylgnie zresztą do Glińskiego na dobre.
W świecie nauki sprawa wywołuje konsternację. „W naszym środowisku
głosowanie na PiS jest uznawane za brak obywatelskiej odpowiedzialności. Nie
mogę pojąć, jak człowiek o takim dorobku, były szef Polskiego Towarzystwa Socjologicznego,
nagle wchodzi w kompletną polityczną farsę” - skomentuje wniosek PiS w „Gazecie
Wyborczej” Elżbieta Morawska, koleżanka profesora z Instytutu Filozofii i
Socjologii PAN.
- Pamięta pan tamte reakcje? - pytam prof. Jacka
Raciborskiego, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Ja byłem tą kandydaturą zaskoczony, bo oznaczało to zgodę na udział w
niepoważnej grze, która musiała się zakończyć niepowodzeniem. Na szczęście
profesor nigdy nie przenosił konfliktów politycznych do życia akademickiego.
Inny warszawski socjolog, anonimowo: - Zdziwienie było podwójne. Raz,
że Gliński poszedł do PiS, a dwa, że wykazał się dziecinną naiwnością. Wszyscy
widzieliśmy, że Kaczyński chce go instrumentalnie wykorzystać. Dlaczego on
tego nie dostrzegał?
Gliński bagatelizuje te głosy. Jak mówi, nieprzychylne reakcje
środowiska były „odruchami małych ludzi lub nieporozumieniami”. - Socjologowie
angażują się politycznie po różnych stronach, środowisko jest do tego
przyzwyczajone. Ogólnie nie mogę narzekać, dostałem od koleżanek i kolegów
także dużo wsparcia - twierdzi. Jego znajomy dodaje: - Kultura środowiska
socjologicznego zakłada wysoki poziom politycznej tolerancji. Głosów w rodzaju
„niech pan się trzyma, panie kolego” było sporo. Tacy ludzie jak profesor
Henryk
Domański czy doktor Tadeusz
Szawiel przyglądali się działalności Piotra z życzliwością.
Dawni koledzy z Unii Wolności też przyjęli zaangażowanie z mieszanymi
uczuciami. Radosław Gawlik, wieloletni działacz ruchu Zielonych, wypomina
Glińskiemu niekonsekwencję w kwestii ochrony środowiska, a przecież to ona
zaprowadziła go do polityki. - W sprawie ekologii zawsze się zgadzaliśmy -
opowiada. - Jego zaangażowanie mnie zdziwiło, bo PiS domaga się renegocjacji
pakietu klimatycznego, a jego politycy kwestionują wpływ ludzi na ocieplenie
klimatu. Z mojej perspektywy to absurd porównywalny z twierdzeniem, że Ziemia
jest płaska. Mam nadzieję, że Piotr nie przejął takich poglądów.
Chyba jednak przejął. Gliński przyznaje, że jego podejście do niektórych
spraw ewoluowało. Janusz Okrzesik, przyjaciel i ekolog, usprawiedliwia
profesora: - Piotr nigdy nie bronił drzew i ptaków. Tak naprawdę do ekologii
doszedł przez socjologię, badając środowisko jako naukowiec. Nawet w czasach
Unii Wolności był radykalnym antykomunistą. To ekolog konserwatysta. To, że
Piotr związał się z PiS, nie zdziwiło mnie. Zaskoczeniem było raczej samo
wejście do bieżącej polityki, bo do tej pory on działał na poziomie
metapolitycznym. Wydawało mi się, że okres burzy i naporu ma za sobą.
ZWĄTPIENIE:
SKĄD TE DRWINY?
Październik 2012 roku. Gdy Gliński
zostaje przedstawiony mediom, spin doktorzy
PiS zacierają ręce. Życiorys ich
nowego kandydata to samograj, bulwarówki będą miały materiał na
kilkutygodniowy serial. Profesor dobiega sześćdziesiątki, ale żegluje i uprawia
jogging (w jednym z tabloidów niebawem ukaże się zdjęcie wystylizowanego
Glińskiego podczas przebieżki). W młodości uczestniczył w wyprawie w Himalaje i
pracował jako kaskader. Jego brat jest cenionym reżyserem, siostra -
montażystką, a bratowa - aktorką. Do tego profesor ma sześcioletnie dziecko i
młodą żonę. Prezes uspokaja współpracowników: - Żeby było jasne: to pierwsza
żona.
Poseł: - Mimo wielu różnic prezes dostrzegł w nim wspólnotę własnego
losu. Gliński reprezentuje ten sam kod kulturowy, to stara warszawska
inteligencja. Ojciec był architektem, mama walczyła w Powstaniu. Mieszka na
Saskiej Kępie, niedaleko kuzyna prezesa Jana Marii Tomaszewskiego. I podobnie
jak Jarosław przez większość życia był kawalerem.
Szybko okazało się, że zainteresowanie mediów Glińskim jest
krótkotrwałe.
- Profesor nie mógł tego pojąć:
jak to?, dlaczego nagle przestali mnie zapraszać?, skąd te drwiny? Sądził, że
to robota Adama Hofmana, który jego zdaniem blokował go w mediach. Ale tak
naprawdę nie było na niego ssania. W programach publicystycznych liczy się
news albo cięta riposta. A co mógł zaoferować profesor? - pyta z uśmiechem
współpracownik byłego rzecznika PiS.
Luty 2013 roku, głosowanie w sprawie konstruktywnego wotum nieufności
wciąż się odwleka, a Gliński po kilku miesiącach zmagań z mediami jest na
skraju wyczerpania. Kaczyński trapi się podczas narady: - Jeśli czegoś mu
szybko nie znajdziemy, to zrezygnuje. A nie możemy na to pozwolić, bo to zacny
człowiek.
Ostatecznie profesor zostanie szefem rady politycznej PiS.
- W międzyczasie Gliński prowadził objazd kraju, tyle że struktury wcale
nie paliły się z organizacją spotkań - opowiada jeden z posłów.
- Dlaczego?
- Każdy się bał, że spędzi mu ludzi na wiec, a on potem dostanie
jedynkę w jego okręgu i zabierze mu mandat. Nie rozumiał, że aparat ma własną
logikę. Był zdziwiony tą obstrukcją, sądził, że jak prezes zlecił objazd, to
każdy przyjmie go z otwartymi rękami.
- Jak znosił tę obojętność?
- Robił dobrą minę, przynajmniej w moim okręgu. Przyjechał z napisanym
wystąpieniem. Tłumu nie porwał, ale było widać, że specjalnie się przygotował,
sypał danymi. Szkoda mi go było, bo ludzie mieli go gdzieś, a on potraktował
ich bardzo poważnie.
Wniosek o konstruktywne wotum przepadnie w marcu. Jedyną opozycyjną
partią, która poprze kandydaturę profesora, będzie PiS.
W czerwcu 2014 roku, po wybuchu afery taśmowej, PiS ponownie składa
wniosek o konstruktywne wotum nieufności. Kandydatem po raz drugi jest Gliński.
- Źle to wyszło. Prezes najpierw ogłosił w mediach, że mamy już kandydata na
premiera technicznego, a dopiero potem pojechał do profesora z propozycją.
Żeby go udobruchać, przy okazji przeszedł z nim na „ty” - opowiada człowiek
sympatyzujący z Glińskim. Nie była to zresztą jedyna niezręczność: wcześniej
Kaczyński oświadczył publicznie, że profesor może zostać kandydatem PiS w wyborach
prezydenta Warszawy i prezydenta Polski.
REKOMPENSATA:
PREZES UMIE DOWARTOŚCIOWAĆ
Czy Gliński miał poczucie, że prezes kilkukrotnie wystawił
go do wiatru? Jego znajomi twierdzą, że nie. A przynajmniej
nigdy o tym nie mówił. - Piotr uznaje przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Jest
dla niego jasne, że w tym stadzie jest jeden samiec alfa - mówi Okrzesik.
Związany z nim polityk dodaje: - Każdy na jego miejscu zażądałby przynajmniej
biorącego miejsca na liście do europarlamentu, ale Piotr uniósł się honorem.
Skoro na początku powiedział, że nie wybiera się do Brukseli, to postanowił
dotrzymać słowa. A za wszystkie upokorzenia i drwiny z „premiera z tabletu” i
dyżurnego kandydata na wszystkie stanowiska konsekwentnie obwinia media.
Znajomy z uniwersytetu: - Piotr ma poczucie krzywdy. Uważa, że odebrano
mu powagę, ośmieszono. Jest pełen resentymentu.
Dziś nadchodzi czas rekompensaty. Gliński jest obecnie w najbliższym
otoczeniu prezesa: uczestniczy w spotkaniach w wąskim gronie, także tych
odbywających się na Żoliborzu. Kaczyński konsultował z nim skład rządu Beaty
Szydło, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. - Któregoś wieczoru po całodziennej
serii narad przy Nowogrodzkiej Jarosław wyszedł w jego towarzystwie z biura i
przy dziennikarzach zaprosił go do swojej limuzyny - opowiada jeden z
reporterów.
Poseł: - Prezes lubi takie gry. Raz wystawia na spalenie, innym razem
dowartościowuje.
Scena w limuzynie miała miejsce kilka dni po słynnym powyborczym
wtorku: Kaczyński cofnął tego dnia premierowską rekomendację dla Beaty Szydło,
ogłosił współpracownikom, że na czele rządu stanie Gliński, by zaraz wrócić do
pierwotnej koncepcji. Jak twierdzą ludzie z Nowogrodzkiej, profesor o całym
zamieszaniu dowiedział się dopiero z mediów, bo prowadził tego dnia zajęcia ze
studentami w Białymstoku.
Gdy o to pytam, Gliński odpowiada, że „oczywiście docierało do niego,
co się dzieje w Warszawie”. W jaki sposób? - Jeśli w ciągu pół godziny dostaję
15 esemesów od dziennikarzy, to nie jest to sytuacja codzienna, ale jak w każdy
wtorek przedzierałem się przez Małkinię do Białegostoku, żeby dotrzeć na
zajęcia. Dzięki osiągnięciom rządu pani Kopacz jedzie się tam trzy godziny
autobusem i pociągiem w jedną stronę...
Ostatecznie stanęło na tym, że Gliński zostanie ministrem kultury i
pierwszym wicepremierem.
Obie funkcje traktuje bardzo poważnie. Mówi, że jako minister stawia
sobie cztery cele. Po pierwsze: ustabilizować sytuację środowisk związanych z
kulturą. Po drugie: wprowadzić sprawiedliwy dostęp do kultury. Po trzecie:
prowadzić dialog z kulturą masową, wypromować pozytywny kulturalny snobizm. -
Dziś ta sprawa leży. Proszę spojrzeć na Konkurs Chopinowski. To, co z nim
zrobiono, jest nieporozumieniem. Dlaczego transmisje odbywały się tylko w TVP Kultura? Kiedyś to było wielkie wydarzenie, nastolatki
koczowały po nocach w oczekiwaniu na kolejny dzień koncertów. Piszczały na
widok pianistów - mówi.
I po czwarte: prowadzić uczciwą politykę historyczną. - Chodzi o szybką
budowę Muzeum Historii Polski czy doprowadzenie do powstania fabularnego filmu
o rotmistrzu Pileckim, rodzinie Ulmów czy Kowalskich. To wstyd, że Polska nie
doczekała się wysokobudżetowej, krwistej produkcji na kanwie którejś z tych
historii - zapowiada.
Scenariusz tych filmów ma wyłonić specjalna komisja grantowa. Kto wyłoży
pieniądze na produkcję? Na razie nie wiadomo.
Co ciekawe, Gliński twierdzi też, że jako wicepremier będzie nadzorować
pracę resortów związanych nie tylko z kulturą, lecz także... z gospodarką.
- To nie wicepremier Mateusz Morawiecki będzie nadzorować gospodarczą
część rządu, tylko pan? - dopytuję.
- On przede wszystkim. Na poziomie operacyjnym. Ja bardziej
strategicznie, koordynacyjnie. Razem będziemy pomagać pani premier. Jest
między nami dobra chemia, będziemy współpracować.
Członek władz PiS nie dowierza: - Tam będzie szła ostra walka. Na czele
resortów gospodarczych stoją wytrawni gracze, wszyscy kuci na cztery nogi. Nie
wiem, czy profesor przebije się tam w roli koordynatora. Sądzę raczej, że
wystąpi jako straszak. Jeśli Szydło spróbuje się usamodzielnić, to prezes
zawsze będzie mógł powiedzieć, że kandydat na jej miejsce już jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz