poniedziałek, 30 listopada 2015

Dajcie mu człowieka



W marcu 2013 r. skazany na 3 lata więzienia. Właśnie ułaskawiony. Można rzec, minister po przejściach. Mariusz Kamiński wraca do tropienia wszelkiego zła.

Piotr Pytlakowski

Jest grudzień 2005 r. Prezydent Aleksander Kwaśniewski na kilka dni przed końcem kadencji ułaskawia byłego wi­ceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotkę, za­mieniając mu karę 3,5 roku więzienia na rok w zawieszeniu. Poseł i sekretarz stanu w KPRM Mariusz Kamiński mówi Monice Olejnik w Radiu Zet: „To oczywiście jest decyzja bezczelna, bez­wstydna. Aleksander Kwaśniewski zachował się w tej sprawie nie jak prezydent, ale jak prezio. (...) Ręce opadają, że tak może zachować się prezydent Polski”.
   Jest listopad 2015r. Prezydent Andrzej Duda ułaskawia Mariu­sza Kamińskiego, skazanego nieprawomocnie na 3 lata więzie­nia. „Postanowiłem w swoisty sposób uwolnić wymiar sprawie­dliwości od tej sprawy” - oznajmia prezydent. Kamiński pisze w oświadczeniu: „Decyzję Pana Prezydenta traktuję jak symbol przywracania podstawowego poczucia sprawiedliwości, uczci­wości i przyzwoitości w życiu publicznym”.

Skłonny do okrzyków
Kamiński między bezwstydnym ułaskawieniem Sobotki a symbolem przywracania przyzwoitości w postaci własnego aktu łaski wdrapał się wysoko, a potem spadł boleśnie. W sierp­niu 2006 r. został szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sam je stworzył od podstaw, można powiedzieć, skroił na własną miarę. Walka z korupcją była kontynuacją nieustannej walki, jaką prowadził. Od dziecka.
   Miał 16 lat, kiedy sąd dla nieletnich skazał go na poprawczak (w zawieszeniu) za zbezczeszczenie Pomnika Żołnierzy Radziec­kich w Sochaczewie. Według Służby Bezpieczeństwa PRL był człon­kiem nielegalnej grupy konspiracyjnej Gniew. Dla SB był figurantem (osobą rozpracowywaną), zakładano mu teczki, nadawano kryptonimy. W1983 r. wznosił „wrogie okrzyki”, został za to za­trzymany. Wyrzucono go z liceum. Trzy lata później za rozrzucanie ulotek i znów wrogie okrzyki Kolegium ds. Wykroczeń ukarało go grzywną. Miał wyraźną skłonność do okrzyków. Inne kolegium znów przysoliło mu grzywnę. Nie spokorniał. Kiedy wspominają go dawni koledzy z Niezależnego Zrzeszenia Studentów, zawsze na pierwszym miejscu umieszczają znak firmowy Mariusza - antykomunizm. Niewysoki, drobny, ale odważny aż do bólu. W ulicz­nych zadymach zawsze na czele i gotów do bitki.
Brał udział jako reprezentant NZS w obradach Okrągłego Sto­łu, przy podstoliku młodzieżowym. Nie podobało mu się, uznał, że nie zrealizowano jego postulatów. W1993 r. założył organizację Liga Republikańska; to była reakcja na objęcie władzy przez, jak mówił, postkomunistów z SLD. Liga robiła to, co Mario uwielbiał: wznosiła okrzyki, organizowała zadymy oraz dodatkowo rozbijała jajka na głowach politycznych przeciwników. Kamiński miał już wtedy ugruntowaną renomę radykała i ekstremisty.
   Liga robiła swoje, ale Kamiński równolegle wdrażał się do innej, chyba najważniejszej życiowej roli - człowieka od kontroli. To chy­ba Stalin (według innej wersji Dzierżyński) powiedział, że najwyż­szą formą zaufania jest kontrola. Antykomunista Kamiński kon­trolował najpierw w departamencie zagrożeń wewnętrznych Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Lechu Wałęsie (tam poznał Lecha Kaczyńskiego), potem w Głównym Inspektoracie Celnym (wewnętrzna policja dla celników), wreszcie w Biurze Kontroli TVP. Po latach był już gotowy, aby stanąć na czele CBA i naprawdę po­kazać łapówkarzom, gdzie raki zimują.
   Pokazywał. Na przykład 2007 r. CBA pod jego kierownictwem prowadziło 284 sprawy. Zarzuty usłyszało prawie 170 osób, w tym wielu samorządowców, a także były konsul RP w Malezji. Ale to nie były afery na pierwsze strony gazet. Konferencje prasowe CBA zwoływało (zwykle z udziałem ministra sprawiedliwości i prokuratorów) w sprawach o zabarwieniu politycznym. Albo takich, które na pewno obudziłyby wielkie emocje społeczne. Spektakularnie (w obecności kamer) dopadło dr. Mirosława G., kardiochirurga - miał brać łapówki i spowodować śmierć pacjenta. Sędzia Igor Tuleya, chociaż skazał lekarza na rok więzienia w zawieszeniu za część zarzutów korupcyjnych (uznał, że prezen­ty rzeczowe od pacjentów są dopuszczalne, ale gotówka już nie), stał się obiektem ataków środowiska związanego z PiS, bo ośmie­lił się porównać metody CBA do stalinowskich.
   Prof. Jana Podgórskiego, znanego neurochirurga, CBA oskarżyło o załatwianie fałszywych zaświadczeń o stanie zdrowia przestęp­com. Profesora po latach prawomocnie uniewinniono. Podobnie jak byłą posłankę Beatę Sawicką, którą do udziału w rzekomej ko­rupcji sprowokował słynny agent Tomasz, as atutowy CBA. Ten sam agent zastawiał sieci na byłego prezydenta Aleksandra Kwa­śniewskiego i jego małżonkę, aby udowodnić, że oboje mają nie­udokumentowane dochody. Skończyło się zarzutami dla Tomasza o przekroczenie uprawnień. Kolejna wpadka CBA to próba uwikła­nia w korupcję gwiazdy telewizyjnej Weroniki Marczuk i dyrektora Wydawnictw Naukowo-Technicznych Bogusława Seredyńskiego. Oboje okazali się niewinni. Seredyński dostał odszkodowanie i za­dośćuczynienie sięgające prawie pół miliona złotych. Sąd uznał akcję CBA za całkowicie nielegalną. W działaniach CBA widać było czasami echa zasady radzieckiego prokuratora Andrieja Wyszyń­skiego: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie.
   Najgłośniejsza ze wszystkich była tzw. afera gruntowa. Próbo­wano dopaść ówczesnego wicepremiera w rządzie koalicyjnym PiS-LPR-Samoobrona Andrzeja Leppera. Akcję zakrojono z roz­machem. Byli przykrywkowcy, była prowokacja, były fałszywe dokumenty legalizacyjne. Był wreszcie słynny przeciek i w efek­cie upadek rządu. To właśnie za tę sprawę Mariusz Kamiński, już za rządów PO-PSL, najpierw stracił posadę w CBA, a potem trafił przed sąd w charakterze oskarżonego.

Korupcji nie było
   Prawnik Andrzej K. z wrocławskiej spółki Dialog (wcześniej pod­władny Lecha Kaczyńskiego, kiedy ten był prezydentem Warsza­wy) w2006 r. rozpowiadał, że jest możliwość odrolnienia gruntów za łapówkę. Szefowie Dialogu powiadomili o tym CBA, a w zasa­dzie osobiście Mariusza Kamińskiego. Tak ruszyła operacja pod kryptonimem „Odra”.
   Znajomym Andrzeja K. był Piotr Ryba, dobry znajomy Andrzeja Leppera. To on miał, według CBA, być ogniwem, które doprowa­dzi łańcuch korupcyjny do wicepremiera z Samoobrony. Agent - pod przykryciem występujący jako Andrzej Sosnowski - zaopa­trzony w fałszywe dokumenty gruntów do odrolnienia nawiązał kontakt z Andrzejem K. 6 lipca 2007 r. przekazał mu 2,7 min zł na łapówkę. Według CBA pieniądze miały dotrzeć do Leppera. Ale nie dotarły, bo, jak twierdziło CBA, doszło do przecieku. Podejrze­wano, że operację spalił ówczesny minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek, który miał poinformować biznesmena Ryszar­da Krauze (na słynnym 40. piętrze hotelu Marriott), a ten prze­kazał to posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi, który następnego dnia rano miał ostrzec Leppera. Taką układankę CBA i prokuratura przedstawiły na konferencji prasowej. Niektórzy twierdzili, że ta konferencja i powiązanie ze sprawą Kaczmarka oraz Krauzego miało uderzyć w prezydenta Lecha Kaczyńskiego pozostającego w bliskich relacjach zarówno z ministrem spraw wewnętrznych, jak i z biznesmenem z Trójmiasta. Kaczmarka zatrzymano i postawiono mu zarzuty za rzekomo fałszywe ze­znania. Później został oczyszczony z podejrzeń i przyznano mu zadośćuczynienie za niesłuszne zatrzymanie. Sam Lepper zaś obwieścił, że ostrzegł go nie kto inny, tylko sam minister spra­wiedliwości Zbigniew Ziobro. Ten zaprzeczył.
   Nieudana operacja „Odra” spowodowała konflikt na szczytach władzy, rozpad koalicji, upadek rządu Jarosława Kaczyńskiego i przedterminowe wybory, wygrane przez PO. Mariusz Kamiński za rządów Donalda Tuska pozostał na stanowisku, ale w 2009 r. został zdymisjonowany, bo prokurator z Rzeszowa postawił mu za­rzuty dotyczące afery gruntowej, m.in. przekroczenia uprawnień, niedopełnienia obowiązków służbowych, udziału w podrobieniu dokumentów i użyciu ich w celu poświadczenia nieprawdy oraz
kierowania podżeganiem do wręczenia łapówki. Wyrok, jaki zapadł w marcu 2015 r. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmie­ście, był zaskakująco surowy: po 3 lata więzienia dla Mariusza Ka­mińskiego i ówczesnego wiceszefa CBA Macieja Wąsika (dzisiaj posła PiS), po 2,5 roku dla ich dwóch podwładnych, chociaż pro­kurator domagał się kar w zawieszeniu. Sędzia Wojciech Łączewski, uzasadniając werdykt, stwierdził, że celem oskarżonych nie była walka z korupcją, „której obiektywnie w Ministerstwie Rolnictwa nie było, a na pewno nie było na to poszlak czy dowodów. (...) Poddanie prowokacji osoby pozbawionej uprzednio predylekcji do popełnienia czynu zabronionego jest niedopuszczalne w de­mokratycznym państwie”.
   O Mariuszu Kamińskim: „Zachowywał się jak osoba stojąca ponad prawem, bo zlecał czynności, o których był informowany, że przeprowadzić ich nie może. Świadomie nie stosował przepisów ustawy o CBA”. Według sądu szef CBA i pozostali skazani spro­wokowali sytuację korupcyjną, mając jedynie dowody na powo­ływanie się na wpływy i płatną protekcję przez Andrzeja K. To on powinien usłyszeć zarzuty i na tym sprawa by się zakończyła. Ale kiedy do akcji weszli funkcjonariusze CBA, ukierunkowali Andrze­ja K„ aby szukał dojścia do Leppera, sami stworzyli scenariusz korupcyjnego łańcucha. Wyłudzili w tym celu zgodę na operację specjalną i stosowanie kontroli operacyjnej od prokuratora gene­ralnego i sądu, podając nieprawdziwe uzasadnienie. Niezgodnie z ówczesnym prawem spreparowali dokumenty legalizacyjne dla funkcjonariusza pod przykryciem. Ustawa o CBA nie regulowała zasad tworzenia takich dokumentów, potrzebne było zarządze­nie premiera. Jarosław Kaczyński takie zarządzenie wydał dopie­ro po fakcie, 31 sierpnia 2007 r. Według sądu Kamiński i pozostali mieli pełną świadomość, że działają bezprawnie, a mimo to kon­tynuowali grę operacyjną. To, jak stwierdził sędzia Łączewski, jest całkowicie niedopuszczalne. Dlatego uznał, że urzędnicy pań­stwowi wysokiego szczebla z premedytacją złamali prawo i stąd surowe wyroki.

Spokojny sen prezydenta
   Bez prezydenckiego ułaskawienia Mariusz Kamiński nie mógł­by objąć teki ministra koordynatora służb specjalnych w nowym rządzie. Trwa dyskusja, a nawet kłótnia, czy prezydent miał pra­wo korzystać z aktu łaski wobec osoby bez prawomocnego wy­roku. Otóż, na co wskazuje m.in. konstytucjonalista dr Ryszard Piotrowski, prezydent ma takie prawo i na każdym etapie sprawy sądowej może ułaskawiać kogo zechce. To tak zwana prezydencka prerogatywa. Rzecz w tym, że ułaskawiając osobę skazaną niepra­womocnie, a więc w rozumieniu prawa nadal niewinną, przesądza o jej winie, bo ułaskawiać można wyłącznie osoby, które popełni­ły przestępstwo.
   Prof. Monika Płatek z Instytutu Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z POLITYKĄ zwraca uwagę, że prezydent popełnił inny kardynal­ny błąd. Wszedł w kompetencje władzy sądowniczej, na co nie pozwala mu konstytucja. Uzasadniając skorzystanie z aktu łaski, stwierdził, że uwolnił swoją decyzją wymiar sprawiedliwości od tej sprawy. - Nie miał takiego prawa, to niedopuszczalna ingerencja w uprawnienia sądów- mówi. Nie brak opinii, że sprawa sądowa Kamińskiego, mimo ułaskawienia, powinna toczyć się do końco­wego rozstrzygnięcia.
   Decyzji prezydenta rzecz jasna nikt nie może zaskarżyć, jest nieodwołalna. Ale, jak dowodzi prof. Monika Płatek, za złamanie konstytucji każdy urzędnik państwowy, także prezydent, powi­nien stanąć przed Trybunałem Stanu. Według ustawy, aby postawić Prezydenta RP przed Trybunałem, potrzebny jest najpierw wnio­sek podpisany przez przynajmniej 140 członków Zgromadzenia Narodowego (posłów i senatorów), a za decyzją o postawieniu prezydenta przed TS musi zagłosować dwie trzecie członków Zgromadzenia. Prezydent Andrzej Duda może więc na razie spać spokojnie. Podobnie jak nowy minister ds. służb (dzisiaj jeszcze bez teki) Mariusz Kamiński.

1 komentarz: