wtorek, 29 sierpnia 2017

Dwie twarze PiS



O tandemie Ryszard Terlecki  - Beata Mazurek w PiS mówią, że są jak milicjanci z PRL-owskiego dowcipu: chodzą razem, bo jeden pisze, a drugi czyta. Ale tu bardziej pasuje: jeden myśli, drugi mówi

Renata Grochal

Gdy Jarosław Kaczyński daje wywiad do prasy, au­toryzacja należy do obo­wiązków rzecznika. To jest cały rytuał. Najpierw rzecznik nanosi zmiany, a później sej­mową limuzyną jedzie z wydrukowanym na papierze wywiadem do siedziby par­tii przy ul. Nowogrodzkiej, bo prezes nie korzysta z e-maila. Kaczyński dopisuje jeszcze jakieś zmiany długopisem i za­twierdza poprawki. Beata Mazurek, któ­ra jest rzeczniczką partii i klubu, chodzi na te spotkania razem z szefem klubu Ryszardem Terleckim.
   - Ciągnie Terleckiego, bo się boi pre­zesa - mówi osoba znająca kulisy No­wogrodzkiej. Podczas tych nasiadówek Mazurek niewiele się odzywa, mówi głównie prezes.

ROZDZIELIĆ TANDEM
W Sejmie Mazurek i Terlecki są pra­wie nierozłączni. Razem przechadzają się po korytarzach. Pani rzecznik przesia­duje w gabinecie Terleckiego, który jest tak­ że wicemarszałkiem Sejmu. Do niedawna razem występowali na konferencjach pra­sowych, bo - jak mówi poseł PiS - Mazurek przy Terleckim czuje się pewniej. Chociaż są kompletnymi przeciwieństwami: on - introwertyczny intelektualista i miłośnik jazzu, ona - ostra kobieta z tupetem, która nie przebiera w słowach.
   Ale prawicowy tygodnik „wSieci” na­pisał niedawno, że kierownictwo par­tii dyskretnie zasugerowało im, że mają przestać występować razem.
   - Ludzie się śmiali z tych konferen­cji w tandemie, a kpiny nie robią dobrze partii. Mazurek musi sobie zacząć radzić sama - potwierdza ważny polityk PiS.
   Gdy pytam Mazurek o zakaz wystą­pień z Terleckim, od razu się zaperza.
   - Jeśli pani wierzy w tabloidowe plotki, to pani sprawa. Ja się nie będę odnosić do anonimowych wypowiedzi - ucina. Spotkać się nie chce, bo nie będzie o so­bie opowiadać. Terlecki na prośbę o roz­mowę w ogóle nie odpowiada.
   W PiS mówią, że Mazurek przechodzi specjalne szkolenia, które mają jej pomóc lepiej formułować myśli. Na razie efektów nie widać, bo co chwilę zalicza jakąś wpad­kę. Tylko w ostatnim tygodniu były dwie. Najpierw powiedziała, że lider U2, Bono, który na koncercie mówił, że Polakom od­biera się wolność, nie wie, co dzieje się w Polsce. - Jest podpuszczany przez opo­zycję, która walczy z PiS przy pomocy uli­cy i zagranicy - dowodziła Mazurek. Dzień później oznajmiła, że były szef MSZ Rado­sław Sikorski to „no name”, co odbiło się szerokim echem w internecie. Dziennika­rze zapytali ją o wypowiedź Sikorskiego na temat powstania warszawskiego, że „mło­dzież myślała, że idzie po zwycięstwo, a nie po honorową śmierć”, a „samobójstwo każ­dy powinien popełniać na własny rachu­nek”. - A kim jest dziś Sikorski? On jest dzisiaj „no namem” - wypaliła rzecznicz­ka. Internauci szybko przypomnieli, że profil byłego marszałka Sejmu na Twitterze śledzi prawie milion osób, a konto Ma­zurek zaledwie 11 tysięcy.
   - To jest cała Mazurek: szybciej mówi, niż myśli i niepotrzebnie podgrzewa emocje. Usłyszy coś u prezesa, a później
to twórczo rozwinie tak, że pożal się Boże - mówi jeden z polityków PiS. Przypomi­na, jak Mazurek nazwała sędziów Sądu Najwyższego „zespołem kolesi”, a nie­dawno wyraziła zrozumienie dla chuliga­nów z Młodzieży Wszechpolskiej, którzy skopali działacza KOD. Wcześniej dzien­nikarzowi Jarosławowi Kuźniarowi, który kpił na Twitterze z Przemysława Wiplera, napisała: „Panu to jeszcze nikt łomotu nie spuścił za takie wpisy? Szko­da, to byłoby bezcenne”. Później tłuma­czyła, że to nie były groźby, tylko pytanie.
   - Mazurek nie lubi dziennikarzy. Od razu zakłada, że mają złe intencje - mówi były poseł PiS.
ZERO ZAUFANIA W KLUBIE
W nieoficjalnych rozmowach poli­tycy PiS narzekają, że klub i partia nie mają żadnej strategii komunika­cyjnej. Wytknął to kilka dni temu były rzecznik PiS Adam Hofman, mówiąc o sprawie zmian w sądownictwie. - Nie wystarczy trzy razy powiedzieć w „Wia­domościach”, że jakiś sędzia ukradł batonik - powiedział Hofman w TVN24. W partii także słychać głosy, że cała trójka - minister sprawiedliwości Zbigniew Zio­bro, Terlecki i Mazurek - pokpiła sprawę.
   - Mieli dwa lata, żeby przygotować spo­ty, zaplanować konferencje dotyczące zmian w sądownictwie. A nie zrobili nic. Klub nie miał żadnych argumentów na obronę reformy - twierdzi mój rozmów­ca z PiS. Dodaje, że oficjalnie nikt w partii tego nie powie, bo posłowie się boją. Jego zdaniem Kaczyńskiemu udało się stwo­rzyć w klubie klimat totalnego braku za­ufania. Prezes tak ułożył listy wyborcze, że prawie stu posłów na 234 to sejmowi no­wicjusze, oni są zawsze bardziej lojalni. Jeśli nie załapią się ponownie na listy, to będą musieli wrócić do powiatu na stano­wisko dyrektora szkoły czy radnego z dużo niższą pensją. - Dlatego nikt się nie po­stawi - podsumowuje mój rozmówca.
   Mazurek na strategii komunikacyjnej się nie zna. Zanim została rzeczniczką, była powiatową posłanką z Lubelszczy­zny, kandydatką drugiego wyboru, bo Małgorzata Wassermann odmówiła.
   Rola Mazurek sprowadza się do wyzna­czania posłów, którzy chodzą do mediów, i dbania o to, by wiedzieli, jakie jest stano­wisko partii w konkretnej sprawie. Ma­zurek potrafi osobiście objechać polityka za to, że poszedł do radia czy telewizji bez zgody biura prasowego.

KOLOROWY PTAK W SEJMOWEJ KLATCE
Strategią komunikacyjną nie zajmu­je się także Terlecki. Sam w mediach występuje niechętnie. Kiedyś poseł Włodzimierz Bernacki, prywatnie przyjaciel Terleckiego, namówił go, by poszedł do telewizji. Ale wicemarszałek Sejmu przez cały wywiad patrzył w stół. Później Ber­nacki zrobił mu szkolenie, że należy pa­trzeć w kamerę.
   W PiS nie jest tajemnicą, że funkcja szefa klubu nie była marzeniem Terle­ckiego. Efekt jest taki, że klubem na co dzień zarządza Marek Suski, jego wice­przewodniczący.
   - Rysiek trochę wbrew sobie został na to stanowisko wypchnięty, bo nigdy nie pretendował do tego, żeby być pierwszo­planowym zawodnikiem. Wolał z tyłu po­ciągać za sznurki - mówi jeden z moich rozmówców.
   Jednak Kaczyński potrzebował na to stanowisko kogoś zaufanego, a ci, którym ufa najbardziej, czyli politycy z tzw. zakonu PC (Porozumienia Centrum - pierwszej partii Kaczyńskiego), objęli ważniejsze funkcje. Dlatego poprosił Terleckiego, z którym zna się od czasów PC, żeby łączył stanowisko wicemarszałka i szefa klubu. Terleckiemu nie wypadało odmówić, cho­ciaż dziś wcale nie należy do grona najbliż­szych ludzi Kaczyńskiego. Jeden z moich krakowskich rozmówców opowiada, że gdy prezes przyjeżdża do Krakowa, to spo­tyka się na kolacji z filozofem i europosłem PiS prof. Ryszardem Legutką oraz jego znajomą historyczką, prof. Marią Dzielską. Rozprawiają o historii późnoantycznego Rzymu i wczesnego Bizancjum albo o filozofii. Terlecki, choć także profesor, nie jest do tego grona zapraszany.
   - Rysiek to samotny wilk. Nie udziela się towarzysko. Pisze książki - opowiada ten sam rozmówca. Inny dodaje, że bar­dziej od spraw klubu parlamentarnego Terleckiego zajmuje to, co dzieje się w In­stytucie Pamięci Narodowej, w którym kiedyś pracował. W partii uchodzi za roz­grywającego, jeśli chodzi o sprawy Insty­tutu i ludzi, którzy są tam zatrudniani.
   Znajomi Terleckiego mówią, że jako zagorzały antykomunista popiera zmia­ny w sądach. Tak jak Kaczyński uważa, że protesty sędziów przeciwko łamaniu trój­podziału władzy są dowodem na to, że układ się broni.
   Gdy Terlecki kierował krakowskim od­działem IPN, zlustrował własnego ojca.
W archiwach Instytutu natrafił na do­kumenty świadczące o tym, że pisarz Olgierd Terlecki był tajnym współpra­cownikiem bezpieki. Opisał wszystko w artykule w prasie.
   - Rysiek zawsze był bezwzględnym zwolennikiem lustracji i postanowił się z tym skonfrontować, bez względu na prywatne koszty - mówi Bogusław Sonik, dobry znajomy Terleckiego jeszcze z cza­sów opozycji antykomunistycznej, dziś poseł PO. Sonik pamięta Terleckiego jesz­cze z lat 60., gdy był hipisem i wraz z gru­pą kolegów przesiadywał na krakowskich Plantach przed Biurem Wystaw Arty­stycznych, dzisiejszym Bunkrem Sztuki.
   - Oni byli bardzo kolorowi, nosili różne wisiorki. Wyróżniali się na tle szarej ko­muny - wspomina Sonik. Z tamtego czasu pochodzi przezwisko Terleckiego „Pies”. Wzięło się stąd, że Terlecki razem z kolega­mi zostali zatrzymani przez milicję w Ra­domiu. Spisującym ich funkcjonariuszom Terlecki powiedział, że są hipisami. Tłu­maczył, że to jest zachodni ruch kontrkulturowy i pisze się „hip”, „pies”. - Że jak? Jaki pies, żarty sobie robicie? - miał się oburzać jeden z milicjantów.
   Sonik poznał Terleckiego w latach 70., gdy ten organizował tajne spotkania kra­kowskiej opozycji. Dyskutowali na nich, jak się pozbyć komuny. - Wtedy chodził już w dwuczęściowym białym garniturze - wspomina Sonik. Terlecki współpraco­wał z KOR i Studenckim Komitetem Soli­darności, który zakładał Sonik, a później zajął się działalnością naukową. W latach 90. wydawał konserwatywny dziennik „Czas Krakowski”. Wojciech Czuchnowski, były dziennikarz tej gazety, wspomi­na, że zatrudniono tam wielu redaktorów, którzy pracowali za komuny. - Rysiek powiedział, że najpierw nas nauczą, jak robić pismo, a później ich wyrzucimy - opowiada Czuchnowski. Dodaje, że Terlecki był bardzo radykalny, ale miał poczucie humoru. Gdy podczas jednej z redakcyjnych dyskusji na temat gra­nic kolaboracji z PRL ktoś powiedział, że stowarzyszenie katolików PAX, gotowe współpracować z komunistami, nie było takie złe, Terlecki podsumował: PAX Ribbentrop-Mołotow.
   - Jak to możliwe, że Terlecki, który wal­czył z komuną, popiera teraz polityczny skok na sądy, który cofa nas do PRL? - py­tam Sonika.
   - Pozostał w nim duch rewolty i przeko­nanie, że instytucje nie są niczym wiecz­nym. Są potrzebne po to, żeby politycy mogli wprowadzać w życie swoje wizje, ale nie należy ich za bardzo sakralizować - odpowiada Sonik.

ZMIAN NIE BĘDZIE
Kilku rozmówców w PiS podkre­śla, że prezes nie jest zadowolony ani z rzeczniczki Mazurek, ani z tego, jak działa klub.
   - Mobilizacja podczas głosowań jest średnia. Kilka ważnych głosowań wygra­liśmy tylko dlatego, że opozycja jest jesz­cze gorzej zmobilizowana od nas i 20 posłów od nich nie przyszło. Gdyby byli, przerżnęlibyśmy koncertowo, bo Terlecki nie dopilnował frekwencji - mówi poseł PiS. Ale wszyscy rozmówcy przyznają, że zmian na stanowisku szefa klubu i rzecz­nika nie będzie, bo nie ma lepszych kan­dydatów. Poza tym prezes musiałby się przyznać do błędu, a tego bardzo nie lubi.
Ale nawet gdyby Terlecki stracił stano­wisko, to - jak mówią jego znajomi - nie bardzo by się tym przejął.
   - On traktuje życie jak grę i ma duży dy­stans do polityki. Wie, że wszystko może się zmienić - podkreśla Sonik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz