sobota, 26 sierpnia 2017

PrzePiS na przekaz



Wydaje się, że propaganda PiS jest tak prostacka, fałszywa i nachalna, że nie jest w stanie przekonać nikogo. Wśród uczniów warszawskich szkół krąży nowa obelga: „głupi jak pasek w TVP". A jednak mimo wszystko notowania partii są wysokie. Dlaczego?

Trzeba zdać sobie sprawę z fak­tu, że propaganda nie musi być odziana w prawdopodobne tre­ści. Relacja haseł do rzeczywisto­ści praktycznie nie ma żadnego znaczenia. Celem propagandy takiego rodzaju jest utrzymanie spójności przeko­nań. Mówimy do przekonanych. To pieśń wyznawców, którym trzeba jakoś załatać
poznawczą dziurę. Oto bowiem rzekoma „władza ludu” konfrontuje się z masowymi demonstracjami, w których bierze udział ponad 200 tys. osób w ponad 240 miastach i miasteczkach. Trzeba ten fenomen jakoś własnym wyborcom wytłumaczyć. Pyta­nie jak? „Demonstrują elity w obronie wła­snych przywilejów”.
   To niezły argument, ale dość ograni­czony. Skuteczny, gdy mówi się o w miarę jednorodnych demonstracjach organi­zowanych przez KOD i ograniczonych do Warszawy. Można było przekonywać widzów TVP, iż to „kwik elity oderwanej od koryta”. Wytłumaczenie o tyle dobre, że nie tylko daje własnym wyborcom ję­zyk do opisu zjawiska, ale także pozwala je kompletnie zbagatelizować i wyszydzić.
   Gdy demonstrantów jest więcej, gdy na ulice setek miast wychodzą zwykli lu­dzie, coraz trudniej utrzymać adekwatność poprzedniego obrazu. Wtedy zmienia się propagandowa narracja. Ubecy i dzieci ubeków nadają się na wroga jeszcze lepiej. Budzą większą niechęć niż elity i są zdecydowanie trudniej definiowalni. Być elitą to jednak zaszczyt, ubek jest jed­noznacznie pejoratywny. Dlaczego ludzie są skłonni uwierzyć we wszystko? Pasek z TVP Info: „Obrońcy pedofilów i alimenciarzy twarzami oporu przeciwko refor­mie sądownictwa”.

Magia uogólnienia
Najczęściej używanym chwytem pro­pagandowym ekipy wychowanej przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Me­dialnej w Toruniu jest prosta generalizacja. Siłą propagandy jest stosowanie wiel­kich kwantyfikatorów. Wystarczy pokazać jednego byłego majora UB, by zbudować historię o tym, że wszyscy uczestnicy protestu są ubekami walczącymi o wła­sne przywileje emerytalne. Wystarczy, by jeden sędzia otrzymał zarzut drobnej kradzieży sklepowej, co pozwala zrobić wrażenie, że generalnie sędziowie krad­ną i są na wskroś zdemoralizowaną kastą. I tak dalej. Pole do popisu jest praktycz­nie nieskończone.

Język emocji
Język jest tym dla propagandy co mąka dla chleba. Dlatego dobór słów ma ko­losalne znaczenie. Grudniowe protesty opozycji zostały nazwane puczem, gdyż słowo to posiada jednoznaczny i silny ne­gatywny ładunek emocjonalny. Według tej samej reguły w Rosji organizacje pozarzą­dowe otrzymujące środki z zagranicy mają obowiązek przedstawiania się jako agenci. Najlepszy przykład z polskiego podwórka to słynny „donos na Polskę”. Ciekawa i nie­prawdopodobnie skuteczna konstrukcja, bazująca na poczuciu solidarności narodo­wej i patriotyzmu. Skuteczny, bo zawstydza nawet opozycję. Opiera się na następują­cych logicznych przesłankach, fałszywych notabene w całości.
   Po pierwsze, „donos”. Nie „donos”, bo instytucje europejskie umocowane odpowiednimi traktatami po to zosta­ły powołane, by rozpatrywać kwestie przestrzegania europejskiego prawa we wszystkich członkach wspólnoty. Ko­misja Europejska czy Parlament Europej­ski nie jest zewnętrznym wobec Polski ob­cym ciałem, do którego można „donosić” na kogokolwiek. Słowo „donos” zakłada, że donosi się gdzieś na zewnątrz, donosi się obcemu.
   Po drugie, Polska jest równoprawnym członkiem instytucji europejskich i są one w równym stopniu polskie, jak hiszpań­skie, holenderskie czy włoskie. Po trze­cie, ów „donos” propaganda przypisuje fałszywie opozycji. Autorem prośby o in­terwencję Komisji Weneckiej był aktual­ny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Opozycja nie miała z tym nic wspólnego. Po czwarte, „na Polskę”. To sformułowanie implicite utożsamia rząd Beaty Szydło z Polską rozumianą jako wspólnota narodowa. Delikatnie mówiąc, dość odważne założenie w stylu dawno minionym: „Partia to Naród”, pamięta­cie Państwo?

Wzbudzanie odrazy
Dlaczego takie zbitki pojęciowe dzia­łają, skoro jedno zdanie zawiera cztery kłamstwa? Dlatego, że nie odwołują się do racjonalnej sfery naszego myślenia, lecz do warstwy zdecydowanie głębszej, pierwotnej, wręcz odruchowej - do uczuć. Dobrze sformułowany przekaz musi bu­dzić emocje. Bardzo dobrze sformułowa­ny przekaz to taki, w którym emocje są tak silne, że kompletnie niwelują intelektual­ną refleksję. Mit o „donosie na Polskę” jest takim właśnie przekazem. Gniew i odraza wyłączają refleksję nad znaczeniem słów, z których jest skonstruowany. Przeciętny adresat takiej wiadomości nie jest w stanie ocenić jej prawdziwości, bo treść porusza go tak silnie, że on czuje gniew na opo­zycję, nie zdając sobie sprawy z zawartej w niej manipulacji.

Obrazkiem po oczach
Obraz jest bardziej skutecznym środ­kiem propagandy niż słowo. Obrazy bu­dzą po prostu więcej emocji i są z „definicji prawdziwe”, bo „oczy nie kłamią”. Prawda? Prawicowa propaganda uwielbia fotomon­taże. A to Tusk szepcze z Timmermansem, podpis: „Donos na Polskę”. A to Angela Merkel w stroju niemieckiego żołnierza pochyla się nad mapą Polski itp. To prosty zabieg. Nic nie trzeba tłumaczyć. Obraz działa podprogowo i bezrefleksyjnie. Budzi emocje i jeszcze lepiej przemyca kłamstwo. Jak mam nie wierzyć, skoro widzę na wła­sne oczy, jak nagie dziewczyny taplają się w błocie na Przystanku Woodstock? Obraz budzi oburzenie i odrazę. Nie ma co tłuma­czyć, wszystko jasne.

Odwracanie przyczyn i skutków
Do świadomości opinii publicznej za­zwyczaj dociera koincydencja faktów. Wiemy, że Tusk powiązany jest z Unią Europejską i że ostatnio relacje pomię­dzy Unią a rządem w Warszawie są fatal­ne. Propagandysta nie będzie zaprzeczał faktom. Wręcz odwrotnie, rozdmucha je jak balon. Odwróci jedynie kierunek łą­czącej je relacji. I tak w prawicowych me­diach ukazuje się narracja, według której to Tusk psuje relacje rządu z Unią. Tusk, owszem, ostrzegał przed skutkami dzia­łań rządu Beaty Szydło dla miejsca Polski w zjednoczonej Europie. Cóż prostszego, niż zamienić przyczynę ze skutkiem.
   I mamy: „Tusk odbierze Polakom pracę w Unii. Ultimatum?”, „Tusk musi wcisnąć do Polski uchodźców. Inaczej Berlin po­każe dokumenty”, „Tusk jako rzecznik Niemiec grozi Polsce wyrzuceniem z UE, jeśli ta zażąda odszkodowań za II WŚ”. I tak dalej. W większości przypadków treść artykułów pod powyższymi tytułami nie potwierdza tezy zawartej w tytule. Nie ma to znaczenia, bo wiadomo, że więk­szość czytelników wyrobi sobie zdanie, właśnie ograniczając się do nagłówka. W ten sposób można ludziom sprzedać każde kłamstwo. Skutecznie.

Autorytet
Nowoczesna propaganda oparta jest na cytatach. Fake news tworzy się od wpi­su na Facebooku, który cytowany jest na przykład przez portal Głos Gminny.pl lub newsbook.pl lub teFakty itp. Takich portali są tysiące. Cytat z portalu jest już newsem i można go cytować dalej, na przykład na rzeczonym pasku w TVP.
   Najcenniejsze fake newsy preparu­je się na podstawie „doniesień” prasy zagranicznej. Na przykład zdjęcia na­giej dziewczyny taplającej się jakoby w błocie na Przystanku Woodstock cy­towane są za „The Sun”. Oprócz wia­rygodności - no bo to przecież prasa światowa - zabieg ten ma jeszcze jeden cel: wzbudzenie w czytelniku poczucia wstydu. Tak nas widzą na świecie. Polak to nagi brzuchaty mężczyzna z gołą ko­bietą w błocie. Skojarzenia ze świniami są oczywiste. Cel - wywołanie oburzenia nagością, wstydu - publikacja ma miej­sce za granicą, oraz głębokiej emocjo­nalnej awersji do opozycji i wszelkiego sposobu wyrażania niezgody z władzą. Wdzięczny tytuł nad zdjęciem bowiem brzmi: „Taplają się w błocie przeciwko rządowi”. Powoływanie się na zagranicz­ne media jest bardzo popularną metodą dodawania wiarygodności zamieszcza­nym materiałom.

Koncentracja
Koncentracja to nic innego niż mnoże­nie w nieskończoność tego samego newsa. Robi się to po to, by adresatów przekonać o powszechności tak podawanej „prawdy”. Ten sam obrazek widać po prostu wszę­dzie. W ten sposób daje się spreparowanej informacji tak zwany „społeczny dowód słuszności”. Chodzi o to, by „wszyscy” pi­sali to samo.
   Propaganda zazwyczaj ma charakter skoncentrowanej fali. I tak jakiś news sta­je się tematem dnia; celem specjalistów od kształtowania opinii publicznej jest zrobienie wrażenia, że „prawda”, którą lansują, jest wszechobecna, a zatem jej wiarygodność nie podlega wątpliwości. Dobry przykład to Przystanek Wood­stock. W ciągu paru dni portale interne­towe, prasa i stacje telewizyjne zostały zalane doniesieniami o skandalicznych wydarzeniach, jakie miały jakoby miej­sce podczas festiwalu. Co ciekawe, część z tych newsów była prawdziwa, podawana także przez niezależne media.
   W przypadku takich propagandowych kampanii nie ma znaczenia, czy tak zwa­ne mainstreamowe media potwierdzają czy zaprzeczają propagandowym faktom, najważniejsze, by podjęły temat. Bo celem nie jest przekonanie ludzi do konkretnych wydarzeń, lecz zrobienie wrażenia - w tym przypadku wrażenia zawstydzającej kata­strofy, jaką jakoby był (skądinąd bardzo udany) festiwal. I tak tytuły krzyczały: „Czy Owsiak zamienia uczestniczki przystan­ku Woodstock w muzułmanki?”, „Pobity uczestnik Przystanku Woodstock w stanie krytycznym”, „Politycy PO na Woodstocku. Fala krytyki”, „Bardziej upolitycznić się nie da! Owsiak z Festiwalu Woodstock zrobił imprezę Platformy”, „Woodstock 2017 nauka wiązania hidżabu i warsztaty kultury arabskiej”, „Narkotyki, brutal­ne pobicie, a nawet gwałt. A to pierwszy dzień przystanku Woodstock” i tak dalej, i tak dalej. Odpowiednio dobrane tytuły podane w zmasowanej formie robią wra­żenie nawet na nieprzekonanym. Skoro wszyscy o tym piszą, coś w tym musi być.
I o to właśnie chodzi.

Pytania
Nagłówki w formie pytań są ulubionym prostym i skutecznym narzędziem pro­pagandy. Pytanie typu: dlaczego bije pan żonę? - to klasyk tak uprawianej propagan­dy. Pytanie to ma ukryte na pierwszy rzut oka założenie jednoznacznie imputujące pytanemu, iż bije żonę. Pytanie ma zatem ogromny ładunek emocjonalny i zmusza obiekt propagandowego ataku do obrony. To efekt, na który liczy propagandysta. Im bardziej tłumaczy się obiekt ataku, że nie bije żony, tym bardziej utwierdza widzów spektaklu, że coś w tym musi być. Przecież tylko winni się tłumaczą, prawda? Takie py­tanie oparte na fałszywym założeniu ma jeszcze jedną bezcenną cechę - nie moż­na mu zarzucić kłamstwa. Innymi słowy, siła rażenia jest większa niż przy zarzucie wprost, a przy tym gwarantowane bezpie­czeństwo. Idealne narzędzie.

Fantazje
Chwyt polega na tym, żeby wymyśleć pojęciowego golema. To propagandowy twór nieistniejący w rzeczywistości, ale skonstruowany z pewnych istniejących fragmentów w lepiej lub gorzej funkcjo­nującą całość, którą można wytłumaczyć niezrozumiałe zjawiska lub postraszyć. Takim konstruktem zazwyczaj bywa Obcy i w Polsce mieliśmy już z nim do czynienia w postaci przenoszących zarazki i choro­by, dominujących kulturowo, agresywnych i bezwzględnych „muzułmanów”.
   Niestety, mity trwają stosunkowo krót­ko. W dobie mediów społecznościowych rozprzestrzeniają się błyskawicznie, ale równie szybko się nudzą. Przed muzuł­manami rolę straszydła pełnił skutecznie potworny gender. Teraz przez firmament prawicowych mediów przeleciał świecą­cy jasnym światłem meteoryt propagan­dy w postaci mitycznego Astroturfera. Astroturfer to przerażający i wszechmoc­ny niewidoczny potwór, który za pomocą elektronicznej dezinformacji i manipu­lacji dokonywanych na nieświadomych mózgach wyprowadza ludzi na ulicę prze­ciwko rządowi. Astroturfer żył stosunkowo krótko. Nie przyjął się, bo był chyba zbyt odrealniony. Nawet jak na potrzeby prawi­cowych wyborców.

Jawne kłamstwa
Jawne kłamstwa są stosunkowo rzadko i z niechęcią używane w propagandzie. Łatwo bowiem można ujawnić ich naturę i podważyć wiarygodność źródła. Z cza­sem, gdy propaganda narasta, emocje szczytują, coraz częściej kłamstwo wypiera inne formy manipulacji. Choć prostackie, jest poręczne. Można go używać bezre­fleksyjnie. Takiego kłamstwa, wyrażonego wprost, bez żenady, użyła pani premier Be­ata Szydło, kiedy stwierdziła na forum PE, że „Polska przyjęła ponad milion uchodź­ców z Ukrainy”. Tak było też niedawno, gdy wbrew oczywistym faktom oświadczyła publicznie, iż UNESCO nie wezwało Pol­ski do wstrzymania wycinki drzew w Pusz­czy Białowieskiej.

Jak można w to uwierzyć?
Powrócę zatem do podstawowego pyta­nia. Jak to się dzieje, że jawne kłamstwa lub oderwane od rzeczywistości manipulacje są skuteczne? Głównym celem propagandy nie jest przekonanie nieprzekonanych, lecz utrwalenie lojalności własnego elektoratu.
   Fundamentalną cechą myślenia auto­rytarnego jest spójność. Pozorny monolit poglądów wyjaśnia całość otaczających zjawisk. Polityczna sekta musi mieć jed­noznaczną odpowiedź na każde pytanie. Wyłącznie w ten sposób może bowiem obsłużyć potrzebę spójności swych człon­ków. W manichejskim obrazie świata „my” reprezentujemy samo dobro i szczere in­tencje, „oni” są źli z definicji. Od reguły powyższej nie ma wyjątków. Dlatego Pio­trowicz jest dobry, a Wałęsa to ubek. Spójność zapewniana jest przez język, którym propaganda opisuje otaczający świat.
   Ten język nie musi być prawdziwy, ale musi być jednoznaczny i szczelny. Argu­menty niezależnie od ich wiarygodno­ści czy jakości trafiają na podatny grunt utrwalonych przekonań. Odbiorcy chcą być utwierdzeni w prawdziwości obrazu swego świata. Dlatego są ślepi na błędy i głusi na zgrzyty podawanych przekazów. Dzięki coraz bardziej rozczłonkowanym mediom, także społecznościowym, ży­jemy wszyscy w jednorodnych społecz­nych bańkach. Sami decydujemy, jakie informacje do nas trafiają. Rozmawiamy wyłącznie z ludźmi myślącymi jak my. Nowoczesne technologie bardzo sprzy­jają propagandzie. Każdy może dostać swoją „prawdę” skonstruowaną specjal­nie na miarę osobistych oczekiwań, od­powiadającą na prywatne przekonania i szytą z emocji pod wymiar unikalnej osobowości tak, by była jak najbardziej dla danej osoby perswazyjna.
   Siła propagandy jest paradoksalnie także największą jej słabością. Potrzeba spójno­ści jest tak duża, że gdy pojawia się wyraźna sprzeczność w mało elastycznej formule czarno-białego obrazu, całość pęka. Pro­ces utraty wiary można porównać do wy­chodzenia z sekty. Kompletny jest dopiero wtedy, gdy osobę stać na refleksję: jak ja mogłem w to wszystko uwierzyć?!
Jakub Bierzyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz