Gdy Jarosław
Kaczyński schodzi z mównicy, pierwsza do oklasków podrywa się Beata Szydło. Po
niej Piotr Gliński i reszta posłów. Prezes nie ma sobie nic do zarzucenia. To
inni go zdradzili: Andrzej Duda, Krzysztof Szczerski, Paweł Kukiz
Michał Krzymowski
Wtorek rano. W Sejmie trwa posiedzenie klubu
PiS. - Opozycja szykuje powtórkę grudniowego ciamajdanu - ostrzega poseł
Marek Suski - ale tym razem jesteśmy zdani tylko na siebie, na Kukiza już nie
ma co liczyć. Przecież on na poprzednim posiedzeniu Sejmu próbował z Platformą
zerwać kworum. Maska opadła.
W PiS pełna
mobilizacja, w Sejmie - stan wyjątkowy. Jeszcze przed rozpoczęciem obrad biuro
klubu obdzwania wszystkich posłów, żeby upewnić się, czy wystarczy głosów do
przeprowadzenia czystki w Sądzie Najwyższym. W sali sejmowej mównicy pilnują
uzbrojeni funkcjonariusze Straży Marszałkowskiej. Wokół budynku ustawiono
barierki, ściągnięto policję i zaryglowano wejście do Sali Kolumnowej - na
wypadek, gdyby opozycja znów zablokowała mównicę w sali plenarnej i trzeba by
przenieść obrady. Na tyłach budynku już czeka policyjna armatka wodna i
furgonetka z napisem: „Technika konferencyjna, nagłośnienia, głosowania”.
Wieczór. Kilka
godzin po konferencji prasowej, na której prezydent Andrzej Duda postawił PiS
warunek: jeśli parlament nie przyjmie jego poprawki, to ustawa o Sądzie
Najwyższym zostanie zawetowana. W marszałkowskim gabinecie trwa spotkanie
kierownictwa PiS z prezydenckim ministrem Krzysztofem Szczerskim. Atmosfera jak
na przesłuchaniu. Szczerski siedzi naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego i jego
podwładnych: Beaty Szydło, Joachima Brudzińskiego, Ryszarda Terleckiego i
Marka Suskiego. Padają oskarżenia o nielojalność, powtarzają się pytania
dlaczego on - człowiek partii wyznaczony do kontaktów z głową państwa - nie
ostrzegł o planach prezydenta. Gdy Szczerski po raz kolejny zapewnia, że o niczym nie wiedział, prezes zarzuca mu kłamstwo i zaczyna
kpić.
Po spotkaniu
Suskiego z rzeczniczką partii Beatą Mazurek idą w kuluary i przekazują posłom:
prezydent zdradził.
POWRÓT MASTALERKA
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Mówienie, że Szczerski o niczym nie wiedział, obraża naszą
inteligencję. Przecież on jest nieformalnym wiceprezydentem. Duda za wszelką
cenę chce pokazać, jaki jest samodzielny, ale my wiemy, kto go tam podpuszcza.
To Mastalerek.
Marcin Mastalerek w
poprzedniej kadencji był rzecznikiem PiS. Odpowiadał za zwycięską kampanię
Andrzeja Dudy. W jej trakcie popadł w konflikt z Jarosławem Kaczyńskim i w
efekcie wycięto go z list PiS. Od półtora roku pracuje jako dyrektor w
państwowym PKN Orlen. Według ludzi z Nowogrodzkiej to on namówił prezydenta do
ogłoszenia referendum ustrojowego. Mastalerek ma też stać za wetem w sprawie
Regionalnych Izb Obrachunkowych i buntem młodego posła Prawa i Sprawiedliwości
Łukasza Rzepeckiego, który najpierw sprzeciwił się podwyżce cen paliwa, a
później nie przyszedł na głosowanie w sprawie Sądu Najwyższego.
Współpracownik
głowy państwa: - Andrzej wszedł na ścieżkę, z której już nie da się zejść.
Konflikt między nim a partią narasta z każdym dniem. Już samo „paliwo plus”
było dla Jarosława dotkliwą porażką. Przecież on kazał wycofać ten projekt nie
z dobrego serca, ale dlatego, że wiedział, iż Duda go zawetuje i jego kosztem
zostanie bohaterem. W akcji z Sądem Najwyższym nasza kalkulacja jest prosta.
Pokazać, że Andrzej nie jest Adrianem, i zrobić gest wobec elektoratu Pawła
Kukiza, który przyniósł prezydentowi poprawkę o wyborze sędziów do Krajowej
Rady Sądownictwa większością 3/5 głosów w Sejmie.
Doradca Dudy: -
Idealny scenariusz? Andrzej się usamodzielnia, a PiS nieznacznie wygrywa
następne wybory parlamentarne i musi zrobić koalicję z Kukizem. Prezydent
wskazuje premiera i przez rok prowadzi polityczną grę z koalicją. Raz wzmacnia
PiS, raz Kukiza. Taki układ zwiększyłby jego szanse na reelekcję. Na to gramy.
Na razie Duda
wymusił na Jarosławie Kaczyńskim podwyższenie progu większości przy wyborze
sędziów do KRS do 3/5. Dla PiS to duży kłopot. Żeby tyle głosów w Sejmie
uzyskać, partia będzie musiała porozumieć się nie tylko z klubem Kukiz’15, ale
też z dwoma kołami i posłami niezrzeszonymi.
- Dla nas to
szansa. Żeby wzmocnić swoją pozycję, chcemy negocjować wspólnie. Czego
zażądamy? Co najmniej jednego członka KRS i powrotu do prac nad zakazem
aborcji eugenicznej - twierdzi jeden z niezrzeszonych.
Wszelkie zmiany w
ustawie o ochronie życia to dla PiS grząski grunt. Gdy pół roku temu partia
Kaczyńskiego przymierzała się do zmian w ustawie antyaborcyjnej, przez polskie
miasta przetoczyły się masowe protesty.
BO NIE BYŁ NA WAWELU
Wtorek, kwadrans przed północą. Po wielogodzinnej
awanturze w sali sejmowej względny spokój. Poseł PO Borys Budka zgłasza
poprawki do ustawy o SN, przy okazji po raz kolejny przywołuje nazwisko Lecha
Kaczyńskiego. Niespodziewanie w kierunku mównicy rusza prezes PiS, po raz
pierwszy w trakcie tego posiedzenia. W sali podnosi się wrzawa.
- Panie marszałku, ja bez żadnego trybu - mówi. - Wiem, że
boicie się prawdy. Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego
świętej pamięci brata. Niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście
kanaliami!
Pierwsza do
oklasków podrywa się Beata Szydło, po niej wicepremier Piotr Gliński i
posłowie PiS. Schodząc z trybuny, Kaczyński wykrzykuje jeszcze do Kamili
Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej: -Won!
Poseł PiS: - Byłem zaskoczony tym wybuchem. Jeszcze dwie
godziny wcześniej Jarosław zachowywał się zupełnie spokojnie. Był zły na Dudę,
kpił z niego, ale na chłodno, bez emocji.
- Dlaczego
Kaczyński tak wybuchł? - pytam człowieka z Nowogrodzkiej.
- Widzę trzy
powody. Po pierwsze, przywoływanie Lecha przez opozycję działa na niego jak
płachta na byka. Cały dzień był tym prowokowany i w końcu wybuchł. Po drugie,
swoje zrobił prezydent. Jarosław miał wszystko poukładane, a teraz ugrzęźnie w
negocjacjach z politycznym planktonem.
- A trzeci powód?
- Prezes od siedmiu
lat, miesiąc w miesiąc, każdego osiemnastego jeździ na Wawel. To ważny rytuał w
jego życiu, wszystkie plany są temu podporządkowane. On tak układa sobie
urlopy, kampanie wyborcze, żeby tego osiemnastego pojawić się przy grobie
brata. A teraz po raz pierwszy nie pojechał. Siedział w Sejmie i słuchał, jak
gówniarze szargają pamięć Lecha. To na pewno w nim siedziało.
ATAK PAPIEROWYMI
KULAMI
Pytam ludzi z PiS o te wybuchy furii prezesa. Czy
podczas zamkniętych narad zdarza mu się tracić panowanie nad sobą? A jeśli
tak, to co wyprowadza go z równowagi?
Członek władz PiS:
- W takim stanie nie widziałem go nigdy. Oczywiście zdarza mu się krzyknąć na
któregoś z posłów, upokorzyć kogoś. Czasem powie „oszukał mnie pan” albo
zażąda „proszę natychmiast przyjechać, chcę z panem rozmawiać”, ale coś
takiego, co stało się w Sejmie, widziałem po raz pierwszy.
Poseł: - Do spraw
partyjnych prezes podchodzi bez emocji. Między swoimi jest spokojny, czuje się
bezpiecznie. Ma należny szacunek, cieszy się autorytetem, Leszek jest otoczony
czcią. Czym tu się denerwować?
Dla prezesa
centrala partyjna na Nowogrodzkiej jest jak zbroja chroniąca przed światem -
gdy musi z niej wyjść, czuje się zagrożony. Jarosław Kaczyński wbrew temu, co
się powszechnie sądzi, nie ma skóry słonia. W rzeczywistości jest wiotki i
rozedrgany. Łatwo go dotknąć, urazić, sprowokować. Dlatego szef PiS od lat
porusza się wszędzie w asyście ochrony - nie je na mieście, nie robi zakupów,
nie jeździ na wakacje, nie chodzi do teatru ani kina. Boi się ludzi i ich
reakcji.
Były
współpracownik: - Lech Kaczyński kiedyś mi to wyjaśniał. Brat, tłumaczył, ma
bardzo czuły słuch. Poszedł raz do restauracji i usłyszał, jak ludzie szepczą
na jego temat przy sąsiednim stoliku. Bardzo się tym zdenerwował i zwrócił im
uwagę. Od tej pory nie chodzi do knajp.
W oczach
Kaczyńskiego każda, nawet najbardziej niewinna, sytuacja urasta do miana ataku,
który należy odnotować. Przeddzień wyborów parlamentarnych w 1998 roku,
Jarosław wybiera się z wycieczką do Krakowa. „Ot, tak, żeby sobie pochodzić,
odwiedzić jakieś ciekawe miejsca, w tym i restauracje - napisze potem we
wspomnieniach. - Byłem tam umówiony ze znajomymi. Po drodze na spotkanie
spotkała mnie przygoda. Grupa młodzieży, wyglądali na licealistów z dobrego
liceum, obrzuciła mnie papierowymi kulami. Nie wiem, czy jako prawicowca, czy
jako zdrajcę AWS, czy po prostu jako znaną postać na naszej scenie. Zwróciłem
im ostro uwagę i wycofali się. Później był bardzo miły dzień”.
Poseł PiS: -
Wszyscy wiedzą, który guzik należy dziś wcisnąć, żeby wyprowadzić go z
równowagi. Nic nie działa na niego tak jak Smoleńsk i kalanie pamięci
prezydenta. W tej kwestii Jarosław jest bardzo pamiętliwy i nie wybacza. Zaraz
po zjednoczeniu prawicy w 2015 roku rozmawiałem z nim na temat Jarosława
Gowina. „Jeśli ten człowiek myśli, że puściłem w niepamięć to, co mówił o moim
bracie, to się grubo myli”, powiedział ze śmiertelną powagą.
DRŻENIE RAMION
Od kilku lat jednym z miejsc, w którym Kaczyński
konfrontuj e się z nieprzyjaznymi reakcjami, jest sala sejmowa. Tu nie ma
obstawy i trzeba stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem. Współpracownicy
wiedzą, jak newralgiczne to miejsce, gdy tylko któryś z posłów opozycji próbuje podejść do jego
ławy, natychmiast interweniują. Schemat jest zawsze ten sam. Minister spraw
wewnętrznych Mariusz Błaszczak i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki
podrywają się z miejsc i z obu stron blokują dostęp do siedzącego prezesa. Z
góry zbiega też poseł Waldemar Andzel - były pracownik pomocy społecznej i
wieloletni działacz Porozumienia Centrum. Andzel jest drobnej postury, ale
należy do najbardziej gorliwych admiratorów prezesa.
Wtorek. Dochodzi
północ. Kaczyński jest już z powrotem w swojej ławie. Widać, że jeszcze nie
ochłonął - w amoku wygraża pięścią w kierunku opozycji. W sali harmider,
opozycja buczy. Z tłumu Kaczyński wyławia jednak pojedynczą osobę: posła
Nowoczesnej Witolda Zembaczyńskiego, który pokazuje w jego stronę dwa
skierowane w dół kciuki.
Przywołuje go gestem. Zembaczyński jest zaskoczony, ale
podchodzi. Terlecki i Blaszczak wstają z miejsc, z góry leci już Andzel, ale
Kaczyński powstrzymuje ich ruchem ręki. - Prezesie, co pan nawyrabiał? -
nachyla się nad nim Zembaczyński. - Wszyscy będą siedzieć. Będą siedzieć. -
Kto? Ja też? Czy jestem winny pana nieszczęścia? - Pan kiedyś powiedział, że
skończę w więzieniu, ale to oni będą siedzieć. Wszyscy będą siedzieć.
Zembaczyński,
którego pytam o ten incydent, opowiada: - Drgał mu policzek, trzęsły się
ramiona, nienaturalna mimika, przeszklone oczy. Długo nie mogłem zasnąć tej
nocy, zastanawiałem się, dlaczego Kaczyński przywołał akurat mnie i którą
moją wypowiedź miał na myśli. Wreszcie przypomniałem sobie, że pewnie chodziło
mu o moje wystąpienie z początku 2016 roku, z debaty nad ustawą inwigilacyjną.
To, co tego dnia zobaczyłem, zszokowało mnie. W życiu nie widziałem człowieka w
takim stanie psychofizycznym.
BODZIEMY WYDALAĆ Z
SZEREGÓW
W ustawach przyjętych przez sejm znalazła się
prezydencka poprawka o wspomnianych „trzech piątych". Tyle że Andrzej Duda
domagał się także uchwalenia zapisu, dzięki któremu to on, a nie minister
sprawiedliwości Zbigniew Ziobro miałby decydować, którzy sędziowie SN nie zostaną wyrzuceni. Choć propozycja została przez Pis
pozornie zaakceptowana, to rzeczywistości prezydent został oszukany. Według
uchwalonej ustawy faktycznego wyboru sędziów będzie dokonywał minister. Głowa
państwa ma tę decyzje jedynie akceptować.
Polityk Pis: -
W sensie technicznym zapis przygotował Ziobro, ale zrobił to na
polecenie Jarosława. Duda został ograny jak dziecko. Formalnie spełniono jego
postulat, ale w praktyce uczyniono z niego notariusza Zbyszka.
Człowiek z pałacu:
- Czy prezydent czuje się wykiwany? Przekazał swoją sugestię i uznał że to
wystarczy Zabrakło osoby która by w jego imieniu dopilnowała, żeby wszystko
było, jak należy. Andrzej podpisze ustawę o SN, ale takie zachowanie ze strony
PiS jest krótkowzroczne, bo obniża nasze zaufani. A przecież prędzej czy
później partia będzie mieć do prezydenta interes.
Z próby sił między
prezesem Prawa i Sprawiedliwości a głową
państwa na razie zwycięsko wyszedł ten pierwszy. Pytanie jednak, czy koszty siłowego
przepchnięcia ,czystki w SN - wybuch furii w sejmie, masowe protesty na
ulicach, zjednoczenie opozycji - nie były za wysokie. A Przecież cała awantura
wpływa też destrukcyjnie na morale partyjnego aparatu: na oczach działaczy
zadrażniono relacje z prezydentem, no i lider po raz kolejny dał się ponieść
emocjom, znów celnie trafiono w jego słaby punkt.
Jakie wnioski wyciągnie
z tego Kaczyński? Doradca: - Nie cofamy się, wręcz przeciwnie. Dokonamy kilku
transferów. Wzmacniając większość rządową w Sejmie, żeby zaprowadzić porządek
we własnych szeregach. Na Rzepeckiego nie zapadł jeszcze wyrok, ale prezes
liczy się z tym że trzeba będzie w najbliższych miesiącach pokazowo usunąć
kilka osób [podczas głosowania w sprawie SN wstrzymał się też poseł Antoni Duda
stryj prezydenta - przyp. red.]. A co do incydentu w Sejmie - nauka jest jedna:
musimy prezesa lepiej chronić przed prowokacjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz