Przez
dekady polska polityka wydawała się w miarę racjonalna. Owszem, bywała
cyniczna, nieudolna czy niekonsekwentna, ale miała kontakt z realiami. To się
właśnie dramatycznie zmienia.
Jarosław
Kaczyński prowadzi politykę osobistą, wolicjonalną, niepoddającą się
obiektywnym kryteriom i ogólnie przyjętym regułom. Już w kampaniach zeszłego
roku zarówno Andrzej Duda, jak i Beata Szydło wprost stwierdzali, że nie ma
rzeczy niemożliwych, że tak mówią tylko źli, niekompetentni ludzie i żeby im
nie wierzyć. Po nudnej, suchej władzy Platformy oto zjawia się siła, która
mówi językiem demiurga: popatrzcie - nie było,
a jest, nie dało się, a się robi. Wystarczy chcieć. Dla części społeczeństwa,
mimo całej bałamutności tych stwierdzeń, brzmiało to jak objawienie.
Nastąpiła zasadnicza zmiana reguł gry, bez uprzedzenia graczy. Przełomem
było słynne „500 zł na dziecko”. Nieprzypadkowo żadna inna siła polityczna nie
wpadła na ten pomysł, ponieważ jest to koncepcja z innego porządku, zrywająca
z niepisaną zasadą, że nie ma rozdawnictwa publicznych pieniędzy, bo na to mógł
każdy wpaść. Ale nie wpadł, bo się nie odważył.
Triumf
woli
To był właśnie pierwszy przykład polityki osobistej, czyli wystawienie
podatnikom rachunku za powrót do władzy prezesa PiS (pojawiła się ostatnio
informacja, że pomysł ten podrzucił Kaczyńskiemu pewien biznesmen,
przekonując go, że poparcie wyborców najlepiej kupić za konkretną gotówkę).
Potem były dalsze przykłady „triumfu woli”. Kiedy ZUS ogłosił, że powrót
do poprzedniego wieku emerytalnego spowoduje w perspektywie deficyt w
finansach państwa na kwotę około 400 mld zł, władza to kompletnie zignorowała.
Premier Szydło właśnie spokojnie zapowiedziała, że obniżenie wieku
przechodzenia na emeryturę nastąpi „po wakacjach”. Komisja Nadzoru Finansowego
obliczyła niedawno, że projekt ustawy prezydenta Dudy, mającej pomóc tzw.
frankowiczom, kosztowałby około 67 mld i upadek kilku banków.
W reakcji pojawiły się na prawicy komentarze, że KNF jest szkodliwą
instytucją, na usługach poprzedniej władzy; zajęto się też troskliwie osobą
szefa KNF (dopiero teraz, po cichu, projekt jest poprawiany). Bo gdy
rzeczywistość nie pasuje do obietnic, to winę ponoszą ci, którzy to zauważają.
Plan Morawieckiego, do łez wzruszający tych, którzy „dają szansę PiS”,
polega w zasadniczej części na wykorzystaniu funduszy unijnych. Nie przeszkadza
to jednak politykom rządzącej partii w dramatycznym psuciu relacji Polski z
Unią Europejską, w rzucaniu inwektyw pod adresem najważniejszych jej urzędników,
w nazywaniu flagi Unii szmatą. Plan ten, by w ogóle miał jakąkolwiek szansę,
musi być wsparty pozytywnymi ocenami ratingowymi, a także przekonaniem, że
Polska pozostaje państwem prawa, gwarantującym przewidywalność i szeroko pojęte
bezpieczeństwo inwestycji i obrotu gospodarczego. A tymczasem wiarygodność
państwa jest dewastowana, każdy dzień przynosi tego przykłady.
Komisja Wenecka, zaproszona przez szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego,
wydała opinię, której główny punkt stanowi o konieczności wydrukowania wyroku
Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tzw. pisowskiej ustawy naprawczej; ten
postulat podtrzymali ostatnio wysocy europejscy urzędnicy wizytujący Polskę.
I właśnie ten najważniejszy postulat został ostentacyjnie przez władzę zignorowany.
Tę samą, w której Morawiecki jest wicepremierem i która spodziewa się unijnego
strumienia pieniędzy. I co nam zrobicie? Rzeczywiście, nic nie można zrobić,
tyle tylko że rachunek będzie płacić całe społeczeństwo.
PiS gra jednak o całość w wymiarze metapolitycznym, chce przejąć władzę
nie tylko nad rzeczywistością, ale także nad kryteriami jej oceny. Przecież stopień
zaawansowania procesu „wstawania z kolan”, polepszenie tożsamości i podmiotowości
ocenią sami rządzący i o tym poinformują w swoich mediach publicznych.
Zwycięzców wszak nikt nie sądzi, a rodzaj i pole zwycięstwa określa władza.
Wystarczy ją utrzymać. A do utrzymania potrzebne są dobrozmianowe prezenty. To
jest taka specyficzna piramida finansowo-polityczna, którą trzeba stale zasilać,
żeby nie upadła.
Polityka magiczna
Irracjonalność nowej polityki polega także na kreowaniu bezcennych, nieprzeliczalnych
na złotówki wartości. Rozumiana po pisowsku suwerenność jest warta każdych
(także utraconych) pieniędzy i wszelkich poświęceń. Jeśli Unia nas nie chce,
to my nie chcemy takiej Unii. Jeśli Amerykanie dąsają się za rzekome naruszanie
u nas standardów demokracji, to my będziemy dla Amerykanów nieuprzejmi i
przypomnimy, że ich demokracja ma śmiesznie krótki rodowód. Mimo że to USA ma
być jedynym gwarantem bezpieczeństwa Polski. Tu się nic nie zgadza. Ale im
bardziej się nie zgadza, tym bardziej PiS jest górą, bo ta partia zawsze dąży
do sytuacji, kiedy w każdym wariancie ma rację (np. Unia daje pieniądze,
sukces władzy, Unia nie daje - bo suwerenna
władza jej przeszkadza). Znowu Polska jest jedynym sprawiedliwym, ponownie
możemy być zdradzeni o świcie lub wieczorem,
ale trudno. Stałe odtwarzanie rytuału krzywdy i oszustwa są jedną z cech
rządzącej prawicy.
Będziemy obrażać silnych (Niemcy, Francja, USA), a stworzymy koalicję
słabych (nowe Międzymorze, choć nie ma chętnych na polskie przewodzenie drugiej
europejskiej lidze). Nie będziemy słuchać pouczeń, bo jesteśmy wielkim narodem,
ze wspaniałą przeszłością, otoczeni krajami z moralnymi długami. W takiej wizji
osobista racja, specyficzne napawanie się własną mocą są ważniejsze niż realne,
długofalowe interesy kraju. Jak w starej anegdocie, gdy gość przychodzi do
baru, pyta, kto jest tu najsilniejszy, wali go w twarz i ucieka. Ambicje,
urazy, rzekomo naruszony prestiż, rozmaite resentymenty zaczynają dominować nad
chłodną oceną sytuacji Polski.
Właściwie wszystko może się teraz zdarzyć, nie ma żadnych nieprzekraczalnych
ram i reguł poprawności, żadnego systemu wartości i szanowanych procedur,
które mogłyby być tamą dla autorytarnych zapędów. Może przejść każda ustawa,
regulacja, najbardziej absurdalny pomysł. Zwłaszcza że język symboliczny wdarł
się w strefy dotąd przed nim chronione, w gospodarkę, w politykę
międzynarodową, w prawne regulacje. Za sprawą PiS pojawiła się specyficzna
parapolityka, w której elementy realnego świata przemieszały się zwierzeniami,
mitami, siłą woli, potęgą i sprawczością
przywódcy. Jarosław Kaczyński, zapytany o stanowisko w sprawie ewentualnego
projektu całkowitego
zakazu aborcji, odpowiedział, że
jako katolik nie może mieć tu innej opinii niż episkopat, nie ma wyboru. Chyba
po raz pierwszy najważniejszy polski polityk stwierdził, że bezdyskusyjnie
podlega nauce Kościoła. A Antoni Macierewicz, minister obrony kraju NATO, bez
najmniejszych dowodów insynuuje, że sąsiednie mocarstwo zabiło polskiego
prezydenta. Polityka symboliczna, magiczna, wygrywa z tą realną.
Koniec starego piekła
Premier Szydło przy okazji inauguracji programu 500 plus powiedziała,
że to kwestia godności. To stwierdzenie dobrze pokazuje owo przemieszanie
porządków, realnego z mitycznym. Godności nie wypada ograniczać twardymi
ekonomicznymi wymogami. Jeśli są dzieci, to musi być na dzieci. Oczywiście
nikomu się przez to nie odbierze - to też deklaracje z kampanii wyborczych.
Publiczne daniny nie będą przecież zwiększone, najwyżej zmieni się „system
podatkowy”. To ten sam syndrom demiurga. Ale nie tylko. Pokazuje to również
rozchwianie wszelkich kryteriów racjonalności, przekonanie, że dotychczasowe
reguły już nie obowiązują, że jest jakiś nowy świat, a starego piekła
parametrów i procedur już nie ma. Że znowu przychodzi czas silnych ludzi i ich
zbawczych wizji. Że wystarczy bardzo, bardzo chcieć. A prezes PiS chce
najbardziej.
W rozważaniach, o co właściwie chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu, dominują
dziś trzy opcje. Według pierwszej ma on dalekosiężny, piekielnie konsekwentny
plan stworzenia katolickiego, konserwatywnego państwa, z narzuconą przez władzę
tradycją, historią, edukacją i systemem wartości. W tej wizji Kaczyński krok
po kroku, bez cienia przypadkowości, realizuje ustrojowy program.
W drugiej opcji, podtrzymywanej także przez część prawicowych
publicystów, konsekwencja i wyrachowanie Kaczyńskiego są przeceniane i
diabolizowane, bo dużą rolę odgrywają też emocje, wymogi bieżącej chwili,
sytuacyjne okazje. Choć oczywiście przy tym wszystkim prezes nie rezygnuje z
chęci całkowitej przebudowy państwa.
I trzecia możliwość, że Kaczyńskiemu nie chodzi w gruncie rzeczy o nic
zwarte - go i konkretnego, że nie ma określonego celu, a jedynym prawdziwym
dążeniem jest gromadzenie władzy i przewodzenie partii. Jest kolejnym graczem,
tyle że sprytniejszym i bezwzględniejszym od innych. Oczywiście ma swoje upodobania
i preferencje, nazwalibyśmy je aksjologiczne, ale bez przesady, one także
podlegają kalkulacjom politycznym. I są demonstrowane wtedy, gdy mogą być użyte
właśnie w polityce.
Wiele wskazuje na to, że prawda o Kaczyńskim
leży dzisiaj bliżej dwóch ostatnich wersji. Że całościową strategię, wciąż
kierunkowo istniejącą, w praktyce zastąpiła bieżąca taktyka, logika chwilowej
sytuacji. Rzeczywistość, zwłaszcza globalna, stała się tak skomplikowana, że
pojawia się chęć oderwania od niej. Porzucenia gry, której reguły są niejasne,
a skutki nie do ogarnięcia. I skierowania energii na pole czysto wewnętrzne,
swojskie, w miarę przewidywalne, łatwiejsze do opanowania i skontrolowania (jak
Trybunał Konstytucyjny).
Wielki finał
Pokusa politycznego autyzmu, powrotu do „ojczyzn”, nigdy chyba nie była
tak silna jak teraz. Kaczyński nie wie, jak zachowają się wielcy światowi
gracze, ale mniej więcej wie, co mogą zrobić „na prowincji” Schetyna, Petru,
Kukiz, Kosiniak-Kamysz. To całkowite przejście na rynek wewnętrzny i oderwanie
się od realiów zewnętrznych jest być może najbardziej wyrazistym przykładem
irracjonalności współczesnej polskiej polityki - nie rozumiem, to odrzucam. W
oficjalnej wersji - rozumiemy teraz więcej i głębiej, przejrzeliśmy na oczy,
wstaliśmy z kolan, zdemaskowaliśmy prawdziwe intencje wrogów - dlatego je
odrzucamy. Ale sens jest ten sam.
Następuje zatem powrót do polityki pierwotnej, quasi-plemiennej. Ważne stają się symbole, totemy, tożsamość, wielkość i
godność. Jako przeciwieństwo polityki „małej”, „marnej”, uwikłanej w
kompromisy, konsultacje i zewnętrzne zależności, czyli polityki de facto normalnej.
W takiej odsłonie, jako logiczna konieczność, powraca stary motyw prawicy
- wielki finał, który zwieńczy dzieło, będzie
odkupieniem za wszystkie krzywdy, stanie się ziemskim edenem. Stale u polityków
PiS pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: jeszcze trochę wysiłku, konsekwencji,
twardości, nieodpuszczania, a potem będzie już naprawdę wspaniale, kraj z
marzeń przodków, sprawiedliwa, bezpieczna ojczyzna, pełna szczęśliwych rodzin.
Podczas niedzielnych smoleńskich obchodów prezes Kaczyński znowu zapowiedział,
że już blisko jest „szczyt”.
Liberalna demokracja nie zna takiego finału i szczytu. Jest tylko
oferującą podstawowe obywatelskie wolności prawną ramą, która jednak nie
dostarcza sensu życia, nie niweluje z automatu krzywd, nie zapewnia w prosty
sposób dobrobytu. W tym sensie, jako do bólu racjonalna i prozaiczna, wydaje
się nieciekawa. W czasie globalnego chaosu, obniżenia atrakcyjności zachodniego
modelu społecznego, widocznego załamania oświeceniowej linii postępu i
europejskiej integracji, rośnie popyt na polityczną medycynę niekonwencjonalną.
Pojawia ją się lokalni uzdrowiciele, którzy
będą przekonywać, że wszystko jest możliwe, że chcieć - to móc. PiS w istocie
uprawia coś w rodzaju politycznego i społecznego coachingu, i to na kredyt o
nieoszacowanym oprocentowaniu. Jarosław Kaczyński, operujący jednocześnie
wizjami wielkiej historycznej zmiany zamierzonej na pokolenia oraz codzienną
dłubaniną polityczną, rozhuśtał świadomość społeczną, ale może przede
wszystkim swojego obozu politycznego. On miota się między tymi dwoma biegunami,
wyznaczonymi horyzontem wielkiej historii a mitręgą, przaśnością polityki
małych interesów, załatwiactwem i ściboleniem. I to, co ma być niby wielkie,
daje alibi temu, co małe, wszystko usprawiedliwia.
W PiS najwyraźniej dominuje przekonanie, że teraz, wobec rozchwiania
reguł i ogólnego chaosu, wszystko wolno. Zachód
jest zajęty uchodźcami, Ameryka ma na głowie Syrię, Kubę, Chiny, Rosja zaś
ekonomiczny kryzys, jest zatem okazja, żeby w Polsce przeprowadzić małą rewolucję:
sparaliżować Trybunał Konstytucyjny, przekupić wyborców, przejąć całe państwo.
Wziąć wszystko, co się da. Całą władzę i wszystkie
posady. Koszta nie są ważne, bo dzisiaj na dobrą sprawę nikt na świecie nie
liczy pieniędzy - jak zauważył jeden z komentatorów na prawicowym forum.
Trwa ustalanie nowego porządku,
wielkie przewartościowanie celowi hierarchii. To nie jest czas liczykrupów,
tylko wizjonerów, a rachunki będą płacone później. Wszyscy realizują
polityczne i ideologiczne cele, finanse są wtórne. Oczywiście jest to
nieprawda, ponieważ Zachód wciąż dotrzymuje zasad liberalnej demokracji,
zachowuje się racjonalnie, używa odpowiedniego języka, drukuje wyroki sądów
konstytucyjnych, trzyma budżet w ryzach. Kryzys zachodniego świata nadal nie
odebrał mu racjonalności, szacunku dla reguł. PiS fałszywie odczytuje
tendencje i wyciąga z nich niewłaściwe wnioski.
Zarazem nie można pozbyć się wrażenia, że nawet nieobliczalny PiS wciąż
podświadomie, gdzieś z tyłu głowy, liczy na to, że przy całym swoim szaleństwie
w razie czego ktoś ich uratuje. Że przy- jedzie jakiś wujek z Europy, coś
umorzy, zapłaci za ekscesy, może pogrozi palcem, ale jednak nie wyrzuci. Że
Ameryka wyśle brygadę i tomahawki. Inwestorzy przecież też nie wyjdą, bo niby
dlaczego? Jest w tym myśleniu coś głęboko prowincjonalnego, dziecinnego, ale i
prawdziwego. Irracjonalność PiS ma wciąż rozpiętą siatkę bezpieczeństwa
trzymaną przez racjonalną Europę. Jak długo?
Strategia skały
Z irracjonalną polityką, wymykającą się znanym regułom logiki i
przyzwoitości, bardzo trudno walczyć. Dlatego antypisowska opozycja ma z tym
wielki, rosnący kłopot. Pojawia się pytanie, czy wchodzić w te kopaniny, biec
tam, gdzie PiS wrzuca piłkę, spotykać się, rozmawiać, zdając sobie sprawę, że
to władza ustala reguły gry, jest graczem, sędzią, a zarazem siedzi w kabinie
komentatora? Czy też zdecydować się na twardą, wyniosłą postawę, stawiać,
choćby przez lata, warunki brzegowe porozumienia i dawać świadectwo.
Nie jest to dylemat akademicki, co pokazuje ostatni przykład: wyraźnie
widać, że rządzący próbują teraz przedstawiać żądania zaprzysiężenia trzech
sędziów i wydrukowania wyroku Trybunału w
sprawie tzw. ustawy naprawczej jako skrajnie radykalne, a autorów takich postulatów-jako
ekstremistów. Upierać się zatem przy swoim czy nie być „ekstremistą” i szukać
„światełka w tunelu”? Myląc tropy, sens, zmieniając znaczenia słów, podważając
wszelkie autorytety, raporty, zewnętrzne oceny, PiS chce wprowadzić podstawowy
chaos, rozchwiać kryteria oceny, narzucić własny język. Kaczyński zawsze lubił
zarządzać konfliktem; w jego świecie wszystko ma być niepewne, intencje
nieznane, skutki niejasne. Dla reszty sceny politycznej, która naturalnie dąży
do jakiegoś porządku, stabilizacji, minimum stałości, jest to potworna męka.
Po opozycyjnych liderach widać wręcz fizyczne zmaltretowanie.
Kaczyński zawsze powtarzał, że Rosja liczy się tylko z silnymi. Widać
było w tym jakiś podziw i zapewne własne przekonanie o regułach rządzących
polityką. Dlatego opozycji można chyba poradzić jedno - jeśli nie bardzo wiadomo,
co robić, trzeba być twardym. Wejście w irracjonalny świat lidera PiS, próby
poruszania się w nim, negocjacje, dawkowane poparcie, wybiórcze oceny nie mają
sensu, bo w swoim świecie on zawsze będzie mistrzem. W chaosie zawsze lepszy
jest ten, kto go tworzy. Pozostaje strategia skały. Tak wcześniej robił PiS. I
wygrał.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz