Dwa tygodnie po
spektakularnych protestach obywateli w obronie niezależności sądów i
niezawisłości sędziów Sąd Najwyższy wydał rozstrzygnięcie, które wygląda jak
kapitulacja przed PiS.
Ewa Siedlecka
Wkrótce
potem z Naczelnego Sądu Administracyjnego wyszła informacja sugerująca, że
uznaje on dublerów w Trybunale Konstytucyjnym za prawomocnych sędziów. Od
takiej interpretacji odcięło się jednak w piątek Kolegium Sędziów NSA.
Nie warto było bronić sądów? Niezależnie, jak oceniamy te dwa fakty,
prawda jest taka, że bronimy sądów dla siebie, a nie dla sędziów. Bo sądy, obok
wolności zgromadzeń (której możemy dochodzić jedynie przed sądami), to jedyna
tarcza obywateli przed samowolą władzy. I jeśli to władza obsadzać będzie
sędziów – sądy będą pasem transmisyjnym władzy, a nie obywatelską tarczą.
Po drugie: rozstrzygnięcie trzech sędziów SN czy pismo rzeczniczki
prasowej NSA nie są stanowiskiem „sądownictwa”. Sędziowie, jak nauczyciele,
hydraulicy, lekarze czy dziennikarze, są różni. Mają różne poglądy prawne i
różne motywacje. Warunek jest jeden: muszą się one mieścić w granicach prawa. A
te się mieściły.
Ale czy mieszczenie się w
granicach prawa wystarczy? Czy chodzi o
to, by się „zmieścić”, czy o to, by rozstrzygnąć sprawiedliwie i mądrze? O to,
by bronić państwa prawa i konstytucji, czy o to, by jakoś uładzić niewygodną
sytuację? Czy godność urzędu sędziego łączy się nierozerwalnie z
odpowiedzialnością za sprawiedliwość i dobro wspólne, czy jest wyłącznie
literalnym stosowaniem przepisów, bez odczytywania ich ducha?
Przypomnijmy: troje sędziów Sądu Najwyższego - przewodniczący Andrzej
Stępka, sprawozdawca Piotr Mirek i Małgorzata Gierszon - zdecydowało, na
wniosek prokuratora generalnego, zawiesić rozpatrywanie kasacji w sprawie
Mariusza Kamińskiego i innych skazanych funkcjonariuszy CBA, ułaskawionych
potem przez prezydenta Andrzeja Dudę. Natomiast rzeczniczka NSA na pytanie
„Dziennika Gazety Prawnej” odpowiedziała w sposób, z którego wynika, że
orzekający w NSA prof.
Roman Hauser nie został skutecznie wybrany
przez poprzedni Sejm do Trybunału Konstytucyjnego, bo Sejm obecnej kadencji
unieważnił ten wybór.
Od ataku PiS na Trybunał Konstytucyjny traktujemy i komentujemy decyzje
sądów w sprawach wrażliwych dla partii rządzącej jak bitwy. Ugięli się, czy
postawili - władzy? Jednak sędziowie nie
orzekają, z myśląc w tych kategoriach. Stosują prawo. A społeczne oczekiwanie,
by orzec tak czy inaczej, traktują jako taki sam zamach ° na ich niezawisłość
jak sugestie, groźby lub inne naciski pochodzące od władzy.
Czym jest decyzja trojga
sędziów SN o zawieszeniu rozpatrywania
sprawy Kamińskiego? Dezercją? Efektem zastraszenia? Wypełnieniem nieformalnej
umowy pomiędzy sędziami SN a Kancelarią Prezydenta: ty zawetujesz ustawę o SN,
a my nie dopuścimy do osądzenia Kamińskiego? Niezawisłą oceną prawną sytuacji?
A może sędziowie nie mieli innego wyjścia, skoro art. 86 ust. 1 ustawy o trybie działania TK mówi: „Wszczęcie
postępowania przed Trybunałem powoduje zawieszenie postępowań przed organami,
które prowadzą spór kompetencyjny”.
Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem wydaje się oportunizm sędziowski:
jeśli da się, wykorzystując obowiązujące przepisy, sprawę umorzyć, zawiesić
czy w ogóle się jej pozbyć - to tak właśnie się robi. To popularne wśród
sędziów uciekanie od odpowiedzialności. Innym zjawiskiem jest formalizm:
sędziowie uznają się za „usta ustawy”. Stosują przepis literalnie, tak jak
brzmi, nie troszcząc się, czy na skutek takiego rozumienia rozstrzygnięcie nie
naruszy konstytucji. Kiedy zastosuje się przepis literalnie, jest większa
szansa, że instancja odwoławcza rozstrzygnięcia nie zakwestionuje. W ogóle
łatwiej wytłumaczyć się, powołując na brzmienie przepisu niż na swoją -
nawet prokonstytucyjną - interpretację.
Rozstrzygnięcie trójki sędziów SN prawniczo się broni. Ale powoduje sytuację
niekonstytucyjną: o prawie do sądu Kamińskiego i osób przez niego pokrzywdzonych
nie zdecyduje niezawisły sąd, tylko Trybunał Konstytucyjny posłuszny władzy (w
niezależność tego Trybunału nie wierzy nawet prezydent, bo zamiast posłać tam
ustawy „sądowe”, po prostu je zawetował). Swoim rozstrzygnięciem trójka sędziów
SN umożliwiła władzy PiS manipulowanie wymiarem sprawiedliwości. Czyż
sędziowie nie powinni używać prawa tak, by takim sytuacjom zapobiegać?
A w tej sprawie się dało. Po pierwsze, mogli się powołać na
uzasadnienie uchwały siedmiu sędziów SN z maja, którzy - odpowiadając na
pytanie, czy prezydent mógł ułaskawić osobę nieprawomocnie skazaną - uznali,
że nadużył prawa łaski, naruszając konstytucyjną zasadę domniemania niewinności
i prawo do sądu. W uzasadnieniu tej uchwały siedmiu sędziów ustosunkowało się
też do zarzutu, że przyjmując sprawę tej kasacji, Sąd Najwyższy uzurpuje sobie
prezydenckie prawo łaski. Stwierdzili, że SN nie aspiruje do stosowania prawa
łaski, a jedynie dookreśla konstytucyjne granice jego wykonywania przez
prezydenta. Takie stanowisko - że nie ma sporu kompetencyjnego - przesłała też
do Trybunału Konstytucyjnego pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata
Gersdorf. Zatem SN już wcześniej wypowiedział się w sprawie istnienia sporu
kompetencyjnego między nim a prezydentem. Trójka sędziów nie musiała wyważać
otwartych drzwi, wystarczyło zgodzić się z tą argumentacją.
Mogła także posłużyć się literalnym rozumieniem przepisu, by uzasadnić
zgoła inne rozstrzygnięcie: odmowę zawieszenia. Skoro przepis mówi, że gdy
spór kompetencyjny trafia do TK, „powoduje to zawieszenie POSTĘPOWAŃ przed
organami, które prowadzą spór kompetencyjny”, to użycie liczby mnogiej oznacza,
że aby zaistniał spór, muszą się toczyć przynajmniej dwa postępowania przed
przynajmniej dwoma organami. A tu mamy jedno.
Argumentacja równie naciągana i równie sensowna jak ta, którą
przytoczyła trójka sędziów: że skoro „zawiesza się” - to się zawiesza. Bez
oceniania, czy rzeczywiście mamy spór kompetencyjny. Jest jedna słabość: według
konstytucji spory kompetencyjne pomiędzy organami władzy rozstrzyga TK. Można
więc twierdzić, że jako jedyny rozstrzyga nie tylko sam spór, ale też fakt, czy
ten spór istnieje.
Ale sąd nie działa w próżni. Sędziowie wiedzą, że w tym
Trybunale nie będzie bezstronnego rozstrzygnięcia. Więc trzeba szukać takiej
możliwości stosowania prawa, która zapobiegnie niszczeniu państwa.
Tak robił np. Trybunał
Konstytucyjny przed jego przejęciem przez PiS. Gdy PiS, usiłując wymusić
włączenie do orzekania sędziów dublerów, zmianami prawa zmieniał liczebność
tzw. składu pełnego TK, Trybunał, by móc osądzić własną ustawę, orzekał w
składzie pięcioosobowym. Zaakceptowała to Komisja Wenecka, przyznając, że
Trybunał musi mieć możliwość osądzenia sprawy także wtedy, gdy władza usiłuje
mu to uniemożliwić.
Prof. Jerzy Zajadło, filozof prawa, komentując decyzję o
zwieszeniu rozpatrywania kasacji w sprawie Kamińskiego, przypomniał słowa
niemieckiego filozofa prawa Gustawa Radbrucha: „Jeśli ustawy świadomie
zaprzeczają sprawiedliwości, (...) prawnicy powinni zdobyć się na odwagę
odmówienia im charakteru prawa”.
I kolejne wielkie rozczarowanie
zeszłego tygodnia. „Naczelny Sąd Administracyjny
akceptuje nowy skład TK” - napisała Małgorzata Kryszkiewicz w „Dzienniku
Gazecie Prawnej”. Tezę tę uzasadniła treścią wyjaśnienia, jakie dostała od
rzeczniczki prasowej NSA, sędzi Małgorzaty Jaśkowskiej. NSA zarzucił autorce
DGP nadinterpretację. Rzeczywiście: pismo rzecznika prasowego nie może być
potraktowane jako oficjalne stanowisko sądu w sprawie sporu konstytucyjnego,
który trwa w Polsce od półtora roku: o dublerów sędziów TK. Na temat ważności
wyboru dublerów NSA mógłby się wiążąco wypowiedzieć, gdyby zawisła przed nim
jakaś sprawa - np. decyzji administracyjnej powołującej się na rozstrzygnięcie
Trybunału wydane z udziałem sędziego dublera.
Jednak odpowiedź rzeczniczki NSA nie jest też takim sobie, niewiążącym
pismem.
Dziennikarka „DGP” zapytała, czy wybrany w październiku 2015 r. do
Trybunału Konstytucyjnego prof. Roman Hauser zrzekł się urzędu
sędziego TK, skoro orzeka jako sędzia NSA? Bo nie można pełnić obu tych
urzędów. I dostała odpowiedź: „prof. Roman Hauser nie zrzekł się stanowiska
sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Natomiast Sejm RP uchwałą z dnia 25
listopada 2015 r. stwierdził, że uchwała Sejmu RP z dnia 8 października 2015
r. w sprawie wyboru sędziego Trybunału Konstytucyjnego (dot. Romana Hausera)
jest pozbawiona mocy prawnej. Wobec powyższego nie zachodzi wskazywany przez
Panią przypadek sprawowania przez prof. Romana Hausera jednocześnie funkcji
sędziego Naczelnego Sądu Administracyjnego i sędziego Trybunału Konstytucyjnego”.
Czyli, jakkolwiek to czytać, prof. Hauser uznał, że nie został sędzią TK.
To, że prof. Hauser orzeka w NSA mimo wyboru do TK, oznacza akceptację
przez prezesa NSA jego interpretacji. Bo przecież
gdyby prezes Marek Zirk-Sadowski uznał inaczej, nie dopuściłby do orzekania w
NSA prof. Hausera, bo groziłoby to kwestionowaniem prawomocności wyroków
wydawanych przez - formalnie - sędziego TK.
Ta dziwna sytuacja ma wyjaśnienie: ludzką słabość. Zarówno sędziego Hausera,
jak i prezesa NSA. Prof. Roman Hauser orzeka w NSA od 1991 r., w sumie przez
trzy kadencje sprawował urząd prezesa NSA. W 2015 r. kończyła mu się kadencja
prezesa rozpoczęta w 2010 r., więc postanowił kandydować do Trybunału. Z
chwilą wyboru do TK powinien był zrezygnować ze stanowiska sędziego NSA. Ale
PiS, który wygrał wybory, zakwestionował jego wybór. Więc się nie zrzekł.
Można to zrozumieć, bo w ogniu sporu PiS z TK byłoby to odczytane jako dezercja.
Ale nie zrzekł się też sędziowania w NSA, czym postawił
kierownictwo tego sądu w trudnej sytuacji. Kierownictwo poszło w końcu byłemu
prezesowi NSA i cenionemu sędziemu na rękę. Ludzki gest. Tyle że ma skutki
prawne nie tylko dla prof. Hausera, ale też dla osób, których sprawy w NSA
sądzi. No i dla fundamentalnego sporu politycznego. W piątek Kolegium Sędziów
NSA wydało komunikat zapewniający, że uznaje za wiążący wyrok Trybunału
Konstytucyjnego z grudnia 2015 r., - w którym orzekł, że trzech sędziów
- w tym prof. Hauser - zostało skutecznie wybranych
do Trybunału „i nie uważa się za uprawniony do jego oceny”.
Ale co mają z tymi wywodami począć ludzie, którzy robią „łańcuchy
świateł” pod sądami, przychodzą pod Pałac Prezydencki i Sejm w obronie
niezależności sądów?
Nie ma co się jednak obrażać na
sądy i sędziów. Jedni sądzą z poczuciem
odpowiedzialności za praworządność i sprawiedliwość, znaczenia własnej misji,
wystawiając się na wszczynane przez ministra sprawiedliwości postępowania dyscyplinarne
czy przeniesienie do innego wydziału. A Sąd Najwyższy, po wydaniu uchwały w
sprawie „braku skutków procesowych” ułaskawienia Kamińskiego, został ukarany
pisowską ustawą wyrzucającą z SN wszystkich sędziów. Ale niektórzy sędziowie
uważają, że nie są od „zbawiania świata”, więc stosują oportunizm i są
bezrefleksyjnymi „ustami ustaw”.
Po fali obywatelskich protestów w obronie sądownictwa rzecznik praw
obywatelskich Adam Bodnar
powiedział, że sędzio - wie dostali od
społeczeństwa wielki kredyt zaufania. Tak jest. I nie chodzi o to, że mają
orzekać „pod dyktando ulicy”. „Ulica”, czyli obywatele, liczy na to, że będą
stali na straży konstytucji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz