sobota, 9 kwietnia 2016

Przybądź, Antychryście!



Zrazu to był podwórkowy satanizm, za cenę życia psa. Kolejną ofiarą został człowiek.

HELENA KOWALIK

Spotkali się kilka dni po po­wrocie z koncertu zespołów blackmetalowych w Jarocinie. Wybrali się tam całą klasą, 20 uczniów miejscowej szkoły zasadniczej. Już w drodze do domu postano - wili, że odprawią na cmentarzu czarną mszę. Muszą tylko gdzieś zdobyć czarne peleryny (Tomek J. uważał, że najlepiej ukraść karawaniarzom), na których wymalują białą farbą odwrócony krzyż, głowę kozła i trzy szóstki (jako skrót daty 26.06.1986). Takie symbole mieli na plecach w Jarocinie niektórzy roc­kowi wokaliści. Data oznaczała rozpoczęcie panowania szatana na ziemiach polskich.
   Ich idolem był Zbigniew Zaranek, piosen­karz zespołu Test Fobii Creon. Jego popisowy szlagier znali na pamięć:

„Nawiedził mnie czarnym snem/ Poczułem go ciałem/ Spaliłem Biblię i krzyż/ Sutannę ubrałem/ Odkryłem prawdę jego słów/ Poczułem śmierci sen/ Wieczystą siłą pochłania mnie/ Ludzkości nadejdzie kres..
  
Kiedy Zaranek połamał na scenie krzyż i rzucał kawałkami drewna w publiczność, krzyczeli razem z nim: - Precz z Jezusem! Niech żyje szatan!

BESTIALSKI MORD PSA
17-letni Tomasz J. przechwalał się, że już raz uczestniczył w czarnej mszy w Szczecinie i wie, jak to się robi. Został więc ich kape­lanem. Kiedy przysięgli mu bezwzględne posłuszeństwo przypieczętowane brater­stwem krwi (z nakłutego palca), podzielił ich na dwie dziesięcioosobowe grupy: jedna miała przynieść czarnego psa na ofiarę, druga przygotować ołtarz.
   4 września 1986 r. tuż przed północą spotkali się na cmentarzu koło grobowca najbogatszej rodziny w mieście. Łatwo było wejść do środka, bo kłódkę od drzwiczek niedawno uszkodzili złodzieje szukający w grobie złota.
   Uczniowie wyciągnęli metalową trumnę i zanieśli ją do pobliskiego zagajnika. Po otwarciu wieka oświetlili szczątki zwłok zniczami skradzionymi z cmentarza. Przyniesiony stamtąd krzyż wbili w ziemię ramionami w dół. - W imię naszego boga, którym jest Lucyfer - zaczął kapelan owinię­ty w czarną pelerynę - rozkazuję wam, moce piekła i nieba, abyście nam nie przeszkadzały w spełnieniu ofiary na cześć Antychrysta, Imperatora Hadesu.
   W rzuconym na ziemię worku szamotał się, skomląc, porwany z ulicy pies. J. ziryto­wany przerwał modły i zacisnął zwierzęciu na szyi stułę ukradzioną z konfesjonału. Pies
charczał, ale nadal żył. - Co tak się gapisz, mianowałem cię ofiarnikiem, wiesz, co masz robić - Tomasz zwrócił się do kolegi z klasy Wojciecha J. Ten wyjął psa z worka i położył go na trumnie. Ktoś podał mu długi nóż. Pozostali uczestnicy mszy chwycili się za ręce, krzyknęli: - Ave Lucyfer, salve Impe­rator Hadesu.
   Tomasz klęknął, aby bić pokłony, mó­wiąc: - Chwała Lucyferowi, a na ziemi pokój jego sługom. Chwalimy cię, wysławiamy cię, dzięki ci składamy, bo wielka jest chwała twoja. Królu piekieł, zmiłuj się, wysłuchaj nas, albowiem tylko tyś jest święty, tylko ty jesteś panem naszym, tyś jest najwyższy.
   Pozostali uczestnicy seansu mamrotali to samo pod nosem. Łudząco podobne modły - tylko że do jedynego Boga, a nie do szatana, wnosili pod okiem swego proboszcza na niedzielnej mszy.
   W tym czasie ofiarnik usiłował przebić brzuch psa. Pies wył, rzucał się, wytrą­cając oprawcy nóż z ręki. - Scyzorykiem go - poradził kapłan. Wreszcie wydarte z wnętrzności zwierzęcia pulsujące jeszcze serce upadło na trumnę. Krew trysnęła na twarze stojących najbliżej. Kapelan ogłosił: - Idźcie w pokoju do domu. Ofiara została spełniona, Ave Imperator Hadesu.
   Po drodze umyli się w ulicznej fontannie.
   Nazajutrz grzybiarze znaleźli w zagajniku splamioną krwią trumnę. I zabitego bestial­sko psa. W pobliżu leżały czarne peleryny, na nich połamany krzyż. Proboszcz powiadomił Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych o zbezczeszczeniu zwłok z cmentarza ka­tolickiego. Kilka dni później zatrzymano Wojciecha J., a ten wydał ukrywającego się Tomasza.

BYŁEM W SZPONACH SZATANA
Materiały z przebiegu śledztwa prokura­tura rejonowa dostarczyła do wszystkich większych zakładów pracy w województwie szczecińskim. Odczytywano je przez ra­diowęzeł. Rodzice Tomasza J., robotnicy w stoczni, też musieli wysłuchać nagranych zeznań ich syna.
   - Trzeba w coś wierzyć, ja wybrałem na swojego boga Lucyfera - wyjaśniał nasto­latek. - Musiałem się z tym ukrywać, bo wokół mnie są sami katolicy, rodzice nawet nie słyszeli o kościele szatana, który działa w Ameryce już dwa lata. A ja widziałem w telewizji prawdziwych amerykańskich satanistów pokazanych w filmie „Oto Ameryka”. W szkole pani mówiła, że na Zachodzie uprawiają dekadentyzm, też tak chciałem.
   Wojciech J. wyjaśniał, że odprawili mszę, aby być bliżej swego idola Zaranka. Z psem musiał tak postąpić, żeby jego koledzy, też wyznawcy szatana, odczuli piekielną moc.
   Obaj oskarżeni (pozostałym uczestnikom czarnej mszy nie postawiono zarzutów) zostali napiętnowani nie tylko przez pro­boszcza i szkołę, ale również odwrócili się od nich rodzice. O desperackim wyrzeczeniu się własnych dzieci ksiądz zawiadomił wiernych podczas niedzielnej mszy. Wojciech J. w wy­słanym z aresztu liście do prokuratora prosił, aby nie powiadamiano jego najbliższych o procesie. Wyparł się swej przynależności do satanistów. Napisał: „Nie wiem, co ze mną jest nie tak, czasem postępuję wbrew swej woli. Nie chciałem zniszczenia krzyża, ale coś mnie do tego pchało i się przemo­głem. Teraz wiem, że byłem w szponach szatana”.
   Za znieważenie zwłok sąd skazał Tomasza J. na rok więzienia. Wojciech J., który miał na sumieniu jeszcze bestialskie znęcanie się nad psem, został za kratami rok i sześć miesięcy.
   Prokuratura Rejonowa w Jarocinie wszczęła śledztwo przeciwko Zbigniewowi Zarankowi, który w czasie występu zespołu Test Fobii Creon w Jarocinie złamał krzyż. Zaranek wyjaśniał: został źle zrozumiany przez publiczność. W jego programowej piosence pod tytułem „Kapłan” są słowa: „Płonie krzyż na stosie krzywd naszych”. W związku z tym użył jako rekwizytu od­wróconego krzyża. Ale niesłusznie wiąże się jego występy z satanizmem. Kiedy w trakcie swego występu słyszał z widowni przeciw­stawne okrzyki: „Precz z szatanem!”, „Chce­my Jezusa! ” i „Niech żyje Lucyfer!”, chciał pogodzić antagonistów metodą szokową i dlatego wpadł na pomysł roztrzaskania symbolu wiary chrześcijańskiej. Na taką manifestację zgodzili się towarzyszący mu podczas występu wokalista z perkusistą, którzy są praktykującymi katolikami.
   Prokurator nie znalazł w zachowaniu wo­kalisty Zaranka dowodów na przestępstwo obrazy uczuć religijnych czy publicznego znieważenia przedmiotu czci religijnej (za co Kodeks karny przewidywał do dwóch lat ograniczenia wolności).

WASZ ZWYRODNIAŁY SYN
Skazani uczniowie wyszli przed czasem z więzienia i w Jarocinie więcej takich procesów nie było. Jednakże czarne msze odbywały się w innych miejscowościach. Rytuał podobny, tylko zmieniał się gatunek umęczonego zwierzęcia; czasem zamiast psa był czarny kot albo kura. Choć wandalizm na cmentarzach przybierał coraz groźniejsze rozmiary (w Człuchowie w noc wigilijną czwórka nieletnich zniszczyła krzyże na 110 grobach), sądy nadal okazywały wyro­zumiałość wobec nieletnich przestępców, skazując ich najwyżej na rok więzienia - w niewielkim zakresie na prace społeczne.
   Zapewne na wysokość wyroku wpływała też postawa sądzonych. W Człuchowie naj­starszy wyznawca szatana chciał w areszcie popełnić samobójstwo. Pożegnalny list do rodziców podpisał: „Wasz zwyrodniały syn”. A w PS: „Nie chowajcie mnie po katolicku”.
  16-letnia uczennica liceum, która jeszcze w śledztwie twierdziła, że szatan rządzi światem, a Bóg, w którego wierzą jej rodzi­ce, jest skamieliną, na rozprawie sądowej uklękła w ławie oskarżonych i zaczęła się głośno modlić.
   W tropieniu satanistów bardzo pomocni okazali się dziennikarze z kilku opiniotwór­czych tygodników, którzy jeździli po Polsce w poszukiwaniu materiału do reportaży o kulcie szatana jako nowego „zagrożenia dla młodego pokolenia”. W publikacjach, które się ukazały, więcej było domysłów i fantazji niż faktów. Ktoś widział znak odwróconego krzyża namalowany bez­barwnym lakierem na kurtce ucznia w po­czekalni PKS i zaraz obwieścił na łamach swego pisma, że dotarł do kapłana czarnych mszy. Zdarzało się, że reporterzy czaili się na szkolnych korytarzach z pytaniem do wybiegających na przerwę: - Wierzysz w szatana?
   Każda odpowiedź, nawet ta, która była oczywistą zgrywą (jeden z uczniów po­chwalił się, że ma już w domu trzy czaszki, które służą mu jako rekwizyty podczas czarnej mszy), traktowana była jako dowód obciążający rzekomych satanistów. Również chęć nastolatków spotykania się w miejscach odosobnionych, mrocznych, gdzie mogli bezkarnie sięgnąć po alkohol, odurzyć się klejami czy wstrzyknąć sobie wywar z pa­pierosów, była odczytywana przez większość dziennikarzy jako znak przynależności do sekty.
   Tak nagłośniona atmosfera podejrzeń jeszcze bardziej rozbudzała ciekawość młodych umysłów. Uczniowie ostatniej klasy szkoły podstawowej w Mińsku Mazowieckim zdobyli przemyconą z RFN słynną czarną biblię. Mozolnie, ze słow­nikiem w ręku tłumaczyli sobie to, co naj­bardziej ich podniecało: rytuały tajemnych spotkań wyznawców szatana. Instrukcja, kiedy podnieść ręce podczas czarnej mszy,
jakie słowa wypowiadać w chwili zabijania ofiary, jakim zaklęciem wzywać demona, krążyła od szkoły do szkoły, aż dotarła do prokuratury w Warszawie. Wszczęto nawet śledztwo w sprawie przemytu czarnej księgi, ale szybko zostało umorzone. Nie było na to paragrafu w Kodeksie karnym.

ŚMIERĆ W BUNKRZE
Mijały lata. Temat satanistycznych mszy spadł z pierwszych stron gazet. Były jesz­cze próby łączenia tragicznych śmierci z rytuałem sekty wyznawców szatana jako rzekomych sprawców. W1993 r. w Opolu 15-letnia dziewczyna zabiła swoją babcię. Morderczynię okrzyknięto w prasie (na pod­stawie informacji z policji) jako satanistkę, ponieważ ściany jej pokoju były pomalo­wane na czarno, a na regale leżał zaczytany egzemplarz pisma „Nowa Wieś” z 1986 r., gdzie zamieszczono „Ilustrowaną ency­klopedię młodego heavymetalowca” m.in. z terminami: piekło, sadyzm, masochizm, czarna msza. Już na rozprawie w sądzie się okazało, że morderstwo było wynikiem ostrego konfliktu w rodzinie.
   Z kolei w Legnicy w starej kuźni, która służyła rzekomo za miejsce odprawiania czarnych mszy, znaleziono zwłoki 16-let- niego chłopca. Również w tym przypadku tropy organów ścigania okazały się fałszywe.
   A jednak doszło do rytualnego morder­stwa. Trzy lata później. Dwoje nastolatków: Karina i Kamil zostali złożeni w ofierze szatanowi przez swoich kolegów. Stało się to w jednym z bunkrów Rudy Śląskiej.
   Zarówno ofiary, jak i sprawcy znali się od czasów zabaw w piaskownicy. Gdy dorośli, zainteresowały ich rytuały satanistyczne. Skąd czerpali tę wiedzę? Z kaset wideo przywożonych z RFN, gdzie osiedlili się ich krewni i znajomi. Podobną drogą napływały na Śląsk kolorowe magazyny poświęcone różnym subkulturom na zachodzie Europy. Takie właśnie materiały przeglądało przy świecach w oddalonym od osiedla starym bunkrze czworo przyjaciół z Rudy Śląskiej.
Czytali też przetłumaczoną z niemieckiego „Biblię Szatana”. Ale to było za mało, aby przeżyć coś nadzwyczajnego.
   W marcu 1999 r. do bunkra przyszli 21-letni Tomasz S. ze starszym o rok Ro­bertem K. Na ścianach zaznaczyli czerwoną farbą krzyż Konfucjusza i symbole bóstw Amona i Ra. Z kartki skopiowali po niemiecku napis: „Ta podwójna ofiara dobra jest dla miejsca dwóch żyć”.
   19-letnia Karina, która dopiero co wróciła z Anglii, i 18-letni Kamil zjawili się godzinę później na zapowiedziany seans wywoły­wania duchów. Tomek S. kazał im uklęknąć. Przeczytał zdanie, które zapisał na murze.
I zaatakował Karinę nożem. Robert K. z tym samym zamiarem doskoczył do Kamila. Był głuchy na wołanie o ratunek dziewczyny, w której się zresztą podkochiwał.
   Obaj młodzi mężczyźni przyznali się do rytualnego morderstwa. Twierdzili, że chcieli następnie popełnić samobójstwo, aby cała czwórka znalazła się po śmierci w królestwie Antychrysta. Ale zabrakło im odwagi.
   Biegły sądowy ks. dr Andrzej Kołek z Katedry Filologii Klasycznej Uniwersytetu Śląskiego przetłumaczył na zlecenie sądu teksty satanistycznych formułek z kartek, które znaleziono na miejscu zbrodni. Były napisane po łacinie, ale bez znajomości składni. W dosłownym tłumaczeniu na polski brzmiało to tak: „Ja, Adam Wielki (taki przydomek nosił Tomasz S.) zabić moje ciało na ofiarę, aby piekło pokazać, staję pierwszy, aby pokazać moją boskość...”. We - dług biegłego były to wyrwane z kontekstu słowa klasycznego tekstu ślubów zakonnych.
   W ostatnim słowie Robert K. wyznał, że wierzy w Boga.
Katowicki sąd okręgowy skazał Toma­sza S. na dożywocie. Robert K. otrzymał karę 25 lat więzienia.
   W tym roku Robert K. mógł skorzy­stać z prawa ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie. I tak też zrobił. Wniosek nie został jeszcze rozpatrzony. Jeśli wyjdzie na wolność, raczej nie wróci do rodzinnej Rudy Śląskiej. Jego najbliżsi wyprowadzili się stamtąd, nie podając adresu. Nie mogli wy­trzymać w atmosferze ogólnego potępienia.
   Tomasz S. do końca swoich dni będzie siedział za kratami zakładu karnego. Obecnie jest w Strzelcach Opolskich. Jeśli usłyszał tam o koncertach zespołu Behemoth, nie znalazłby płaszczyzny porozumienia z celebryckim diabelstwem Nergala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz