Jest psem gończym
Kaczyńskiego. On ją spuszcza z łańcucha, ona warczy, szczeka i gryzie. Potem
prezes mówi „siad”, „do budy”. A ona kładzie po sobie uszy i wykonuje
polecenie.
RENATA KIM, EWELINA LIS
Podobno
jakiś paszkwil o mnie piszecie? - mówi słodkim
głosem Krystyna Pawłowicz. Nie, nie będzie rozmawiać, jest w Poznaniu na
Zgromadzeniu Narodowym, bardzo zajęta, do samego wieczora. Potem też nie
znajdzie czasu, nie dla „Newsweeka” - szczebiocze. Ale zanim się rozłączy,
serdecznie pozdrawia, wszelkiej pomyślności życzy.
Brzmi zupełnie inaczej niż w sali
sejmowej. - Może jakaś łaska na nią spadła? - zastanawia się dawna znajoma
posłanki, gdy prosimy o wytłumaczenie tej nagłej przemiany. - Poza tym nie zna
jeszcze treści tekstu, a lubi, gdy się o niej pisze. Jest wtedy w centrum
uwagi, błyszczy - mówi.
Obserwuje wystąpienia koleżanki,
czyta jej wpisy na Facebooku i dochodzi do wniosku, że Krystyna zawsze taka
była: uparta i gwałtowna. - Z biegiem lat tylko zaostrza ton, staje się coraz
bardziej zadziorna - wzdycha.
Jest przekonana, że gdyby
Pawłowicz na swej drodze nie spotkała prezesa PiS, mogłaby być zupełnie inną
osobą. - On wydobył z niej najgorsze cechy. Jest narzędziem w jego rękach.
Idzie na ostro, nie może się cofnąć. W końcu poświęciła mu sporą część życia -
znowu wzdycha.
Nazwiska nie poda z obawy przed
zemstą posłanki: - Jest nieobliczalna. Ma długie ręce, na każdego, kto jej się
narazi, nasyła policję, straszy pozwami. Wysyła dziesiątki pism, trzeba odpowiadać,
tracić czas.
KAŻDEGO MOGŁA
PODERWAĆ
Inni w ogóle nie chcą
o Pawłowicz mówić. - To jest
taka znajomość, do której nie chce się wracać - tłumaczy drżącym głosem
naukowiec, który pracował razem z posłanką na Wydziale Prawa i Administracji
Uniwersytetu Warszawskiego. Może powiedzieć tylko tyle: robiła na wydziale, co
chciała. I nikt nie potrafił się jej sprzeciwić.
Prof. Monika Płatek - prawniczka, feministka - też się długo
wymawia: stara się o ludziach mówić tylko dobrze. Zna Pawłowicz długo, pod
koniec lat 70. przygotowywały się razem do aplikacji sędziowskiej i bardzo się
wtedy lubiły. - Miała dobre, ostre poczucie humoru. To, co jest teraz,
podzielone przez wiele. Była bezczelna, ale nie chamowata. Była zadziorna, ale
nie była wredna ani zjadliwa - mówi. Od lat nie mają ze sobą kontaktu, ale
kiedy się spotykają, Krystyna jest grzeczna i uprzejma. - Bo ona prywatnie jest
miłą osobą - przyznaje prof. Płatek.
Co jeszcze dobrego może
powiedzieć? - W tamtych czasach była piękną, atrakcyjną kobietą. Nie było
mężczyzny, który by jej nie uległ. Każdego mogła poderwać.
SZYBSZA OD WIATRU
A mimo to nigdy nie
wyszła za mąż, nie ma dzieci. Podobno dlatego, że w młodości przeżyła
miłosne rozczarowanie. Znajomi opowiadają, że kiedy była studentką, miała
narzeczonego, chłopaka z dobrego domu. Planowali ślub, ale zaprotestowali jego
rodzice. Nie chcieli, by syn związał się z dziewczyną z niebogatego domu.
U Pawłowiczów rzeczywiście się nie
przelewało. Ojciec pracował w biurze zakładów Ursusa, matka była urzędniczką w
Pruszkowie. Razem z trójką dzieci - Krystyną, Andrzejem i Elżbietą - mieszkali w 50-metrowym mieszkanku w bloku w Ursusie, na
obrzeżach Warszawy.
- Tata Krysi walczył w AK,
wylądował w niemieckim obozie koncentracyjnym w Stutthofie. Podobno nigdy się z
wojennych przeżyć nie podniósł. To był bardzo kulturalny człowiek, wszystkim
się kłaniał. Mówił z zaśpiewem, jak ze Wschodu. Chodził szybko, zawsze
wyprostowany. Miał wąsy, wyglądał jak Piłsudski - opowiada sąsiadka. Mamę
zapamiętała jako kobietę niską i korpulentną, dość małomówną.
Krystyna - dodaje - była głośnym
dzieckiem. - Ciągle czegoś chciała i wymuszała to krzykiem. I już wtedy wszyscy
jej ulegali, byle mieć wreszcie spokój. Ale na podwórku była łubiana. Biegała z
innymi dzieciakami, dyrygowała całą gromadką.
Wyżywała się w sporcie, w szkolnym
klubie sportowym uprawiała lekką atletykę: rzucała oszczepem i dyskiem,
biegała na krótkich dystansach. W wywiadach opowiada, że gdy miała 14 lat, była
jedną z najlepszych sprinterek w Polsce, przygotowywała się do olimpiady w
Monachium, biegała z Ireną Szewińską.
Najsłynniejsza polska lekkoatletka
nie przypomina sobie jednak Krystyny Pawłowicz. - Być może trenowała w tym
samym czasie co ja i w jakichś zawodach
razem startowałyśmy? - zastanawia się. W każdym razie nie przypomina sobie, by
się osobiście poznały.
Za to sąsiedzi z Ursusa pamiętają
to jej bieganie. I jeszcze to, że nazywano ją wtedy „Szybsza od wiatru”.
Pamiętają też, że bardzo dbała o starzejących się rodziców. - Byli dla niej
bardzo ważni, dawali jej poczucie bezpieczeństwa. Bała się, że odejdą, a ona
zostanie sama. To był stały punkt w jej życiu - opowiada jedna z sąsiadek. -
Rodzeństwo, starszy brat i młodsza siostra, szybko uciekło z domu. Ela wyszła
za mąż, Andrzej w ogóle wyjechał z Warszawy. Jak żyła matka, to czasem jeszcze
przyjeżdżali, teraz już nie.
Mama umarła dwa lata temu, ojciec
kilkanaście lat wcześniej.
- Pani Krystyna do końca się nimi
opiekowała. Ściągała lekarzy, rehabilitantki, opiekunki, myła, przebierała,
pilnowała, żeby brali lekarstwa. Bardzo była dumna z tego, że jest taką dobrą
córką. Do dziś mieszka w ich mieszkaniu w Ursusie, wykupiła nad nim duży
strych, teraz jest dwupoziomowe.
W którymś z wywiadów Krystyna
Pawłowicz powiedziała, że rodzice zawsze byli dla niej największymi
autorytetami. Kiedy odeszli, został nim Jarosław Kaczyński.
- Jest w niego wpatrzona, ufa mu
bez zastrzeżeń, wręcz modli się do niego. Jest dla niej jak guru w sekcie -
ocenia znajoma.
PRECZ Z EUROSODOMITAMI!
Poznali się jeszcze w
czasie Okrągłego Stołu, Krystyna
Pawłowicz zasiadała wtedy przy podstoliku ds. zgromadzeń, po stronie
solidarnościowej. Na początku lat 90. pracowała w biurze prasowym premiera Jana
Olszewskiego, znajomym opowiadała, że jest jego doradcą, pisze dla niego
opinie.
- Była naprawdę dobrym prawnikiem
- wspomina europosłanka PO Julia Pitera, która poznała Pawłowicz w 1991 roku,
gdy pracowała w biurze pełnomocnika rządu ds. reformy administracji
publicznej. Kilka lat później poprosiła jąo jakąś opinię: Pawłowicz wywiązała
się z zadania znakomicie.
- Była i jest wybitnym fachowcem w
dziedzinie prawa publicznego gospodarczego - mówi Przemysław Wipler, prawicowy
polityk związany z partią KORWiN. Był studentem Krystyny Pawłowicz w Katedrze
Prawa Administracyjnego Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie wykładała od końca
lat 70. Lubił jej zajęcia. - Wchodziła w dynamiczne polemiki ze studentami,
zadawała prowokacyjne pytania. Ma gigantyczny temperament - to widać, słychać i
czuć. Cały czas chodziła po sali, mówiła i równocześnie się wachlowała. Miała
taki duży, kolorowy wachlarz - wspomina Wipler. Lubił też egzaminy u niej: -
Pamiętam, raz dostałem pytanie, zacząłem odpowiadać, a pani poseł się
roześmiała i stwierdziła: „Panie Przemku, przecież wiem, że pan by do mnie nie
przyszedł nieprzygotowany”. I dała mi piątkę.
- Zajęcia u niej były zawsze
fantastyczne. I egzaminy były fantastyczne, oczywiście w cudzysłowie - dodaje
inny były student.
Kiedy pytała o Unię Europejską,
trzeba było Unię skrytykować i egzamin był zaliczony. A jak pytanie nie
dotyczyło Unii, trzeba było do niej jakoś nawiązać. Powiedzieć, jaka jest
okropna, jak przez nią utraciliśmy suwerenność, że mamy teraz drugie RWPG.
Albo zacytować jej ulubiony żart:
„Unia Europejska ma jedną zaletę - kiedyś się rozpadnie”.
Niechęć Krystyny Pawłowicz do Unii
była powszechnie znana. Jeden ze studentów napisał kiedyś na uczelnianym blogu
taką historię: jest 2005 rok, rusza budowa Collegium luridicum III przy ulicy
Oboźnej, jej koszty w 80 procentach zostaną pokryte z funduszy unijnych. Kiedy
doktor Pawłowicz się o tym dowiedziała, odmówiła przeprowadzki do nowego
gmachu. Nie zniosłaby myśli, że ma pracować w pomieszczeniach wybudowanych za
pieniądze „eurosodomitów”. Na szczęście znalazło się rozwiązanie: przyszły
gabinet pani doktor zbudowano ze środków polskich.
- To oczywiście nie jest prawda,
tylko humorystyczny komentarz blogera. Ale wszystkie wpisy są w jakimś stopniu
zainspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Jako naukowiec prof. Pawłowicz ma krytyczne stanowisko wobec charakteru prawa
Unii Europejskiej, nigdy go nie ukrywała, jednak zawsze potrafiła je uargumentować - mówi jeden z doktorantów na Wydziale Prawa i Administracji.
- Ja u niej wiedzy prawniczej nie
widzę.
Nawet jeżeli jest, to głęboko
ukryta pod niskiego lotu pseudopublicystyką nastawioną na obrażanie innych -
protestuje Janusz Kaczmarek, prawnik, były prokurator krajowy. Widzi za to w
słowach posłanki dużo kompromitujących sprzeczności.
- Na przykład to słynne zdanie o
fladze UE: „To jakaś unijna szmata, która
obraża nasze symbole”. Dziwię się, że ona nie wie, iż autorem pierwotnego
projektu flagi UE był Arsene Heitz, francuski rysownik i gorliwy katolik,
który wyznał przed śmiercią, że pomysł umieszczenia dwunastu gwiazd zaczerpnął
z wizerunku na cudownym medaliku Najświętszej Maryi Panny.
W ROLI ODGROMNIKA
Do Sejmu weszła w 2011
roku z listy Prawa i Sprawiedliwości. Nie należała do partii Jarosława Kaczyńskiego,
choć już w 2007 roku z rekomendacji PiS weszła w skład Trybunału Stanu, była
też trzykrotnie kandydatką ugrupowania na sędziego Trybunału Konstytucyjnego.
W przedwyborczych wywiadach tłumaczyła, że popiera program PiS: ideę odbudowy
patriotyzmu polskiego, przywrócenia pełnego programu nauczania lekcji
historii. „Prawo i Sprawiedliwość nie walczy z chrześcijaństwem i Kościołem.
Szanuje wiarę naszych ojców” - przekonywała.
Jeszcze przed wyborami, po 36
latach pracy, odeszła z Uniwersytetu Warszawskiego. Potem wykładała krótko na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, ale - jak stwierdziła - nie mogła
pogodzić tych obowiązków z polityczną karierą. Teraz ma zajęcia w Wyższej Szkole
Administracji Państwowej w Ostrołęce.
Przemysław Wipler jest przekonany,
że Krystyna Pawłowicz zaszkodziła swojej karierze naukowej zbyt mocnym zaangażowaniem
w politykę. - Wizerunek polityka zjadł jej wizerunek naukowca. Popełniła błąd,
wchodząc w 2011 roku do Sejmu. To wielka szkoda dla polskiej nauki. Dla niej
też, bo ona nie umie się dostosować do specyfiki polityki parlamentarnej.
Rzeczywiście - słynie głównie z
burd, jakie wywołuje na sali obrad. I z obrażania wszystkich, którzy odbiegają
od PiS-owskiej wizji dobrego Polaka. Feministek - bo „nienawidzą Kościoła”, homoseksualistów
- bo „homoseksualizm trzeba leczyć”, transseksualnej posłanki Anny Grodzkiej
- bo „to nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą”.
To wtedy powstał list otwarty
podpisany przez kilkuset naukowców protestujących przeciwko poglądom Krystyny
Pawłowicz. Prof. Jacek Kochanowski, socjolog z Instytutu Stosowanych Nauk
Społecznych UW, dziś ocenia tamtą akcję jako naiwną. - Mieliśmy nadzieję, że
uda się coś zmienić. Ale nic, zero reakcji ze strony pani Pawłowicz. Ona jest
teflonowa, wszystko po niej spływa. I z roku na rok jest coraz gorzej - ubolewa
prof. Kochanowski. Nie przekonuje go nawet to, że od kilku
miesięcy Krystyna Pawłowicz może udzielać wywiadów jedynie za zgodą biura
prasowego PiS. I rzeczywiście, w mediach pojawia się rzadziej.
- Wystarczy to, co wyprawia w
Sejmie. Nieustannie przerywa wszystkim, nie dopuszcza posłów do głosu podczas
dyskusji na komisjach, wypowiada się wulgarnie. Mówiło się kiedyś, że Jarosław
Kaczyński potrzebuje bulterierów, jak Jacek Kurski. Może taką bulterierką jest
teraz Krystyna Pawłowicz? - mówi prof. Kochanowski. I przypomina
mechanizm tworzenia złotego środka opisany przez Agnieszkę Graff:
- Dajemy oszołoma z prawej,
drugiego z lewej i środek wypada rozsądnie. Krystyna Pawłowicz ma skrajne
wypowiedzi, ale na jej tle Beata Szydło jest umiarkowana. To jest gra
polityczna, bardzo zręczna. Doprowadziła ich do władzy.
Prof. Jacek Kochanowski uważa, że Pawłowicz ma po prostu odgrywać
rolę radykalnego skrzydła. Mówi wszystko to, czego nie wypada powiedzieć
premier Szydło, ministrom czy prezesowi Kaczyńskiemu.
- Jest partyjnym odgromnikiem -
zgadza się prof. Płatek.
- Taka jest jej rola: zbierać całą
niechęć, jaka należy się prezesowi Kaczyńskiemu. I Krystyna robi to bardzo
szczerze, jest w tym sobą.
Wieloletnia znajoma: - Jest psem
gończym Kaczyńskiego. On ją spuszcza z łańcucha, ona warczy, szczeka i gryzie,
a potem on mówi „siad”, „do budy”.A wtedy ona kładzie po sobie uszy i wykonuje
polecenie. On po prostu nad nią panuje.
A czasem wręcz ją podkręca.
Podczas jesiennej kampanii przed wyborami parlamentarnymi na wiecu w Ostrołęce
Jarosław Kaczyński wychwalał Pawłowicz pod niebiosa. „Niezwykła osoba. (...) w
sposób bardzo zdecydowany, niektórzy uważają czasem, że w sposób
kontrowersyjny, broni wartości i broni prawdy. Bywa ostra, ale tacy ludzie są
bardzo, bardzo potrzebni. Nie możemy ciągle rozpływać się w różnego rodzaju
niejednoznacznych, nieostrych określeniach. Pani profesor jest tutaj nie do
pobicia” - przekonywał.
Julia Pitera wspomina, że kiedy
jeszcze była posłanką, w Sejmie dużo się rozmawiało o ekscesach Pawłowicz. -
Ludzie byli rozsierdzeni, zastanawiali się, co z tym zrobić. Mówili, że „ten
staromodny, szarmancki prezes Kaczyński, inteligent z Żoliborza”, pozwala jej
na te ekscesy, a przecież one przesuwają kolejne granice, przyzwyczajają
wszystkich, że tak można. I politycy PiS idą coraz dalej. Gdyby ktoś z nas
powiedział takie rzeczy, jak oni mówią, to byśmy żywo z tego nie wyszli.
A oni uważają, że im więcej wolno
- irytuje się europosłanka PO.
CAŁA KRYSKA
Poza pracą - mówią
ci, którzy ją znają - nie ma niczego.
Z bratem i siostrą spotyka się rzadko. Kilka tygodni temu wicenaczelny
„Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski pochwalił się na Facebooku, że na manifestacji
Komitetu Obrony Demokracji podeszła do niego siostra Krystyny Pawłowicz.
Chciała pogadać z nim - bratem
Jacka Kurskiego - jak to jest, gdy ma się rodzeństwo o całkowicie odmiennych poglądach politycznych. Dziennikarze
zaraz zaczęli podpytywać posłankę Pawłowicz, co myśli o tym, że jej młodsza
siostra chodzi na marsze KOD. Odpowiedziała: nie mam siostry.
- Wyparła się siostry? Wcale mnie
to nie dziwi. Cała Kryska - wzrusza ramionami sąsiadka z Ursusa. Pawłowicz -
dodaje - ma w okolicy fatalną opinię. Każdy ma z nią na pieńku, taka jest
kłótliwa. A już zebrania wspólnoty to masakra. Wyzwiska, krzyki, groźby. Na
szczęście na wszystkich się obraziła, nie przychodzi już na zebrania.
- Ale nadal jest w wielkiej
przyjaźni z księżmi z miejscowej parafii św. Józefa. Jest przyjaciółką
proboszcza, chodzi do niego na kawkę, herbatkę, daje duże datki na Kościół.
Wspaniała parafianka. Diabeł w nią wstępuje, kiedy występuje publicznie - mówi
autor facebookowej strony „Ursus przeprasza za posłankę Krystynę Pawłowicz”.
Kiedy kilka lat temu zorientował się, kim jest jego sąsiadka, postanowił
dokumentować jej sejmowe wybryki. - Już wtedy jej zachowania były poza
granicami smaku. A teraz kompletnie przegina pałę - mówi.
Z Kościołem związała się późno,
już po śmierci ojca. Wcześniej nie była wcale religijna. - W czasach, kiedy się
znałyśmy, Krystyna była zupełnie obojętna w sprawach wiary - mówi prof. Płatek.
Dziś ostentacyjnie broni religii i
Kościoła. Co tydzień pisze felietony do Radia Maryja, a potem przez telefon je
czyta.
Wieloletnia znajoma: - Kościół
jest tylko na pokaz. Krystyna idzie na mszę, ale zaraz potem kogoś zwyzywa od
żydokomuny, odsądzi od czci i wiary. Odmówi koronkę do Miłosierdzia Bożego, a
chwilę później krzyczy, że Tusk to morderca, na stryczek z nim, a „Gazeta
Wyborcza” to samo zło.
Zmienia się za to, gdy jej na
czyjejś opinii zależy - robi się wtedy uprzejma, sympatyczna. - Potrafi też
komuś coś kupić, nie oczekując rewanżu. A to woźnej na uczelni da ptasie
mleczko, a to komuś we wspólnocie mieszkaniowej podanie napisze. Bezinteresownie.
Ona jest współczująca, byle to nie wymagało nawiązania głębszych relacji. W
takich kontaktach potrafi być bardzo miła. I nadal uwielbia żartować - mówi
znajoma posłanki.
- To, co teraz mówi Krystyna
Pawłowicz, to forma zgrywy, żartu - przekonuje profesor Piotr Kruszyński,
karnista z UW. Znają od ponad 40 lat, często się spotykali i dyskutowali. -
Bez agresji, choć miałem zupełnie inne poglądy. Krysia zawsze była niezależna,
miała swoje zdanie. Mówiła na przykład, że UE jest instytucją niepotrzebną, że
Polska nie powinna wchodzić. Nie kryła się z tym. To były zdecydowane opinie,
ale nigdy chamskie. Była koleżeńska - opowiada prof. Kruszyński.
Odkąd Pawłowicz zajęła się polityką, ma z nią sporadyczne kontakty. Czasem
widzi jej ostre wystąpienia w telewizji, ale niespecjalnie się dziwi. -
Polityka ma swoje prawa. Jak wszedłeś między wrony, musisz krakać jaki one.
DLACZEGO UBLIŻA
Gdy Parlament
Europejski przyjął rezolucję w sprawie kryzysu wokół Trybunału
Konstytucyjnego, Krystyna Pawłowicz napisała na Facebooku: „ZDRAJCY. Nie
wracajcie tu już. Czy będziecie mieli odwagę spojrzeć Polsce i Polakom w
twarz”.
I załączyła listę zdrajców -
europarlamentarzystów PO, którzy „wkroczyli do księgi zdrady i hańby polskiej”.
Na liście m.in. „Buzek, Boni, Kozłowska-Rajewicz/kobieta lub facet/,
Rosati/ten od jakiejś Weroniki/, młody Wałęsa oraz Thun und coś tam”.
W czwartek 14 kwietnia wrzuciła
informację: „1050 rocznica chrztu Polski. Moje urodziny”. Internet zarechotał:
„Krystyna jest jednak starsza, niż można było przypuszczać” - napisał ktoś.
Ktoś inny życzył jej, by mniej mówiła, jeszcze inny chciał się dowiedzieć,
dlaczego zawsze wszystkim ubliża.
Posłanka na zaczepki nie
odpowiedziała. Podziękowała wszystkim, którzy złożyli jej życzenia, i
zapewniła, że też życzy im pomyślności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz