środa, 13 kwietnia 2016

Kościół spółka z.o.o



Roczny budżet Kościoła katolickiego w Polsce sięga 10 mld zł. To przede wszystkim datki wiernych, ale także dofinansowanie od państwa i dochody z biznesów prowadzonych przez duchownych.

RADOSŁAW OMACHEL, MIŁOSZ WĘGLEWSKI

Kościół pilnuje spraw nieba na ziemi, ale o sprawy ziemskie też potrafi zadbać. Kończą się prace nad ustawą, która od maja ograniczy prawo do nabywania ziemi. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało już przed wyborami, że będzie ją mógł kupować wyłącznie Skarb Państwa i drobni rolnicy. Ale w parlamencie pomysł został udoskonalony: spod ograniczeń PiS wyłączyło także związki wyznaniowe, w tym Kościół katolicki.
Tylko po co duchownym ziemia, skoro jej nie uprawiają?
   Według autora poprawki, posła PiS Jana Krzysztofa Ardanowskiego, poprawka ma służyć poprawie doli samotnych rolników. Dzięki niej będą mogli dogadać się z proboszczem, który w zamian za przekazanie parafii paru hektarów zapew­ni im opiekę na starość.
   - Takie tłumaczenia brzmią karykaturalnie - krzywi się prof. Dariusz Walencik, ksiądz katolicki, wiceprezes Polskiego To­warzystwa Prawa Wyznaniowego i ekspert od kościelnych fi­nansów. Zastanawia się: - Być może chodzi o postępowania rewindykacyjne?
   Kościoły różnych wyznań nadal bowiem walczą o zagrabione im w czasach PRL grunty a odzyskanie nieruchomości w świetle prawa oznacza jej nabycie. Być może też – jak kalkuluje ks. Walen­cik - ustawodawcy chcieli umożliwić Kościołom kupowanie nie­drogiej rolnej ziemi na cele społeczne, świątynie albo cmentarze? Ale jak wytłumaczyć, że związek wyznaniowy będzie mógł kupić ziemię rolną pod dom opieki, a świeckie stowarzyszenie już nie?
- Obawiam się, że przepisy w obecnej formie mogą okazać się nie­konstytucyjne - kręci nosem ks. Walencik.
   Ale historycznie przywileje Kościoła w nabywaniu ziemi nie są ewenementem.

ZIEMSKA POTĘGA
W średniowieczu, korzystając z licznych przywilejów i nadań, Kościół wyrósł w całej Europie na drugiego po tronie królewskim obszarnika. Dopiero fala reformacyjnych nastrojów zatrzymała ten proces. Na Zachodzie wręcz odbierano duchow­nym majątki. W Polsce nie było mowy o takim radykalizmie, ale od połowy XVII wieku zaczęły pojawiać się tak zwane ustawy amor­tyzacyjne, zakazujące Kościołowi nabywania ziemi rolnej. - Te re­strykcje nie dotyczyły jednak miast, więc w ośrodkach takich jak Warszawa, Kraków czy Poznań Kościół nadal rozbudowywał stan posiadania. I zachował go do dziś - mówi Paweł Borecki, specjali­sta prawa wyznaniowego z Uniwersytetu Warszawskiego.
   Jeszcze w czasach II RP hierarchowie kontrolowali ponad 200 tys. hektarów. Po II wojnie, zmianach terytorialnych i masowych wywłaszczeniach Kościół stracił 85 proc. stanu posiadania. Po 1989 r. związki wyznaniowe doczekały się (jako jedyne instytucje) systemowej reprywatyzacji. Część gruntów skarb państwa i samo­rządy oddawały im z automatu. Cenne nieruchomości sprzeda­wały hierarchom z bonifikatą sięgającą 80 proc. – jak w przypadku kamienicy w centrum Wrocławia, którą kupił od miasta Kościół greckokatolicki.
   Państwo powołało nawet kilka kościelnych komisji majątko­wych. Trwające 21 lat prace tej najważniejszej komisji - obsłu­gującej roszczenia Kościoła katolickiego - zakończyły się aferą.
Wyszło na jaw, że w wielu przypadkach Kościół otrzymał zawy­żone odszkodowanie; np. za odebraną w latach 50. działkę, wartą dziś 2 min zł, skarb państwa wypłacał 4 miliony odszkodowania.
   Według prokuratury państwo straciło na tym procederze kil­kadziesiąt milionów złotych. I choć zarzuty postawiono kilku za­mieszanym w przewały osobom (w tym byłemu esbekowi, który reprezentował interesy hierarchów), to na razie wyrok usłyszał tylko jeden rzeczoznawca, który podpisywał się pod wziętymi z sufitu wycenami.

