piątek, 25 sierpnia 2017

Wiadomości inne niż wszystkie



Oglądanie programów newsowych i publicystycznych w TVP jest jak życie w matriksie. W rzeczywistości tak mocno wykrzywionej, że aż nie chce się wierzyć, by ktoś mógł w nią uwierzyć.

Rytel zna każdy, kto w ostatnich dniach zajrzał do internetu lub włączył telewizor. Poturbowa­na przez nawałnicę wieś w Borach Tucholskich dodatkowy rozgłos zyskała kilka dni po katakli­zmie za sprawą „Wiadomości”. Propagandowy flagowiec TVP, w którym właśnie zmieniło się kierownictwo (Marzenę Paczuską zastąpił Jaro­sław Olechowski), wyemitował wypowiedź soł­tysa Łukasza Ossowskiego. Widzowie usłyszeli zgodną z obowiązującą linią pochwałę polskiej armii: „Dotarcie bez specjalistycznego sprzętu, tego najcięższego, którym dysponuje armia, by­łoby niemożliwe”. W innych mediach - choćby w „Faktach” TVN, które w porównaniu do „Wiadomości” są jak serwis CNN przy radzieckiej Wriemia - sołtys, owszem, cieszył się z pomocy wojska, ale podkreślał również, że nadeszła póź­no, cztery dni po kataklizmie, choć prosił o nią już kilka godzin po przejściu nawałnicy.
   „Wiadomości” TVP, które pod nowym kierownictwem wy­ostrzają przekaz i wciąż tracą widzów (o 25 proc. w porównaniu do 2015 r.), nawet nie próbowały robić dobrej miny. Następnego dnia wyemitowano materiał „Wojsko uratowało Rytel przed powodzią”, w którym dowodzono, że bez żołnierzy nie dało­by się udrożnić zawalonej połamanymi drzewami i grożącej wylaniem Brdy. Z wpisów świadków na Facebooku i forach dyskusyjnych wynika jednak, że wojsko raczej wspomagało inne służby, mieszkańców i ochotników. „Na temat wojska to już w ogóle szkoda mówić. Jedną kłodę wyciągali prawie pół dnia. Gdzie my z chłopakami przez pół dnia udrożniliśmy chyba trzy, cztery kilometry” - mówił w TVN 24 mężczyzna pracujący przy usuwaniu wiatrołomów. Na Facebooku prawie 120 tys. wyświetleń miał film nakręcony przez fotografa Rafała Wojczala, na którym widać, jak Antoni Macierewicz instruuje żołnierzy słowami: „Ale uważajcie przede wszystkim, napraw­dę, nie ma tutaj co ryzykować”. Telewizja też nie ryzykuje i tego typu materiałów po prostu nie emituje.
Finezja kombajnisty
Oglądaliśmy „Wiadomości” i TVP Info przez 10 dni. Można od­nieść wrażenie, że cokolwiek wspólnego z rzeczywistością mają tam jedynie wyniki sportowe, prognoza pogody oraz losowania Lotto. Widz został sprowadzony do roli adresata przewijającego się cyklicznie na pasku TVP Info komunikatu przypominającego o obowiązku płacenia abonamentu.
   Po nawałnicach, które oprócz zamachów w Hiszpanii były najważniejszym tematem ostatnich dni, nikt w TVP nie roztrząsał, czy pomoc przyszła na czas i z odpowiednim zaangażowaniem państwa i wojska, dlaczego system ostrzegania nie zadziałał, jaki wpływ na to, co się stało, mają zmiany klimatyczne itd.
   Telewizja, zwana jeszcze z rzadka publiczną, działa w pełnej zgodności z doktryną nakreśloną rok temu przez prezesa PiS, a za­mykającą się w zdaniu wypowiedzia­nym w wywiadzie dla „Do Rzeczy”:
„W Polsce za pomocą telewizji moż­na wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”. Co zresztą jest w pełni zgodne z punktem widzenia szefa TVP Jacka Kurskiego o „ciemnym ludzie, który wszystko kupi”. Na Woronicza wierzą w to tak bardzo, że nawet Światowy Kongres Bibliotekarzy we Wro­cławiu „Wiadomości” sprzedają jako „wielkie wyróżnienie dla nas”.
   Każdy, nawet najmniejszy, sukces rządu powielany jest na an­tenie do znudzenia. Informacja o tym, że PKB w drugim kwartale wzrósł o 3,9 proc., była wałkowana przez co najmniej dwa dni, ilustrowana planszą na cały ekran i wielką strzałką skierowaną do góry. I żeby nie było wątpliwości: „wzrost gospodarczy wynika z bardzo dobrej, zrównoważonej polityki prowadzonej dzisiaj przez rząd, który stara się stworzyć lepsze warunki dla przedsię­biorców, ale z drugiej strony nie zapomina o kwestiach społecz­nych” - jak powiedział ekspert Sławomir Horbaczewski. Głosy przeciwne? Brak. Z Polski w ruinie Polska rozkwitła jak krokusy na wiosnę. „Nasza gospodarka dobrze się rozwija, a kraj ładnie wygląda” - to już inny ekspert TVP, prof. Marian Żukowski z In­stytutu Ekonomii i Zarządzania KUL.
   Krytycznych wypowiedzi publicystów, ekspertów czy przed­stawicieli organizacji pozarządowych w stacji, która z mocy prawa powinna prezentować różne punkty widzenia, nie usłyszymy. Osobny przypadek to politycy opozycji. Jeśli ktoś, oglądając TVP, ulega złudzeniu, że obecność przedstawicie­li opozycji na antenach tego nadawcy to resztka pluralizmu, która jakimś cudem zachowała się w umysłach wydawców z placu Powstańców, szybko ląduje na ziemi. Opozycja służy co najwyżej za tarczę strzelniczą i kozła ofiarnego - bo to „pią­ta kolumna niemiecka”, a jej liderzy to „debile” (dwa ostatnie sformułowania pochodzą od widzów programu - przynajmniej w założeniu - satyrycznego „W tyle wizji”). Przedstawiciele No­woczesnej, PO i PSL zwykle są w pojedynkę, przy czym widać wyraźnie, że tak jak kiedyś najmocniej atakowane były KOD i Nowoczesna - jako największe zagrożenie dla PiS - tak dzisiaj głównym celem jest Platforma.
   Schetyna był grillowany przez TVP przez trzy dni, temat „Pomaganie według Platformy” krążył po kolejnych programach TVP. Wszystko z powodu jednego tweeta, w którym lider PO wytknął rządowi, że nie radzi sobie z sytuacją w Borach Tuchol­skich, i oferując pomoc, sarkastycznie stwierdził, że „doświad­czeni samorządowcy PO rozwiążą ten problem w 48 godzin”. „Wiadomości” odwinęły mu się z finezją kombajnisty: przecież gdy 20 lat temu Wrocław walczył ze skutkami powodzi, on bawił się na koncercie U2. Szef resortu kultury Piotr Gliński dorzucił miłą dla każdego prawego ucha insynuację, że Schetyna bar­dziej „znany jest z rozwiązywania problemów biznesu hazar­dowego, informatycznego, vatowskiego i wielu innych”.
   Telewizja rządowa po wetach sądowych tylko trochę łagod­niej traktuje najważniejszą osobę w państwie, czyli prezydenta. W Święto Wojska Polskiego Andrzej Duda, czyniąc wyraźną aluzję wobec skonfliktowanego z nim ministra obrony Anto­niego Macierewicza, stwierdził, że polska armia „to nie jest ni­czyja armia prywatna”. Ktoś, kto chciał usłyszeć te słowa w TVP czy w TVP Info, czeka do dziś.

Dokopanie na ekranie
Istotą przekazu TVP jest to, czego nie ma - insynuacje przed­stawiane jako fakty, przemilczenia, niedopowiedzenia. Wła­ściwie jedynie w przypadkach wydarzeń nagłych, takich jak nawałnice czy zamach w Barcelonie, relacje z miejsca - choć warsztatowo niedopracowane - nie wypaczają rzeczywistości. Jednak z upływem czasu fakty są coraz mocniej wypierane przez przekaz nasączony propagandą.
   Uchodźcy w TVP to zawsze dowód niemieckiej i brukselskiej dominacji oraz główne zagrożenie dla Europy i Polski. I niech nikt nie ulega „poprawności politycznej”, którą wciska nam lewactwo, twierdząc, że jest inaczej. Bo to nie żadni uchodźcy, ale „najeźdźcy”, jak stwierdził jeden z ekspertów w „Minęła 20” lub „kontyngent z Lampedusy” (to już Magdalena Ogórek). Bez uchodźców nie byłoby terrorystów, którym łatwo się wśród nich ukryć (nad tym, że większość zamachowców to obywatele UE, potomkowie imigrantów, nikt się specjalnie nie rozwodzi).
   Po zamachach w Barcelonie wykładnię tragedii dały „Wiadomości” w materiale słynnej już Ewy Bugały. Gdy pasek krzyczał „Fala terroru rozlewa się po Europie” (dodano jeszcze atak nożownika w fińskim Turku i atak w niemieckim Wuppertalu, który nie był aktem terroru), Bugała przekonywała, że za wszystko winę ponoszą europejscy liderzy. Bo tak jak Donald Tusk tylko piszą kondolencje podobnej treści, a pomysłów, jak problem rozwiązać, nie mają. Za to „polski rząd od początku kadencji stawia na bezpieczeństwo Polaków, a prezes PiS konsekwent­nie podkreśla, że nie będziemy przyjmować islamskich imi­grantów”. Nie to co państwa Zachodu, które chcą przyjmować kolejnych, i w dodatku, jak Niemcy, wydawać na nich miliony. Efekt jest taki, że przez ich politykę „Europejczycy boją się wy­chodzić z domu”.
   Przekaz przybiera na sile z upływem dnia, by osiągnąć swe apogeum późnym popołudniem i wieczorem, wraz z zagęsz­czeniem programów publicystycznych. Zestawem obowiązkowym wśród polityków są ci z PiS i Kukiz’15. Przedstawiciele PO, Nowoczesnej czy PSL są na doklejkę. Codziennie wśród gości przynajmniej jednego programu musi być jakiś duchowny. Całości dopełniają publicyści i eksperci. Ci pierwsi to zastęp głównie mało znanych przedstawicieli mediów braci Karnow­skich („Sieci Prawdy”, wPolityce.pl), którzy wspierają prezesa TVP oraz kilku dziennikarzy z „Gazety Polskiej”. Eksperci to głównie naukowcy z KUL i UKSW - Uniwersytet im. Kardy­nała Wyszyńskiego. Przedstawicieli najbardziej renomowa­nych polskich uczelni w rodzaju UW czy UJ ze świecą szukać.
   Specyficzną grupę tworzą dziennikarze TVP prowadzący programy informacyjne i publicystyczne. Szczególnie inte­resujący są ci drudzy. Dziennikarze (o ile jeszcze można ich tak nazywać), jak Michał Rachoń, Adrian Klarenbach czy Mi­chał Adamczyk, z reguły biorą się ostro za polityków opozy­cji. Z marsową miną i głosem podniesionym, pouczającym lub kpiącym i ironicznym. Gdy polityk ripostuje, trzeba mu wejść w zdanie, jeśli nie ma efektu, zagłuszyć go słowotokiem. Można go też pouczyć klasycznym „proszę mi nie przerywać, za chwilę będzie pan mówić” albo zapytać: „czy chce pani po­prowadzić program?”. Politycy PO, Nowoczesnej i PSL są często bezradni, a przez to mniej wiarygodni w takiej konfrontacji. Gdy próbują odpowiadać rzeczowo, prowadzący im przery­wa, gdy bardziej agresywnie, rewanżują się jeszcze większą porcją agresji.
   Eurodeputowana PO Róża Thun przyszła do „Bez retu­szu” Michała Adamczyka, by rozmawiać m.in. o reparacjach (to do niedawna oprócz ekshumacji smoleńskich jeden z lejtmotywów TVP, ostatnio jednak wyparty przez nawałnice i za­machy). Podszczypywana od początku przez prowadzącego, który z satysfakcją przedstawiał ją, używając pełnego nazwiska
Grafin von Thun und Hohenstein, próbowała merytorycznie. Do czasu gdy szef „Gazety Polskiej ” Tomasz Sakiewicz przy mil­czącej aprobacie Adamczyka pojechał po bandzie. Najpierw rąbnął w PO, czyli „ ludzi wyzbytych w ogóle jakiegokolwiek in­teresu narodowego”, a potem w Thun, twierdząc, że „nie czuje się w tej chwili Polką”, tylko „reprezentantką Niemiec”. Wytrą­cona z równowagi Thun zażądała przeprosin, a gdy Adamczyk, jak na rozjemcę przystało, stwierdził, że „wyjaśnicie to sobie państwo po programie”, wyszła ze studia. Takich nieprzyjem­ności nie muszą się obawiać nacjonalistyczni i ksenofobiczni działacze w rodzaju Adama Słomki mówiącego o germanizacji Śląska. Im się nie przerywa.
   Prowadzący pilnują, by racje oskarżanych nie przeważyły nad argumentacją oskarżających. Choć czasem sytuacja wy­myka się spod kontroli i starannie wyselekcjonowani goście idą pod prąd. Jak w „Studio Polska” w TVP Info Magdaleny Ogórek i Jacka Łęskiego. Podczas dyskusji o reparacjach jeden z widzów przemówił zbyt trzeźwo jak na standardy TVP: „trzeba sobie zadać pytanie, czy jeśli Niemcy [po wypłaceniu reparacji - red.] ogłosiliby bojkot polskich produktów, to czy wtedy będziemy mieli na 500+ albo czy w ogóle na coś będziemy mieli?”. Studio eksplodowało od oburzonych głosów, a gość do końca progra­mu już nie został nawet pokazany przez realizatora.

W imię partii i Kościoła
Poza przedstawicielami partii rządzącej i prawicowymi ra­dykałami najszerzej otwarte drzwi do studia mają duchow­ni. Witani przez prowadzącego serdecznym „Szczęść Boże”, wypowiadają się na różne tematy. Po zamachach w Katalonii chętnie zagłębiali się w dywagacje na temat przyczyn tragedii. Ksiądz prałat Henryk Zieliński, naczelny tygodnika „Idziemy” wydawanego przez diecezję warszawsko-praską, wystrzelił w niedzielnym „Salonie dziennikarskim” prowadzonym przez Michała Karnowskiego z błyskotliwą myślą na temat tego, dlaczego ostatni atak miał miejsce akurat w Barcelonie: „Jed­nym z powodów ataków jest obrzydzenie niektórymi nurtami subkultury zachodniej, zwłaszcza rozwiązłości. Jeżeli mieliby­śmy szukać najbardziej rozwiązłego miasta w Hiszpanii, to ja bym wskazywał na Barcelonę. To jest dodatkowe prowokowa­nie tych, którzy są radykalnymi muzułmanami”.
   Współpraca Kościoła, TVP i PiS przybrała formę symbiozy. Relacjonowane są wszystkie, nawet mniej ważne uroczystości religijne i wystąpienia biskupów. Na antenie w dobrym tonie jest podkreślić, że „etyka i religia to podstawa” (Klarenbach), pochwalić się, choćby mimochodem, że było się na pielgrzymce do Częstochowy - jak wiceminister obrony Tomasz Szatkowski czy publicystka „Gazety Polskiej” Dorota Kania.
   Duchowni wspierają i wzmacniają linię rządu i partii, a w rewanżu dostają coś takiego jak materiał Cezarego Gmyza o polskim kościele w Essen w Zagłębiu Ruhry. Z powtarzanej przez cały dzień relacji można było się dowiedzieć, że terenem, na którym stoi świątynia, zainteresował się deweloper. Jak twierdzili dziennikarze TVP, „planuje wybudowanie na jego miejscu osiedla, prawdopodobnie dla uchodźców”. W mate­riale oprócz zaniepokojonych wiernych nie wystąpił żaden przedstawiciel władz kościelnych, o przedstawicielu dewelo­pera nie wspominając.
   Dopiero z oświadczenia opublikowanego na twitterowym koncie polskiego episkopatu można było się dowiedzieć, że żadna decyzja w sprawie sprzedaży nie zapadła. Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech nazwał informacje Gmyza „niesprawdzonymi” i „niepo­twierdzonymi przez miejscową kurię biskupią” (TVP poinformowała o tym oświadczeniu dopiero przed północą, a Gmyz tłumaczył, że niejasności wzięły się stąd, że proboszcz jest na urlopie). Nie przeszkodziło to TVP Info wcześniej zapytać o zdanie ekspertów. „To paradoks, że rozbie­ra się kościół, by uczynić miejsce dla ludzi wyznających inne wartości” - orzekł dr hab. Andrzej Gil, ekspert od stosunków międzynarodowych z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Swoje dorzucił ks. Dariusz Oko, który uznał przypadek z Essen za dowód na to, że „Niemcy ulegają ideologiom ateistycznej i konsumpcjonistycznej”. Ale nie tylko. Bo przecież bywając często w Niemczech, ks. Oko wie, że „coraz mniej jest tam skle­pów niemieckich, a coraz więcej islamskich”. Coraz więcej też „gett muzułmańskich”.
   Czytając ustawę o radiofonii i telewizji oraz oglądając TVP, trudno uwierzyć, że tzw. telewizja publiczna działa na jej podstawie. Że programy publicznej telewizji powinny - jak można przeczytać w art. 21 - „rzetelnie ukazywać całą różnorodność wydarzeń i zjawisk w kraju i za granicą” czy „umożliwiać obywatelom i ich organizacjom uczestniczenie w życiu publicznym poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i krytyki społecznej”.
   Nikt nie słucha głosów płynących nawet z prawicowych śro­dowisk, że „najsensowniejszą politykę można podważyć na­trętną propagandą” i że „władza, która nadstawia ucha chórowi pochlebców, jest przegrana” (Bronisław Wildstein, prezes TVP za „pierwszego PiS”).
   Ważne, że dla PiS wszystko jest w porządku. Jak stwier­dził poseł tej partii Marcin Horała (na antenie TVP Info): „Za rządów PO były trzy telewizje sprzyjające Platformie, teraz są dwie i jedna publiczna, która prezentuje inny punkt widzenia, gdzie widzowie mogą znaleźć wiadomości, któ­rych nie zobaczą nigdzie indziej”. Akurat z tą oceną trudno się nie zgodzić.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz