wtorek, 15 sierpnia 2017

Jesteście kanaliami



Gdy Jarosław Kaczyński schodzi z mównicy, pierwsza do oklasków podrywa się Beata Szydło. Po niej Piotr Gliński i reszta posłów. Prezes nie ma sobie nic do zarzucenia. To inni go zdradzili: Andrzej Duda, Krzysztof Szczerski, Paweł Kukiz

Michał Krzymowski

Wtorek rano. W Sejmie trwa posiedzenie klu­bu PiS. - Opozycja szykuje powtórkę gru­dniowego ciamajda­nu - ostrzega poseł Marek Suski - ale tym razem jesteśmy zdani tylko na siebie, na Kukiza już nie ma co liczyć. Przecież on na poprzednim posiedzeniu Sejmu pró­bował z Platformą zerwać kworum. Ma­ska opadła.
   W PiS pełna mobilizacja, w Sejmie - stan wyjątkowy. Jeszcze przed rozpo­częciem obrad biuro klubu obdzwania wszystkich posłów, żeby upewnić się, czy wystarczy głosów do przeprowadzenia czystki w Sądzie Najwyższym. W sali sej­mowej mównicy pilnują uzbrojeni funk­cjonariusze Straży Marszałkowskiej. Wokół budynku ustawiono barierki, ściągnięto policję i zaryglowano wejście do Sali Kolumnowej - na wypadek, gdy­by opozycja znów zablokowała mówni­cę w sali plenarnej i trzeba by przenieść obrady. Na tyłach budynku już czeka policyjna armatka wodna i furgonetka z napisem: „Technika konferencyjna, na­głośnienia, głosowania”.
   Wieczór. Kilka godzin po konferencji prasowej, na której prezydent Andrzej Duda postawił PiS warunek: jeśli par­lament nie przyjmie jego poprawki, to ustawa o Sądzie Najwyższym zostanie za­wetowana. W marszałkowskim gabinecie trwa spotkanie kierownictwa PiS z prezy­denckim ministrem Krzysztofem Szczerskim. Atmosfera jak na przesłuchaniu. Szczerski siedzi naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego i jego podwładnych: Beaty Szydło, Joachima Brudzińskiego, Ryszar­da Terleckiego i Marka Suskiego. Pada­ją oskarżenia o nielojalność, powtarzają się pytania dlaczego on - człowiek partii wyznaczony do kontaktów z głową pań­stwa - nie ostrzegł o planach prezydenta. Gdy Szczerski po raz kolejny zapewnia, że o niczym nie wiedział, prezes zarzuca mu kłamstwo i zaczyna kpić.
   Po spotkaniu Suskiego z rzeczniczką partii Beatą Mazurek idą w kuluary i przekazują posłom: prezydent zdradził.
POWRÓT MASTALERKA
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Mówienie, że Szczerski o niczym nie wiedział, obraża naszą inteligencję. Przecież on jest nieformalnym wiceprezydentem. Duda za wszelką cenę chce pokazać, jaki jest samodzielny, ale my wiemy, kto go tam podpuszcza. To Mastalerek.
   Marcin Mastalerek w poprzedniej ka­dencji był rzecznikiem PiS. Odpowiadał za zwycięską kampanię Andrzeja Dudy. W jej trakcie popadł w konflikt z Jarosławem Kaczyńskim i w efekcie wycięto go z list PiS. Od półtora roku pracuje jako dyrektor w państwowym PKN Orlen. Według ludzi z Nowogrodzkiej to on namówił prezyden­ta do ogłoszenia referendum ustrojowego. Mastalerek ma też stać za wetem w spra­wie Regionalnych Izb Obrachunkowych i buntem młodego posła Prawa i Spra­wiedliwości Łukasza Rzepeckiego, który najpierw sprzeciwił się podwyżce cen pa­liwa, a później nie przyszedł na głosowanie w sprawie Sądu Najwyższego.
   Współpracownik głowy państwa: - An­drzej wszedł na ścieżkę, z której już nie da się zejść. Konflikt między nim a partią narasta z każdym dniem. Już samo „pa­liwo plus” było dla Jarosława dotkliwą porażką. Przecież on kazał wycofać ten projekt nie z dobrego serca, ale dlatego, że wiedział, iż Duda go zawetuje i jego kosztem zostanie bohaterem. W akcji z Sądem Najwyższym nasza kalkulacja jest prosta. Pokazać, że Andrzej nie jest Adrianem, i zrobić gest wobec elektora­tu Pawła Kukiza, który przyniósł prezydentowi poprawkę o wyborze sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa większoś­cią 3/5 głosów w Sejmie.
   Doradca Dudy: - Idealny scenariusz? Andrzej się usamodzielnia, a PiS nie­znacznie wygrywa następne wybory parlamentarne i musi zrobić koalicję z Kukizem. Prezydent wskazuje premie­ra i przez rok prowadzi polityczną grę z koalicją. Raz wzmacnia PiS, raz Kuki­za. Taki układ zwiększyłby jego szanse na reelekcję. Na to gramy.
   Na razie Duda wymusił na Jarosławie Kaczyńskim podwyższenie progu więk­szości przy wyborze sędziów do KRS do 3/5. Dla PiS to duży kłopot. Żeby tyle gło­sów w Sejmie uzyskać, partia będzie mu­siała porozumieć się nie tylko z klubem Kukiz’15, ale też z dwoma kołami i posła­mi niezrzeszonymi.
    - Dla nas to szansa. Żeby wzmoc­nić swoją pozycję, chcemy negocjować wspólnie. Czego zażądamy? Co naj­mniej jednego członka KRS i powrotu do prac nad zakazem aborcji eugenicznej - twierdzi jeden z niezrzeszonych.
   Wszelkie zmiany w ustawie o ochro­nie życia to dla PiS grząski grunt. Gdy pół roku temu partia Kaczyńskiego przymierzała się do zmian w ustawie antyaborcyjnej, przez polskie miasta przetoczyły się masowe protesty.

BO NIE BYŁ NA WAWELU
Wtorek, kwadrans przed północą. Po wielogodzinnej awanturze w sali sej­mowej względny spokój. Poseł PO Bo­rys Budka zgłasza poprawki do ustawy o SN, przy okazji po raz kolejny przywo­łuje nazwisko Lecha Kaczyńskiego. Nie­spodziewanie w kierunku mównicy rusza prezes PiS, po raz pierwszy w trakcie tego posiedzenia. W sali podnosi się wrzawa.
- Panie marszałku, ja bez żadnego trybu - mówi. - Wiem, że boicie się prawdy. Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci bra­ta. Niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami!
   Pierwsza do oklasków podrywa się Be­ata Szydło, po niej wicepremier Piotr Gliński i posłowie PiS. Schodząc z try­buny, Kaczyński wykrzykuje jeszcze do Kamili Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej: -Won!
Poseł PiS: - Byłem zaskoczony tym wybuchem. Jeszcze dwie godziny wcześ­niej Jarosław zachowywał się zupełnie spokojnie. Był zły na Dudę, kpił z niego, ale na chłodno, bez emocji.
   - Dlaczego Kaczyński tak wybuchł? - pytam człowieka z Nowogrodzkiej.
   - Widzę trzy powody. Po pierw­sze, przywoływanie Lecha przez opo­zycję działa na niego jak płachta na byka. Cały dzień był tym prowokowany i w końcu wybuchł. Po drugie, swoje zro­bił prezydent. Jarosław miał wszystko poukładane, a teraz ugrzęźnie w nego­cjacjach z politycznym planktonem.
   - A trzeci powód?
   - Prezes od siedmiu lat, miesiąc w miesiąc, każdego osiemnastego jeździ na Wawel. To ważny rytuał w jego życiu, wszystkie plany są temu podporządko­wane. On tak układa sobie urlopy, kam­panie wyborcze, żeby tego osiemnastego pojawić się przy grobie brata. A teraz po raz pierwszy nie pojechał. Siedział w Sej­mie i słuchał, jak gówniarze szargają pa­mięć Lecha. To na pewno w nim siedziało.

ATAK PAPIEROWYMI KULAMI
Pytam ludzi z PiS o te wybuchy furii prezesa. Czy podczas zamkniętych na­rad zdarza mu się tracić panowanie nad sobą? A jeśli tak, to co wyprowadza go z równowagi?
   Członek władz PiS: - W takim stanie nie widziałem go nigdy. Oczywiście zda­rza mu się krzyknąć na któregoś z po­słów, upokorzyć kogoś. Czasem powie „oszukał mnie pan” albo zażąda „proszę natychmiast przyjechać, chcę z panem rozmawiać”, ale coś takiego, co stało się w Sejmie, widziałem po raz pierwszy.
   Poseł: - Do spraw partyjnych prezes podchodzi bez emocji. Między swoimi jest spokojny, czuje się bezpiecznie. Ma należny szacunek, cieszy się autoryte­tem, Leszek jest otoczony czcią. Czym tu się denerwować?
   Dla prezesa centrala partyjna na No­wogrodzkiej jest jak zbroja chroniąca przed światem - gdy musi z niej wyjść, czuje się zagrożony. Jarosław Kaczyń­ski wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nie ma skóry słonia. W rzeczywi­stości jest wiotki i rozedrgany. Łatwo go dotknąć, urazić, sprowokować. Dlate­go szef PiS od lat porusza się wszędzie w asyście ochrony - nie je na mieście, nie robi zakupów, nie jeździ na wakacje, nie chodzi do teatru ani kina. Boi się lu­dzi i ich reakcji.
   Były współpracownik: - Lech Kaczyń­ski kiedyś mi to wyjaśniał. Brat, tłuma­czył, ma bardzo czuły słuch. Poszedł raz do restauracji i usłyszał, jak ludzie szep­czą na jego temat przy sąsiednim stoliku. Bardzo się tym zdenerwował i zwró­cił im uwagę. Od tej pory nie chodzi do knajp.
   W oczach Kaczyńskiego każda, nawet najbardziej niewinna, sytuacja urasta do miana ataku, który należy odnoto­wać. Przeddzień wyborów parlamentar­nych w 1998 roku, Jarosław wybiera się z wycieczką do Krakowa. „Ot, tak, żeby sobie pochodzić, odwiedzić jakieś cieka­we miejsca, w tym i restauracje - napisze potem we wspomnieniach. - Byłem tam umówiony ze znajomymi. Po drodze na spotkanie spotkała mnie przygoda. Gru­pa młodzieży, wyglądali na licealistów z dobrego liceum, obrzuciła mnie papie­rowymi kulami. Nie wiem, czy jako pra­wicowca, czy jako zdrajcę AWS, czy po prostu jako znaną postać na naszej sce­nie. Zwróciłem im ostro uwagę i wycofali się. Później był bardzo miły dzień”.
   Poseł PiS: - Wszyscy wiedzą, który gu­zik należy dziś wcisnąć, żeby wyprowa­dzić go z równowagi. Nic nie działa na niego tak jak Smoleńsk i kalanie pamię­ci prezydenta. W tej kwestii Jarosław jest bardzo pamiętliwy i nie wybacza. Zaraz po zjednoczeniu prawicy w 2015 roku rozmawiałem z nim na temat Ja­rosława Gowina. „Jeśli ten człowiek my­śli, że puściłem w niepamięć to, co mówił o moim bracie, to się grubo myli”, powie­dział ze śmiertelną powagą.

DRŻENIE RAMION
Od kilku lat jednym z miejsc, w któ­rym Kaczyński konfrontuj e się z nieprzyjaznymi reakcjami, jest sala sejmowa. Tu nie ma obstawy i trzeba stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem. Współpracow­nicy wiedzą, jak newralgiczne to miejsce, gdy tylko któryś z posłów opozycji pró­buje podejść do jego ławy, natychmiast interweniują. Schemat jest zawsze ten sam. Minister spraw wewnętrznych Ma­riusz Błaszczak i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki podrywają się z miejsc i z obu stron blokują dostęp do siedzące­go prezesa. Z góry zbiega też poseł Wal­demar Andzel - były pracownik pomocy społecznej i wieloletni działacz Porozu­mienia Centrum. Andzel jest drobnej postury, ale należy do najbardziej gorli­wych admiratorów prezesa.
   Wtorek. Dochodzi północ. Kaczyński jest już z powrotem w swojej ławie. Wi­dać, że jeszcze nie ochłonął - w amo­ku wygraża pięścią w kierunku opozycji. W sali harmider, opozycja buczy. Z tłu­mu Kaczyński wyławia jednak pojedyn­czą osobę: posła Nowoczesnej Witolda Zembaczyńskiego, który pokazuje w jego stronę dwa skierowane w dół kciuki.
Przywołuje go gestem. Zembaczyński jest zaskoczony, ale podchodzi. Terlecki i Blaszczak wstają z miejsc, z góry leci już Andzel, ale Kaczyński powstrzymuje ich ruchem ręki. - Prezesie, co pan nawyrabiał? - nachyla się nad nim Zemba­czyński. - Wszyscy będą siedzieć. Będą siedzieć. - Kto? Ja też? Czy jestem winny pana nieszczęścia? - Pan kiedyś powie­dział, że skończę w więzieniu, ale to oni będą siedzieć. Wszyscy będą siedzieć.
   Zembaczyński, którego pytam o ten incydent, opowiada: - Drgał mu poli­czek, trzęsły się ramiona, nienatural­na mimika, przeszklone oczy. Długo nie mogłem zasnąć tej nocy, zastanawiałem się, dlaczego Kaczyński przywołał aku­rat mnie i którą moją wypowiedź miał na myśli. Wreszcie przypomniałem sobie, że pewnie chodziło mu o moje wystąpie­nie z początku 2016 roku, z debaty nad ustawą inwigilacyjną. To, co tego dnia zobaczyłem, zszokowało mnie. W życiu nie widziałem człowieka w takim stanie psychofizycznym.

BODZIEMY WYDALAĆ Z SZEREGÓW
W ustawach przyjętych przez sejm znalazła się prezydencka poprawka o wspomnianych „trzech piątych". Tyle że Andrzej Duda domagał się także uchwale­nia zapisu, dzięki któremu to on, a nie mi­nister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro miałby decydować, którzy sędziowie SN nie zostaną wyrzuceni. Choć propozycja została przez Pis pozornie zaakceptowana, to rzeczywistości prezydent został oszukany. Według uchwalonej ustawy faktycznego wyboru sędziów będzie dokonywał minister. Głowa państwa ma tę decyzje jedynie akceptować.
   Polityk  Pis: -  W sensie technicznym zapis przygotował Ziobro, ale zrobił to na polecenie Jarosława. Duda został ograny jak dziecko. Formalnie spełniono jego postulat, ale w praktyce uczyniono z niego notariusza Zbyszka.
   Człowiek z pałacu: - Czy prezydent czuje się wykiwany? Przekazał swoją sugestię i uznał że to wystarczy Zabrakło osoby która by w jego imieniu dopilnowała, żeby wszystko było, jak należy. Andrzej podpisze ustawę o SN, ale takie zachowanie ze strony PiS jest krótkowzroczne, bo obniża nasze zaufani. A przecież prędzej czy później partia będzie mieć do prezydenta interes.
   Z próby sił między prezesem  Prawa i Sprawiedliwości a głową państwa na razie zwycięsko wyszedł ten pierwszy. Pytanie jednak, czy koszty siłowego przepchnięcia ,czystki w SN - wybuch furii w sejmie, masowe protesty na ulicach, zjednoczenie opozycji - nie były za wysokie. A Przecież cała awantura wpływa też destrukcyjnie na morale partyjnego aparatu: na oczach działaczy zadrażniono relacje z prezydentem, no i lider po raz kolejny dał się ponieść emocjom, znów celnie trafiono w jego słaby punkt.
   Jakie wnioski wyciągnie z tego Kaczyński? Doradca: - Nie cofamy się, wręcz przeciwnie. Dokonamy kilku transferów. Wzmacniając większość rządową w Sejmie, żeby zaprowadzić porządek we własnych szeregach. Na Rzepeckiego nie zapadł jeszcze wyrok, ale prezes liczy się z tym że trzeba będzie w najbliższych miesiącach pokazowo usunąć kilka osób [podczas głosowania w sprawie SN wstrzymał się też poseł Antoni Duda stryj prezydenta - przyp. red.]. A co do incydentu w Sejmie - nauka jest jedna: musimy prezesa lepiej chronić przed prowokacjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz