Zimna wojna
prezydenta z Kaczyńskim, gorąca z Ziobrą - oto jak wygląda krajobraz w obozie
władzy po wecie do ustaw sądowniczych.
Podwójne
weto Andrzeja Dudy do ustaw sądowniczych przypadło na poniedziałek, dzień dyżurów
poselskich. Posłanka PiS: - Wisiały u mnie dwa plakaty Dudy z kampanii
prezydenckiej. Moi współpracownicy spojrzeli na nie, potem na mnie. Kiwnęłam
głową. Zdjęli plakaty, na ich miejsce zawiesili nowe, z Janem Pawłem II i
Piłsudskim.
Ta niemal filmowa scena więcej mówi o przełomie w relacjach prezydenta
z partią rządzącą niż gorączkowe narady na Nowogrodzkiej. I na pewno więcej niż
zaklęcia z rozsyłanych do posłów przekazów dnia: „Nie ma wojny na górze.
Prezydent ma konstytucyjne uprawnienia do tego, co zrobił”.
Nie ma mowy o ustawce, tajnym porozumieniu Nowogrodzkiej i Pałacu, na
czym miałby skorzystać zarówno prezydent
(zrywając z wizerunkiem
notariusza), jak i prezes (dzięki wygaszeniu protestów w obronie sądów). - Duda
wszedł na drogę Kazimierza Marcinkiewicza - ocenia szeregowy poseł PiS.
- Do tej pory strzelbę miał Jarosław Kaczyński. Teraz wszyscy
strzelają do wszystkich - oceniał tuż po wecie jeden z ministrów. Teraz
niby się trochę uspokoiło, czemu sprzyjają wakacje parlamentarne, ale z puzzli
prezesa wypadł jeden ważny i niezastępowalny element.
Przyznał to zresztą półgębkiem Kaczyński, gdy kilka dni po wecie
udzielił wywiadu TV
Trwam i Radiu Maryja. „W ciągu 20 miesięcy
opozycji nie udało się doprowadzić do sytuacji, która stwarzałaby
niebezpieczeństwo przełomu, a dzisiaj, niestety, takie niebezpieczeństwo
powstało. To był bardzo poważny błąd” - powiedział.
A zatem prezydent nie tylko postawił się Kaczyńskiemu, nie tylko
zablokował kluczowe ustawy, lecz i pomógł „totalnej opozycji”. To koniec pewnego
etapu.
By zrozumieć, jak ważne były te ustawy - niekonstytucyjne, łamiące
kręgosłup sądownictwu i wprowadzające czystkę w KRS i Sądzie Najwyższym -
wystarczy wrócić do znanych od lat tez Kaczyńskiego. Niemożliwa jest, powiada
prezes, przebudowa państwa i jego dekomunizacja bez starcia z prawnikami
stojącymi na straży III RP. Rozwinięta w orzecznictwie Trybunału
Konstytucyjnego - i wspierana przez sędziów SN - doktryna państwa prawnego stoi w sprzeczności z będącą rdzeniem
tożsamości PiS chęcią „szarpnięcia cuglami”. Weto było podstawieniem nogi
biegaczowi na ostatniej prostej. A ściślej dwóm biegaczom, bo głównym
beneficjentem ustawy o SN miał być Zbigniew Ziobro.
Nerwowo w PiS
Ruch Dudy był dla PiS totalnym
zaskoczeniem. Kilka dni wcześniej Ziobro radził, by opowieści o wecie włożyć
między bajki. Z jego ust padły przykłady Aleksandra Kwaśniewskiego i
Bronisława Komorowskiego, którzy nigdy nie zawetowali istotnych rządowych
reform. W niedzielę dobrze zazwyczaj poinformowany polityk z otoczenia Kaczyńskiego
zapewniał, że w najgorszym razie Duda pośle ustawę do Trybunału.
Po decyzji prezydenta na Nowogrodzką zjechała wierchuszka PiS. Szefowi
klubu Ryszardowi Terleckiemu wyrwało się, że przez Dudę „układ” zyskał
„chwilową przewagę”. Nawet bliski prezydentowi Mateusz Morawiecki powiedział,
że weto było „rozczarowaniem”.
Z siedziby PiS docierały pogłoski o dodatkowym posiedzeniu Sejmu -
posłowie zostali uprzedzeni o takiej możliwości - a także zmianach w rządzie,
a nawet przyspieszonych wyborach. Część polityków PiS namawiała ponoć
Kaczyńskiego, by zastąpił Beatę Szydło. - Byłem na Nowogrodzkiej, wyglądało
trochę jak po wybuchu bomby - relacjonuje rozmówca POLITYKI.
O 15.30 posłowie PiS dostali przekaz dnia, swoistą ściągawkę pomagającą
w kontaktach z mediami. Wyziera z niej bezradność: „Jesteśmy zdziwieni i
zaskoczeni. Postulaty zgłoszone przez Pana Prezydenta zostały spełnione.
Decyzja była prerogatywą Głowy Państwa, ale budzi nasze zdziwienie. Zastanawiamy
się nad dalszymi działaniami. Jest za wcześnie, by dziś coś deklarować”.
Istotnie, strategia dopiero się kluła. Kaczyński wysłał do Dudy trójkę
emisariuszy. O godz. 16 w Belwederze stawili się Szydło oraz marszałkowie -
Marek Kuchciński i Stanisław Karczewski. Namawiali prezydenta do zmiany
decyzji, ale nie to było prawdziwym celem misji. Kaczyński, wysyłając troje
partyjnych podwładnych - i trzy z czterech formalnie najważniejszych osób w
państwie - chciał pokazać, że to on wciąż pociąga za sznurki. Przy okazji
zamierzał sprawdzić lojalność premier, przekonać się, że w chwili próby Szydło
nie stanie przy Dudzie. Jednoczesny bunt prezydenta i premier mógłby zdmuchnąć
rządy PiS.
Wysłannicy wrócili na Nowogrodzką z niczym. Rzecznik prezydenta
Krzysztof Łapiński w TVN24
oznajmił, że decyzja prezydenta jest
niewzruszona.
Wieczorem widzowie obejrzeli pojedynek na orędzia. TVP stanęła przy Kaczyńskim, emitując jako pierwsze wystąpienie
Szydło, utrzymane w konfrontacyjnym wobec prezydenta tonie. Premier
przeciwstawiła prezydenta, rozmawiającego z „prawnikami i filozofami”, partii
rządzącej, odczytującej potrzeby „zwykłych Polaków”. Zadeklarowała, że zmiany w
sądach muszą nastąpić, i postawiła Dudzie - który oznajmił, że przygotuje nowe
projekty ustaw - trzy warunki: zmian personalnych w SN, utworzenia izby
dyscyplinarnej i zwiększenia kontroli władzy
ustawodawczej i wykonawczej nad władzą sądowniczą.
Duda - jego wystąpienie jako pierwsze puściły TVN24 i Polsat - powtórzył, że
choć sprzyja zmianom w sądach, to nie mógł podpisać ustaw o KRS i SN. I że „w
najbliższym czasie” przekaże parlamentowi własne projekty.
Następnego dnia rano posłowie PiS
dostali kolejną ściągawkę. „Trudno zrozumieć decyzję prezydenta. Weto spowolniło
prace nad reformą. Decyzja mogła być niezrozumiała dla tych, którzy czekają na
dobrą zmianę. Dlatego, tym bardziej, musimy być jednością. Nie możemy ulegać
naciskom ulicy i zagranicy, musimy zrezygnować ze swoich osobistych i politycznych
ambicji”.
To był już dzień, w którym centrala PiS starała się minimalizować
szkody. Terlecki rano oznajmił, że „wojny na górze nie ma, pan prezydent ma
konstytucyjne uprawnienia do tego, co zrobił”.
- Wyborcy wybaczą nam wiele, ale nie wybaczą konfliktu.
W obozie dobrej zmiany ma być
jedność, nawet jeśli jej nie ma - mówi
poseł PiS.
Wieczorem przychodzi kolejna
ściągawka. „Czekamy na projekty Pana Prezydenta. Będziemy je z uwagą studiować
i zgłaszać ewentualne uwagi, jeżeli będą niezbędne. Byliśmy zdziwieni, ale
nie można się wciąż dziwić. Nie ma wojny na górze. Była chwila niepokoju i
wątpliwości wśród naszych zwolenników, czy to było najlepsze rozwiązanie dla z
takim trudem wywalczonych ustaw, ale przechodzimy nad tym do porządku” -
głosi przekaz dnia.
Prawdziwe nastroje oddają słowa wiceszefa klubu PiS Marka Suskiego. W
portalu wPolsce.pl porównał postępowanie prezydenta do zachowania wojsk
sowieckich, które nie pomogły powstaniu warszawskiemu, i sugerował, że partia
nie musi wystawiać Dudy w kolejnych wyborach prezydenckich, a kandydatem
mogłaby być Szydło.
Prezydenta grilluje część prawicowych komentatorów. Krytykują go bracia
Jacek i Michał Karnowscy, a Jerzy Targalski w TV Republika
ogłosił, że powodowany swym ego „wbił Kaczyńskiemu nóż w plecy” i „wykluczył
się z obozu dobrej zmiany”. Anonimowi internauci na prawicowych forach
odsądzają prezydenta od czci i wiary. Oficjalnie jednak - jak zadeklarował
Kaczyński w TV Trwam - błąd prezydenta „pozostanie incydentem”, pod
warunkiem że jego projekty sądownicze zadowolą oczekiwania PiS.
Ziobro atakuje Dudę, Gowin przy
prezydencie
Gdy PiS opanowywał nerwy,
przypomniały o swym istnieniu Polska Razem i Solidarna Polska. Jarosław Gowin
ujawnił się jako przeciwnik ustawy o SN, za którą głosował. Poparł weto,
zasugerował wręcz, że namawiał do niego Dudę. Przypomniał, że w Senacie
Aleksander Bobko, wiceminister nauki, nazwał ustawę niekonstytucyjną i zgłosił
poprawki, odrzucone następnie przez PiS. Wicepremier tłumaczył, że mimo
wątpliwości musiał zagłosować za ustawą, bo rozłam w tak ważnej sprawie
oznaczałby wybory.
Co innego Ziobro. Duda, uzasadniając decyzję o wecie, tłumaczył -
podpierając się autorytetem Zofii Romaszewskiej - że nie chce dawać prokuratorowi generalnemu tak wielkiej
władzy; i że ostatnio tak mocną pozycję miał on w PRL. To musiało zaboleć
ambitnego ministra. Nie mówiąc o tym, że i on, podobnie jak Kaczyński,
potraktował weto osobiście - to on wprowadzał Dudę w świat polityki.
Prezydenta 25 lipca skrytykowali zastępcy Ziobry w resorcie, posłowie
SP.
„Prezydent złamał publicznie
złożoną obietnicę” - powiedział Michał Wójcik. „Nie tak się z nim umawiałem
jako jego wyborca” - komentował Patryk Jaki.
W komunikacie partii Ziobry z tego
samego dnia czytamy, że decyzja prezydenta jest „zła dla Polski”.
W przeciwieństwie do PiS Ziobro
nie odpuszcza prezydentowi. Jednego dnia ukazują się dwa wywiady z ministrem
sprawiedliwości.
„To jak ładunek podłożony pod
reformę. Spowoduje to paraliż w Sejmie, a alternatywą jest zgniły kompromis,
czyli zmiany pozorne i w efekcie zahamowanie reformy” - mówi w „Gazecie
Polskiej Codziennie” o pomyśle Dudy, by członków KRS wybierał Sejm większością trzech piątych głosów.
W tygodniku „wSieci” Ziobro idzie dalej: „Albo prezydent przejdzie do
historii jako wielka postać, jako człowiek, który przyczynił się do budowy
silnego, uczciwego państwa, albo polegniemy. Pierwszy polegnie pan prezydent i
co najwyżej będzie mógł się cieszyć rolą młodego komentatora z własną ochroną.
To jest wybór między wielkością a groteską”.
Dlaczego prezydent
„zdradził" dobrą zmianę
Powodów do zawetowania ustaw o SN
i KRS było tak wiele, że dziś ta decyzja wydaje się oczywista; wszyscy, od
polityków PiS po liberalnych komentatorów, okazaliśmy się jednak więźniami
paradygmatu, w którym Duda jest narzędziem Kaczyńskiego. Nie skruszyły tego
paradygmatu kolejne kroki prezydenta - wysłanie do Trybunału ustawy o
zgromadzeniach cyklicznych, budowa niezależnego (i nie- sympatyzującego z PiS)
otoczenia, niedawne weto do ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych ani
sprzeciw wobec opłaty drogowej, który zmusił prezesa PiS do wycofania się z
projektu. Wystarczająco głośnym dzwonkiem alarmowym nie było też ultimatum
Dudy, w którym uzależnił podpis pod ustawą o SN od tego, czy Sejm uchwali poprawki
wprowadzające większość trzech piątych głosów przy wyborze członków KRS.
Duda zawetował ustawy sądowe, bo tylko tak mógł zyskać podmiotowość.
Wprost o tym powiedział, skarżąc się, że nie konsultowano z nim projektu o SN
przed ujawnieniem. Mógł się też poczuć oszukany na finiszu prac, gdy wymóg
trzech piątych został wpisany nie do ustawy o KRS, lecz do ustawy o SN, co
miało go zmusić do podpisania obu ustaw.
Drugim istotnym powodem była niechęć do wzmocnienia Ziobry. Trzecim -
protesty społeczne; dziesiątki tysięcy demonstrantów żądających weta, wśród
nich wielu młodych, z nową energią, dało prezydentowi do myślenia. Być może
jakąś rolę odegrała presja z zagranicy; prawica antyprezydencka podkreślała,
że przed decyzją Duda rozmawiał z Angelą Merkel.
Czwartym była niechlujność, z jaką parlament uchwalił prawo o SN;
ledwie 12 lipca ukazał się projekt ustawy. Wskutek pośpiechu akt prawny był po
prostu niedopracowany.
Prezydent radził się znajomych
prawników, ważną rolę odegrał też Kościół. Krótko po wecie prezydent otrzymał
podziękowanie za nie od przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp.
Stanisława Gądeckiego. „Należy mieć na uwadze to, co powiedział Jan Paweł II na
temat relacji władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, stwierdzając, że
równowaga między tymi trzema władzami, z których każda ma określone kompetencje
i zakres odpowiedzialności - tak że jedna nie dominuje nigdy nad drugą - jest
gwarancją prawidłowego funkcjonowania demokracji” - napisał metropolita
poznański.
Prezydenta do postawienia się PiS mogło zachęcać też otoczenie. Tacy
politycy, jak Łapiński czy wiceszef Kancelarii Paweł Mucha, niewiele mają do
zyskania w PiS, sprzyjać zaś im będzie uniezależnienie się Dudy. Łapiński nie
bez satysfakcji wszedł w zwarcie z wiceministrami Ziobry („jak dostaną tyle
głosów co prezydent, to będą dla niego partnerami”) czy Suskim („może to jego
PiS wystawi na prezydenta”).
Warto odnotować, że prezydentowi udało się zdobyć symbolicznych
sojuszników - poza Romaszewską weto „bubla” pochwalił były premier Jan
Olszewski, także poważany na prawicy historyk prof. Andrzej
Nowak z UJ.
Kaczyński osłabiony, Ziobro się
wzmacnia
Prezes PiS to ewidentny przegrany
tego rozdania. Ucierpiał jego wizerunek nieomylnego stratega. Nie przewidział
ani skali protestów, ani weta; dał się ograć politykowi, którego nigdy nie
traktował zbyt serio. Co więcej, stracił panowanie nad sobą w Sejmie, gdy „w
żadnym trybie” wyszedł za mównicę i wyzwał polityków PO od kanalii i morderców
Lecha Kaczyńskiego. - Poza tym okazał się więźniem innych czasów. Sądził, że
będzie jak w latach 90., gdy w wakacje nikt nie interesował się polityką, i
postanowił przeprowadzić zmiany szybko - twierdzi rozmówca POLITYKI. I
dodaje:
- Ale dziś tak to nie działa,
media społecznościowe wszystko zmieniły. Trzeba było te ustawy przygotowywać
powoli, dać się wygadać opozycji w Sejmie, konsultować do bólu. Nie byłoby
pewnie takich protestów, nie byłoby pewnie i weta.
Osłabienie Kaczyńskiego nie oznacza oczywiście, że ktoś odbierze mu przywództwo
nad partią albo że powstaje zalążek partii prezydenckiej. Sytuację konserwują
wciąż wysokie notowania PiS.
Prezes w TV Trwam i Radiu Maryja z rozmachem kreślił plany na jesień
- reformę sądów, dekoncentrację mediów, zmiany w służbach.
Żeby uniknąć ryzyka podziału w klubie w sprawie weta, głosowania na razie
nie będzie; regulamin Sejmu nie przewiduje żadnego terminu, więc weto może
utknąć w zamrażarce. Żeby postraszyć Ziobrę, Gowina i innych niepewnych, np.
prezydenckiego posła Łukasza Rzepeckiego, PiS wypuścił plotkę o szykowanych
transferach z innych partii.
Mimo tej demonstracji siły trudno
uniknąć wrażenia słabości. Przez chwilę odsłonił się jeden z wariantów
przyszłości, walki o schedę po Kaczyńskim. Pierwszoplanowe role zostały
obsadzone.
- To jest walka o pozycję za parę lat. Ziobro ma sporo zwolenników
także w PiS - zauważa polityk z kierownictwa PiS. Minister mimo weta jest
teraz jeszcze mocniejszy. Jego dymisja - której chce część otoczenia
Kaczyńskiego - byłaby bowiem przyznaniem racji prezydentowi. A Ziobro
uwiarygodnił się w oczach radykalnych wyborców PiS i partyjnego betonu.
Rozum podpowiada, by PiS zawarł porozumienie z Dudą, przynajmniej na
użytek wyborców, bo na prawdziwe nie ma co liczyć. Jak pisał bliski
Kaczyńskiemu poeta Jarosław Marek Rymkiewicz: „To co nas podzieliło - to się
już nie sklei”.
Ale nawet o taką zgodę na niby będzie trudno. Można się zakładać, że
projekty prezydenckie nie zadowolą PiS, a punktów zapalnych będzie więcej.
Wojna Dudy z Ziobrą tak szybko się nie skończy, a przecież tlą się też
konflikty z Witoldem Waszczykowskim o dyplomację i z Antonim Macierewiczem o
wszystko. Kaczyński nie może być już pewien, że prezydent klepnie każdą
ustawę, a opozycja uwierzyła, że mobilizacja na ulicy może zmusić władzę do
ustępstw. Zanosi się na burzliwą jesień.
Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz