Ułaskawienie
Mariusza Kamińskiego i jego ludzi odbyło się w pośpiechu. Prezydent nie czytał
akt sprawy i nie prosił sądu ani prokuratury o opinię. Po prostu uznał, że
stare CBA jest „kryształowo uczciwe”.
TEKST MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA
Głośne postanowienie prezydenta Andrzeja
Dudy nie zawiera uzasadnienia. Jest w nim tylko stwierdzenie, że prezydent
stosuje prawo łaski w stosunku do czterech osób - byłego szefa CBA Mariusza
Kamińskiego i jego trzech współpracowników: Macieja Wąsika, Grzegorza Postka i
Krzysztofa Brendela - przez „przebaczenie i puszczenie w niepamięć oraz
umorzenie postępowania”. Decyzję podpisano 16 listopada, czyli w dniu
zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło.
Samo postanowienie ledwie przypomina urzędowy dokument, sprawia
wrażenie wytworzonego w pośpiechu. Brakuje na nim pieczęci i informacji o
miejscu wytworzenia. Nawet papier, na którym je sporządzono, nie jest opatrzony
logo Kancelarii Prezydenta. To dwie kartki maszynopisu podpisanego przez Andrzeja
Dudę i odręcznie uzupełnionego datą.
O pośpiechu może świadczyć też niekonsekwencja Kamińskiego. 19 listopada,
czyli już po ułaskawieniu, były szef CBA uzupełnia braki formalne w apelacji
od wyroku skazującego. A dzień później ją wycofuje - jako jedyny, odwołania
pozostałych ułaskawionych wciąż są w sądzie.
Prezydent mówi dziennikarzom, że chciał „uwolnić polski wymiar sprawiedliwości
od tej sprawy”. Do decyzji kategorycznie odnosi się też w TV Republika prezes PiS Jarosław Kaczyński: -
Niesprawiedliwość tego wyroku była najzupełniej oczywista i prezydent
wyciągnął z tego wnioski.
Czy prezydent podjął decyzję o ułaskawieniu
samodzielnie? A może działał na prośbę prezesa PiS? - Duda chciał uniewinnić
Kamińskiego, ale dopiero po ewentualnym potwierdzeniu wyroku przez sąd drugiej
instancji. Zrobił to szybciej po naciskach Jarosława. Prezesowi zależało na
tym, żeby przeciąć to jak najszybciej i uchronić
Mariusza przed kłopotami z dostępem do informacji niejawnych - twierdzi polityk
PiS znający kulisy ułaskawienia.
PALIWO? NIE MIAŁEM ZAMIARU
PRZYWŁASZCZENIA
Prezydencki prawnik
Andrzej Dera, uzasadniając decyzję prezydenta,
mówił: - Mariusz Kamiński jest kryształowo
uczciwym człowiekiem, czego nikt nigdy nie kwestionował.
Uczciwość Kamińskiego podważył jednak sąd, a akt łaski obejmuje także
jego współpracowników.
W sądowych archiwach odnajdujemy dwie sprawy.
Pierwsza dotyczy „kradzieży paliwa przeciwko Maciejowi Wąsikowi”. Wąsik
to były wiceszef CBA. Z akt wynika, że w 2010 roku tankuje na warszawskiej
stacji paliwo za 225 zł, odjeżdża bez płacenia, a potem miesiącami nie odbiera
wezwań policji. Do komisariatu trafia przez przypadek, wylegitymowany przez
prewencję podczas demonstracji pod pałacem prezydenckim. Mówi, że „utrzymuje
się z pracy w partii Prawo i Sprawiedliwość”, i przyznaje się do winy. Ale gdy
sprawę opisze „Super Express”,
obierze nową linię obrony: „Zaistniała
sytuacja była spowodowana błędem pracownika stacji i moją nieuwagą. (...) Jest
oczywistym, że nie miałem zamiaru przywłaszczenia sobie paliwa bez zapłaty”.
To samo powtórzy w oświadczeniu dla mediów.
Sąd mu nie wierzy, uznaje go za winnego, każe oddać pieniądze i wymierza
dodatkową grzywnę, której Wąsik nie płaci. Sprawa kończy się interwencją komornika,
który zajmuje mu 813 złotych.
Druga sprawa jest poważniejsza, dotyczy byłego dyrektora Zarządu Operacyjno-Śledczego
(ZOŚ) CBA Grzegorza Postka. W aktach procesu w sprawie nadużyć przy tropieniu
afery gruntowej natrafiamy na odpis innego wyroku, który zapadł w jego
sprawie w 2011 roku. Okazuje się, że Postek został skazany na półtora roku
więzienia (karę zawieszono) i cztery lata zakazu zajmowania stanowisk z
dostępem do informacji niejawnych. „Będąc dyrektorem ZOŚ CBA, ujawnił
informacje o klauzuli ściśle tajne, które uzyskał w związku z zajmowanym
stanowiskiem” - czytamy. Z wyroku wynika, że Postek zdradził jednemu z
mazowieckich samorządowców tożsamość osoby objętej przez CBA kontrolą
operacyjną.
Dzwonimy do samorządowca. Ten prosi o anonimowość, ale opowiada:
- Postek to były policjant. Znam go, bo prowadził
kiedyś komisariat w mojej okolicy. Spotkaliśmy się po latach, gdy był już w
CBA. Dlaczego zdradził mi tajemnicę? Po prostu się wygadał w towarzyskiej
rozmowie.
AGENT SOSNOWSKI PODCHODZI SZUJĘ
Historia, w związku z którą ludzie CBA zostali skazani,
rozgrywa się za pierwszych rządów PiS. Zaczyna się niewinnie: Andrzej K. -
wówczas wiceprezes spółki Dialog, kontrolowanej przez skarb państwa - chwali
się na korcie tenisowym, że ma dojścia w Ministerstwie Rolnictwa i za
pieniądze może załatwić odrolnienie gruntu.
K. to emerytowany oficer Urzędu Ochrony Państwa - szkolony w słynnym ośrodku
wywiadu w Starych Kiejkutach, doskonale posługujący się bronią - i były
pracownik warszawskiego ratusza z czasów Lecha Kaczyńskiego. W biznesowym
środowisku ma opinię mitomana i załatwiacza. „Dopuszczałem do siebie, że K.
jest nachalnym hochsztaplerem i łapówkarzem (...). Dla mnie był szują” - zezna
później na przesłuchaniu znajomy z tenisa. W rzeczywistości kontaktem Andrzeja
K. jest były dziennikarz TVP Piotr Ryba, wówczas doradca
wicepremiera i ministra rolnictwa, szefa
Samoobrony Andrzeja Leppera.
Opowieści K. docierają do szefa gabinetu premiera Kaczyńskiego Adama
Lipińskiego, który przekazuje sprawę Kamińskiemu. CBA spotyka się z ludźmi z
kortu i prosi o nagranie przechwałek K. W ciągu kilku dni zapada decyzja: Biuro
rozpocznie operację specjalną „Odra”, którą zwieńczy wręczenie kontrolowanej
łapówki.
Po miesiącu CBA jest już pod parą. Do Andrzeja K. wysyła agenta pod przykryciem.
Funkcjonariusz przedstawia się jako biznesmen Andrzej Sosnowski; mówi, że ma
pod Mrągowem 39-hektarową działkę, na której chce wybudować osiedle i hotel.
Sęk w tym, że trzeba ją najpierw odrolnić. Za załatwienie sprawy oferuje
niebagatelną łapówkę: 3 min złotych. K. podejmuje się zlecenia. Bierze od
Sosnowskiego dokumentację gruntu, wcześniej specjalnie spreparowaną przez CBA,
i przekazuje ją Rybie, który idzie z papierami do ministerstwa.
Kamiński nie zadowala się tropieniem pośredników, chce uderzyć wyżej.
Liczy, że pieniądze na końcu trafią do Leppera, i zastawia na niego sidła.
Między styczniem a lipcem 2007 roku Biuro zaczyna rozpracowywać kilkanaście
osób związanych z Samoobroną - samego Leppera, jego współpracowników,
doradców, posłów, rządowych urzędników, a nawet partyjną sekretarkę. Szef CBA
na bieżąco raportuje o postępach akcji premierowi. „Dwa lub trzy razy byłem
informowany przez ministra Kamińskiego, ale tylko w trakcie rozmów w cztery
oczy” - zezna w sądzie Kaczyński.
6 lipca operacja kończy się klęską. Działka nie zostaje odrolniona, a pośrednicy
nie biorą łapówki. W efekcie prokuratura może im zarzucić tylko powoływanie
się na wpływy. Zaś funkcjonariusze CBA, zamiast wyprowadzić wicepremiera w
kajdankach, zabierają z ministerstwa jedynie kalendarz jego spotkań. - Lepper
uciekł spod gilotyny - złości się podczas narady Kaczyński. Padają
podejrzenia, że ktoś ostrzegł szefa Samoobrony.
Mariusz Kamiński i jego współpracownicy zostaną skazani za nadużycia w
tej operacji na bezwzględne więzienie i 10 lat zakazu wykonywania funkcji publicznych.
Ludzie CBA - napisze sędzia w uzasadnieniu wyroku - podżegali do przestępstwa i
szukali łapówkarzy w ministerstwie, w którym korupcji nie było. Do tego
bezprawnie podsłuchiwali kilkadziesiąt osób i podrabiali dokumentację.
KRYPTONIM „MALINA”
Prezydent
Duda, już po ułaskawieniu: - Wymiar
sprawiedliwości nie potrafi skazać ludzi zamieszanych w procedery łapówkarskie,
ale wymierza drakońskie kary ludziom, którzy chcą budować silne państwo, którzy
chcą walczyć z korupcją.
Wyrok rzeczywiście jest dyskusyjny, przynajmniej w części dotyczącej kontrolowanego
wręczenia łapówki. Łatwo go podważyć, bo prowokację badał też inny sąd - ten,
przed którym odpowiadali Andrzej K. i Piotr Ryba. I uznał, że była ona
legalna: „Nie można uznać, by funkcjonariusz CBA podżegał Andrzeja K., a za
jego pośrednictwem Piotra Rybę do dokonania płatnej protekcji”.
Z drugiej strony funkcjonariusze sztucznie stworzyli sytuację nieprawdopodobną.
Bo przy odrolnieniu gruntu placet ministerstwa był jedynie formalnością, a
prawdziwą decyzję podejmowali urzędnicy gminy. Czyli Andrzej K. i Piotr Ryba
mieli dostać trzy miliony za coś, co było warte znacznie mniej. Poza tym sąd
pierwszej instancji uznał Andrzeja K. i Piotra R. za winnych i skazał
pierwszego na grzywnę (bo współpracował z prokuraturą), a drugiego na więzienie.
Odpis tego wyroku znajduje się w aktach procesu Kamińskiego, z którymi -
przypomnijmy - prezydent się nawet nie zapoznał.
O ile nad oceną kontrolowanej łapówki można dyskutować, o tyle sprawa
nieuzasadnionych podsłuchów jest bardziej jednoznaczna. Jak na sprawę
odrolnienia jednej działki krąg osób rozpracowywanych przez CBA był zadziwiający.
Wśród podsłuchiwanych znaleźli się m.in. czołowi politycy Samoobrony:
Stanisław Łyżwiński (kontrola operacyjna o kryptonimie „Hokej”), jego żona
Wanda (kryptonim „Banda”),
Janusz Maksymiuk ( „Skoda”),
Krzysztof Filipek (,,Polonez”), Elżbieta Wiśniowska („Wiśnia”). Urzędnicy z
resortów rolnictwa i budownictwa kontrolowanych przez partię Leppera:
wiceminister rolnictwa Maciej Jabłoński („Jonatan”), doradca Małgorzata Gut
(„Maria”, „Magdalena”, „Mira”). Wreszcie obserwowany był też sam Lepper. W
ciągu pół roku aż dwunastokrotnie zmieniał numer, a funkcjonariusze Biura obejmowali
kolejnymi kontrolami wszystkie telefony, za każdym razem nadając im
nowe kryptonimy: „Stary”, „Malina”, „Dzwon”, „Hroch”.
W jakim celu podsłuchiwano ludzi z Ministerstwa Budownictwa, skoro
wniosek o odrolnienie leżał w resorcie rolnictwa? Nie wiadomo. Trudno też znaleźć
uzasadnienie dla tropienia polityków zasiadających we władzach Samoobrony Agent
Sosnowski twierdzi co prawda, że Andrzej K. zwierzał mu się w drugiej połowie
lutego 2007 roku, że w sprawę zaangażowani są Maksymiuk z Filipkiem i że część łapówki ma trafić także do nich, tyle że wnioski o
zgodę na podsłuchiwanie działaczy Samoobrony zostały złożone miesiąc
wcześniej (27 stycznia).
LUDZIE PEWNEGO POZIOMU
Jarosław
Kaczyński w Telewizji Republika: -
Mariusz Kamiński doskonale wiedział, że działa
przeciw naszym interesom politycznym, przeciw koalicji, dzięki której
rządzimy. Tylko że to przekracza horyzont intelektualny i moralny takich ludzi
jak ten pan sędzia. Żeby to rozumieć, trzeba być człowiekiem z pewnego poziomu.
Niestety świadomość części uczestników życia publicznego określa powiedzenie,
że nie ma takich grabi, które by od siebie grabiły. Jeżeli nie oczyścimy naszego
życia publicznego z tego typu ludzi, to Polska nie ma szans na sukces.
Czy CBA na pewno działało na szkodę Prawa i Sprawiedliwości? Przypomnijmy:
operacja „Odra” toczy się w czasie, gdy na wizerunku wicepremiera jest już
poważna skaza związana z seksaferą. Notowania Samoobrony systematycznie
topnieją, a media spekulują, że klub parlamentarny Leppera idzie w rozsypkę i
że Kaczyński najchętniej wyrzuciłby go z rządu i przejął jego posłów.
Uzasadniając wyrok, sąd nie stwierdzi, że operacja CBA była częścią partyjnej
gry Kaczyńskiego, ale przyzna, że motywy polityczne nie były obce ludziom
Kamińskiego. Dowód? Wśród podsłuchiwanych zabrakło postaci oczywistej:
wiceministra z PiS Henryka Kowalczyka, odpowiedzialnego w resorcie rolnictwa
za sprawę odrolnienia gruntów.
***
Ułaskawieni funkcjonariusze
wracają dziś do służb. Mariusz Kamiński jest ich koordynatorem, Maciej Wąsik
właśnie został ministrem w Kancelarii Prezydenta (będzie pomagać Kamińskiemu),
a Postek ma trafić do CBA.
Mówi jego znajomy: - Grzesiek jest jednym z najbliższych współpracowników
Ernesta Bejdy, który lada chwila zostanie nowym szefem Biura. Na pewno będzie
chciał wrócić do służby
Będzie chciał i będzie mógł. Jeden wyrok puścił mu w niepamięć prezydent,
a kara z drugiego - zakaz zajmowania stanowisk z dostępem do tajemnic -
właśnie mu się skończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz