Rząd Prawa i
Sprawiedliwości jeszcze nie powstał, a relacja Jarosława Kaczyńskiego i Beaty
Szydło już jest toksyczna. On zapowiada, że ustali za nią skład gabinetu, a ona
bez jego wiedzy spotyka się z prezydentem.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Niedziela, sztab
Prawa i Sprawiedliwości przy Nowogrodzkiej.
- Chciałem przede wszystkim
podziękować Beacie Szydło - mówi ze sceny Jarosław Kaczyński. Po nim głos
zabiera kandydatka na premiera: - Nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie decyzje,
które podjął prezes Jarosław Kaczyński, I to właśnie panu premierowi należą
się dziś największe podziękowania i brawa.
Gdy sala skanduje; „Ja-ro-sław!
Ja-ro- -sław!” prezes podchodzi do mikrofonu i intonuje: „Be-a-ta!”.
Z pozoru wszystko przebiega zgodnie
z planem - PiS wygrało wybory; Szydło szykuje się do funkcji premiera, a
Kaczyński zostaje na Nowogrodzkiej. W rzeczywistości relacje między kandydatką
a prezesem są chłodne; po Nowogrodzkiej już od kilkunastu dni krąży scenariusz
z wycofaniem rekomendacji Szydło. Przeciw niej jest całe otoczenie
Kaczyńskiego: członkowie wiernego zakonu PC Joachim Brudziński, Adam Lipiński,
Mariusz Błaszczak, Marek Kuchciński, Marek Suski, wiceprezes Antoni
Macierewicz, koalicjanci Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin oraz doradca Jacek
Kurski. Skąd ta niechęć?
Wyjaśnia polityk PiS: - Obserwowaliśmy,
jak Beacie odbija woda sodowa. Sądziła, że w pojedynkę wygrała wybory
prezydenckie, bo była szefową sztabu. Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych to
rzekomo też jej zasługa, bo przecież była twarzą kampanii. Na Nowogrodzkiej dla
wszystkich było jasne, że najlepszym premierem byłby Jarosław.
Inny dodaje: - Prezes słuchał tych
głosów, ale za każdym razem odpowiadał, że sam nie może stanąć na czele rządu
ze względów wizerunkowych.
Podczas wieczoru wyborczego nie zapadają
żadne rozstrzygnięcia, bo przez VIProom przewija się kilkadziesiąt
osób, łącznie z byłym rzecznikiem partii Adamem Hofmanem (na listę gości
wpisał go Joachim Brudziński za wiedzą prezesa). Prezes opuści Nowogrodzką o
drugiej w nocy w towarzystwie bratanicy. Zanim to zrobi, zwoła jeszcze naradę
na poniedziałek wieczorem w Krakowie. Tam, w zaufanym gronie, ma zapaść
decyzja, co dalej z Szydło.
Poniedziałek. Limuzyna z
Jarosławem wyrusza z Warszawy późnym popołudniem. Wizyty w Krakowie to stały
punkt jego kalendarza. Prezes jeździ na Wawel 18. dnia każdego miesiąca
(rocznica urodzin braci), we wszystkie święta i przy okazji wyborów. Schodzi
do krypty, modli się przy grobie brata, a potem odwiedza lokalne biuro PiS.
- Tym razem w spotkaniu mieli
wziąć udział sami bliscy współpracownicy: Błaszczak, Macierewicz, Kuchciński,
Stanisław Karczewski i Andrzej Adamczyk. Plany pokrzyżowała nam jednak Szydło.
Nikt jej tam nie chciał, ale przypadkiem dowiedziała się o wyjeździe i wprosiła
się na naradę - opowiada doradca Kaczyńskiego. Dyskusja o wymianie kandydata
zostaje przełożona na następny dzień.
Nocna wizyta u prezydenta
Wtorek. Prezes jest już z powrotem
na Nowogrodzkiej. W swoim gabinecie przyjmuje kolejnych gości: Kurskiego,
potem Ziobrę, a na koniec, na czternastą, zwołuje
posiedzenie ścisłego kierownictwa partii, na którym zapada decyzja: wycofujemy
Szydło, nowym kandydatem na szefa rządu będzie Piotr Gliński.
Sytuacja z jednej strony jest
poważna, bo ważą się losy premierostwa. A z drugiej - zabawna, bo profesor jest w trakcie zajęć ze studentami w
Białymstoku i nie wie, że właśnie ogłoszono go na Nowogrodzkiej kandydatem na
premiera. - Gdy latem 2014 roku Jarosław po raz drugi wysuwał jego kandydaturę
na stanowisko technicznego premiera, Gliński też dowiedział się o wszystkim po fakcie. Tak się
wtedy obraził, że prezes musiał do niego osobiście pojechać i przejść z nim na
„ty”, żeby go udobruchać - wspomina polityk PiS.
Po południu na Nowogrodzkiej
zjawia się Jarosław Gowin. Gdy słyszy, że kandydatura Szydło została wycofana,
jest przekonany, że premierem będzie Kaczyński.
- Gdy dowiedział się o Glińskim,
pytał, co się stało. Prezes wyjaśnił mu, że Szydło sobie nie poradzi, a on sam
nie może zostać szefem rządu, bo byłoby to źle przyjęte - opowiada jeden z
rozmówców, który tego dnia towarzyszył prezesowi. Inny dodaje: - Wyglądało to
dramatycznie, Kaczyński był rozemocjonowany, nerwowo chodził po gabinecie i
gestykulował. Gowin wyglądał na zaskoczonego, ale w sumie musiał się cieszyć
z tej decyzji, bo jego relacje z Szydło są złe, a z Glińskim - wręcz przeciwnie.
Gowin zaprzyjaźnił się z
profesorem jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej Dudy, potem wspólnie przygotowywali kongres programowy PiS.
Przy Glińskim jego pozycja byłaby znacznie silniejsza niż przy Szydło.
Przed dziewiętnastą decyzja o wycofaniu
kandydatury Beaty Szydło niespodziewanie przedostaje się do mediów. „Również
profesor Piotr Gliński jest kandydatem na premiera rządu Prawa i
Sprawiedliwości” - podaje portal braci Karnowskich wPolityce.pl. „O koncepcji, by to on, a nie typowana wcześniej Beata
Szydło, stanął na czele gabinetu, bardzo głośno w różnych kręgach pisowskich.
Informację tę potwierdziliśmy w kilku źródłach, w tym u osób z otoczenia
Szydło i Glińskiego (...). Warto zwrócić uwagę, że w czasie wieczoru wyborczego
PiS nie padło żadne stwierdzenie dotyczące premierostwa Beaty Szydło”.
Decyzja o zmianie kandydata ma zostać
przypieczętowana na komitecie politycznym zaplanowanym na dwudziestą. Przed
rozpoczęciem obrad w siedzibie partii zjawia się jednak Szydło i idzie prosto
do Kaczyńskiego. Spotkanie tak się przeciąga, że komitet rozpoczyna się z
dwugodzinnym opóźnieniem i trwa niecałe pięć minut.
Prezes wkracza na posiedzenie w towarzystwie
kandydatki i niespodziewanie oświadcza: - Odbyliśmy dobrą rozmowę. W związku z
tym proponuję podjęcie dwóch uchwał. Naszym kandydatem na premiera zostaje
Beata Szydło, a do rozmów z prezydentem na temat powołania nowego rządu partia
upoważnia mnie, Adama Lipińskiego, Mariusza Błaszczaka i Joachima
Brudzińskiego.
Obie decyzje zostają przyjęte
jednogłośnie. Kaczyński na koniec prosi, by decyzję komitetu przekazała mediom
rzeczniczka partii Elżbieta Witek. Reszta ma nie komentować przebiegu obrad.
Prosto z Nowogrodzkiej Kaczyński
jedzie na rozmowę do prezydenta, podczas której powtarza ustalenia komitetu i
dyskutuje o obsadzie kilku resortów, w tym MSZ (najpoważniejszym kandydatem na
to stanowisko jest dziś europoseł Ryszard Legutko). Spotkanie trwa długo
i kończy się późno w nocy.
Nazajutrz Andrzej Duda oświadczy w
Paryżu, że na czele nowego rządu ma stanąć Beata Szydło. A prezes, relacjonując
współpracownikom swoją wieczorną rozmowę z kandydatką, stwierdził z
satysfakcją: - Ona będzie premierem, ale na moich warunkach.
Źródło przecieku
Czy wycofanie kandydatury Szydło i
decyzja o wysunięciu Glińskiego to był tylko teatr? Czy Kaczyński chciał w ten
sposób osłabić pozycję przyszłej premier i zagwarantować sobie prawo do
ustalenia składu jej gabinetu? A może naprawdę się miotał?
Mówi wieloletni współpracownik: -
Ci, którzy dobrze znają Jarosława, wiedzą, że on lubi zarządzać przez kryzys.
Doprowadza do konfrontacji, eskaluje ją i czeka na przebieg wydarzeń. Obserwuje
reakcję otoczenia i decyduje w ostatniej chwili. Ten scenariusz nie był
napisany z góry i na zimno, bo jego emocje tego dnia buzowały, ale elementy
chłodnej kalkulacji w tym były człowiek związany z zakonem PC:
- Los Szydło naprawdę wisiał na
włosku. Gdyby nie ukorzyła się podczas wieczornego spotkania, to byłby jej
koniec. Jarosław ją zdominował; sytuacja na dziś wygląda tak: Beata zostaje
premierem, ale nie wie, kto znajdzie się w jej rządzie. Skład gabinetu będzie
dyktować prezes.
Współpracownik Szydło: - Beata wygrała
tę rozgrywkę, bo będzie premierem. W tej chwili to jest najważniejsze. Na
dłuższą metę przegraliśmy jednak wszyscy. Zaufania między Szydło a prezesem
już nie będzie. Rządu jeszcze nie ma, a ich relacja już teraz jest toksyczna.
Niestety.
O tym, że emocje Kaczyńskiego były
prawdziwe, świadczy jego nerwowa reakcja na przeciek dotyczący kandydatury
Glińskiego. Zaraz po publikacji rozpoczęto poszukiwanie informatora portalu
braci Karnowskich. Na Nowogrodzkiej szybko zaczęły krążyć dwie wersje. Według
pierwszej z nich źródłem publikacji miał być PR-owiec związany z doradcą
Szydło, Marcinem Mastalerkiem, który miał kalkulować, że wypuszczenie tej
informacji zawczasu spali newsa i wzmocni tym samym szanse kandydatki. Druga
hipoteza - wierzy w nią mniej osób - zakłada, że wygadał się któryś z
polityków uczestniczących w naradach przy Nowogrodzkiej.
- Śledztwo było błyskawiczne. W
środę Jarosław znał już całą genezę przecieku i wszystkie teorie na jego
temat. Donieśli mu współpracownicy, twierdząc, że wydusili z redakcji, kto był
źródłem. Nie wiem, czy portal naprawdę sprzedał swojego informatora, ale
Karnowscy musieli się przestraszyć, bo choć napisali prawdę, to po telefonach z
Nowogrodzkiej zdjęli artykuł ze swojej strony internetowej - śmieje się
polityk PiS. Rzeczywiście: dwa dni po publikacji tekst o profesorze Glińskim
można było jeszcze znaleźć w wyszukiwarce Google, ale link
do niego prowadził już do artykułu zatytułowanego „Elżbieta Witek: Komitet Polityczny
PiS zdecydował, że kandydatem partii na premiera jest Beata Szydło”.
Kosztem prezesa
Rozmówcy z PiS wskazują, że
głównym źródłem emocji prezesa była postawa współpracowników, którzy przez
kilka tygodni nastawiali Kaczyńskiego przeciw Szydło. Było to tym łatwiejsze,
że w otoczeniu szefa PiS nie znalazła się ani jedna osoba, która wzięłaby
kandydatkę w obronę. A argumenty, które padały podczas narad, były
jednostronne: Szydło poczuła się zbyt pewnie, z kampanii parlamentarnej, w
której z założenia należy grać zespołowo, zrobiła wybory na premiera. Słowem,
promowała siebie kosztem prezesa.
Dowodów w tej sprawie dostarczyły
ostateczne wyniki wyborów, które we wtorek po południu podała Państwowa
Komisja Wyborcza. W liczbach bezwzględnych Kaczyński zdobył 202 tys. głosów,
czyli ponad dwa razy więcej niż Szydło (96 tys.). Jeśli jednak spojrzeć na te
rezultaty w szerszym kontekście, to prezes wypadł znacznie gorzej, niż można
się było spodziewać (Jacek Kurski jeszcze przed wyborami prognozował w
wewnętrznych rozmowach, że wynik będzie oscylował w okolicy 300 tysięcy). Mimo
że PiS pokonało w Warszawie Platformę, to Jarosław przegrał osobistą
konfrontację z Ewą Kopacz o niemal 30 tys. głosów. Niekorzystnie wygląda też
porównanie wyników Kaczyńskiego i Szydło wśród
samych wyborców prawicy. Prezes dostał 62 proc. głosów zdobytych przez PiS w
swoim okręgu, a Szydło - aż 84 procent. Co więcej, okazuje się, że procentowy
udział poparcia Jarosława w elektoracie PiS topnieje systematycznie od ośmiu
łat. W roku 2007 Kaczyński otrzymał 83 proc. głosów oddanych na warszawską listę
Prawa i Sprawiedliwości, w 2011 - 73 procent, a dziś o kolejne 11 punktów
procentowych mniej.
Skoro Kaczyński miał tyle zastrzeżeń
do Szydło, to dlaczego ostatecznie nie wycofał jej rekomendacji? Bo uznał, że
koszty wizerunkowe tej decyzji byłyby zbyt wysokie. - Do myślenia dała mu fatalna
reakcja prawicowego środowiska na przeciek do wPolityce.pl. Zorientował
się, że utrzymanie decyzji o zmianie kandydata doprowadziłoby do gigantycznej
awantury, potwierdziłoby najgorsze opinie na jego temat. Że jest
awanturnikiem, że ma gen destrukcji i nie potrafi z nikim współpracować -
twierdzi rozmówca z PiS.
Dymisja bez daty
Kilka dni po zwycięstwie Andrzeja
Dudy w wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński udzielił obszernego wywiadu
Telewizji Republika. Zapowiedział, że jeśli PiS wygra wybory, to „premierem
będzie ten, kogo wskaże Andrzej Duda”. Zaznaczył też, że szef rządu, obejmując
swój urząd, „powinien złożyć u prezydenta podpisaną dymisję bez daty”.
- Czyta deldaracjajestjeszcze
aktualna?
- Nie sądzę - twierdzi polityk
związany z kandydatką na premiera. - To byłby bezwartościowy dokument. Prezes
wie, że Beata ma świetne relacje z Dudą i boi się, że po objęciu urzędu będzie
chciała z nim grać przeciwko partii. Nie zamierza jej tego ułatwiać.
- A czy Szydło widziała się z
prezydentem po wyborach?
- Oczywiście.
- Za wiedzą prezesa?
- Nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz