W marcu 2013 r.
skazany na 3 lata więzienia. Właśnie ułaskawiony. Można rzec, minister po
przejściach. Mariusz Kamiński wraca do tropienia wszelkiego zła.
Piotr Pytlakowski
Jest
grudzień 2005 r. Prezydent Aleksander Kwaśniewski na kilka dni przed końcem
kadencji ułaskawia byłego wiceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotkę,
zamieniając mu karę 3,5 roku więzienia na rok w zawieszeniu. Poseł i sekretarz
stanu w KPRM Mariusz Kamiński mówi Monice Olejnik w Radiu Zet: „To oczywiście
jest decyzja bezczelna, bezwstydna. Aleksander Kwaśniewski zachował się w tej
sprawie nie jak prezydent, ale jak prezio. (...) Ręce opadają, że tak może
zachować się prezydent Polski”.
Jest listopad 2015r. Prezydent Andrzej Duda ułaskawia Mariusza Kamińskiego,
skazanego nieprawomocnie na 3 lata więzienia. „Postanowiłem w swoisty sposób
uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy” - oznajmia prezydent. Kamiński
pisze w oświadczeniu: „Decyzję Pana Prezydenta traktuję jak symbol przywracania
podstawowego poczucia sprawiedliwości, uczciwości i przyzwoitości w życiu
publicznym”.
Skłonny do
okrzyków
Kamiński między bezwstydnym
ułaskawieniem Sobotki a symbolem przywracania przyzwoitości w postaci własnego
aktu łaski wdrapał się wysoko, a potem spadł boleśnie. W sierpniu 2006 r.
został szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sam je stworzył od podstaw,
można powiedzieć, skroił na własną miarę. Walka z korupcją była kontynuacją
nieustannej walki, jaką prowadził. Od dziecka.
Miał 16 lat, kiedy sąd dla nieletnich skazał go na poprawczak (w
zawieszeniu) za zbezczeszczenie Pomnika Żołnierzy Radzieckich w Sochaczewie.
Według Służby Bezpieczeństwa PRL był członkiem nielegalnej grupy konspiracyjnej
Gniew. Dla SB był figurantem (osobą rozpracowywaną), zakładano mu teczki,
nadawano kryptonimy. W1983 r. wznosił „wrogie okrzyki”, został za to zatrzymany.
Wyrzucono go z liceum. Trzy lata później za rozrzucanie ulotek i znów wrogie
okrzyki Kolegium ds. Wykroczeń ukarało go grzywną. Miał wyraźną skłonność do
okrzyków. Inne kolegium znów przysoliło mu grzywnę. Nie spokorniał. Kiedy
wspominają go dawni koledzy z Niezależnego Zrzeszenia Studentów, zawsze na
pierwszym miejscu umieszczają znak firmowy Mariusza - antykomunizm. Niewysoki,
drobny, ale odważny aż do bólu. W ulicznych zadymach zawsze na czele i gotów
do bitki.
Brał udział jako reprezentant NZS
w obradach Okrągłego Stołu, przy podstoliku młodzieżowym. Nie podobało mu się,
uznał, że nie zrealizowano jego postulatów. W1993 r. założył organizację Liga
Republikańska; to była reakcja na objęcie władzy przez, jak mówił,
postkomunistów z SLD. Liga robiła to, co Mario uwielbiał: wznosiła okrzyki,
organizowała zadymy oraz dodatkowo rozbijała jajka na głowach politycznych
przeciwników. Kamiński miał już wtedy ugruntowaną renomę radykała i
ekstremisty.
Liga robiła swoje, ale Kamiński równolegle wdrażał się do innej, chyba
najważniejszej życiowej roli - człowieka od kontroli. To chyba Stalin (według
innej wersji Dzierżyński) powiedział, że najwyższą formą zaufania jest
kontrola. Antykomunista Kamiński kontrolował najpierw w departamencie zagrożeń
wewnętrznych Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Lechu Wałęsie (tam poznał
Lecha Kaczyńskiego), potem w Głównym Inspektoracie Celnym (wewnętrzna policja
dla celników), wreszcie w Biurze Kontroli TVP. Po latach był
już gotowy, aby stanąć na czele CBA i naprawdę pokazać łapówkarzom, gdzie raki
zimują.
Pokazywał. Na przykład 2007 r. CBA pod jego kierownictwem prowadziło 284
sprawy. Zarzuty usłyszało prawie 170 osób, w tym wielu samorządowców, a także
były konsul RP w Malezji. Ale to nie były afery na pierwsze strony gazet.
Konferencje prasowe CBA zwoływało (zwykle z udziałem ministra sprawiedliwości i
prokuratorów) w sprawach o zabarwieniu politycznym. Albo takich, które na pewno
obudziłyby wielkie emocje społeczne. Spektakularnie (w obecności kamer) dopadło
dr. Mirosława G., kardiochirurga - miał brać łapówki i spowodować śmierć
pacjenta. Sędzia Igor Tuleya, chociaż skazał lekarza na rok więzienia w
zawieszeniu za część zarzutów korupcyjnych (uznał, że prezenty rzeczowe od pacjentów
są dopuszczalne, ale gotówka już nie), stał się obiektem ataków środowiska
związanego z PiS, bo ośmielił się porównać metody CBA do stalinowskich.
Prof. Jana
Podgórskiego, znanego neurochirurga, CBA oskarżyło o załatwianie fałszywych
zaświadczeń o stanie zdrowia przestępcom. Profesora po latach prawomocnie
uniewinniono. Podobnie jak byłą posłankę Beatę Sawicką, którą do udziału w
rzekomej korupcji sprowokował słynny agent Tomasz, as atutowy CBA. Ten sam
agent zastawiał sieci na byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i jego
małżonkę, aby udowodnić, że oboje mają nieudokumentowane dochody. Skończyło
się zarzutami dla Tomasza o przekroczenie
uprawnień. Kolejna wpadka CBA to próba uwikłania w korupcję gwiazdy
telewizyjnej Weroniki Marczuk i dyrektora Wydawnictw Naukowo-Technicznych
Bogusława Seredyńskiego. Oboje okazali się niewinni. Seredyński dostał
odszkodowanie i zadośćuczynienie sięgające prawie pół miliona złotych. Sąd
uznał akcję CBA za całkowicie nielegalną. W działaniach CBA widać było czasami
echa zasady radzieckiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego: dajcie mi
człowieka, a paragraf się znajdzie.
Najgłośniejsza ze wszystkich była tzw. afera gruntowa. Próbowano dopaść
ówczesnego wicepremiera w rządzie koalicyjnym PiS-LPR-Samoobrona Andrzeja
Leppera. Akcję zakrojono z rozmachem. Byli przykrywkowcy, była prowokacja,
były fałszywe dokumenty legalizacyjne. Był wreszcie słynny przeciek i w efekcie
upadek rządu. To właśnie za tę sprawę Mariusz Kamiński, już za rządów PO-PSL,
najpierw stracił posadę w CBA, a potem trafił przed sąd w charakterze
oskarżonego.
Korupcji nie było
Prawnik Andrzej K. z wrocławskiej spółki Dialog (wcześniej podwładny
Lecha Kaczyńskiego, kiedy ten był prezydentem Warszawy) w2006 r. rozpowiadał,
że jest możliwość odrolnienia gruntów za łapówkę. Szefowie Dialogu powiadomili o
tym CBA, a w zasadzie osobiście Mariusza Kamińskiego. Tak ruszyła operacja pod
kryptonimem „Odra”.
Znajomym Andrzeja K. był Piotr Ryba, dobry znajomy Andrzeja Leppera. To
on miał, według CBA, być ogniwem, które doprowadzi łańcuch korupcyjny do
wicepremiera z Samoobrony. Agent - pod przykryciem występujący jako Andrzej
Sosnowski - zaopatrzony w fałszywe dokumenty gruntów do odrolnienia nawiązał
kontakt z Andrzejem K. 6 lipca 2007 r. przekazał mu 2,7 min zł na łapówkę.
Według CBA pieniądze miały dotrzeć do Leppera. Ale nie dotarły, bo, jak
twierdziło CBA, doszło do przecieku. Podejrzewano, że operację spalił ówczesny
minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek, który miał poinformować
biznesmena Ryszarda Krauze (na słynnym 40. piętrze hotelu Marriott), a ten
przekazał to posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi, który następnego
dnia rano miał ostrzec Leppera. Taką układankę CBA i prokuratura przedstawiły na konferencji prasowej. Niektórzy
twierdzili, że ta konferencja i powiązanie ze sprawą Kaczmarka oraz Krauzego
miało uderzyć w prezydenta Lecha Kaczyńskiego pozostającego w bliskich
relacjach zarówno z ministrem spraw wewnętrznych, jak i z biznesmenem z
Trójmiasta. Kaczmarka zatrzymano i postawiono mu zarzuty za rzekomo fałszywe zeznania.
Później został oczyszczony z podejrzeń i przyznano mu zadośćuczynienie za
niesłuszne zatrzymanie. Sam Lepper zaś obwieścił, że ostrzegł go nie kto inny,
tylko sam minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Ten zaprzeczył.
Nieudana operacja „Odra” spowodowała konflikt na szczytach władzy,
rozpad koalicji, upadek rządu Jarosława Kaczyńskiego i przedterminowe wybory,
wygrane przez PO. Mariusz Kamiński za rządów Donalda Tuska pozostał na
stanowisku, ale w 2009 r. został zdymisjonowany, bo prokurator z Rzeszowa
postawił mu zarzuty dotyczące afery gruntowej, m.in. przekroczenia uprawnień,
niedopełnienia obowiązków służbowych, udziału w podrobieniu dokumentów i użyciu
ich w celu poświadczenia nieprawdy oraz
kierowania podżeganiem do
wręczenia łapówki. Wyrok, jaki zapadł w marcu 2015 r. przed Sądem Rejonowym dla
Warszawy-Śródmieście, był zaskakująco surowy: po 3 lata więzienia dla Mariusza
Kamińskiego i ówczesnego wiceszefa CBA Macieja Wąsika (dzisiaj posła PiS), po
2,5 roku dla ich dwóch podwładnych, chociaż prokurator domagał się kar w
zawieszeniu. Sędzia Wojciech Łączewski, uzasadniając werdykt, stwierdził, że
celem oskarżonych nie była walka z korupcją, „której obiektywnie w
Ministerstwie Rolnictwa nie było, a na pewno nie było na to poszlak czy
dowodów. (...) Poddanie prowokacji osoby pozbawionej uprzednio predylekcji do
popełnienia czynu zabronionego jest niedopuszczalne w demokratycznym
państwie”.
O Mariuszu Kamińskim: „Zachowywał się jak osoba stojąca ponad prawem, bo
zlecał czynności, o których był informowany, że przeprowadzić ich nie może.
Świadomie nie stosował przepisów ustawy o CBA”. Według sądu szef CBA i
pozostali skazani sprowokowali sytuację korupcyjną, mając jedynie dowody na
powoływanie się na wpływy i płatną protekcję przez Andrzeja K. To on powinien
usłyszeć zarzuty i na tym sprawa by się zakończyła. Ale kiedy do akcji weszli
funkcjonariusze CBA, ukierunkowali Andrzeja K„ aby szukał dojścia do Leppera,
sami stworzyli scenariusz korupcyjnego łańcucha. Wyłudzili w tym celu zgodę na
operację specjalną i stosowanie kontroli operacyjnej od prokuratora generalnego
i sądu, podając nieprawdziwe uzasadnienie. Niezgodnie z ówczesnym prawem
spreparowali dokumenty legalizacyjne dla funkcjonariusza pod przykryciem.
Ustawa o CBA nie regulowała zasad tworzenia takich dokumentów, potrzebne było
zarządzenie premiera. Jarosław Kaczyński takie zarządzenie wydał dopiero po
fakcie, 31 sierpnia 2007 r. Według sądu Kamiński i pozostali mieli pełną
świadomość, że działają bezprawnie, a mimo to kontynuowali grę operacyjną. To,
jak stwierdził sędzia Łączewski, jest całkowicie niedopuszczalne. Dlatego
uznał, że urzędnicy państwowi wysokiego szczebla z premedytacją złamali prawo
i stąd surowe wyroki.
Spokojny sen prezydenta
Bez prezydenckiego ułaskawienia Mariusz Kamiński nie mógłby objąć teki
ministra koordynatora służb specjalnych w nowym rządzie. Trwa dyskusja, a nawet
kłótnia, czy prezydent miał prawo korzystać z aktu łaski wobec osoby bez
prawomocnego wyroku. Otóż, na co wskazuje m.in. konstytucjonalista dr Ryszard
Piotrowski, prezydent ma takie prawo i na każdym etapie sprawy sądowej może
ułaskawiać kogo zechce. To tak zwana prezydencka prerogatywa. Rzecz w tym, że
ułaskawiając osobę skazaną nieprawomocnie, a więc w rozumieniu prawa nadal
niewinną, przesądza o jej winie, bo ułaskawiać można wyłącznie osoby, które
popełniły przestępstwo.
Prof. Monika
Płatek z Instytutu Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu
Warszawskiego w rozmowie z POLITYKĄ zwraca uwagę, że prezydent popełnił inny
kardynalny błąd. Wszedł w kompetencje władzy sądowniczej, na co nie pozwala mu
konstytucja. Uzasadniając skorzystanie z aktu łaski, stwierdził, że uwolnił
swoją decyzją wymiar sprawiedliwości od tej sprawy. - Nie miał takiego
prawa, to niedopuszczalna ingerencja w uprawnienia sądów- mówi. Nie brak
opinii, że sprawa sądowa Kamińskiego, mimo ułaskawienia, powinna toczyć się do
końcowego rozstrzygnięcia.
Decyzji prezydenta rzecz jasna nikt nie może zaskarżyć, jest
nieodwołalna. Ale, jak dowodzi prof. Monika Płatek, za złamanie
konstytucji każdy urzędnik państwowy, także prezydent, powinien stanąć przed Trybunałem
Stanu. Według ustawy, aby postawić Prezydenta RP przed Trybunałem, potrzebny
jest najpierw wniosek podpisany przez przynajmniej 140 członków Zgromadzenia
Narodowego (posłów i senatorów), a za decyzją o postawieniu prezydenta przed TS
musi zagłosować dwie trzecie członków Zgromadzenia. Prezydent Andrzej Duda może
więc na razie spać spokojnie. Podobnie jak nowy minister ds. służb (dzisiaj
jeszcze bez teki) Mariusz Kamiński.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń