Szef Solidarności
gardłuje na temat praw pracowniczych, a pracownicy związkowego hotelu „Bałtyk”
wciąż pracują na śmieciówkach. Prośba o etat może się skończyć zwolnieniem.
Wojciech Cieśla, Michał Krzymowski
Widok
z sanatorium „Bałtyk” na szeroką kołobrzeską plażę robi wrażenie. Ośrodek od
lat cieszy się popularnością wśród niemieckich kuracjuszy. Dla Solidarności i
zarządzającej uzdrowiskiem jej spółki córki to maszynka do robienia pieniędzy.
Dla przewodniczącego związku Piotra Dudy - miejsce darmowego wypoczynku w
150-metrowym penthousie. Dla personelu - ciężka praca na śmieciówkach.
We wrześniu 2015 r. „Newsweek” pokazał „Bałtyk” oczami szeregowych
pracowników: Piotr Duda lubi tu odpoczywać od zmagań z biedą i wyzyskiem pracowników.
Relaksuje się w apartamencie za 1300 złotych za noc i dostaje wyszywane
ręczniki dla swojego psa Kacperka. Na koszt ośrodka korzysta z zabiegów odnowy
biologicznej i alkoholu, a na drogę dostaje do bagażnika limuzyny kartony z
wędzonymi rybami. W kołobrzeskich penthouse’ach gościli też bliscy
przewodniczącego: jego żona, córka i rodzina zięcia, a przy ich obsłudze
pracowali ludzie na umowach śmieciowych.
Dekom, czyli spółka prowadząca sanatorium, pozornie nie ma z tym nic
wspólnego, bo zleca usługi zewnętrznym firmom zatrudniającym personel na
umowy-zlecenia. W rzeczywistości wszystko odbywa się za zgodą władz spół
ki, w których zasiada Piotr Duda.
Prawnie sprawa jest czysta, etycznie - nie.
Dziś jeszcze bardziej niż kilka miesięcy temu. Dlaczego?
KACPEREK NA DZIAŁALNOŚCI
Mówi jeden z pracowników „Bałtyku”: - po tekście w „Newsweeku”
o tym, jak Duda gości się z rodziną i pieskiem, do
recepcji ustawiały się kolejki. Ludzie pytali o „apartament Dudy”. Chcieli
zobaczyć luksusowe piętro, na którym mieszkali szef Solidarności i jego york.
Duda? Już więcej nie pojawił się tu z rodziną.
Jeżeli przyjeżdżał, to tylko na zjazdy Solidarności.
Piotr Duda po naszym tekście usuwa się w cień, od września rzadko pokazuje
się publicznie. W ciągu dziewięciu miesięcy, od sierpnia, opublikował na
Twitterze niewiele wpisów (wcześniej wypuszczał
ich po kilka dziennie). Jego córka i zięć po aferze z „Bałtykiem” wyczyścili
ze zdjęć i zablokowali swoje profile na Facebooku. Sam Duda dziś tylko od czasu
do czasu wdaje się w pyskówki na Facebooku. W czasie sporu o Trybunał Konstytucyjny pisze o umowach śmieciowych: „Czy
przez ostatnie osiem lat nasza konstytucja gwarantowała wszystkim obywatelom
godność człowieka? Mam na myśli umowy śmieciowe, wieczne umowy na czas określony,
minimalne wynagrodzenie na poziomie egzystencji biologicznej, dostęp
przeciętnego obywatela do służby zdrowia, agencje pracy tymczasowej, nie będę
dalej wyliczał. Dlatego proszę mieć umiar z tą godnością człowieka, która
deptana była w naszym kraju permanentnie”.
A gdy internauci dopytują go o losy yorka Kacperka, odpisuje: „Prowadzi
własną działalność gospodarczą, kynoterapia, zapraszamy”.
Na początku marca Piotr Duda pojawia się w telewizji. Występuje jako
główny gość wieczornego pasma w TVP Info. Mówi stanowczo i pewnie, z
wzrokiem wbitym w obiektyw: - Związek jest od bronienia demokracji i praw
pracowniczych.
Kilka tygodni później do redakcji „Newsweeka” zgłasza się człowiek z
„Bałtyku”: - Prawa pracownicze? Śmiać mi się chce. Przyjedźcie i porozmawiajcie
z ludźmi. Zobaczycie, co się zmieniło od czasu waszych tekstów.
ŹLE O DUDZIE? LECĄ SPRZĄTACZKI
Mówi były pracownik związkowego sanatorium: - po
artykułach prezesi zapowiedzieli, że wytropią źródła przecieku do „Newsweeka”.
Czy kogoś znaleźli? Nie wiem, ale
w połowie listopada zwolniono całą kadrę zarządzającą. Kierownik gastronomii,
kierowniczka żywienia, kierownik techniczny, magazynierka, specjalista ds.
BHP. Szukali na nas haków, podobno kazali informatykom sprawdzać służbowe
komputery. Śmialiśmy się, że to zemsta za historie o Kacperku. Duda, który
pozuje na macho, po historiach o spaniu w
łóżku z yorkiem skompromitował się w oczach związkowców. Jak facet, który
obnosi się z pieskiem typu wiewiórka, majak równy z równym rozmawiać z
górnikami z likwidowanej kopalni?
Mówi jeden ze zwolnionych: - Byliśmy na pierwszej linii podejrzeń o
kontakty z dziennikarzami, więc nas wycięto. To ja latałem po flaszkę i
załatwiałem ryby dla pana Dudy. Te ryby nawet przez chwilę nie były w
„Bałtyku”. Prosto z wędzarni szły do bagażnika przewodniczącego.
Po kierownikach pozbyto się firmy zatrudniającej 27 sprzątaczek (część
miała etaty, część była na umowach- -zleceniach) i kilkanaście kelnerek
(wszystkie na śmieciówkach). Dekom wypowiedział firmie umowę pod koniec
listopada.
- Ludzie sądzili, że po waszych artykułach „Bałtyk” da im umowy o
pracę.
I kilka kelnerek rzeczywiście
dostało etaty, ale część zwolniono. To kara za to, że ktoś z obsługi opowiadał
wam o pobytach Dudy. A sprzątanie przejęła nowa firma, która od razu
zapowiedziała, że wszystkie pokojowe przechodzą na śmieciówki [Dekom zapytany o
to przez „Newsweek” nie odpowiedział - przyp. red.] - opowiada człowiek z
„Bałtyku”.
- Czyli w sprawie umów-zleceń wszystko zostało po staremu?
- Sytuacja się zmieniła na gorsze. Wcześniej Dekom załatwiał kwestię
śmieciówek w białych rękawiczkach. Sami dawali etaty, a umowy-zlecenia
wyprowadzali do firmy zewnętrznej. Po waszych tekstach przestano dbać nawet o takie
pozory. Znacie historię naszego ogrodnika? Pracował w „Bałtyku” kilkanaście
miesięcy, oczywiście jako pracownik firmy zewnętrznej. Gdy firma wypadła,
zatrudnił go Dekom. Na śmieciówce. Pod umową podpisali się obaj prezesi
solidarnościowej spółki.
PRZEWODNICZĄCY ZAPRASZA NA
MASÓWKĘ
Piotr Duda wraca do „Bałtyku” 29 października. Wtedy
dyrekcja spędza personel do sali bilardowej, prezesi siadają za stołem,
przewodniczący pokrzykuje: - Wszystko, co powiedziano o mnie, to kłamstwa i
wymysły byłego dyrektora, ale on już nigdzie w Polsce pracy nie dostanie! Ja
przyjechałem tu do was, bo jestem dla ludzi. Jak macie jakiś problem, walcie
do mnie jak w dym!
- Klasyczna masówka, jak za komuny - śmieje się działacz Solidarności,
który był na spotkaniu. - Był bardzo przekonujący, jak na konferencji
prasowej. Patrzył w oczy kelnerkom, które zawoziły mu wózki z frykasami do
apartamentu za 1300 złotych.
Stanisław Mróz, specjalista do spraw BHP w „Bałtyku”, bierze słowa Dudy
za dobrą monetę. Następnego ranka ustawia się przy wejściu do hotelowej restauracji,
łapie go za rękaw i opowiada swoją historię: ma 65 lat i jest sumiennym pracownikiem.
Do „Bałtyku” ściągnięto go sześć lat temu,
trzy razy z rzędu zatrudniano na czas określony. Był pewien, że zgodnie z
prawem w końcu dostanie bezterminowy etat. Zamiast tego dostał niższą pensję i
umowę na działalność gospodarczą wystawioną z wsteczną datą. Taka forma
zatrudnienia nie liczy się do stażu pracy. Dla kogoś w przededniu emerytury -
katastrofa.
45 LAT PRACY? DO WIDZENIA!
Piotr Duda słucha opowieści, klepie Mroza po ramieniu
i obiecuje pomoc. Wspomina były pracownik gastronomii w „Bałtyku”: - Staszek
przyleciał do kuchni cały w skowronkach. „Widzieliście? Widzieliście?” -
zaciskał pięści w geście zwycięstwa. „Przewodniczący obiecał, że pomoże
przywrócić mnie na etat. Mam tylko wysłać do Solidarności maila z danymi”. Nie
minęło czterdzieści minut, gdy wrócił ze zwieszoną głową: właśnie wezwali go
do sekretariatu i wręczyli wypowiedzenie. Rozumiecie? Duda jeszcze ze
śniadania musiał zadzwonić do prezesów, żeby go wylali.
Stanisław Mróz opowiada: - Oddałem sprawę do sądu pracy. Kilkanaście dni
temu zapadł wyrok. Dekom musi mnie przywrócić na umowę o pracę i wypłacić
zadośćuczynienie.
Mróz pokazuje dokumenty z sądu. Pozew,
w którym jest mowa o historii jego zatrudnienia w „Bałtyku”, o antydatowanej
umowie i rozmowie z przewodniczącym Solidarności. I mail do Dudy wysłany już
po zwolnieniu. Mail kończy się gorzko: „Jestem bardzo zawiedziony po 45 latach
uczciwej pracy”.
- Czuję się zgnojony - mówi Mróz. - Potraktowali mnie jak gówniarza. A
przecież nigdy nie było do mnie żadnych zastrzeżeń.
- Myśli pan, że to Piotr Duda kazał pana zwolnić?
- Do dziś się nad tym zastanawiam. Podczas rozmowy wydawało mi się, że
chce pomóc, ale z drugiej strony, czy mogło dojść do takiego zbiegu
okoliczności? Zapytałem o to Dudę w mailu wysłanym już po otrzymaniu
wypowiedzenia.
- Co odpisał?
- Nic. Do dziś czekam na odpowiedź.
SĄD ZNAJDUJE DUDĘ W SPA
Po tamtych wrześniowych artykułach o „Bałtyku” Piotr
Duda i jego ludzie urządzają pokazówkę: Szef Solidarności na konferencji prasowej w Gdańsku
manipuluje faktami i zapowiada: pozwie „Newsweek” i jego naczelnego. To blef.
Zamiast pozwu kilka miesięcy później redakcja dostaje dwa niechlujnie napisane
sprostowania, od Dudy i od Dekomu. Oba odrzuca sąd.
Spółka pozywa też operatora bazy zabiegowej o ujawnienie dokumentacji
państwa Dudów, wiceszefa Dekomu Arkadiusza Koseckiego i jego żony. W lutym sąd
w Koszalinie oddala powództwo. W wyroku pisze, że „Maria Kosecka i Piotr Duda
korzystali z zabiegów wykonywanych przez pozwanego, przy czym żadne z nich nie
miało założonej karty zabiegowej i nie korzystało z zabiegów zdrowotnych
zaordynowanych przez lekarza”.
W uzasadnieniu wyroku sąd zauważa: Kosecki nie jest w stanie wykazać,
kiedy jego żona płaciła, a kiedy nie. A według personelu - zabiegi prezesowej
kosztowały 30 tys. zł i do dziś nikt za nie nie zapłacił. Zarząd przegrał w
sądzie, ale walczy jeszcze w prokuraturze, którą zawiadomił o wyniesieniu kart
pacjentów odnowy. Śledztwo w tej sprawie trwa.
W ciągu dwóch miesięcy od tekstu „Newsweeka” z „Bałtyku” zostaje zwolniona
niemal cała kadra kierownicza. Usunięte zostają firma sprzątająca i firma
obsługująca basen.
- To był 23 listopada. Prosiła nas do siebie dyrektorka „Bałtyku” -
opowiada jeden ze zwolnionych. - Pod koniec pracy byliśmy wzywani do jej pokoju.
Każdy dostawał wypowiedzenie. Proponowała odejście natychmiast, ale z
sześciomiesięczną odprawą. Tylko ja nie wziąłem wypowiedzenia. Poszedłem z nim
do sądu pracy. I wygrałem.
PANI KRYSIA POLERUJE
SZTUCIEC
Wrzesień 2015, audycja Radia Koszalin. Głos reporterki: - W Kołobrzegu była
pracownica sanatorium „Bałtyk” walczy o swoje prawa. Oskarża spółkę Dekom, że
bez okresu wypowiedzenia zwolniła ją z pracy, za powód podając kradzież, choć
ta według zwolnionej nie miała miejsca.
Głos bohaterki reportażu: - Walczę o swoje prawa. Mam nadzieję, że
prawda wyjdzie na jaw. Byłam dobrym pracownikiem, ciężko pracowałam, obsługiwałam
600 osób, wydając towar dla sanatorium „Bałtyk”, dla VIP-ów przyjeżdżających,
dla prezesów.
Była pracownica to pani Krystyna, jedna z bohaterek tekstu w
„Newsweeku”. Przepracowała w „Bałtyku” 31 lat jako kelnerka, starsza kelnerka i
magazynierka. Należy do Solidarności. Została zwolniona z powodu „nieścisłości
w stanach magazynowych”. - Braki w magazynach wynikały z tego, że co święta
kazano nam szykować paczki i wozić je do domów prezesów. Każdy pakunek
był oznaczony inicjałami adresata i wyjeżdżał z „Bałtyku” specjalnym busem.
Dla przewodniczącego Dudy też szykowałam wałówkę na polecenie kierowniczki
żywienia. Ryby, wędzony i świeży dorsz w tafli. Moje zwolnienie było bezprawne,
bo dokonano go bez należytego powiadomienia związku zawodowego. To kuriozum, bo
przecież „Bałtyk” jest ośrodkiem Solidarności - opowiadała „Newsweekowi” we
wrześniu.
Pani Krystyna wygrała w sądzie. Dekom przywrócił ją wreszcie do pracy,
ale tylko na chwilę. I niejako magazynierkę, ale kelnerkę. - Nawet pięciu minut
nie była magazynierką. Nie wykonali wyroku sądu - opowiada jeden z naszych
rozmówców.
Inny pracownik „Bałtyku”: - Rzucili ją do kuchni. Od siódmej do
piętnastej Krysia, jak to się mówi, polerowała sztuciec. Zabronili jej
kontaktów z dziennikarzami, ale trafiła kosa na kamień. „Ja znam konstytucję,
moje prawa chroni konstytucja!” - wypaliła. Potem próbowali po dobroci. Ze niby
nie pasuje do zespołu - byłoby najlepiej,
gdyby sama odeszła. Ale postawiła na swoim. „Bałtyk” przegrał z nią po raz
drugi - musiał się zgodzić na wysoką odprawę.
UWAGA, ZMIANA KANAŁU
Po czystce wśród personelu w „Bałtyku” zagościła
dobra zmiana. Dotychczasowy prezes Dekomu został wiceprezesem, a
wiceprezes (ten, któremu sąd wypomniał darmowe zabiegi odnowy) - prezesem. Na
tablicy ogłoszeniowej dyrekcja wywiesiła kartkę informującą gości o
odłączeniu TVN24. Zamiast niego uruchomiono dwa nowe kanały TVP Historia i TVP Rozrywka.
Nieznacznie ożywił się też sam przewodniczący. W niedawnym wywiadzie w
telewizji publicznej pochwalił się, że związek właśnie zastrzegł logo Solidarności
jako znak towarowy w UE.
- Będziemy puszczać w skarpetkach
tych, którzy nadużywają tego znaku
zagroził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz