Demokracja nie może
istnieć wyłącznie dzięki tłumom wychodzącym na ulice. Czy partie opozycji będą
potrafiły współpracować nie tylko między sobą, ale także z aktywistami
lipcowych protestów?
Uczestnicy
manifestacji przeciwko ustawom niszczącym w Polsce niezawisłość sądów mają
poczucie, że wygrali, ale to zwycięstwo wciąż nie jest pewne. Andrzej Duda
otworzył bowiem nową przestrzeń walk frakcyjnych wewnątrz prawicy, ale ta
przestrzeń może zostać zagospodarowana przez Kaczyńskiego, Ziobrę,
Macierewicza, Gowina, Rydzyka, Kukiza, nacjonalistów... Ich walki frakcyjne
mogą doprowadzić do dalszego zaciskania obręczy na szyi polskiego społeczeństwa
i do dalszego wyprowadzania Polski z Europy przez całą solidarnie połączoną w
tym dziele prawicę.
Z tej perspektywy najgłupsze (i niestety dość powszechne) zdanie
powtarzane podczas ostatnich protestów brzmiało: „Bronię liberalnej
demokracji, ale te wszystkie liberalne partie są beznadziejne, nie chcę mieć z
nimi nic wspólnego”. Tak jakby demokracja mogła istnieć bez partii, jakby mogła
poprzestać w swym codziennym funkcjonowaniu na tłumach wychodzących na ulice,
a później rozchodzących się do domów z radosnym poczuciem odniesionego
sukcesu.
Najmądrzejsze z kolei było (obok
wołania o wolne sądy) hasło „Zjednoczona opozycja!” - dyscyplinujące liderów
PO, Nowoczesnej i PSL. To hasło przełożyło się na realną politykę i zaowocowało
współpracą między liderami ulicznych protestów i parlamentarzystami opozycji,
którzy organizowali w Sejmie publiczne wysłuchania, spowalniające pisowski walec
ustawodawczy, a później prowadzili na uliczne protesty prof. Adama Strzembosza i innych wybitnych prawników.
NIE ZMARNOWAĆ ENERGII
Teraz, gdy ulice opustoszały, to właśnie zachowanie opozycji parlamentarnej jest
kluczowe. Jeśli obóz PiS mimo weta prezydenckiego zachowa spójność, musi być
zjednoczona - a co najmniej musi w miarę przekonująco udawać zjednoczenie.
Tylko tak będzie w stanie blokować kolejne ataki partii Jarosława Kaczyńskiego
na sądy, na samorządy, na podstawowe prawa i wolności obywatelskie.
Jeśli zaś po wecie Dudy naprawdę zacznie się osłabianie prezesa Prawa i
Sprawiedliwości i w łonie jego obozu zaczną się wyodrębniać frakcje (ludzie
Kaczyńskiego, ludzie prezydenta, ludzie Gowina, ludzie Macierewicza i tak
dalej), to opozycja parlamentarna musi brać czynny udział we wszelkich politycznych
grach i gierkach, które mogą pogłębić te podziały, osłabiając przewagę PiS w
sejmowych głosowaniach.
Jednak niezbędne jest też zapewnienie solidarności między ulicą i parlamentem
- zwłaszcza po to, by w razie ataku na opozycję, gdy Kaczyński, Kamiński i
Ziobro zaczną wykorzystywać podpisaną przez Dudę ustawę o ustroju sądów
powszechnych i zamykać w aresztach wydobywczych polityków opozycji - wyjść na ulice z taką samą wściekłą determinacją jak
przy obronie praw kobiet czy niezawisłych sądów. Opozycja partyjna ze swej
strony musi zaś zaproponować liderom społecznych protestów miejsce w polityce,
musi wciągać ich do nieustannej współpracy i koordynacji działań.
Jeśli coś takiego nie będzie miało miejsca, to ryzykujemy zmarnowanie
społecznej energii, podobnie jak zmarnowana została energia czarnego protestu.
Jarosław Kaczyński wykorzystał go do zablokowania zmian w ustawie antyaborcyjnej,
których wcale nie chciał. Spacyfikował zwolenników Marka Jurka, a
jednocześnie dał Kościołowi wszystko, czego wymagała jego cyniczna gra o pełnię
władzy. Zaś po drugiej stronie kobiety się podzieliły. Większość zeszła z
ulic, mniejszość organizuje protesty, żądając liberalizacji ustawy
antyaborcyjnej. Powtórzenie tego scenariusza w odniesieniu do sądów oznacza,
że Zbigniew Ziobro obsadzi swoimi sądy wszystkich szczebli, a ustawy o
Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym za parę miesięcy powrócą do
Sejmu w nieco rozrzedzonym kształcie.
LEKCJA PROTESTÓW
Do jakiego stopnia opozycja parlamentarna i
pozaparlamentarna zrozumiały lekcję społecznych protestów?
Platforma Obywatelska postanowiła zmienić profil swoich Klubów Obywatelskich,
dotąd służących głównie komunikowaniu się partyjnej centrali z lokalnym
aparatem. Od jesieni spotkania klubów w całej Polsce mają być podporządkowane
nawiązaniu kontaktów z liderami niedawnych protestów. Jak mówi poseł Rafał
Grupiński: „Będziemy ich zapraszać na nasze spotkania, rozmawiać, przekonywać,
publicznie się spierać z tymi, którzy nie wpuszczali polityków na mównice i
definiowali się jako antypartyjni”. Jak mówi inny polityk PO: „Te spotkania
mają być okazją do odcedzenia zwyczajnych wariatów, których w pierwszej fali
społecznych protestów zawsze pojawia się wielu, od ludzi naprawdę chcących
wejść w politykę”.
Werbować aktywistów protestów próbuje także Nowoczesna oraz Barbara
Nowacka z Inicjatywy Polskiej.
Inne zadanie dla liberalnej opozycji to współpraca w parlamencie.
„Wspólny klub to nie jest zadanie na dzisiaj” - zgodnie, choć nieoficjalnie,
mówią politycy PO, Nowoczesnej i PSL. Na dziś program minimum to zero wzajemnej
agresji. Jak zapewnia Rafał Grupiński: „Twarda współpraca przy własnych
projektach ustaw o sądach, a wszędzie tam, gdzie rozluźni się dyscyplina
prawicy, głosowanie w taki sposób, aby usunąć najbardziej niebezpieczne
elementy nowych prezydenckich czy PiS-owskich ustaw”.
PO ze swoim liberalnym i konserwatywnym skrzydłem odgrywa w tej układance
parlamentarnej opozycji rolę łącznika pomiędzy PSL i Nowoczesną.
Kosiniak-Kamysz boi się wiejskich proboszczów, którzy zadali jego partii cios w
ostatnich wyborach i którzy widzą w posłankach z Nowoczesnej nowe
palikociarki. Dlatego oddycha z ulgą, gdy pomiędzy nim a liderem Nowoczesnej
stają w roli bufora Schetyna albo Halicki.
KŁOPOT Z LEWICĄ
Osobna rzecz to lewica. Nowacka
przypomina, że w Poznaniu jej środowisko jest w formalnej koalicji z PO we
władzach miasta. Wiceprezydent od Nowackiej specjalizuje się w polityce
mieszkaniowej i społecznej, a Jaśkowiak w zarządzaniu miastem i kontaktach z
biznesem. Podobna koalicja pomiędzy lewicą i liberałami w skali całej Polski
byłaby najlepszym rozwiązaniem po upadku PiS. Liberałowie mieliby alibi dla
odważniejszych programów socjalnych, a lewica musiałaby wziąć
współodpowiedzialność za kształt liberalnej Polski. Jednak - jak mówi Nowacka
- „najpierw lewica musi zdobyć swoje 10 procent i stać się zwartą, zjednoczoną
formacją, żeby nie być przystawką, z której PO wybierać będzie kandydatów do
transferów, jak w czasach Tuska”.
Jednak z tym staniem się zwartą, zjednoczoną formacją jest problem. SLD
trzyma się na uboczu, a sama Nowacka jest zaangażowana w budowanie projektu
bardzo ryzykownego z punktu widzenia ewentualnej przyszłej koalicji z
liberałami. W wyborach samorządowych w Warszawie jej Inicjatywa Polska idzie
na współpracę z Janem Śpiewakiem i Adrianem Zandbergiem - przeciwko PO niezależnie
od tego, kogo Platforma wyznaczy na kandydata do prezydentury miasta. To
ryzykowni partnerzy. Śpiewak w swej krótkiej publicznej karierze niszczył i
konfliktowa! wszystkie środowiska, z którymi współpracował. Zandberg zaś - w
przeciwieństwie do Barbary Nowackiej - ma mały zakon wiernych sobie ludzi. O
ile Nowacka traktuje warszawską współpracę jako szansę na zbudowanie
szerokiej liberalnej lewicy, on widzi w tym okazję do autopromocji, zbudowania
własnej grupy radnych i wypromowania Partii Razem.
Ostatecznie o liberalnym bądź też antyliberalnym profilu polskiej lewicy
rozstrzygnąć może Robert Biedroń. Jednak prezydent Stupska wciąż nie podjął decyzji,
kiedy wejść do ogólnopolskiej politycznej gry. Najwyraźniej sam wciąż nie wie,
czy zrobić to jeszcze przed wyborami samorządowymi, rezygnując ze starań o
drugą kadencję prezydenta Słupska, czy też potwierdzić swoją zdolność do
budowania trwałego poparcia w mieście i wesprzeć jakąś listę partyjną dopiero
przed wyborami europejskimi.
POLITYKA APOLITYCZNOŚCI
Ostatnie wydarzenia zaskoczyły parlamentarną opozycję w chwili, gdy dopiero zaczyna wychodzić z chaosu.
Uliczne protesty, które w drugiej połowie lipca przetoczyły się przez Polskę,
mogą jednak wzmocnić partie opozycyjne, wymusić na nich współpracę, popchnąć
do większej aktywności. Jeśli jakiemuś środowisku ich oferta wydaje się
niewystarczająca, to przecież może założyć kolejne ugrupowanie polityczne i
szukać dla niego szerszego wsparcia - także na ulicy.
Bez głębszego społecznego zakorzenienia partii politycznych nasza obywatelska
aktywność zacznie niebezpiecznie przypominać zachowanie dawnych sowietologów,
którzy po każdym stłumionym proteście analizowali kolejność limuzyn
przywożących na Kreml liderów partii komunistycznej. I na tej podstawie
budowali nadzieje na dekompozycję obozu władzy i zwycięstwo liberałów nad
twardogłowymi. My będziemy analizować kolejność limuzyn, którymi na
Nowogrodzką, do siedziby PiS, będą przyjeżdżać Gowin, Morawiecki, Macierewicz,
Duda, Szydło...
Jeśli zadowolimy się taką
„apolitycznością”, to najbardziej toksyczna prawica w koalicji z Kościołem
Rydzyka będą rządzić Polską nie dwa lata, ale lat dwadzieścia.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz