O tandemie Ryszard
Terlecki - Beata Mazurek w PiS mówią, że
są jak milicjanci z PRL-owskiego dowcipu: chodzą razem, bo jeden pisze, a drugi
czyta. Ale tu bardziej pasuje: jeden myśli, drugi mówi
Renata Grochal
Gdy
Jarosław Kaczyński daje wywiad do prasy, autoryzacja należy do obowiązków
rzecznika. To jest cały rytuał. Najpierw rzecznik nanosi zmiany, a później sejmową
limuzyną jedzie z wydrukowanym na papierze wywiadem do siedziby partii przy
ul. Nowogrodzkiej, bo prezes nie korzysta z e-maila. Kaczyński dopisuje jeszcze
jakieś zmiany długopisem i zatwierdza poprawki. Beata Mazurek, która jest
rzeczniczką partii i klubu, chodzi na te spotkania razem z szefem klubu
Ryszardem Terleckim.
- Ciągnie Terleckiego, bo się boi prezesa - mówi osoba znająca kulisy
Nowogrodzkiej. Podczas tych nasiadówek Mazurek niewiele się odzywa, mówi
głównie prezes.
ROZDZIELIĆ TANDEM
W Sejmie Mazurek i
Terlecki są prawie nierozłączni. Razem
przechadzają się po korytarzach. Pani rzecznik przesiaduje w gabinecie
Terleckiego, który jest tak że wicemarszałkiem
Sejmu. Do niedawna razem występowali na konferencjach prasowych, bo - jak mówi
poseł PiS - Mazurek przy Terleckim czuje się pewniej. Chociaż są kompletnymi
przeciwieństwami: on - introwertyczny intelektualista
i miłośnik jazzu, ona - ostra kobieta z tupetem, która nie przebiera w słowach.
Ale prawicowy tygodnik „wSieci” napisał niedawno, że kierownictwo partii
dyskretnie zasugerowało im, że mają przestać występować razem.
- Ludzie się śmiali z tych konferencji w tandemie, a kpiny nie robią
dobrze partii. Mazurek musi sobie zacząć radzić sama - potwierdza ważny polityk
PiS.
Gdy pytam Mazurek o zakaz wystąpień z Terleckim, od razu się zaperza.
- Jeśli pani wierzy w tabloidowe plotki, to pani sprawa. Ja się nie będę
odnosić do anonimowych wypowiedzi - ucina. Spotkać się nie chce, bo nie będzie
o sobie opowiadać. Terlecki na prośbę o rozmowę w ogóle nie odpowiada.
W PiS mówią, że Mazurek przechodzi specjalne szkolenia, które mają jej pomóc
lepiej formułować myśli. Na razie efektów nie widać,
bo co chwilę zalicza jakąś wpadkę. Tylko w ostatnim tygodniu były dwie.
Najpierw powiedziała, że lider U2, Bono, który na koncercie mówił, że Polakom
odbiera się wolność, nie wie, co dzieje się w Polsce. - Jest podpuszczany
przez opozycję, która walczy z PiS przy pomocy ulicy i zagranicy - dowodziła
Mazurek. Dzień później oznajmiła, że były szef MSZ Radosław Sikorski to „no name”, co odbiło się szerokim echem w internecie. Dziennikarze
zapytali ją o wypowiedź Sikorskiego na temat powstania warszawskiego, że „młodzież
myślała, że idzie po zwycięstwo, a nie po honorową śmierć”, a „samobójstwo każdy
powinien popełniać na własny rachunek”. - A kim jest dziś Sikorski? On jest
dzisiaj „no namem” - wypaliła rzeczniczka. Internauci szybko przypomnieli, że
profil byłego marszałka Sejmu na Twitterze śledzi prawie milion osób, a konto
Mazurek zaledwie 11 tysięcy.
- To jest cała Mazurek: szybciej mówi, niż myśli i niepotrzebnie
podgrzewa emocje. Usłyszy coś u prezesa, a później
to twórczo rozwinie tak, że pożal
się Boże - mówi jeden z polityków PiS.
Przypomina, jak Mazurek nazwała sędziów Sądu Najwyższego „zespołem kolesi”, a
niedawno wyraziła zrozumienie dla chuliganów z Młodzieży Wszechpolskiej, którzy
skopali działacza KOD. Wcześniej dziennikarzowi Jarosławowi Kuźniarowi, który
kpił na Twitterze z Przemysława Wiplera, napisała: „Panu to jeszcze nikt łomotu
nie spuścił za takie wpisy? Szkoda, to byłoby bezcenne”. Później tłumaczyła,
że to nie były groźby, tylko pytanie.
- Mazurek nie lubi dziennikarzy. Od razu zakłada, że mają złe intencje -
mówi były poseł PiS.
ZERO ZAUFANIA W KLUBIE
W nieoficjalnych rozmowach politycy PiS narzekają, że klub i partia nie mają żadnej strategii
komunikacyjnej. Wytknął to kilka dni temu
były rzecznik PiS Adam Hofman, mówiąc o sprawie
zmian w sądownictwie. - Nie wystarczy trzy razy powiedzieć w „Wiadomościach”,
że jakiś sędzia ukradł batonik - powiedział Hofman w TVN24. W partii także słychać głosy, że cała trójka - minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, Terlecki i
Mazurek - pokpiła sprawę.
- Mieli dwa lata, żeby przygotować spoty, zaplanować konferencje
dotyczące zmian w sądownictwie. A nie zrobili nic. Klub nie miał żadnych
argumentów na obronę reformy - twierdzi mój rozmówca z PiS. Dodaje, że
oficjalnie nikt w partii tego nie powie, bo posłowie się boją. Jego zdaniem
Kaczyńskiemu udało się stworzyć w klubie klimat totalnego braku zaufania. Prezes tak ułożył listy
wyborcze, że prawie stu posłów na 234 to sejmowi nowicjusze, oni są zawsze
bardziej lojalni. Jeśli nie załapią się ponownie na listy, to będą musieli
wrócić do powiatu na stanowisko dyrektora szkoły czy radnego z dużo niższą
pensją. - Dlatego nikt się nie postawi - podsumowuje mój rozmówca.
Mazurek na strategii komunikacyjnej się nie zna. Zanim została
rzeczniczką, była powiatową posłanką z Lubelszczyzny, kandydatką drugiego
wyboru, bo Małgorzata Wassermann odmówiła.
Rola Mazurek sprowadza się do wyznaczania posłów, którzy chodzą do
mediów, i dbania o to, by wiedzieli, jakie jest stanowisko partii w konkretnej
sprawie. Mazurek potrafi osobiście objechać polityka za to, że poszedł do
radia czy telewizji bez zgody biura prasowego.
KOLOROWY PTAK W SEJMOWEJ KLATCE
Strategią komunikacyjną nie
zajmuje się także Terlecki. Sam w mediach
występuje niechętnie. Kiedyś poseł Włodzimierz Bernacki, prywatnie przyjaciel
Terleckiego, namówił go, by poszedł do telewizji. Ale wicemarszałek Sejmu przez
cały wywiad patrzył w stół. Później Bernacki zrobił mu szkolenie, że należy patrzeć
w kamerę.
W PiS nie jest tajemnicą, że funkcja szefa klubu nie była marzeniem
Terleckiego. Efekt jest taki, że klubem na co dzień zarządza Marek Suski, jego
wiceprzewodniczący.
- Rysiek trochę wbrew sobie został na to stanowisko wypchnięty, bo nigdy
nie pretendował do tego, żeby być pierwszoplanowym zawodnikiem. Wolał z tyłu
pociągać za sznurki - mówi jeden z moich rozmówców.
Jednak Kaczyński potrzebował na to stanowisko kogoś zaufanego, a ci,
którym ufa najbardziej, czyli politycy z tzw. zakonu PC (Porozumienia Centrum -
pierwszej partii Kaczyńskiego), objęli ważniejsze funkcje. Dlatego poprosił
Terleckiego, z którym zna się od czasów PC, żeby łączył stanowisko
wicemarszałka i szefa klubu. Terleckiemu nie wypadało odmówić, chociaż dziś
wcale nie należy do grona najbliższych ludzi Kaczyńskiego. Jeden z moich
krakowskich rozmówców opowiada, że gdy prezes przyjeżdża do Krakowa, to spotyka
się na kolacji z filozofem i europosłem PiS prof. Ryszardem
Legutką oraz jego znajomą historyczką, prof. Marią
Dzielską. Rozprawiają o historii późnoantycznego Rzymu i wczesnego Bizancjum
albo o filozofii. Terlecki, choć także
profesor, nie jest do tego grona zapraszany.
- Rysiek to samotny wilk. Nie udziela się towarzysko. Pisze książki -
opowiada ten sam rozmówca. Inny dodaje, że bardziej od spraw klubu
parlamentarnego Terleckiego zajmuje to, co dzieje się w Instytucie Pamięci
Narodowej, w którym kiedyś pracował. W partii uchodzi za rozgrywającego, jeśli
chodzi o sprawy Instytutu i ludzi, którzy są tam zatrudniani.
Znajomi Terleckiego mówią, że jako zagorzały antykomunista popiera zmiany
w sądach. Tak jak Kaczyński uważa, że protesty sędziów przeciwko łamaniu trójpodziału
władzy są dowodem na to, że układ się broni.
Gdy Terlecki kierował krakowskim oddziałem IPN, zlustrował własnego
ojca.
W archiwach Instytutu natrafił na
dokumenty świadczące o tym, że pisarz Olgierd Terlecki był tajnym współpracownikiem
bezpieki. Opisał wszystko w artykule w prasie.
- Rysiek zawsze był bezwzględnym zwolennikiem lustracji i postanowił się
z tym skonfrontować, bez względu na prywatne koszty - mówi Bogusław Sonik,
dobry znajomy Terleckiego jeszcze z czasów opozycji antykomunistycznej, dziś
poseł PO. Sonik pamięta Terleckiego jeszcze z lat 60., gdy był hipisem i wraz
z grupą kolegów przesiadywał na krakowskich Plantach przed Biurem Wystaw Artystycznych,
dzisiejszym Bunkrem Sztuki.
- Oni byli bardzo kolorowi, nosili różne wisiorki. Wyróżniali się na tle
szarej komuny - wspomina Sonik. Z tamtego czasu pochodzi przezwisko
Terleckiego „Pies”. Wzięło się stąd, że Terlecki razem z kolegami zostali
zatrzymani przez milicję w Radomiu. Spisującym ich funkcjonariuszom Terlecki
powiedział, że są hipisami. Tłumaczył, że to jest zachodni ruch kontrkulturowy
i pisze się „hip”, „pies”. - Że jak? Jaki pies, żarty sobie robicie? - miał się
oburzać jeden z milicjantów.
Sonik poznał Terleckiego w latach 70., gdy ten organizował tajne
spotkania krakowskiej opozycji. Dyskutowali na nich, jak się pozbyć komuny. -
Wtedy chodził już w dwuczęściowym białym garniturze - wspomina Sonik. Terlecki
współpracował z KOR i Studenckim Komitetem Solidarności, który zakładał
Sonik, a później zajął się działalnością naukową. W latach 90. wydawał
konserwatywny dziennik „Czas Krakowski”. Wojciech Czuchnowski, były dziennikarz
tej gazety, wspomina, że zatrudniono tam wielu redaktorów, którzy pracowali za
komuny. - Rysiek powiedział, że najpierw nas nauczą, jak robić pismo, a później
ich wyrzucimy - opowiada Czuchnowski. Dodaje,
że Terlecki był bardzo radykalny, ale miał poczucie humoru. Gdy podczas jednej
z redakcyjnych dyskusji na temat granic kolaboracji z PRL ktoś powiedział, że
stowarzyszenie katolików PAX, gotowe współpracować z
komunistami, nie było takie złe, Terlecki podsumował: PAX Ribbentrop-Mołotow.
- Jak to możliwe, że Terlecki, który walczył z komuną, popiera teraz
polityczny skok na sądy, który cofa nas do PRL? - pytam Sonika.
- Pozostał w nim duch rewolty i przekonanie, że instytucje nie są
niczym wiecznym. Są potrzebne po to, żeby politycy mogli wprowadzać w życie
swoje wizje, ale nie należy ich za bardzo sakralizować - odpowiada Sonik.
ZMIAN NIE BĘDZIE
Kilku rozmówców w PiS
podkreśla, że prezes nie jest zadowolony
ani z rzeczniczki Mazurek, ani z tego, jak działa klub.
- Mobilizacja podczas głosowań jest średnia. Kilka ważnych głosowań
wygraliśmy tylko dlatego, że opozycja jest jeszcze gorzej zmobilizowana od
nas i 20 posłów od nich nie przyszło. Gdyby byli, przerżnęlibyśmy koncertowo,
bo Terlecki nie dopilnował frekwencji - mówi poseł PiS. Ale wszyscy rozmówcy
przyznają, że zmian na stanowisku szefa klubu i rzecznika nie będzie, bo nie
ma lepszych kandydatów. Poza tym prezes musiałby się przyznać do błędu, a tego
bardzo nie lubi.
Ale nawet gdyby Terlecki stracił stanowisko, to - jak mówią
jego znajomi - nie bardzo by się tym przejął.
- On traktuje życie jak grę i ma duży dystans do polityki. Wie, że
wszystko może się zmienić - podkreśla Sonik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz