Oglądanie programów
newsowych i publicystycznych w TVP jest jak życie w matriksie. W rzeczywistości
tak mocno wykrzywionej, że aż nie chce się wierzyć, by ktoś mógł w nią
uwierzyć.
Rytel
zna każdy, kto w ostatnich dniach zajrzał do internetu lub włączył telewizor.
Poturbowana przez nawałnicę wieś w Borach Tucholskich dodatkowy rozgłos
zyskała kilka dni po kataklizmie za sprawą „Wiadomości”. Propagandowy
flagowiec TVP, w którym właśnie zmieniło się kierownictwo (Marzenę Paczuską
zastąpił Jarosław Olechowski), wyemitował wypowiedź sołtysa Łukasza
Ossowskiego. Widzowie usłyszeli zgodną z obowiązującą linią pochwałę polskiej
armii: „Dotarcie bez specjalistycznego sprzętu, tego najcięższego, którym
dysponuje armia, byłoby niemożliwe”. W innych mediach - choćby w „Faktach” TVN, które w porównaniu do „Wiadomości” są jak serwis CNN przy
radzieckiej Wriemia - sołtys, owszem, cieszył się z pomocy wojska, ale
podkreślał również, że nadeszła późno, cztery dni po kataklizmie, choć prosił
o nią już kilka godzin po przejściu nawałnicy.
„Wiadomości” TVP,
które pod nowym kierownictwem wyostrzają
przekaz i wciąż tracą widzów (o 25 proc. w porównaniu do 2015 r.), nawet nie
próbowały robić dobrej miny. Następnego dnia wyemitowano materiał „Wojsko
uratowało Rytel przed powodzią”, w którym dowodzono, że bez żołnierzy nie dałoby
się udrożnić zawalonej połamanymi drzewami i grożącej wylaniem Brdy. Z wpisów
świadków na Facebooku i forach dyskusyjnych
wynika jednak, że wojsko raczej wspomagało inne służby, mieszkańców i
ochotników. „Na temat wojska to już w ogóle
szkoda mówić. Jedną kłodę wyciągali prawie
pół dnia. Gdzie my
z chłopakami przez pół dnia udrożniliśmy chyba trzy, cztery
kilometry” - mówił w TVN 24 mężczyzna pracujący przy usuwaniu wiatrołomów. Na
Facebooku prawie 120 tys. wyświetleń miał film nakręcony przez fotografa Rafała
Wojczala, na którym widać, jak Antoni Macierewicz instruuje żołnierzy słowami:
„Ale uważajcie przede wszystkim, naprawdę, nie ma tutaj co ryzykować”.
Telewizja też nie ryzykuje i tego typu materiałów po prostu nie emituje.
Finezja kombajnisty
Oglądaliśmy „Wiadomości” i TVP Info przez 10 dni. Można odnieść wrażenie, że cokolwiek
wspólnego z rzeczywistością mają tam jedynie wyniki sportowe, prognoza pogody
oraz losowania Lotto. Widz został sprowadzony do roli adresata przewijającego
się cyklicznie na pasku TVP Info komunikatu przypominającego
o obowiązku płacenia abonamentu.
Po nawałnicach, które oprócz zamachów w Hiszpanii były najważniejszym
tematem ostatnich dni, nikt w TVP nie roztrząsał, czy pomoc przyszła
na czas i z odpowiednim zaangażowaniem państwa i wojska, dlaczego system
ostrzegania nie zadziałał, jaki wpływ na to, co się stało, mają zmiany
klimatyczne itd.
Telewizja, zwana jeszcze z rzadka publiczną, działa w pełnej zgodności z
doktryną nakreśloną rok temu przez prezesa PiS, a zamykającą się w zdaniu
wypowiedzianym w wywiadzie dla „Do Rzeczy”:
„W Polsce za pomocą telewizji można
wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam
widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”. Co zresztą jest w pełni zgodne z
punktem widzenia szefa TVP Jacka Kurskiego o „ciemnym ludzie, który wszystko kupi”. Na Woronicza wierzą
w to tak bardzo, że nawet Światowy Kongres Bibliotekarzy we Wrocławiu
„Wiadomości” sprzedają jako „wielkie wyróżnienie dla nas”.
Każdy, nawet najmniejszy, sukces rządu powielany jest na antenie do
znudzenia. Informacja o tym, że PKB w drugim kwartale wzrósł o 3,9 proc., była
wałkowana przez co najmniej dwa dni, ilustrowana planszą na cały ekran i wielką
strzałką skierowaną do góry. I żeby nie było wątpliwości: „wzrost gospodarczy
wynika z bardzo dobrej, zrównoważonej polityki prowadzonej dzisiaj przez rząd,
który stara się stworzyć lepsze warunki dla przedsiębiorców, ale z drugiej
strony nie zapomina o kwestiach społecznych” - jak powiedział ekspert Sławomir
Horbaczewski. Głosy przeciwne? Brak. Z Polski w ruinie Polska rozkwitła jak
krokusy na wiosnę. „Nasza gospodarka dobrze się rozwija, a kraj ładnie wygląda”
- to już inny ekspert TVP, prof. Marian Żukowski z Instytutu
Ekonomii i Zarządzania KUL.
Krytycznych wypowiedzi publicystów, ekspertów czy przedstawicieli
organizacji pozarządowych w stacji, która z mocy prawa powinna prezentować
różne punkty widzenia, nie usłyszymy. Osobny przypadek to politycy opozycji.
Jeśli ktoś, oglądając TVP, ulega złudzeniu, że obecność
przedstawicieli opozycji na antenach tego nadawcy to resztka pluralizmu, która
jakimś cudem zachowała się w umysłach wydawców z placu Powstańców, szybko
ląduje na ziemi. Opozycja służy co najwyżej za tarczę strzelniczą i kozła
ofiarnego - bo to „piąta kolumna niemiecka”, a jej liderzy to „debile” (dwa
ostatnie sformułowania pochodzą od widzów programu - przynajmniej w założeniu -
satyrycznego „W tyle wizji”). Przedstawiciele Nowoczesnej, PO i PSL zwykle są
w pojedynkę, przy czym widać wyraźnie, że tak jak kiedyś najmocniej atakowane
były KOD i Nowoczesna - jako największe
zagrożenie dla PiS - tak dzisiaj głównym celem jest Platforma.
Schetyna był grillowany przez TVP przez trzy
dni, temat „Pomaganie według Platformy” krążył po kolejnych programach TVP. Wszystko z powodu jednego tweeta, w którym lider PO wytknął
rządowi, że nie radzi sobie z sytuacją w Borach Tucholskich, i oferując pomoc,
sarkastycznie stwierdził, że „doświadczeni samorządowcy PO rozwiążą ten
problem w 48 godzin”. „Wiadomości” odwinęły mu się z finezją kombajnisty:
przecież gdy 20 lat temu Wrocław walczył ze skutkami powodzi, on bawił się na
koncercie U2. Szef resortu kultury Piotr Gliński dorzucił miłą dla każdego
prawego ucha insynuację, że Schetyna bardziej „znany jest z rozwiązywania
problemów biznesu hazardowego, informatycznego, vatowskiego i
wielu innych”.
Telewizja rządowa po wetach sądowych tylko trochę łagodniej traktuje
najważniejszą osobę w państwie, czyli prezydenta. W Święto Wojska Polskiego
Andrzej Duda, czyniąc wyraźną aluzję wobec skonfliktowanego z nim ministra
obrony Antoniego Macierewicza, stwierdził, że polska armia „to nie jest niczyja
armia prywatna”. Ktoś, kto chciał usłyszeć te słowa w TVP czy w TVP Info, czeka do dziś.
Dokopanie na ekranie
Istotą przekazu TVP jest to, czego nie ma - insynuacje przedstawiane jako
fakty, przemilczenia, niedopowiedzenia. Właściwie jedynie w przypadkach
wydarzeń nagłych, takich jak nawałnice czy zamach w Barcelonie, relacje z
miejsca - choć warsztatowo niedopracowane - nie wypaczają rzeczywistości.
Jednak z upływem czasu fakty są coraz mocniej wypierane przez przekaz nasączony
propagandą.
Uchodźcy w TVP
to zawsze dowód niemieckiej i brukselskiej
dominacji oraz główne zagrożenie dla Europy i Polski. I niech nikt nie ulega
„poprawności politycznej”, którą wciska nam lewactwo, twierdząc, że jest
inaczej. Bo to nie żadni uchodźcy, ale „najeźdźcy”, jak stwierdził jeden z
ekspertów w „Minęła 20”
lub „kontyngent z Lampedusy” (to już Magdalena Ogórek). Bez uchodźców nie
byłoby terrorystów, którym łatwo się wśród nich ukryć (nad tym, że większość
zamachowców to obywatele UE, potomkowie imigrantów, nikt się specjalnie nie
rozwodzi).
Po zamachach w Barcelonie wykładnię tragedii dały „Wiadomości” w
materiale słynnej już Ewy Bugały. Gdy pasek krzyczał „Fala terroru rozlewa się
po Europie” (dodano jeszcze atak nożownika w fińskim Turku i atak w niemieckim
Wuppertalu, który nie był aktem terroru), Bugała przekonywała, że za wszystko
winę ponoszą europejscy liderzy. Bo tak jak Donald Tusk tylko piszą kondolencje
podobnej treści, a pomysłów, jak problem rozwiązać, nie mają. Za to „polski
rząd od początku kadencji stawia na bezpieczeństwo Polaków, a prezes PiS
konsekwentnie podkreśla, że nie będziemy przyjmować islamskich imigrantów”.
Nie to co państwa Zachodu, które chcą przyjmować kolejnych, i w dodatku, jak
Niemcy, wydawać na nich miliony. Efekt jest taki, że przez ich politykę
„Europejczycy boją się wychodzić z domu”.
Przekaz przybiera na sile z upływem dnia, by osiągnąć swe apogeum późnym
popołudniem i wieczorem, wraz z zagęszczeniem programów publicystycznych. Zestawem
obowiązkowym wśród polityków są ci z PiS i Kukiz’15. Przedstawiciele PO,
Nowoczesnej czy PSL są na doklejkę. Codziennie wśród gości przynajmniej jednego
programu musi być jakiś duchowny. Całości dopełniają publicyści i eksperci. Ci
pierwsi to zastęp głównie mało znanych przedstawicieli mediów braci Karnowskich
(„Sieci Prawdy”, wPolityce.pl),
którzy wspierają prezesa TVP oraz kilku dziennikarzy z „Gazety Polskiej”. Eksperci to
głównie naukowcy z KUL i UKSW - Uniwersytet im. Kardynała Wyszyńskiego. Przedstawicieli
najbardziej renomowanych polskich uczelni w rodzaju UW czy UJ ze świecą
szukać.
Specyficzną grupę tworzą dziennikarze TVP prowadzący
programy informacyjne i publicystyczne. Szczególnie interesujący są ci drudzy.
Dziennikarze (o ile jeszcze można ich tak nazywać), jak Michał Rachoń, Adrian
Klarenbach czy Michał Adamczyk, z reguły biorą się ostro za polityków opozycji.
Z marsową miną i głosem podniesionym, pouczającym lub kpiącym i ironicznym. Gdy
polityk ripostuje, trzeba mu wejść w zdanie, jeśli nie ma efektu, zagłuszyć go
słowotokiem. Można go też pouczyć klasycznym „proszę mi nie przerywać, za
chwilę będzie pan mówić” albo zapytać: „czy chce pani poprowadzić program?”.
Politycy PO, Nowoczesnej i PSL są często bezradni, a przez to mniej wiarygodni
w takiej konfrontacji. Gdy próbują odpowiadać rzeczowo, prowadzący im przerywa,
gdy bardziej agresywnie, rewanżują się jeszcze większą porcją agresji.
Eurodeputowana PO Róża Thun przyszła do „Bez retuszu” Michała
Adamczyka, by rozmawiać m.in. o reparacjach (to do niedawna oprócz ekshumacji
smoleńskich jeden z lejtmotywów TVP, ostatnio jednak wyparty przez
nawałnice i zamachy). Podszczypywana od początku przez prowadzącego, który z
satysfakcją przedstawiał ją, używając pełnego nazwiska
Grafin von Thun und Hohenstein, próbowała merytorycznie. Do czasu gdy
szef „Gazety Polskiej ” Tomasz Sakiewicz przy milczącej aprobacie Adamczyka
pojechał po bandzie. Najpierw rąbnął w PO, czyli „ ludzi wyzbytych w ogóle jakiegokolwiek
interesu narodowego”, a potem w Thun, twierdząc, że „nie czuje się w tej
chwili Polką”, tylko „reprezentantką Niemiec”. Wytrącona z równowagi Thun
zażądała przeprosin, a gdy Adamczyk, jak na rozjemcę przystało, stwierdził, że
„wyjaśnicie to sobie państwo po programie”, wyszła ze studia. Takich nieprzyjemności
nie muszą się obawiać nacjonalistyczni i ksenofobiczni działacze w rodzaju
Adama Słomki mówiącego o germanizacji Śląska. Im się nie przerywa.
Prowadzący pilnują, by racje oskarżanych nie przeważyły nad argumentacją
oskarżających. Choć czasem sytuacja wymyka się spod kontroli i starannie
wyselekcjonowani goście idą pod prąd. Jak w „Studio Polska” w TVP Info Magdaleny Ogórek i Jacka Łęskiego. Podczas dyskusji o
reparacjach jeden z widzów przemówił zbyt trzeźwo jak na standardy TVP: „trzeba sobie zadać pytanie, czy jeśli Niemcy [po
wypłaceniu reparacji - red.] ogłosiliby bojkot polskich produktów, to czy wtedy
będziemy mieli na 500+ albo czy w ogóle na coś będziemy mieli?”. Studio
eksplodowało od oburzonych głosów, a gość do końca programu już nie został
nawet pokazany przez realizatora.
W imię partii i Kościoła
Poza przedstawicielami partii
rządzącej i prawicowymi radykałami najszerzej otwarte drzwi do studia mają
duchowni. Witani przez prowadzącego serdecznym „Szczęść Boże”, wypowiadają się
na różne tematy. Po zamachach w Katalonii chętnie zagłębiali się w dywagacje na
temat przyczyn tragedii. Ksiądz prałat Henryk Zieliński, naczelny tygodnika
„Idziemy” wydawanego przez diecezję warszawsko-praską, wystrzelił w niedzielnym
„Salonie dziennikarskim” prowadzonym przez Michała Karnowskiego z błyskotliwą
myślą na temat tego, dlaczego ostatni atak
miał miejsce akurat w Barcelonie: „Jednym z powodów ataków jest obrzydzenie
niektórymi nurtami subkultury zachodniej, zwłaszcza rozwiązłości. Jeżeli
mielibyśmy szukać najbardziej rozwiązłego miasta w Hiszpanii, to ja bym
wskazywał na Barcelonę. To jest dodatkowe prowokowanie tych, którzy są
radykalnymi muzułmanami”.
Współpraca Kościoła, TVP i PiS przybrała formę symbiozy.
Relacjonowane są wszystkie, nawet mniej ważne uroczystości religijne i
wystąpienia biskupów. Na antenie w dobrym tonie jest podkreślić, że „etyka i
religia to podstawa” (Klarenbach), pochwalić się, choćby mimochodem, że było
się na pielgrzymce do Częstochowy - jak wiceminister obrony Tomasz Szatkowski
czy publicystka „Gazety Polskiej” Dorota Kania.
Duchowni wspierają i wzmacniają linię rządu i partii, a w rewanżu
dostają coś takiego jak materiał Cezarego Gmyza o polskim kościele w Essen w Zagłębiu Ruhry. Z powtarzanej
przez cały dzień relacji można było się dowiedzieć, że terenem, na którym stoi
świątynia, zainteresował się deweloper. Jak twierdzili dziennikarze TVP, „planuje wybudowanie na jego miejscu osiedla,
prawdopodobnie dla uchodźców”. W materiale oprócz zaniepokojonych wiernych nie
wystąpił żaden przedstawiciel władz kościelnych, o przedstawicielu dewelopera
nie wspominając.
Dopiero z oświadczenia opublikowanego na twitterowym koncie polskiego
episkopatu można było się dowiedzieć, że żadna decyzja w sprawie sprzedaży nie
zapadła. Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech nazwał informacje Gmyza
„niesprawdzonymi” i „niepotwierdzonymi przez miejscową kurię biskupią” (TVP poinformowała o tym oświadczeniu dopiero przed północą, a
Gmyz tłumaczył, że niejasności wzięły się stąd, że proboszcz jest na urlopie).
Nie przeszkodziło to
TVP Info wcześniej zapytać o zdanie ekspertów. „To paradoks, że rozbiera się kościół,
by uczynić miejsce dla ludzi wyznających inne wartości” - orzekł dr hab.
Andrzej Gil, ekspert od stosunków międzynarodowych z Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego. Swoje dorzucił ks. Dariusz Oko, który uznał przypadek z Essen za
dowód na to, że „Niemcy ulegają ideologiom ateistycznej i konsumpcjonistycznej”. Ale nie tylko. Bo przecież bywając
często w Niemczech, ks. Oko wie, że „coraz mniej jest tam sklepów niemieckich,
a coraz więcej islamskich”. Coraz więcej też „gett muzułmańskich”.
Czytając ustawę o radiofonii i telewizji oraz oglądając TVP, trudno uwierzyć, że tzw. telewizja publiczna działa na jej
podstawie. Że programy publicznej telewizji powinny - jak można przeczytać w art. 21 -
„rzetelnie ukazywać całą różnorodność wydarzeń i zjawisk w kraju i za granicą”
czy „umożliwiać obywatelom i ich organizacjom uczestniczenie w życiu publicznym
poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz wykonywanie
prawa do kontroli i krytyki społecznej”.
Nikt nie słucha głosów płynących nawet z prawicowych środowisk, że
„najsensowniejszą politykę można podważyć natrętną propagandą” i że „władza,
która nadstawia ucha chórowi pochlebców, jest przegrana” (Bronisław Wildstein,
prezes TVP za „pierwszego PiS”).
Ważne, że dla PiS wszystko jest w porządku. Jak stwierdził poseł tej
partii Marcin Horała (na antenie TVP Info): „Za rządów PO były trzy
telewizje sprzyjające Platformie, teraz są dwie i jedna publiczna, która
prezentuje inny punkt widzenia, gdzie widzowie mogą znaleźć wiadomości, których
nie zobaczą nigdzie indziej”. Akurat z tą oceną trudno się nie zgodzić.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz