Przewodniczący PO
Grzegorz Schetyna o współpracy partii opozycyjnych i ruchów obywatelskich, o
pęknięciu w PiS i dochodzeniu do wizji
- Co się właściwie stało? Czy
weta prezydenta to autentyczna odpowiedź na bunt społeczeństwa? Czy może jest
tu jakaś rozgrywka - żeby nie powiedzieć ustawka - której opinia publiczna
może jeszcze nie dostrzegać?
Grzegorz Schetyna: -
Przede wszystkim nic by się nie zmieniło, gdyby nie wielki, spontaniczny opór
społeczny przeciw zawłaszczeniu sądów przez PiS i współpraca tego ruchu z
opozycją parlamentarną. Bez tego nie byłoby dwóch wet prezydenta. Zakładam
jednak, że intencje prezydenta są szczere, że chce się wybić na niepodległość
i rozpocząć nowy etap prezydentury. Gdybym był złośliwy, tobym powiedział, że
chce wstać z kolan. Wierzę w te intencje, choć widać, że na razie podniósł się
tylko z jednego. A przyczyn doszukuję się w otoczeniu prezydenta, czyli w
Kancelarii, wśród współpracowników: tych, którzy się tam niedawno pojawili, i tych, których już tam nie ma.
Odeszła Małgorzata Sadurska, ale jest za to Krzysztof Łapiński. Wiązałbym więc
te weta z wejściem polityki do Pałacu. Nie bez znaczenia jest to, że Łapiński
pozostawał w ostrym konflikcie z Ryszardem Terleckim i Beatą Mazurek, był
sekowany i anihilowany politycznie, więc de facto uciekał z Sejmu.
Co się zatem stanie w
perspektywie najbliższych kilku miesięcy?
Decydujące będą dwie rzeczy: czy
opór społeczny i opozycji wobec PiS zachowa swą dynamikę oraz jaki będzie drugi
krok prezydenta. Czy Andrzej Duda będzie ofensywny, zechce pokazać własną
koncepcję na siebie i urząd, czy stanie się realnym ośrodkiem decyzyjnym dla
części PiS, bo będzie czytelnie wskazywał, że chce budować swoje miejsce w
polityce. Nie tylko jako głowa państwa, ale i osoba, która ma ambicje zarządzać
emocjami politycznymi tego środowiska. Zatem: czy wpisze się w scenariusz
nazywany przez niektórych scenariuszem sukcesji po Kaczyńskim.
Chyba że teraz cofnie się pół
kroku.
I to jest klucz. Jeżeli prezydent
chce budować swoją pozycję, to powinien mieć inicjatywę - np. w kwestii ustawy
o ustroju sądów powszechnych. Kancelaria Prezydenta powinna też odnieść się do
wezwania kolegium komisarzy Komisji Europejskiej do usunięcia uchybień
naruszających prawo
UE. Bo nie będzie przecież żadnej odpowiedzi
na to ze strony premiera i rządu. Jeżeli więc Andrzej Duda chce budować swoją
pozycję, to nadarza się dobra okazja.
Może jednak to był tylko
jednorazowy akt odwagi?
Zobaczymy. Jeżeli prezydent w
kolejnych dniach wycofa się, wróci do jazdy na wodnym skuterze w Juracie, to
będzie oznaczało, że robi krok wstecz, nie chce więcej się angażować, bo
uważa, że to, co zrobił, było heroiczne, ale już wystarczy.
Mówi się, że marszałek
Kuchciński może nagle zwołać posiedzenie Sejmu i próbować przegłosować weta.
Jesteście w stanie gotowości? Wakacje spędzacie w Polsce?
PiS jest kompletnie rozbity
organizacyjnie, sami posłowie i senatorowie tej partii nie wiedzą, co będzie
dalej. Sala plenarna jest
co prawda remontowana, ale jest też zabezpieczona Sala Kolumnowa. Dlatego nie
zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie typowego sezonu urlopowego. Jesteśmy cały
czas w Sejmie lub blisko Sejmu, ci, którzy muszą być poza Warszawą, są zaledwie
kilka godzin drogi od stolicy, nie dalej. W razie czego wszyscy będziemy na
miejscu, szczególnie jeśli chodzi o ewentualne odrzucanie weta, bo arytmetyka
jest tu bezwzględna.
Platforma mówi, że jest gotowa
poprzeć nowe projekty sądowych ustaw prezydenta,
jeżeli będą spełniały pewne wymogi. Chcecie go przekonać, że nie jest
zakładnikiem PiS?
Prezydent nie może pozostać takim
zakładnikiem, jak dotąd. To także kwestia normalnych relacji głowy państwa z
parlamentem. Musimy skończyć z akceptowaniem tej trwającej od dwóch lat
absurdalnej sytuacji, że oto jest Jarosław Kaczyński, który - jak pierwszy
sekretarz - wszystkim się zajmuje.
Rzeczywistość została postawiona na głowie. A my w niej funkcjonujemy i myślimy
tylko o tym, co zdecyduje Kaczyński, gdy cała reszta, i premier, i prezydent,
jest nieważna. Sam byłem zakładnikiem takiego myślenia. Ale nie można dłużej
tak funkcjonować. I prezydent Duda pokazał, że nie musi tak być.
Czy ten wielki protest
obywatelski pomaga opozycji parlamentarnej, czy raczej jej szkodzi? Pojawiły
się przecież hasła, że trzeba robić politykę bez polityków, bez partii; że
najważniejsza jest młodość i trzeba odsunąć zużyte twarze.
Protest w sprawie sądów był
absolutnie autentyczny: obywatelski. Ale jako szef Platformy widzę dwa
kluczowe dla tego protestu fakty, które może niektórym umykają. Po pierwsze,
nasz pomysł na wysłuchanie publiczne w parlamencie z udziałem m.in. profesorów
Rzeplińskiego, Gersdorf, Strzembosza czy prezesów największych samorządów
prawniczych. Widzieliśmy w sieci, jak to funkcjonuje. Uważam, że właśnie
przyjście do Sejmu największych autorytetów, pokazanie i opisanie efektów
wprowadzenia pisowskich ustaw zmieniło atmosferę, zaczęło ją podbijać. Polacy
dostrzegli zagrożenie. Druga sprawa to zdecydowana walka parlamentarzystów w
Sejmie i Senacie. Najpierw Kamili Gasiuk-Pihowicz i Borysa Budki, później m.in.
Jana Rulewskiego i Bogdana Borusewicza w Senacie.
Ale mimo waszych starań jest
niechęć ruchów obywatelskich do partii politycznych. Skąd ona się bierze?
To wynik forsowania pomysłu
polskiego Macrona. Nie jest przedstawiana żadna konkretna alternatywa - chodzi
tylko o to, aby nie było tych partii, które są. Tyle że taka praca służy PiS,
trzeba to wyraźnie powiedzieć. Na szczęście ujawnia się to głównie na poziomie
Warszawy. Widziałem badania ogólnopolskie, z których jasno wynika, że tego
typu nastroje dotyczą tylko części protestujących. Najważniejsze jest dla autorów
podobnych pomysłów, aby nastąpiła jakaś odmiana, ale i nie wiedzą też, co ma
nią być. Jeśli komuś nie pasuje to, co jest, niech założy własne ugrupowanie, stworzy
inny projekt polityczny, musi jednak pamiętać, że ludzie chcą zjednoczonej opozycji,
nierozdrabnianej przez kolejne, nowe jej części. Przypomina mi się przy
okazji to, co zawsze powtarzał Donald Tusk: że liderem, szefem partii jest
ten, kto wygrywa i sobie przywództwo bierze. Jeżeli ktoś nie ma takiego
pomysłu, nie chce tego robić, a skupia się na atakowaniu partii, które są i
które walczą z PiS, to pracuje na rzecz Kaczyńskiego. Musi to wiedzieć. Łatwo
jest mówić, że wszystko jest fatalne, nie takie, jak być
powinno, i powtarzać, że trzeba znaleźć naszego Macrona i śnić mrzonki, że
wybory da się wygrać bez partii.
W końcu nawet Macron założył ugrupowanie.
Oczywiście. I nie był spoza
polityki, był przecież ministrem w rządzie Manuela Vallsa. To poszukiwanie przez niektórych komentatorów polskiego
Macrona i kreowanie na niego a to starszego ode mnie o dziewięć lat Władka Frasyniuka, a kiedy on nie bardzo chce,
to Kamili Gasiuk-Pihowicz albo Borysa Budki, to usilna próba wykazania, że jest
jakaś nowa oferta polityczna. Ale nie da się z zewnątrz, z poziomu
jakiejkolwiek redakcji czy środowiska, które nie jest bezpośrednio w polityce i
nie tworzy partii, zbudować alternatywy dla PiS.
Czy sądzi pan, że te społeczne
ruchy, które się stworzyły, mają świadomość, że aby rzeczywiście odsunąć PiS,
trzeba wziąć udział w wyborach?
Nie jestem w pełni przekonany.
Czyli są to raczej grupy
interwencyjne do zwalczania poszczególnych pomysłów PiS?
Anomalii, patologii. Ludzie wyszli
wkurzeni, trzymali świece, powiedzieli władzy: nie!, bo chcą żyć w normalnym
kraju. Ale nie chcą się zajmować polityką, chcą wrócić do swoich spraw. Dlatego
próby zawłaszczania tych grup protestu, przekonywania ich, że muszą coś
zrobić, stworzyć nowy ruch albo nową alternatywę, są nietrafione, bo oni sami
tego nie chcą.
Ludzie, którzy przychodzili na
Krakowskie Przedmieście w Warszawie czy przed Sąd Najwyższy, chcieli przede
wszystkim zjednoczonej opozycji - po to, żeby była skuteczna ekipa, która ich
wysłucha i załatwi sprawę z PiS, bo oni nie chcą się tym zajmować. Od tego są
partie w opozycji. Dlatego żądają od nas normalnej współpracy. A tego, żeby
politycy w ogóle odeszli, na naszych demonstracjach chcieli naprawdę
nieliczni.
Na ile ten niesformalizowany
pakt o współpracy i nieagresji, jaki
zawiązał się ostatnio po opozycyjnej stronie, wciąż obowiązuje? I czy ma szansę
przerodzić się w coś trwałego
i sformalizowanego?
Dzisiejsze relacje między partiami
opozycji parlamentarnej, ale i pozaparlamentarnej, są naprawdę dużo lepsze niż
wcześniej. Ze swojej strony robiłem wszystko, aby
podkreślić tę współpracę. Wysłuchanie publiczne czy czwartkowa, największa
przecież, manifestacja pod Pałacem to były pomysły PO, ale zapraszaliśmy
wszystkich posłów antypisowskiej opozycji. To było strategiczne działanie, choć
niektórzy w mojej partii kręcili nosem, że to przecież jest nasze, że
powinniśmy to podkreślać.
Ale przekonałem ich, że to
absolutnie nie ten czas, że teraz trzeba stać koło siebie, razem. To zostanie.
Ważne są też personalne relacje. Dobra współpraca między Borysem, Kamilą i Krzysztofem Paszykiem z PSL dała przecież nową jakość. Tym
większa jest teraz odpowiedzialność spoczywająca na PO, największej
partii opozycyjnej, która jest z założenia centrowa. Bo mamy PSL, który jest
bardziej konserwatywny i ma trudną sytuację w walce o wieś, i jest stricte liberalna
Nowoczesna. My musimy zatem stworzyć taką konstrukcję, która da szansę nam
wszystkim razem występować i razem budować polityczną przeciwwagę.
Chcemy tworzyć pakiety współpracy
programowej. Mieć posłów z naszych trzech ugrupowań, zapraszać ludzi z opozycji
pozaparlamentarnej, z lewicy, z KOD i pracować
razem nad tymi pakietami.
To będzie ważne w perspektywie
budowania minimum programowego. Bo na końcu, kiedy będziemy szli do wyborów -
nie wiem, czy do samorządowych, ale na pewno do parlamentarnych - jeżeli
będziemy budować antypisowski blok, to podstawa programowa musi być wspólna.
Ale jaka? Powtarzają się
zarzuty, że PO jest za tym, żeby było tak jak było. Jest poczucie, że jak już
się z potwornym wysiłkiem odsunie PiS od władzy, to wrócimy do stanu z 2014 r.,
kiedy rządy obejmowała premier Kopacz.
Nie, nie wrócimy. Ale jesteśmy
celem takich oskarżeń. W niektórych miejscach oczywiście chciałbym, żeby było
tak jak wcześniej - żebyśmy wrócili do budowania schetynówek, orlików,
przedszkoli, żłobków, do pieniędzy, które zostają na dole, czyli właśnie do
decentralizacji finansów i do wzmacniania
Polski lokalnej. To musimy zrobić i zrobimy. Ale nie wrócimy do złej odsłony
PO. Bo historia rządów Platformy to są dwie odsłony. Pierwsza to 2007 r., kiedy
niesieni poparciem młodych ludzi pokonaliśmy PiS i przez cztery lata zrobiliśmy
dużo świetnych rzeczy. Także dlatego, że wtedy się mobilizowaliśmy mimo
kryzysu, bo było Euro 2012, wyzwanie, potrzebne były zmiany infrastrukturalne.
Ale potem była ta druga odsłona Platformy, której zakładnikami jesteśmy
dzisiaj: druga kadencja. I ludzie nie pamiętają tej pierwszej kadencji, tylko
właśnie 2011 r., zwycięstwo Tuska i „ciepłą wodę w kranie”.
Można jednak odnieść wrażenie,
że PO nie do końca rozumie, iż teraz odbiór społeczny jest bardzo emocjonalny,
że trzeba ogłaszać raczej jakieś „wielkie programy', najlepiej społeczne.
Takie, które porwą ludzi.
Ale nie możemy mówić o programie
społecznym, który porwie ludzi, na dwa i pół roku przed wyborami! To musi być
pół roku przed wyborami parlamentarnymi. Wtedy musimy być gotowi.
To znaczy, że przez kolejne
lata Platforma będzie na takim etapie jak w tej chwili - będziecie pogłębiać
wrażenie, że nie macie programu? A PiS będzie co tydzień coś obiecywał.
Trochę jesteśmy więźniami
racjonalności. Chcemy zbudować państwo sprawne, mocno zakotwiczone w UE,
odpartyjnione i pomocne obywatelom, nie jak
dziś kontrolujące ich i wszechwładne. Państwo nie tylko fundamentalnie inne
niż obecne chaotyczne państwo PiS, ale i lepsze niż to przed 2015 r. Nie możemy
jednak przedstawić szczegółów programu za wcześnie, bo damy PiS czas na
reakcję. Jestem szefem PO, chcę jej zwycięstwa. Przecież oni zabrali wiele
naszych projektów i przedstawili jako swoje, chociażby program mieszkaniowy,
choć realizują go pokracznie. Podobnie wciąż otwierają drogi i inwestycje
jako swoje, w których myśmy zrobili 99 proc. pracy. Jeśli więc przedstawimy
wielki program społeczny, to po prostu go wykorzystają, nie mam co do tego złudzeń.
Dlatego muszę czekać. W praktyce najważniejsza jest cierpliwość,
mówię to z własnego doświadczenia. I konsekwencja działań, krok po kroku.
Trzeba dopiąć całościowy
scenariusz budowania opozycji w taki sposób, żeby można było przedstawić
wspólną wizję. Tak aby nie było sytuacji, że w świeżo zbudowanym bloku partii
opozycyjnych, środowisk, ugrupowań ludzie zaczną się kłócić. Jak mamy siedzieć
koło Ryszarda Petru, kiedy ja będę mówił, że trzeba rozszerzyć 500+ o samotne
matki i rodziny 2+1, a
on będzie mówił, że to nie ma sensu? Jeżeli w takiej sprawie się nie zgodzimy,
to jak mamy przedstawić ofertę, która przekona Polaków? Nie jestem co prawda
himalaistą, ale czytałem trochę na ten temat i widzę podobieństwa. Stawia się
obóz i przygotowuje do następnego etapu. I my też na razie stawiamy obóz.
Trzeba się przygotować, znaleźć ekipę, która pójdzie na ten następny etap w
kierunku szczytu.
Mówi pan jak logistyk, a to
czas dla wizjonerów, nawet jeśli populistów.
Owszem, ale to też nie do końca
tak jest. Bo co pokazały ostatnie protesty? To był wielki, wspaniały zryw, a na
końcu okazało się, że chodziło o przekonanie Andrzeja Dudy, aby nie podpisywał
ustaw.
Mogły być pieśni, świece, wielkie
pozytywne emocje, a na końcu, jeśli Kaczyńskiemu udałoby się skutecznie
zastraszyć prezydenta, toby je podpisał. I rozmawialibyśmy teraz o tym, że
niestety nie będzie władzy sądowniczej. Porównuję to do 2007 r.: co porwało
dziesiątki, setki tysięcy młodych ludzi wtedy? Obciach pisowski. Chcieli
wyrzucić PiS. To się liczyło.
Spójrzmy na średnie wyniki sondaży. PiS ma ok. 35 proc., PO - 24, N - ok. 8. Wypisz wymaluj stan z 2015 r. A przewaliło się tyle spraw, było tyle kryzysów, PiS pokazał swoje prawdziwe oblicze. I mamy taki stan, jaki był na początku kadencji. To pokazuje, że bez jakiegoś gwałtownego ruchu, bez próby przewrócenia status quo, taka sytuacja może dotrwać do wyborów.
Spójrzmy na średnie wyniki sondaży. PiS ma ok. 35 proc., PO - 24, N - ok. 8. Wypisz wymaluj stan z 2015 r. A przewaliło się tyle spraw, było tyle kryzysów, PiS pokazał swoje prawdziwe oblicze. I mamy taki stan, jaki był na początku kadencji. To pokazuje, że bez jakiegoś gwałtownego ruchu, bez próby przewrócenia status quo, taka sytuacja może dotrwać do wyborów.
Wiem, ale państwo mówią o sytuacji
sprzed dwóch-trzech tygodni, ostatnie badania są dla nas lepsze. Ale to
dlatego, że są emocje. Kluczowe też było 17 sekund wystąpienia Kaczyńskiego w
Sejmie.
Na tym nie wygracie przecież
wyborów.
Owszem, ale Polacy na końcu będą chcieli mieć gwarancję normalności,
normalnego kraju, bo naprawdę przestraszyli się Kaczyńskiego. Ale podkreślam:
nie chcę, aby alternatywą dla szaleństwa Kaczyńskiego był powrót do sytuacji,
która była. I nigdy na to nie pozwolę.
Jednocześnie PiS nie zamierza
rezygnować z ofensywy. Władza zapowiada, że zabierze się za media, za NGO,
zaczęła inwigilować opozycję. Ludzie pewnie i w tych sprawach będą chcieli dać
odpór na ulicach. Co będzie, jeśli sytuacja w końcu wymknie się spod kontroli?
Jak zachowa się wtedy Platforma?
Wielkim atutem tych tysięcy ludzi,
którzy wracali po czwartkowej manifestacji wraz z nami spod Pałacu, było to,
że nikt nie myślał, żeby rozbijać szyby czy stawiać barykady. Radykalny
scenariusz nie wydaje mi się realny. Jeżeli miałbym to porównać do historii
ukraińskiej, to widziałbym PiS jako ekipę Janukowycza - ludzi objedzonych
władzą, którzy nie potrafią zareagować, są bezwolni. Pojawił się Majdan,
na którym zresztą byłem dwa razy. Tam przy
temperaturze -20 ludzie stali trzy miesiące, zmieniając się co tydzień. U nas
nie widzę takiej woli; Polacy są akcyjni - zademonstrowali,
to było bardzo ważne. Mogą wrócić. Ale nie wierzę w wariant Majdanu; bardziej
prawdopodobne jest 150-250 demonstracji w skali całego kraju, które razem
zgromadzą nawet milion lub więcej osób.
Jak pan widzi sens istnienia
opozycji parlamentarnej przy władzy większościowej, która w tak
bezceremonialny sposób podchodzi do rządzenia i stanowienia
prawa?
Na początku roku zrobiliśmy bardzo
ważną rzecz - przywróciliśmy media do Sejmu. Opozycja musi być w
Sejmie. Także dlatego, że nie wiadomo, jak będzie zachowywać się klub PiS. Kto
by jeszcze jakiś czas temu pomyślał, że poseł Łukasz Rzepecki zabierze głos
przeciwko opłatom paliwowym? I tu znów wracamy do drugiego kroku prezydenta.
Jeżeli on będzie, tym bardziej musimy być w Sejmie. Bo z kim będzie on
rozmawiał, jeżeli w PiS rozpęta się wojna domowa?
Czyli trzeba czekać na okazję?
Też. Nie możemy odpuścić, trzeba
drążyć każdą szczelinę. Nie zdobywa się bramki bez ofensywnego podejścia do
gry. Trzeba czekać na szansę i być gotowym, bo ona się pojawi. A oprócz tego
kreować okoliczności i budować takie szanse. Trzeba je stwarzać. Robiliśmy to
i podczas obecnego kryzysu, i tego pół roku temu. Ale myślę, że przychodzi
teraz dobry czas dla opozycji. Ten najtrudniejszy, taki, w którym zderzaliśmy
się z betonową, jednolitą większością rządową, mija.
Zakładając, że żaden polski Macron się nie pojawi, to czy obecna opozycja parlamentarna zdoła
pokonać PiS?
Tak. Jestem tego pewny.
Nawet jeśli nie doszłoby do
sojuszu i szlibyście do wyborów oddzielnie?
Tylko Platforma będzie mogła to zrobić
jako największa partia. Trzeba jednak jak mantrę powtarzać, iż należy być
razem, że opozycja musi stworzyć wspólny blok.
Ale zdaje pan sobie sprawę z
tego, że jeśli nie dojdzie do zjednoczenia opozycji, to właśnie pan jako szef
największej partii będzie za to obarczany winą?
Winą obarczony będę wtedy, jeżeli
nie dojdzie do połączenia sił opozycyjnych, a PiS wygra wybory. Dlatego mówię
dziś wyraźnie: albo zbuduję jeden wielki blok, który wygra z PiS, albo - jeśli
nie będzie możliwe porozumienie z innymi partiami - zbuduję tak silną Platformę, która to zrobi sama.
Rozmawiali Malwina Dziedzic Mariusz Janicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz