O tym, że PiS będzie
się mściło na wrogach, że Macierewicz w istocie będzie ministrem wojny, a nie
obrony, i dlaczego Szydło została jednak premierem - mówi były szef rządu
Kazimierz Marcinkiewicz.
ROZMAWIA RAFAŁ KALUKIN
NEWSWEEK: Pójdą na ostro?
KAZIMIERZ
MARCINKIEWICZ: Wszystko w głowie Jarosława Kaczyńskiego. Czy to będzie
próba zmieniania Polski, czy rewanżyzm, czy może mieszanka - poznamy po
nazwiskach ministrów. Macierewicz, Ziobro, Mariusz Kamiński... - To byłoby
bardzo ciekawe. Moim zdaniem Jarosław Kaczyński należy do grona 3-5 najciekawszych
polityków dwudziestopięciolecia. Odcisnął piętno na polskiej polityce. Ale
zarazem niczego nie osiągnął. Miller wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej.
Kwaśniewski i Geremek wprowadzili do NATO. Buzek przeprowadził cztery wielkie
reformy. Nawet ja mogę wykazać się wynegocjowaniem dużych pieniędzy z UE, które
zmieniły Polskę. O Jarosławie Kaczyńskim niczego takiego nie możemy
powiedzieć. Jest ważny i mądry, lecz dla państwa nic z tego nie wynika.
A może rewanżyzm da się
pogodzić z reformami?
- Albo dobre reformy, albo
szukanie duchów i wsadzanie ludzi do paki. Tego się nie da pogodzić. Jest mi
smutno, bo znam większość ludzi z PiS; wspaniałych i kompetentnych, jak Anna
Streżyńska, Piotr Naimski czy Paweł Szałamacha. Od miesięcy zanosiło się na
to, że wygrają wybory. Pokazywali drużynę, która ma zmieniać Polskę. A teraz
obserwujemy tę karuzelę kandydatów i okazuje się, że PiS wcale nie jest
przygotowane do przejęcia władzy.
A do rewolucji w stylu
węgierskim? Dziesięć lat temu zaczynaliście kadencję z rządem mniejszościowym,
a nawet to nie skłoniło Kaczyńskiego do porzucenia projektu IV RP.
- Tyle że nic wielkiego się nie
wydarzyło. Nie powstała komisja konstytucyjna, w gruncie rzeczy tylko
zarządzaliśmy państwem. I to całkiem sprawnie - był wzrost gospodarczy,
bezrobocie spadało, płace rosły. Tak samo jak wtedy, taki dziś PiS nie ma
mandatu do rewolucji. Orbana na Węgrzech poparło 70 proc. obywateli.
To po co Macierewicz w rządzie?
- Zostając ministrem obrony, w
istocie będzie ministrem wojny.
Wojny z kim?
- Jego stosunek do Rosji jest
znany. Z kolei działania Macierewicza w przeszłości, kiedy przeprowadzał
lustrację, a później likwidację WSI, zamiast służyć bezpieczeństwu narodowemu,
narażały nas na niebezpieczeństwo. W ostatnich latach obejmując rolę biskupa
religii smoleńskiej, również nie służył państwu. Jego wejście do rządu byłoby
czymś zdumiewającym.
Przenikliwy Kaczyński o tym nie
wie? Po co mu w rządzie powszechnie nieakceptowany Macierewicz?
- Już dziesięć lat temu prezes
powiedział mi, że Macierewicz jest człowiekiem od specjalnych zadań, a do
budowania czegokolwiek się nie nadaje. Nie wiem, jakie zadania miałby teraz
realizować. Widzę natomiast, że do rządu wchodzą niemal wszyscy najważniejsi
politycy PiS - poza samym prezesem. To oznacza, że celem Kaczyńskiego jest
silny rząd. Ale silny poparciem partyjnym. Wskazywałoby to, że czeka nas
polityka rewanżu.
Kto powinien się bać?
- Najbardziej osoby powszechnie
znane, z pierwszych stron gazet, które w kręgu Macierewicza uważane są za
zdrajców. W pierwszej kolejności rewanżyzm odbije się na nich. I niestety
obiektywna prawda nie będzie tu decydująca. Znam polityków, którym całe lata
minęły na oczyszczaniu się z fałszywych oskarżeń i nigdy już nie zdołali
powrócić do życia publicznego. Powalić można każdego. Bać powinni się ci,
którzy krytykowali Jarosława Kaczyńskiego.
Ale to też pułapka na
tropicieli „prawdy”. Kiedyś IV RP utraciła swą moralną podbudowę, gdy okazało się,
że nie potrafi dopaść układu. Z prawdą
o „zamachu smoleńskim” może być podobnie.
- PiS jest dziś mądrzejsze i
więcej potrafi. Afera taśmowa to pokazuje. Naprawdę sprawnie przeprowadzona
akcja, i to na przestrzeni aż dwóch lat.
Za aferą taśmową stoi PiS?
- Mam pewność, że to akcja służb
specjalnych. A w służbach są różne grupy - postkomunistyczne, platformerskie,
pisowskie. Niby w tych samych strukturach, ale działają w imieniu różnych patronów.
Są rozpasione i bezkarne. Prowadzą własną działalność gospodarczą, bogacą się i
wykorzystują te środki w walce politycznej. Afera taśmowa to jeden z wielu
przykładów.
Jaka będzie rola Beaty Szydło?
Słaba premier na czele silnego rządu?
- Już teraz ma osłabiony mandat.
Słabła pod koniec kampanii, aż Kaczyński zdecydował się włączyć i ruszył w
Polskę.
I dzięki temu nikt teraz nie
powie, że zawdzięcza zwycięstwo Szydło.
- No właśnie. Wygrało całe PiS. W
efekcie już w tygodniu przedwyborczym zaczęto podważać kompetencje Szydło na
premiera. To była zaplanowana akcja zakonu PC. Oni tak działają od lat, sam to
przeżyłem na własnej skórze. I Kaczyński faktycznie zaczął się wahać. Z moich
informacji wynika, że wariant zastąpienia Szydło profesorem Glińskim nie był
wyreżyserowanym spektaklem, lecz serio rozpatrywaną alternatywą.
A co to za różnica czy Gliński,
czy Szydło?
- Różnicę robiłoby objęcie funkcji
premiera przez samego Kaczyńskiego. Gdyby naprawdę chciał stanąć na czele
rządu, bez dwóch zdań uczyniłby to już teraz. Nie pozwoliłby sobie na to, aby
otoczenie uznało, że wygrał ktoś inny. Tak naprawdę chodziło jednak o to, aby
zwycięski Kaczyński mógł powiedzieć swoim zausznikom z zakonu PC: „Spróbujmy z
Szydło. Jeśli nie wyjdzie, to poszukamy innych rozwiązań. To jest nasza
drużyna i myją tworzymy”. Stąd tak nachalne akcentowanie, że to rząd partyjny,
a nie autorski.
Pan, stając dziesięć lat temu
na czele rządu PiS, miał więcej swobody?
- O, bez porównania. Zaprosiłem
sporo osób spoza partii.
I Kaczyński gładko to
przyjmował?
- Nie zawsze. Widziałem Radka
Sikorskiego w MSZ, ale zaprotestował prezydent Lech Kaczyński. Powiedział, że
Sikorski ewentualnie może zostać ministrem obrony. Nie zgodzono się również na
mojego kandydata do Ministerstwa Pracy. Ale większość zaproponowanych przeze
mnie ludzi przeszła - Zbigniew Religa, Stefan Meller, Grażyna Gęsicka, Andrzej
Mikosz, Piotr Woźniak, Teresa Lubińska. I nikt nie robił partyjnych konwentykli, na których pod moją nieobecność obsadzano by poszczególne resorty.
Autorskie rządy powstają
przeważnie wtedy, gdy w Sejmie brakuje szabel i polityczną słabość trzeba nadrabiać atrakcyjnym wizerunkiem. Dziś
PiS kontroluje niemal wszystko, więc może sobie pozwolić na partyjny rząd.
- Oczywiście. Mój rząd miał być
zachętą dla Platformy, aby weszła z nami w koalicję. Poza tym, gdy zostałem
premierem, trwała jeszcze kampania prezydencka. Tworząc szeroki rząd
liberalno-konserwatywny, przejmowaliśmy na rzecz Lecha Kaczyńskiego część
elektoratu PO. Ale moją główną ambicją było zbudować profesjonalne i
kompetentne centrum władzy.
I sądził pan, że będzie można
prowadzić autorską politykę bez oglądania się na partię?
- Przygotowywałem grunt. Zaproponowałem
wiceprezesowi PiS Adamowi Lipińskiemu, aby został sekretarzem stanu w
Kancelarii Premiera i odpowiadał za kontakty z parlamentem. On był dobrym
mostem łączącym rząd z partią.
Z kolei Jarosław Kaczyński
obdarował pana Mariuszem Błaszczakiem na stanowisku szefa kancelarii. Mówiono,
że głównie pilnował, aby się pan nie zerwał z partyjnej smyczy.
- To prawda. Ale premier ma możliwości obchodzenia takich
blokad. Powołałem wtedy Komitet Stały Rady Ministrów, który odpowiadał za
część merytoryczną prac rządu, i postawiłem na jego czele Zbyszka Derdziuka,
do którego miałem pełne zaufanie. W ten sposób kompetencje Błaszczaka zostały
ograniczone do koordynowania spraw organizacyjnych.
I tak powszechnie powątpiewano
w pana suwerenność.
- Nigdy nie czułem, aby moja
suwerenność była ograniczana. Premier podejmuje dziennie tyle decyzji, że nie
istnieje możliwość konsultowania ich z zewnętrznym nadzorcą. Zresztą
Błaszczakowi i Lipińskiemu nawał bieżących zadań również uniemożliwiał
sprawowanie partyjnego nadzoru nad pracami rządu. Większość decyzji
konsultowałem więc z odpowiednimi ministrami, a z Jarosławem Kaczyńskim
rozmawiałem rzadziej niż raz w tygodniu.
O czym?
- O najważniejszych sprawach -
pieniądzach z Brukseli, podatkach, energetyce.
I wymuszał coś?
- Była jedna duża kolizja
dotycząca nominacji Anny Streżyńskiej na stanowisko szefa Urzędu Komunikacji
Elektronicznej.
Z punktu widzenia Kaczyńskiego
to jednak sprawa drugorzędna. O
resorty siłowe, służby specjalne i wymiar
sprawiedliwości był spokojny, bo postawił na ich czele swoich ludzi. Pan to
akceptował?
- Nawet więcej. Z własnej inicjatywy
poszerzyłem kompetencje Zbigniewa Wassermanna, który był koordynatorem służb.
Stworzył bardzo silną strukturę. I naprawdę nie miałem problemu z tym, że był
zaufanym człowiekiem Kaczyńskiego. Zbyszek był wyjątkowym człowiekiem i nigdy
nie nadużył mojego zaufania.
A Ziobro, który był u pana
ministrem sprawiedliwości?
- Czuło się, że z nim jest coś nie
tak. Ziobro próbował działać poza moimi plecami. Jak odkrył tzw. aferę
węglową, od razu pojechał z tym do Jarosława Kaczyńskiego.
A pan co?
- Potem i mnie spytał, czy chcę
się przyjrzeć sprawie. Uznałem, że premier nie jest od przeglądania akt -
niezależnie od tego, czyje nazwiska w nich się pojawiają.
Może powinien, skoro śledztwa
stają się potem politycznym instrumentem politycznym walki z opozycją.
- To, o czym pan mówi, miało
miejsce w czasach rządu Jarosława Kaczyńskiego. Mój rząd przetrwał dziewięć
miesięcy i w tym czasie nie zdarzyło się nic takiego, co mógłbym sobie dzisiaj
wyrzucać. W Polsce premier ma naprawdę dużą władzę. Również nad ministrami.
Dopóki jest się premierem, to pełni się władzę niemal kanclerską.
Czy Beata Szydło będzie w
stanie z niej skorzystać, skoro jeszcze przed powołaniem przetrącono jej
kręgosłup?
- PiS znajduje się dzisiaj w
stanie euforii. Działa niesamowita adrenalina. To po nich widać - jak się
uśmiechaj ą, jak są pewni siebie, jacy są aroganccy. W tej atmosferze nawet
Szydło zapewne uznaje, że to, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre. I że sama mimo wszystko
wciąż jest elementem zespołu i nawet jeśli wiele spraw dzisiaj odbywa się poza
nią, to na koniec otrzyma berło. Nie sądzę, aby ta sytuacja była dla niej aż
takim problemem. Co oznacza, że - przynajmniej na początku - ona też nie
będzie problemem dla Prawa i Sprawiedliwości.
Nie rozumiem tego. Od miesięcy
partia oswajała się z perspektywą przejęcia władzy. Wstępnie rozdano role i
określono parametry polityki po wyborach. I nagle okazało się, że wszystko jest
umowne, nie wiadomo, czego się trzymać.
- Oni wiedzą, że etap wykuwania
personalno-programowego nastał dopiero teraz. I każdy potrafi odpowiednio to odczytać.
Gowin w MON byłby ministrem obrony, ale Macierewicz idzie tam po to, aby
wojować. Wszystko ma swój cel. Nieprzypadkowe było też szeroko komentowane
spotkanie z Andrzejem Dudą w domu Kaczyńskiego, jeszcze w kampanii wyborczej.
Prezes celowo postawił prezydenta w kłopotliwej sytuacji. Jeśli Duda sądził,
że podjeżdżając na zgaszonych światłach, uda mu się ukryć tę wizytę, to był
naiwny. Bo Kaczyńskiemu chodziło właśnie o to, aby wszyscy mówili, że prezes
wezwał do siebie prezydenta.
Próżność czy wyrachowanie?
- Kaczyński nie jest próżny. To
był sygnał do wyborców i przede wszystkim do PiS: „Zobaczcie, ja tu rządzę, i
możecie być spokojni, bo nie dam zrobić wam krzywdy”. Upokorzenie Beaty Szydło
miało ten sam cel. I takie sprawy będą się powtarzać.
Jeśli Szydło odrobiła pana
lekcję, musi wyrzec się ambicji budowania osobistej popularności. Bo to ją
zgubi.
- Tak się nie da. Albo rząd będzie
dobry i Polacy go zaakceptują, albo będzie kiepski i pojawi się potrzeba
zmiany premiera.
Jak nowa premier może sobie
zapewnić stabilność? Budowaniem własnego układu w partii?
- Nie znam jej zbyt dobrze, ale z
tego co słyszę - nie jest to możliwe. Awansowała w PiS nie talentami
politycznymi, walorami intelektualnymi ani ekspercką wiedzą. Awansowała, bo jest osobą ciepłą i
bezgranicznie oddaną.
Ile czasu daje pan Beacie
Szydło?
- Tyle, ile ja dostałem. Jakieś
dziewięć miesięcy.
A co potem?
- Zobaczymy.
Czy kiedykolwiek była u władzy
w Polsce partia tak monolityczna jak dzisiejsze PiS?
- To złudzenie. PiS ma wiele
frakcji i środowisk, które mają własne cele i budują wzajemne układy
odniesienia. A są jeszcze poza partią ziobryści i ludzie Gowina, bez których
PiS nie będzie miało większości. Podejrzewam, że Kaczyński dokona próby
odbicia Kukizowi grupy posłów, aby uniezależnić się od potencjalnego szantażu
ze strony obecnych sojuszników.
-
Jaka będzie w układzie władzy
rola prezydenta?
- Widzę trzy możliwości. Pałac
prezydencki, podobnie jak w czasach Lecha Kaczyńskiego, może przejąć politykę
zagraniczną. W innym wariancie może stać się ośrodkiem pracującym nad nową konstytucją.
Kolejna możliwość to Smoleńsk.
Jak to - Smoleńsk?
- Prezydent będzie wyjaśniał
przyczyny katastrofy poprzez BBN. Chodziłoby o państwowe zalegalizowanie
ustaleń zespołu Macierewicza, który przecież nie miał prawnego umocowania.
Linie podziału w sprawie Smoleńska mocno się już zatarły i istnieje możliwość
narzucenia większości Polaków wersji lansowanej przez PiS.
Jak Polacy zareagują na to, że
głosowali na Dudę i Szydło, a dostają wszechwładzę Kaczyńskiego w pakiecie z
Macierewiczem i rządy odwetu?
- Większość ludzi nie interesuje
się polityką, nie rejestruje szczegółów. Skoro zagłosowali już na PiS, to
czują się zwolnieni z obowiązku weryfikowania słuszności tej decyzji. Swoje
zrobili, założyli różowe okulary i czekają. Przez najbliższe miesiące PiS
będzie mogło robić co tylko zechce, a i tak w sondażach będzie mu rosło. Takiej
swobody już nigdy potem nie otrzyma.
Kazimierz Marcinkiewicz (UR.
1959) BYŁ POLITYKIEM, CZŁONKIEM ZCHN I PiS. W PAŹDZIERNIKA 2005 R. ZOSTAŁ
PREMIEREM RZĄDU MNIEJSZOŚCIOWEGO PiS, ODWOŁANY W LIPCU 2006 R. KRÓTKO PO
POWSTANIU KOALICJI Z SAMOOBRONĄ I LPR. PRZEZ KILKA MIESIĘCY PEŁNIŁ OBOWIĄZKI
PREZYDENTA WARSZAWY, PO CZYM WYCOFAŁ SIĘ Z POLITYKI. OBECNIE ZAJMUJE SIĘ
DORADZTWEM GOSPODARCZYM
Jezeli dla was referencjA do oceny rządu jest Marcinkiewicz to współczuję. To bankrut polityczny i co tu dużo mówić zapluty karzełek. Sorry ale odblogowywuje sie. Przechodzę na druga stronę mocy.....
OdpowiedzUsuń