BIEDNI I BOGACI
Obecnie rewindykacja kościelnych dóbr dobiega powoli końca. Szczegółowych danych brak, ale stan posiadania Koś­cioła katolickiego można szacować na 160 tys. hektarów. - Poza skarbem państwa nie ma drugiego tak potężnego obszarnika. Od średniowiecza niewiele się zmieniło - komentuje Filip Pazderski, analityk z Instytutu Spraw Publicznych.
   To przede wszystkim grunty rolne warte średnio po 30 tys. zł za hektar, trochę lasów, ale także cenne parcele w miastach. Na przykład w Częstochowie zakon paulinów i inne kościelne pod­mioty kontrolują w sumie 225 hektarów, a w Warszawie należąca do sióstr szarytek działka na warszawskim Powiślu - wielkością równa pięciu boiskom piłkarskim - warta jest, lekko licząc, kilka­dziesiąt milionów złotych.
   Ogółem kontrolowane przez Kościół katolicki grunty można wycenić na jakieś 6-7 mld zł. Kolejne kilka miliardów warte są stojące na nich budynki. Ten majątek tylko w niewielkim stopniu służy finansowaniu potrzeb Kościoła. Ważniejsze są datki składa­ne na tacę.
   Trzy lata temu metropolita warszawski Kazimierz Nycz osza­cował, że w całym kraju co roku trafia na tacę jakieś 6 mld zł. Zda­niem wielu księży przestrzelił. Katolicka Agencja Informacyjna (KAI) podaje, że duża parafia w Warszawie zarabia co niedzie­lę 5 tys. zł, ale mała wspólnota w postpegeerowskiej wsi ledwie 10 proc. tej sumy. Ekonomiczny potencjał parafii przekłada się oczywiście na dochody duchowieństwa. - Pod tym względem nie ma w Kościele sprawiedliwości - przyznaje ks. Walencik.
   Specjalne uregulowania wprowadzono w diecezji opolskiej, gdzie wikaremu z zasady przysługuje wynagrodzenie na poziomie pensji minimalnej (1850 zł brutto), a proboszczowi dodatkowo 50 proc. premii. W większości diecezji o uposażeniu księdza decydu­je jednak liczba pozyskanych intencji mszalnych i „iura stolae”, czyli „co łaska”.
   Wiadomo, że wikary z malej parafii pod Policami rzadko znaj­dzie chętnych na intencje mszalne, po 20-30 zł sztuka, a ślub czy chrzest, na którym zarobi 300-500 zł, zdarza się kilka razy w roku. Co innego w dużych miastach, gdzie i wiernych jest więcej, i ich portfele grubsze. Dlatego - jak podaje KAI - rozpiętość w zarob­kach księży jest ogromna: od 1,5 tys. zł do 5,5 tys. zł na rękę.
   Co bardziej rynkowo nastawieni proboszczowie próbują wpro­wadzać cenowe minima („co łaska, ale nie mniej niż...”), choć to sprzeczne z instrukcjami Episkopatu. Dlatego wielu księży dora­bia do kościelnej pensji na państwowym etacie.

ŚWIECKA SKARBONKA
Licząca 30 tys. osób armia nauczycieli religii (nie wszy­scy pracują na pełny etat) kosztuje podatników 1,35 mld zł. Według resortu edukacji katecheta na pełnym etacie wyciąga w szkole ponad 4 tys. zł miesięcznie. Przyzwoite posady mogą też księża znaleźć w służbach mundurowych: wyższy stopniem kapelan w wojsku czy Straży Granicznej może zarobić 5-7 tys. zł miesięcznie, choć już w policji o połowę mniej. Obowiązek za­pewnienia obsługi kapelańskiej w państwowych służbach wynika z konkordatu. Kosztuje to kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
    Duchowni mogą też dorobić na wyższych uczelniach, częścio­wo utrzymywanych przez państwo. W 2015 r. dofinansowanie do sześciu uczelni katolickich wyniosło 264 min zł. Lwia część tej kwoty trafiła do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Nato­miast uczelnia o. Tadeusza Rydzyka w Toruniu formalnie nie jest szkołą katolicką, pomoc z budżetu dostaje na podobnej zasadzie jak inne uczelnie prywatne.
Podatnicy dofinansowują związki wyznaniowe - prze­de wszystkim Kościół katolicki - na wiele innych sposobów. 25 min zł rocznie wydaje resort kultury na remonty zabytków sakralnych i biblioteki prowadzone przez duchownych. Agen­cja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa finansuje dopłaty do gruntów rolnych (formalnie trafiają do rolników dzierżawią­cych ziemię od Kościoła). Jest też Fundusz Kościelny - skarbon­ka, z której budżet opłaca większość składek emerytalnych księży i zakonników (w 2015 roku kosztowało to 130 min zł). No i jeszcze rozmaite jednorazowe dotacje - na przykład w tym roku dofinan­sowanie Światowych Dni Młodzieży.
   Wsparcie Kościoła katolickiego kosztuje podatników mniej więcej dwa miliardy złotych rocznie. Łącznie z dochodami z po­sługi i tacy daje to około 8 mld zł kościelnego budżetu. Na gło­wę każdej osoby spośród 60 tys. księży, zakonników, sióstr i kleryków wychodzi ponad 130 tys. zł rocznie. Ale -jak słusznie podkreśla ks. Dariusz Walencik - większość tych kościelnych przychodów idzie na utrzymanie kościołów, budowę nowych świątyń i na finansowanie społecznej działalności Kościoła.
   Tyle że owe 8 miliardów to nie wszystko - są przecież jeszcze rozmaite mniejsze i większe kościelne biznesy.

INWESTYCJE POD NIEBO
Choć od strony prawnej podmioty kościelne są normalny­mi uczestnikami rynku i obrotu gospodarczego, to trudno je porównywać z innymi firmami. Nie płacą bowiem podatków od dochodów uzyskiwanych z działalności służącej celom kultu religijnego, oświatowo-wychowawczej, kulturalnej czy z inwe­stycji sakralnych. W praktyce tysiące związanych z Kościołem spółek i firm płaci w ostatnich latach łączny podatek CIT rzędu 100 tys. zł rocznie.
    Jedną z najbardziej obiecujących gałęzi kościelnego biznesu jest deweloperka. W najdroższym miejscu Polski, czyli centrum stolicy, archidiecezja warszawska ma wiele atrakcyjnych grun­tów. Inwestycje - głównie w budowę biurowców z lokalami na wy­najem - realizują spółki powoływane przez kurię metropolitalną. Jednym z pierwszych był oddany do użytku w2000 r. Roma Office Center (ROC) - dziewięciokondygnacyjny budynek o powierzch­ni użytkowej ok. 18 tys. mkw., który stanął na kościelnej działce w sercu Warszawy. Biura mają tu między innymi państwowe spół­ki oraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. - Dzięki znakomi­tej lokalizacji i umiarkowanym jak na ten rejon stawkom czynszu biura w Romie są od lat wynajęte w 100 proc. - twierdzi spec od warszawskich nieruchomości komercyjnych. Roczne wpływy brutto kurii z wynajmu w ROC można szacować na ok. 10 min zł. Niewiele mniej daje zapewne Centrum Jasna, siedmiopiętrowy biurowiec vis-a-vis Poczty Głównej, zbudowany kosztem około 18 min dolarów, gdzie lokale wynajmują kancelarie prawne, a tak­że przedstawicielstwa Komisji Europejskiej i europarlamentu.
   To wszystko jednak była inwestycyjna rozgrzewka. Teraz ar­chidiecezja warszawska wkracza do ekstraklasy deweloperów, rozpoczynając (razem z parafią św. Barbary, która wnosi grunt, oraz giełdową spółką BBI Development) budowę 170-metrowego drapacza chmur Roma Tower. Będzie on jednym z najwyższych w stolicy.
   Miasto długo upierało się, że w tym miejscu nie może powstać tak wysoki budynek, ale ostatecznie odpuszcza. - Jesteśmy po wszelkich uzgodnieniach i spodziewamy się, że plan miejscowy wejdzie w życie jeszcze w tym roku - twierdzi Michał Skotnicki, prezes BBI Development.
Biurowiec przyniesie Kościołowi wpły­wy rzędu kilkunastu milionów złotych rocznie. Inwestycja ma kosztować 150 min euro, a powinna zakończyć się w 2018 roku.

BIZNESY PIJARÓW, PLANY SZARYTEK
Znacznie szybciej pieniędzy z najmu biur doczeka się krakowski zakon pijarów, który kilka miesięcy temu rozpoczął bu­dowę ośmio kondygnacyjnego biurowca Astris w dzielnicy Prądnik Czerwony. Sta­nie na dwóch działkach, które pijarzy prze­jęli od miasta dzięki Komisji Majątkowej.
Stawkę czynszu ustalono wstępnie na po­nad 14 euro za metr. Pijarzy mają już dewe­loperskie doświadczenie - dwa lata temu wybudowali obok swej siedziby mniejszy biurowiec Futuro.
   Jednak ich włości warte są grosze w porównaniu ze stanem posiadania ar­chidiecezji krakowskiej - zapewne naj­zamożniejszej w Polsce. Według nieoficjalnych szacunków krakowskiego magistratu archidiecezja i zakony są właściciela­mi prawie 40 proc. gruntów i nieruchomości leżących w obrębie Plant. Spora część z tego należy do parafii mariackiej, która ma sześć kamienic w centrum miasta, duży sklep z dewocjonaliami - zarządza hotelem Wit Stwosz.
   Wciąż niepewne są natomiast losy inwestycji szarytek na war­szawskim Powiślu. W zabytkowym ogrodzie, mającym ponad 300-letnią historię, zakonnice chciały zbudować prawie 30-metrowy biurowiec i osiedle mieszkaniowe. Eksperci szacowali dochody z projektu „Szarytki Development” na kilkanaście mi­lionów złotych rocznie. - Pieniądze pozwoliłyby nam finanso­wać działalność społeczną zgodną z charyzmatem zgromadzenia - tłumaczyły skromnie siostry. Ale po protestach mieszkańców i konserwatora zabytków nadal czekają na decyzję stołecznego ratusza.

IM WIĘKSZY, TYM GORZEJ
Gwoli prawdy, instytucje kościelne nigdy nie miały ręki do biznesu. Przyzwoicie prosperują jedynie małe biznesiki prowadzone przez lokalne zakony. Na przykład ojców franciszka­nów z klasztoru w katowickiej dzielnicy Panewniki, którzy produ­kują według tradycyjnych receptur benedyktyńskie nalewki oraz kapucyńskie i franciszkańskie herbaty, kremy czy mydła. Mają z tego kilkaset tysięcy złotych rocznie.
   Zbliżoną skalę, wystarczającą na sfinansowanie dużej czę­ści potrzeb zakonu, ma biznes benedyktynów z opactwa w Lubi­niu w Wielkopolsce. Ich spółka Benedicte produkuje „leczniczą” nalewkę, której pół litra kosztuje 70-80 złotych. Kupić ją można w sklepach zakonnych, przez internet i w sieci delikatesów Piotr i Paweł.
   Jednak już zakonnikom z opactwa w Tyńcu pod Krakowem po­szło znacznie gorzej. Póki miody czy nalewki produkowali włas­nym sumptem, wszystko szło świetnie. Ale potem zaczęli poszerzać asortyment o przyprawy, przetwory, słodycze czy kos­metyki i założyli sieć sklepów franczyzowych. Biznes zaczął kuleć, gdy pojawiły się doniesienia, że znaczna część „benedyk­tyńskich” produktów powstaje na liniach produkcyjnych koncernów spożywczych, a mnisi z Tyńca dokładają tylko swą markę i pobierają za to sowitą marżę.
   Jednak znacznie większe wpadki zali­czył Kościół, wchodząc w media. Najsłyn­niejsza wpadką była Telewizja Familijna, uruchomiona w 2001 r. przez zakon fran­ciszkanów na bazie wcześniejszej telewizji Niepokalanów. Przedsięwzięcie, wsparte finansowo przez państwowe spółki (m.in. PKN Orlen, KGHM, PZU Życie) i Prokom Ryszarda Krauzego, już po kilkunastu mie­siącach zaczęło tracić płynność finansową. W 2003 r. spółka, zadłużona na ok. 130 mln dol., wyłączyła nadajniki, a sąd ogłosił jej upadłość.
   Totalną klapą i kilkoma wyrokami zakończyła się też dzia­łalność wydawnictwa archidiecezji gdańskiej Stella Maris sprzed kilkunastu lat. Głośno było o bezprawnym wyłudzaniu zwrotu VAT przez członków jego zarządu (w sumie na ponad 60 min zł). Stella Maris pogrążyła gdańską archidiecezję w po­tężnych długach.
    Umiarkowanym sukcesem okazała się też inwestycja w tele­fonię komórkową, adresowana do potencjalnie wielomiliono­wej klienteli słuchaczy Radia Maryja i widzów Telewizji Trwam. Pierwszy projekt chrześcijańskiej telefonii, z 2008 r., za którym stał ks. Maciej Chibowski, powołujący się na wsparcie Episko­patu, spalił na panewce. Rynku nie podbiła też sieć wRodzinie, uruchomiona przez fundację Lux Veritatis o. Tadeusza Rydzy­ka oraz spółkę CenterNet. Dopiero kolejny projekt Rydzyka pod nazwą „w naszej Rodzinie”, w którym od 2011 r. uczestniczy sieć SKOK, utrzymał się na rynku, oferując usługi typu prepaid. Ale czy kilkadziesiąt tysięcy klientów tego wirtualnego operatora (korzysta z sieci Polkomtela) można uznać za biznesowy suk­ces Kościoła, który do grona swych wiernych zalicza większość Polaków?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz