Roczny budżet
Kościoła katolickiego w Polsce sięga 10 mld zł. To przede wszystkim datki
wiernych, ale także dofinansowanie od państwa i dochody z biznesów
prowadzonych przez duchownych.
RADOSŁAW OMACHEL, MIŁOSZ WĘGLEWSKI
Kościół pilnuje spraw nieba na ziemi, ale o
sprawy ziemskie też potrafi zadbać. Kończą się prace nad ustawą, która od maja
ograniczy prawo do nabywania ziemi. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało już
przed wyborami, że będzie ją mógł kupować wyłącznie Skarb Państwa i drobni
rolnicy. Ale w parlamencie pomysł został udoskonalony: spod ograniczeń PiS
wyłączyło także związki wyznaniowe, w tym Kościół katolicki.
Tylko po co duchownym ziemia, skoro jej nie uprawiają?
Według autora
poprawki, posła PiS Jana Krzysztofa Ardanowskiego, poprawka ma służyć poprawie
doli samotnych rolników. Dzięki niej będą mogli dogadać się z proboszczem,
który w zamian za przekazanie parafii paru hektarów zapewni im opiekę na
starość.
- Takie tłumaczenia brzmią karykaturalnie - krzywi się prof. Dariusz Walencik, ksiądz katolicki, wiceprezes Polskiego Towarzystwa
Prawa Wyznaniowego i ekspert od kościelnych finansów. Zastanawia się: - Być
może chodzi o postępowania rewindykacyjne?
Kościoły różnych wyznań nadal bowiem walczą o zagrabione im w czasach
PRL grunty a odzyskanie nieruchomości w świetle prawa oznacza jej nabycie. Być
może też – jak kalkuluje ks. Walencik - ustawodawcy chcieli umożliwić
Kościołom kupowanie niedrogiej rolnej ziemi na cele społeczne, świątynie albo cmentarze?
Ale jak wytłumaczyć, że związek wyznaniowy będzie mógł kupić ziemię rolną pod
dom opieki, a świeckie stowarzyszenie już nie?
- Obawiam się, że przepisy w obecnej
formie mogą okazać się niekonstytucyjne - kręci nosem ks. Walencik.
Ale historycznie przywileje Kościoła w nabywaniu ziemi nie są
ewenementem.
ZIEMSKA POTĘGA
W średniowieczu,
korzystając z licznych przywilejów i nadań, Kościół wyrósł w całej Europie na drugiego po tronie królewskim obszarnika. Dopiero fala
reformacyjnych nastrojów zatrzymała ten proces. Na Zachodzie wręcz odbierano
duchownym majątki. W Polsce nie było mowy o takim radykalizmie, ale od połowy
XVII wieku zaczęły pojawiać się tak zwane ustawy amortyzacyjne, zakazujące
Kościołowi nabywania ziemi rolnej. - Te restrykcje nie dotyczyły jednak miast,
więc w ośrodkach takich jak Warszawa, Kraków czy Poznań Kościół nadal
rozbudowywał stan posiadania. I zachował go do dziś - mówi Paweł Borecki,
specjalista prawa wyznaniowego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jeszcze w czasach II RP
hierarchowie kontrolowali ponad 200 tys. hektarów. Po II wojnie, zmianach
terytorialnych i masowych wywłaszczeniach Kościół stracił 85 proc. stanu
posiadania. Po 1989 r. związki wyznaniowe doczekały się (jako jedyne instytucje)
systemowej reprywatyzacji. Część gruntów skarb państwa i samorządy oddawały im
z automatu. Cenne nieruchomości sprzedawały hierarchom z bonifikatą sięgającą
80 proc. – jak w przypadku kamienicy w centrum Wrocławia, którą kupił od miasta
Kościół greckokatolicki.
Państwo powołało nawet kilka kościelnych komisji majątkowych. Trwające
21 lat prace tej najważniejszej komisji - obsługującej roszczenia Kościoła
katolickiego - zakończyły się aferą.
Wyszło na jaw, że w wielu
przypadkach Kościół otrzymał zawyżone odszkodowanie; np. za odebraną w latach
50. działkę, wartą dziś 2 min zł, skarb państwa wypłacał 4 miliony
odszkodowania.
Według prokuratury państwo straciło na tym procederze kilkadziesiąt
milionów złotych. I choć zarzuty postawiono kilku zamieszanym w przewały osobom
(w tym byłemu esbekowi, który reprezentował interesy hierarchów), to na razie
wyrok usłyszał tylko jeden rzeczoznawca, który podpisywał się pod wziętymi z
sufitu wycenami.
BIEDNI I BOGACI
Obecnie rewindykacja
kościelnych dóbr dobiega powoli końca. Szczegółowych danych brak, ale stan posiadania Kościoła
katolickiego można szacować na 160 tys. hektarów. - Poza skarbem państwa nie ma
drugiego tak potężnego obszarnika. Od średniowiecza niewiele się zmieniło -
komentuje Filip Pazderski, analityk z Instytutu Spraw Publicznych.
To przede wszystkim grunty rolne warte średnio po 30 tys. zł za hektar,
trochę lasów, ale także cenne parcele w miastach. Na przykład w Częstochowie
zakon paulinów i inne kościelne podmioty kontrolują w sumie 225 hektarów, a w Warszawie
należąca do sióstr szarytek działka na warszawskim Powiślu - wielkością równa
pięciu boiskom piłkarskim - warta jest, lekko licząc, kilkadziesiąt milionów
złotych.
Ogółem kontrolowane przez Kościół katolicki grunty można wycenić na
jakieś 6-7 mld zł. Kolejne kilka miliardów warte są stojące na nich budynki.
Ten majątek tylko w niewielkim stopniu służy finansowaniu potrzeb Kościoła.
Ważniejsze są datki składane na tacę.
Trzy lata temu metropolita warszawski Kazimierz Nycz oszacował, że w
całym kraju co roku trafia na tacę jakieś 6 mld zł. Zdaniem wielu księży
przestrzelił. Katolicka Agencja Informacyjna (KAI) podaje, że duża parafia w
Warszawie zarabia co niedzielę 5 tys. zł, ale mała wspólnota w
postpegeerowskiej wsi ledwie 10 proc. tej sumy. Ekonomiczny potencjał parafii
przekłada się oczywiście na dochody duchowieństwa. - Pod tym względem nie ma w
Kościele sprawiedliwości - przyznaje ks. Walencik.
Specjalne uregulowania wprowadzono w diecezji opolskiej, gdzie wikaremu
z zasady przysługuje wynagrodzenie na poziomie pensji minimalnej (1850 zł brutto),
a proboszczowi dodatkowo 50 proc. premii. W większości diecezji o uposażeniu
księdza decyduje jednak liczba pozyskanych intencji mszalnych i „iura stolae”,
czyli „co łaska”.
Wiadomo, że wikary z malej parafii pod Policami rzadko znajdzie
chętnych na intencje mszalne, po 20-30 zł sztuka, a ślub czy chrzest, na którym
zarobi 300-500 zł, zdarza się kilka razy w roku. Co innego w dużych miastach,
gdzie i wiernych jest więcej, i ich portfele grubsze. Dlatego - jak podaje KAI
- rozpiętość w zarobkach księży jest ogromna: od 1,5 tys. zł do 5,5 tys. zł na
rękę.
Co bardziej rynkowo nastawieni proboszczowie próbują wprowadzać cenowe
minima („co łaska, ale nie mniej niż...”), choć to sprzeczne z instrukcjami
Episkopatu. Dlatego wielu księży dorabia do kościelnej pensji na państwowym
etacie.
ŚWIECKA SKARBONKA
Licząca 30 tys. osób
armia nauczycieli religii (nie wszyscy pracują na pełny etat) kosztuje podatników
1,35 mld zł. Według resortu edukacji katecheta na pełnym etacie wyciąga w
szkole ponad 4 tys. zł miesięcznie. Przyzwoite posady mogą też księża znaleźć w
służbach mundurowych: wyższy stopniem kapelan w wojsku czy Straży Granicznej
może zarobić 5-7 tys. zł miesięcznie, choć już w policji o połowę mniej.
Obowiązek zapewnienia obsługi kapelańskiej w państwowych służbach wynika z
konkordatu. Kosztuje to kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
Duchowni mogą też dorobić na wyższych uczelniach, częściowo
utrzymywanych przez państwo. W 2015 r. dofinansowanie do sześciu uczelni
katolickich wyniosło 264 min zł. Lwia część tej kwoty trafiła do Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego. Natomiast uczelnia o. Tadeusza Rydzyka w Toruniu
formalnie nie jest szkołą katolicką, pomoc z budżetu dostaje na podobnej
zasadzie jak inne uczelnie prywatne.
Podatnicy dofinansowują związki
wyznaniowe - przede wszystkim
Kościół katolicki - na wiele innych sposobów. 25 min zł rocznie wydaje resort
kultury na remonty zabytków sakralnych i biblioteki prowadzone przez duchownych.
Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa finansuje dopłaty do gruntów
rolnych (formalnie trafiają do rolników dzierżawiących ziemię od Kościoła).
Jest też Fundusz Kościelny - skarbonka, z której budżet opłaca większość
składek emerytalnych księży i zakonników (w 2015 roku kosztowało to 130 min
zł). No i jeszcze rozmaite jednorazowe dotacje - na przykład w tym roku dofinansowanie
Światowych Dni Młodzieży.
Wsparcie Kościoła katolickiego kosztuje podatników mniej więcej dwa
miliardy złotych rocznie. Łącznie z dochodami z posługi i tacy daje to około 8
mld zł kościelnego budżetu. Na głowę każdej osoby spośród 60 tys. księży,
zakonników, sióstr i kleryków wychodzi ponad
130 tys. zł rocznie. Ale -jak
słusznie podkreśla ks. Dariusz Walencik - większość tych kościelnych przychodów
idzie na utrzymanie kościołów, budowę nowych świątyń i na finansowanie społecznej działalności Kościoła.
Tyle że owe 8 miliardów to nie wszystko - są przecież jeszcze rozmaite
mniejsze i większe kościelne biznesy.
INWESTYCJE POD NIEBO
Choć od strony
prawnej podmioty kościelne są normalnymi uczestnikami rynku i obrotu
gospodarczego, to trudno je porównywać z innymi firmami. Nie płacą bowiem
podatków od dochodów uzyskiwanych z działalności służącej celom kultu
religijnego, oświatowo-wychowawczej, kulturalnej czy z inwestycji sakralnych.
W praktyce tysiące związanych z Kościołem spółek i firm płaci w ostatnich
latach łączny podatek CIT rzędu 100 tys. zł rocznie.
Jedną z najbardziej obiecujących gałęzi kościelnego biznesu jest
deweloperka. W najdroższym miejscu Polski, czyli centrum stolicy, archidiecezja
warszawska ma wiele atrakcyjnych gruntów. Inwestycje - głównie w budowę
biurowców z lokalami na wynajem - realizują spółki powoływane przez kurię
metropolitalną. Jednym z pierwszych był oddany do użytku w2000 r. Roma Office
Center (ROC) - dziewięciokondygnacyjny budynek o powierzchni użytkowej ok. 18
tys. mkw., który stanął na kościelnej działce w sercu Warszawy. Biura mają tu
między innymi państwowe spółki oraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. - Dzięki
znakomitej lokalizacji i umiarkowanym jak na ten rejon stawkom czynszu biura w
Romie są od lat wynajęte w 100 proc. - twierdzi spec od warszawskich
nieruchomości komercyjnych. Roczne wpływy brutto kurii z wynajmu w ROC można
szacować na ok. 10 min zł. Niewiele mniej daje zapewne Centrum Jasna,
siedmiopiętrowy biurowiec vis-a-vis Poczty Głównej, zbudowany
kosztem około 18 min dolarów, gdzie lokale wynajmują kancelarie prawne, a także
przedstawicielstwa Komisji Europejskiej i europarlamentu.
To wszystko jednak była inwestycyjna rozgrzewka. Teraz archidiecezja
warszawska wkracza do ekstraklasy deweloperów, rozpoczynając (razem z parafią
św. Barbary, która wnosi grunt, oraz giełdową
spółką BBI Development)
budowę 170-metrowego drapacza chmur Roma
Tower. Będzie on jednym z najwyższych w stolicy.
Miasto długo upierało się, że w tym miejscu nie może powstać tak wysoki
budynek, ale ostatecznie odpuszcza. - Jesteśmy po wszelkich uzgodnieniach i
spodziewamy się, że plan miejscowy wejdzie w życie jeszcze w tym roku - twierdzi
Michał Skotnicki, prezes BBI Development.
Biurowiec przyniesie Kościołowi
wpływy rzędu kilkunastu milionów złotych rocznie. Inwestycja ma kosztować 150
min euro, a powinna zakończyć się w 2018 roku.
BIZNESY PIJARÓW, PLANY SZARYTEK
Znacznie szybciej
pieniędzy z najmu biur doczeka się krakowski zakon pijarów, który kilka miesięcy temu rozpoczął budowę
ośmio kondygnacyjnego biurowca Astris w dzielnicy Prądnik Czerwony. Stanie na
dwóch działkach, które pijarzy przejęli od miasta dzięki Komisji Majątkowej.
Stawkę czynszu ustalono wstępnie
na ponad 14 euro za metr. Pijarzy mają już deweloperskie doświadczenie - dwa
lata temu wybudowali obok swej siedziby mniejszy biurowiec Futuro.
Jednak ich włości warte są grosze w porównaniu ze stanem posiadania archidiecezji
krakowskiej - zapewne najzamożniejszej w Polsce. Według nieoficjalnych
szacunków krakowskiego magistratu archidiecezja i zakony są właścicielami
prawie 40 proc. gruntów i nieruchomości leżących w obrębie Plant. Spora część z
tego należy do parafii mariackiej, która ma sześć kamienic w centrum miasta,
duży sklep z dewocjonaliami - zarządza hotelem
Wit Stwosz.
Wciąż niepewne są natomiast losy inwestycji szarytek na warszawskim
Powiślu. W zabytkowym ogrodzie, mającym ponad 300-letnią historię, zakonnice
chciały zbudować prawie 30-metrowy biurowiec i osiedle mieszkaniowe. Eksperci
szacowali dochody z projektu „Szarytki Development” na
kilkanaście milionów złotych rocznie. - Pieniądze pozwoliłyby nam finansować
działalność społeczną zgodną z charyzmatem zgromadzenia - tłumaczyły skromnie siostry. Ale po protestach mieszkańców
i konserwatora zabytków nadal czekają na decyzję
stołecznego ratusza.
IM WIĘKSZY, TYM GORZEJ
Gwoli prawdy,
instytucje kościelne nigdy nie miały ręki do biznesu. Przyzwoicie prosperują
jedynie małe biznesiki prowadzone przez lokalne zakony. Na przykład ojców
franciszkanów z klasztoru w katowickiej dzielnicy Panewniki, którzy produkują
według tradycyjnych receptur benedyktyńskie nalewki oraz kapucyńskie i
franciszkańskie herbaty, kremy czy mydła. Mają z tego kilkaset tysięcy złotych
rocznie.
Zbliżoną skalę, wystarczającą na sfinansowanie dużej części potrzeb
zakonu, ma biznes benedyktynów z opactwa w Lubiniu w Wielkopolsce. Ich spółka
Benedicte produkuje „leczniczą” nalewkę, której pół litra kosztuje 70-80
złotych. Kupić ją można w sklepach zakonnych, przez internet i w sieci
delikatesów Piotr i Paweł.
Jednak już zakonnikom z opactwa w Tyńcu pod Krakowem poszło znacznie
gorzej. Póki miody czy nalewki produkowali własnym sumptem, wszystko szło
świetnie. Ale potem zaczęli poszerzać asortyment o przyprawy, przetwory, słodycze czy kosmetyki i założyli
sieć sklepów franczyzowych. Biznes zaczął kuleć, gdy pojawiły się doniesienia,
że znaczna część „benedyktyńskich” produktów powstaje na liniach produkcyjnych
koncernów spożywczych, a mnisi z Tyńca dokładają tylko swą markę i pobierają za to sowitą marżę.
Jednak znacznie większe wpadki zaliczył Kościół, wchodząc w media.
Najsłynniejsza wpadką była Telewizja Familijna, uruchomiona w 2001 r. przez
zakon franciszkanów na bazie wcześniejszej telewizji Niepokalanów.
Przedsięwzięcie, wsparte finansowo przez państwowe spółki (m.in. PKN Orlen,
KGHM, PZU Życie) i Prokom Ryszarda Krauzego, już po kilkunastu miesiącach
zaczęło tracić płynność finansową. W 2003 r. spółka, zadłużona na ok. 130 mln
dol., wyłączyła nadajniki, a sąd ogłosił jej
upadłość.
Totalną klapą i kilkoma wyrokami zakończyła się też działalność
wydawnictwa archidiecezji gdańskiej Stella Maris sprzed kilkunastu lat. Głośno
było o bezprawnym wyłudzaniu zwrotu VAT przez członków jego zarządu (w
sumie na ponad 60 min zł). Stella Maris pogrążyła gdańską archidiecezję w potężnych
długach.
Umiarkowanym sukcesem okazała się też inwestycja w telefonię komórkową,
adresowana do potencjalnie wielomilionowej klienteli słuchaczy Radia Maryja i
widzów Telewizji Trwam. Pierwszy projekt chrześcijańskiej telefonii, z 2008 r.,
za którym stał ks. Maciej Chibowski, powołujący się na wsparcie Episkopatu,
spalił na panewce. Rynku nie podbiła też sieć wRodzinie, uruchomiona przez
fundację Lux
Veritatis o. Tadeusza Rydzyka oraz spółkę
CenterNet. Dopiero kolejny projekt Rydzyka pod nazwą „w naszej Rodzinie”, w
którym od 2011 r. uczestniczy sieć SKOK, utrzymał się na rynku, oferując usługi
typu prepaid. Ale czy kilkadziesiąt tysięcy klientów tego wirtualnego
operatora (korzysta z sieci Polkomtela) można uznać za biznesowy sukces
Kościoła, który do grona swych wiernych zalicza większość Polaków?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz