poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Chcieliście Polski? No to ją macie.



Zdumiewająca jest łatwość, z jaką tak wielu intelektualistów i publicystów wzywa do porzucenia systemu, który zapewnił Polsce najlepsze ćwierćwiecze w nowożytnych dziejach, chociaż sami nie mają na razie lepszego do zaproponowania.

Nie ma powrotu do tego, co było - to jeden z tych fra­zesów, których powtarzanie uchodzi w części śro­dowisk opiniotwórczych za wyraz głębokiej reflek­sji historiozoficznej i politologicznej. Tymczasem mowa o okresie bezprzykładnego rozwoju, który sprawił, że Polska znalazła się geopolitycznie, cywilizacyjnie, kulturowo i ekonomicznie tak blisko najwyżej rozwiniętych krajów Zachodu jak bodaj nigdy w historii, a przynajmniej od XVI w. Czy fakt, że ekipa owładniętych kompleksami i obsesja­mi szaleńców tak łatwo ten system i ten dorobek unicestwia, ma podważać jego wartość?
   Niektórzy tak uważają, a nawet więcej: twierdzą, że system ów był ułomny lub wadliwy, skoro umożliwił ekipie destruk­torów dojście do władzy. Albo jeszcze więcej: swoimi wadami i ułomnościami wręcz utorował tej ekipie drogę do samodziel­nych rządów. Zatem: jest odpowiedzialny za wyhodowanie własnych grabarzy, a więc niewart restytucji i trzeba go odesłać do lamusa historii, a zacząć się rozglądać za nowym. Na razie wszakże takowego nie widać. Jedyne, co bywa wprost propono­wane, to powrót do jeszcze dawniejszego systemu, czyli nostal­gicznie wspominanego przez europejską lewicę i jej młodych polskich naśladowców welfare state w wydaniu z lat 60. i 70.
Tak, to prawda, III Rzeczpospolita miała wady, nie była oczywiście systemem idealnym.
W jednym ze swoich przenikliwych i błyskotliwych esejów, zatytułowanym „O dążeniu do ideału”, Isaiah Berlin poddał krytycznej analizie tytuło­wą skłonność, zwłaszcza jeśli przeradza się ona w obsesję. Pokazał niemożność jej zaspokojenia wynikającą z wielości ideałów i stojących za nimi wartości oraz ich wzajemnego skonfliktowania. Zasygnalizował także niebezpieczeństwo prze­kształcenia ideału w dogmatyczny projekt oraz szkody i nieszczęścia, jakie może ściągnąć usilne dążenie do jego realizacji.
   III Rzeczpospolita też nie urzeczywistnia­ła w pełni żadnego z wielu, często sprzecznych, ideałów, czego nie omieszkiwały jej wypominać zastępy sfrustrowanych tą niedoskonałością ob­serwatorów i komentatorów, a zwłaszcza rozma­itych ideologów, hołdujących takim ideałom - każ­dy swojemu, więc każdy mający powody do narzekań na jego niespełnienie. Nie całkiem perfekcyjna transformacja, nie dość sprawiedliwe stosunki społeczne, niedostatek państwo­wej troski, nierychliwe sądy, niepełne prawa dla osób LGBT, niezadowalające płace i dochody, do tego nieekscytująca ba­nalność mieszczańskiego życia i dorabiania się, niedostatek wielkich idei i wizji - to wszystko zapisywane jest jako pasywa Polski po 1989 r.
   Do tego dochodzą wyrastające z pięknoduchowskich ide­ałów zbrzydzenie konsumpcjonizmem, galeriami handlowy­mi (bo wypierają galerie sztuki), parkami wodnymi i parkami rozrywki, niezadowalający etos polskiej przedsiębiorczości, nieskrępowana aktywność bankierów i deweloperów, dalecy od ideału politycy. Nic w III RP nie było idealne, zatem powo­dów do marudzenia i narzekania nie brakowało, a jeśli nawet, to się je wymyślało lub wyolbrzymiało. Kto zaś ich nie dostrze­gał lub nie doceniał, musiał wysłuchiwać „byliśmy głupi”, „by­liśmy ślepi”, „byliśmy głusi”...
   Prawdopodobnie nierozstrzygalny jest spór, czy do załama­nia III RP przyczyniły się bardziej jej faktyczne niedoskonało­ści, czy ich wyszukiwanie i wyolbrzymianie przez notorycz­nych malkontentów i pasjonatów dążenia do ideału, nazbyt często zresztą trącącego utopią, i to socjalistyczną. Pod hasłami „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” forsowany był (jak w przy­padku książki pod takim tytułem) jawny komunizm, neosocjalizm, neobolszewizm. Przez wiele lat po upadku PRL snuły się w niektórych środowiskach społecznych nostalgiczne wspo­mnienia i sentymenty do ustroju „sprawiedliwości społecznej”, „pełnego zatrudnienia” i „troski o zwykłego człowieka”. Gdy zaczęły wygasać (wraz z odchodzeniem pokoleń nimi prze­siąkniętych), w życie publiczne i aktywność publicystyczną wkroczyli młodzi piewcy socjalizmu, którzy nie zaznali życia w jego realnym wcieleniu, więc snuli jego wyidealizowane wi­zje, siekąc na odlew tak od nich odległą III RP.

Kiedy więc teraz w „Gazecie Wyborczej" ukazują się dra­matyczne wstępniaki o upadku w Polsce demokracji i za­wróceniu kraju z drogi, którą kroczył przez 27 lat, to może re­daktor powinien się zastanowić, zanim udostępni łamy młodym doktrynerom na kolejne wywody o „umowach śmieciowych”, niedolach prekariatu, pazerności banksterów, zbyt niskich (za­wsze są zbyt niskie) płacach, niesprawiedliwych (bo zbyt niskich) podatkach, biednych lokatorach (cudzych domów) i wrednych liberałach, którzy to wszystko firmują i aprobują.
   Ale na upadek III RP pracowali też intelektualiści, tacy jak autor hasła (raczej frazesu) „byliśmy głupi”, wrażliwa etyczka niepotrafiąca wybaczyć Bronisławowi Komo­rowskiemu udziału w polowaniach (teraz my­śliwi mogą polować, ile chcą i gdzie chcą, a ich resortowy patron przy okazji wycina Puszczę Białowieską; skądinąd Adam Wajrak mimo tego znalazł czas, by jeszcze naurągać Komorowskie­mu za te polowania), przenikliwy filozof polityki przekonujący, że „inny kapitalizm (a także libe­ralizm) jest możliwy” (i nazywa się socjalizm - można dopowiedzieć), współautorzy pojęcia
IV Rzeczpospolita (podobno jest kilku) oraz wie­lu, wielu innych. Wiadomo: realny świat nigdy nie dorówna intelektualnym konstrukcjom tworzo­nym przez wybitne umysły obdarzone wizjoner­ską wyobraźnią.
   Koszmarny obraz III RP współtworzyli artyści, a zwłaszcza filmowcy, szczególnie ci o ambicjach artystycznych. Duża część najbardziej chwalo­nych przez krytyków i nagradzanych na festiwa­lach produkcji poświęconych polskiej rzeczywistości po 1989 r. to tendencyjne historie tragicznych skutków i ofiar transforma­cji, społecznego wykluczenia, patologii kapitalizmu, ogólnej nędzy i rozpaczy. Przykładowo: „Edi” - zbieracz złomu jedynym sprawiedliwym wśród szemranych beneficjentów kapitalizmu; „Cześć Tereska” - dziewczyna z blokowiska zagubiona w strasz­nym świecie wykluczenia, poniżenia i ubóstwa; „Galerianki” - deprawacja młodych dziewcząt w galeriach handlowych (historia na podstawie jednej z legend miejskich, podobnie jak „Sponsoring”); „Plac Zbawiciela” - rodzinna tragedia ofiar nieuczciwego dewelopera; „Sztuczki” - wrażliwe dzieci w świecie biedy i braku perspektyw snują marzenia o wyrwaniu się z niego; nawet komedia „Pieniądze to nie wszystko” osadzona w realiach degradacji i degeneracji byłych pegeerowców, wy­korzystanych przez cwanego „miastowego” inteligenta (absol­wenta filozofii!) do produkcji jabcoków.
No i oczywiście „Układ zamknięty”, dający niemal literalną (już w tytule) wykładnię III RP według Jarosława Kaczyńskie­go (nieprzypadkowo ten właśnie film naczelny propagandysta „dobrej zmiany” pospiesznie włączał do ramówki kierowanej przez siebie telewizji publicznej w dniach lipcowych protestów, z nieskrywaną intencją: patrzcie, czego oni bronią!).

Takie i podobne opowieści ilustrowały najlepszy bodaj okres w nowożytnych polskich dziejach, tak widzieli ten czas i jego przemiany najlepsi ponoć wizjonerzy polskiego kina artystycznego i społecznego. W nagrodę doczekali „do­brej zmiany”, która odbierze im swobodę twórczą i odmówi pieniędzy na kręcenie kolejnych filmów, o ile nie będą opiewać żołnierzy wyklętych i innych bohaterów nacjonalistyczno-religijnego panteonu.
   Człowiek, któremu zawdzięczamy bezprzykładny okres roz­woju gospodarczego, jaki nastąpił po 1989 r., czyli Leszek Balce­rowicz, jest dziś poniewierany, wyszydzany i wyklinany przez zastępy doktrynerów, ideologów i marzycieli o innej Rzeczpo­spolitej, innym kapitalizmie, innym liberalizmie lub po prostu - niektórzy tego nie kryją - o państwowym socjalizmie.
To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy polityczna reprezentacja tych środowisk, uosabiana przez brodatego Korwina lewicy, nie ma szans na przekroczenie wyborczego progu, czyli odegrania jakiejkolwiek roli poza destrukcyjną. W ten sposób jedynie le­gitymizują i wspierają dewastację najlepszego w nowożytnych dziejach Polski systemu, prowadzącą do geopolitycznego, cywi­lizacyjnego i kulturowego oddalania naszego kraju od Zachodu.
I jeszcze powtarzają, że nie ma powrotu. Czyżby?
Janusz A. Majcherek - jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz