Katastrofa smoleńska
jest skutecznym narzędziem kontroli Kaczyńskiego nad partią. Teraz propaganda
całej machiny państwowej ma sprawić, że stanie się ona również mitem
założycielskim nowej Polski.
Ostatnie
obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej znów pokazały Jarosława Kaczyńskiego
w jego popisowej roli mistrza brutalności pozbawionej konkretu. Stara metoda
polityczna prezesa PiS - używana przez niego od marszu pod Belweder i palenia
kukły „Bolka” w 1993 roku aż po „walkę z układem” w 2006 roku - to regularne
przepuszczanie przez społeczeństwo maksymalnie silnych i skrajnych emocji.
Czyni to Kaczyńskiego głównym rozgrywającym, skupia na nim miłość wyznawców i
nienawiść przeciwników, tak czy inaczej koncentruje uwagę wszystkich.
Ale Kaczyński od zawsze potrafi aplikować Polakom te najsilniejsze i
najbardziej dzielące emocje w taki sposób, że trudno go złapać za rękę. 100
procent insynuacji i zero konkretów, z których mógłby zostać rozliczony -
politycznie czy prawnie.
I tak właśnie zostały przez niego wymyślone i poprowadzone pierwsze obchody
rocznicy katastrofy smoleńskiej po przejęciu władzy przez PiS. A nawet potrafił
tym razem przekonać do swojej metody najbardziej opornych uczniów, którzy nad
własnym językiem i zachowaniem nigdy wcześniej nie panowali. Nawet Antoniego
Macierewicza.
Kiedy 10 kwietnia, około południa, usłyszeliśmy od Macierewicza, że
„sprawiedliwi” (czyli ci, którzy wierzyli w zamach smoleński oraz winę Tuska)
„zostaną nagrodzeni”, a „niesprawiedliwi ukazani”, wielu z nas zastanawiało
się, czy minister obrony się nie przejęzyczył. Czyjego niezbyt giętki i raczej
pospieszny język mu się aby nie potknął gdzieś pomiędzy „r” i „z”, gdyż zazwyczaj Macierewicz mówił o konieczności
ukarania, a nie tylko ukazania czy napiętnowania „sprawców zamachu” i tych,
którzy „prawdę o zamachu” kwestionowali. Kiedy o godzinie 21 doczekaliśmy się
jednak przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, okazało się, że akurat tym razem
Macierewicz powiedział dokładnie i precyzyjnie to, co powiedzieć należało.
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego było bowiem z pozoru skrajnie emocjonalne,
jednak w kluczowym momencie prezes PiS precyzyjnie rozróżnił „odpowiedzialność
moralną” za śmierć Lecha Kaczyńskiego (czyli właśnie „ukazanie”) od „odpowiedzialności
karnej”, którą przesunął na jakiś niesprecyzowany okres późniejszy, kiedy PiS
będzie już miało pod kontrolą całe państwo - także sądy i sędziów. Na razie
sądy odrzucają prokuratorom ministra Ziobry nawet wnioski o „areszty
wydobywcze”, które miałyby zastraszyć przeciwników władzy.
DROGA DO „UKAZANIA”
Sondaże pokazują, że teorię zamachu, w którym
„poległ” największy prezydent w polskiej historii, wyznaje mniej ludzi, niż
głosuje na PiS. W zamach wierzy maksymalnie 20
procent Polaków, podczas gdy sondażowe poparcie dla PiS zdecydowanie
przekracza 30. Praca nad uczynieniem religii smoleńskiej mitem założycielskim
nowego PiS-owskiego państwa dopiero Kaczyńskiego czeka. Pierwszym etapem
będzie propaganda smoleńska, którą PiS uprawiało już w opozycji. Władza
państwowa, posiadanie mediów publicznych, dysponowanie budżetami ministerstw i
spółek skarbu państwa dostarczają nieporównanie sprawniejszych i bogatszych
narzędzi takiej propagandy.
Jak się wydaje, jednym z liderów tej propagandy będzie prof. Andrzej Nowak, który podczas rocznicowych obchodów w
Krakowie wygłosił najbardziej chyba radykalne i pełne nienawiści
przemówienie. Nie tylko stwierdził, że Smoleńsk był realizacją „życzenia
śmierci prezydenta”, które rozpalało krytyków rządów braci Kaczyńskich, ale
zasugerował, że władza PO zabijała ludzi, którzy „poszukiwali prawdy”, co jego
zdaniem wydłużyło listę ofiar Smoleńska do 120. Nowak zachowywał się jak
rasowy prowokator, podrzucał tłumowi tezy, w które sam nie wierzy, ale które
miały rozpalić słuchaczy.
To właśnie Andrzej Nowak (na zlecenie rządu Beaty Szydło) będzie
autorem wydanej w paru milionach egzemplarzy broszury poświęconej historii Polski
dla pielgrzymów uczestniczących w Światowych Dniach Młodzieży. Już tylko
Kościół może mieć wpływ na to, aby w tej broszurze Smoleńsk nie został opisany
tak, jak go Nowak przedstawił w Krakowie.
Zupełnie swobodnie będzie jednak PiS wprowadzać dogmaty religii
smoleńskiej (historyczna wielkość Lecha Kaczyńskiego, odpowiedzialność za
katastrofę Donalda Tuska, „wysokie prawdopodobieństwo” zamachu) do
podręczników szkolnych i programów nauczania. Cała polityka historyczna państwa
PiS będzie się kończyć i kumulować na Smoleńsku. Łatwość, z jaką prawicy
udało się przez ostatnie lata wypromować żołnierzy wyklętych na największych
bohaterów najnowszej historii Polski - kosztem zarówno AK i państwa
podziemnego, jak i pierwszej Solidarności (nie
mówiąc już o Okrągłym Stole), pokazała Kaczyńskiemu,
jak bardzo plastyczna jest pamięć społeczna.
Do tego dochodzą pomniki smoleńskie, które będą służyć nie tyle upamiętnieniu
tragedii, ile zaznaczeniu dominacji obozu Kaczyńskiego. Już przy okazji
niedawnej rocznicy tablica z jątrzącym napisem „poległy w Smoleńsku” (Lech
Kaczyński zginął w tragicznym wypadku, a nie poległ w zamachu czy na froncie
jakiejś wojny, nawet polsko-polskiej) stanęła nie w okolicach pałacu
prezydenckiego (który został już przez PiS „odzyskany"), ale przy warszawskim
ratuszu. A ten dopiero należy „wskazać” i „odzyskać”, bo wciąż znajduje się w
rękach „nieukaranej” Platformy Obywatelskiej.
Kolejne uchwalane przez PiS specustawy pomogą „odzyskać” dla politycznie
motywowanych pomników nie tylko Krakowskie Przedmieście, ale dowolnie wskazane
przez działaczy partyjnych skwery, ulice i place we wszystkich większych
miastach „nieodzyskanych” jeszcze przez partię Kaczyńskiego.
Na każdej z tych dróg czekają jednak pułapki. Zamiast patetycznego filmu
o „poległym” w Smoleńsku Lechu Kaczyńskim, który od lat przygotowywali Antoni
Krauze i Maciej Pawlicki, wyszedł kie z, który nawet w oczach samego
Kaczyńskiego kompromituje sprawę. Trudno będzie tę pułapkę kiczu ominąć, na co
wskazuje nie tylko porażka projektu filmowego, ale także najnowszych pomników
Lecha Kaczyńskiego - nawet żarliwi zwolennicy
PiS zastanawiają się głośno, kogo one przedstawiają o czy nie są jakąś karykaturą. Kicz wielokrotnie w historii
stawał się dominującą estetyką państwową, ale tylko w państwach autorytarnych
i totalitarnych; w pluralistycznej, wolnej przestrzeni publicznej zostanie
wyśmiany.
Dlatego aby smoleński projekt się udał, Kaczyński będzie musiał ten
śmiech stłumić, do czego posłużą odpowiednie ustawy, narzędzia finansowe i
najzwyczajniejsza cenzura. Pierwszym jej przykładem było zatrzymanie przez
nowe władze TVP emisji programu „Pegaz”, który
pokazywał (z bardzo krytycznym zresztą komentarzem) fragmenty inscenizacji
nawiązującej do smoleńskiej tragedii w sposób zdecydowanie sprzeczny z linią
Kaczyńskiego.
OD UKAZANIA DO UKARANIA
Mając w ręku wszystkie służby nowoczesnego państwa,
można każdą prawdę usunąć lub zrelatywizować. Widzieliśmy już poranne najścia
na domy ekspertów komisji Jerzego Millera, rekwirowanie dysków i nagrań,
psychologa lotniczego zesłanego do batalionu czołgów. Praca komisji Macierewicza
i zespołu prokuratorskiego Ziobry będzie jednak przez najbliższe miesiące
podporządkowana nie karaniu Tuska, ale
„ukazaniu” jego „odpowiedzialności moralnej”, gdyż dopóki rząd PiS nie uzyska
nad sądami takiej kontroli, jaką ma dziś nad prokuraturą, żaden sędzia tej
hucpy nie uzna.
Dopiero mając pod kontrolą cały przebieg ewentualnych procesów Donalda
Tuska, Tomasza Arabskiego, Radosława Sikorskiego i każdego, kogo Kaczyński
postanowi uczynić odpowiedzialnym za Smoleńsk, będzie można przejść od
„ukazania” i obciążenia moralną odpowiedzialnością, do ukarania, czyli obciążenia
odpowiedzialnością karną.
Jak pokazała szybka zmiana kształtu polskiej prokuratury, dysponując
większością sejmową i sparaliżowanym Trybunałem Konstytucyjnym, można taką
kontrolę stosunkowo szybko osiągnąć. Minister Ziobro już zaczął wykorzystywać
swoje uprawnienia do wpływania na obsadę prezesów sądów okręgowych - albo przedstawiając kandydata, co do którego ma pewność, że
zostanie przez kolegium sędziowskie zaopiniowany pozytywnie (jak ostatnio w Olsztynie),
albo blokując wybór nowego prezesa, jeśli nie ma pewności, że sędziowie
zaopiniują pozytywnie wygodnego dla PiS kandydata (jak we Wrocławiu).
Nowelizacje i projekty ustaw osłabiające niezawisłość sędziów i sądów
PiS ma gotowe, ponieważ zabierało się do ich uchwalania już w latach 2006-2007.
Do tego dochodzi specjalny zespół prokuratorów mających się zajmować przestępstwami
sędziów, który Zbigniew Ziobro organizuje w prokuraturze generalnej, a także
podobne zespoły przygotowywane w służbach specjalnych przez Mariusza
Kamińskiego. Jeśli dodać do tego nacisk finansowy - przesądzający zarówno o
dochodach poszczególnych sędziów, jak i o budżetach poszczególnych sądów -
mamy komplet narzędzi wystarczający do złamania ludzi o oportuni- stycznym
usposobieniu (przypomnijmy prowokację dziennikarską, która pokazała
dyspozycyjność sędziego kontrolującego przebieg sprawy Amber Gold). A tych sędziów, którzy się naciskowi nie poddadzą, będzie
można po prostu odsunąć od orzekania w kluczowych dla Kaczyńskiego sprawach.
DROGA DO SMOLEŃSKIEGO „KOŚCIOŁA”
Smoleńsk odegra też kluczową rolę w budowaniu przez Kaczyńskiego
własnego „Kościoła”, podporządkowanego mu personalnie i kontrolowanego przezeń
doktrynalnie, do granic herezji. Już dziś polski episkopat i kler dzielą się
na dwie frakcje. Pierwsza wydaje się stosować dawną maksymę Adama Zamoyskiego:
„brać, ale nie kwitować” (tak Zamoyski miał odpowiedzieć działaczom patriotycznym
pytającym go przed wybuchem powstania styczniowego, jak zareagować na reformy
proponowane Polakom przez cara Aleksandra II).
Ta frakcja - reprezentowana przez m.in. prymasa i przewodniczącego episkopatu
- postanowiła przyjmować wszystkie oferowane Kościołowi pieniądze i
przywileje, ale jednocześnie nie chce dać się wciągnąć w partyjny konflikt.
Jest też jednak znaczna część Kościoła, która przyjmowane dary opłaca
uzależnieniem od prezesa PiS. Abp Marek Jędraszewski 10 kwietnia mówił już o
Smoleńsku w kategoriach „męczeńskiej śmierci i zmartwychwstania Chrystusa”, co
bardziej przypomina mariawityzm niż katolicyzm. Podobnego wyboru dokonał już
dawno ks. Stanisław Małkowski, który wiarę w religię smoleńską i lojalność
wobec Kaczyńskiego uznał za podstawowe kryterium mające decydować o
dopuszczeniu wiernych do sakramentów. Jarosław Kaczyński 10 kwietnia po
nazwisku dziękował tym duchownym, którzy wybrali herezję smoleńską zamiast
chrześcijaństwa. To właśnie stosunek do owej herezji będzie w najbliższych
latach najważniejszym podziałem w polskim Kościele.
* * *
Kaczyński przez sześć lat używał
mitu smoleńskiego do skonsolidowania i kontrolowania własnego obozu. Dziś używa
go do utrwalenia swej władzy nad Polską. Naiwniacy i fanatycy w szeregach PiS
wierzą w „zamach smoleński” i „zbrodnię Tuska”, ale oni uwierzyliby we
wszystko. Ciekawszy jest jednak stosunek do smoleńskiego mitu cyników i
pragmatyków z samych szczytów nowej władzy. Gowin, Ziobro, Kurski, Szymański,
Szczerski i wielu innych nie wyznają religii smoleńskiej, ale albo nie wypowiadają się na temat jej dogmatów w ogóle (Konrad
Szymański), albo robią to bardzo ostrożnie (Jarosław Gowin), albo basują
Kaczyńskiemu zupełnie cynicznie (jak Ziobro czy Kurski, którzy przecież ledwie
parę lat temu próbowali Kaczyńskiego politycznie zabić, uznając, że religia
smoleńska już „nie ciągnie” o nie zapewni
powrotu do władzy).
Dziś próbują nie podpaść prezesowi PiS, aby nie zostać odsuniętymi od
stanowisk i władzy. Wszyscy jednak czekają na odejście lidera, by wówczas
przystąpić do wojny sukcesyjnej o schedę po nim - o przywództwo prawicy.
Ale nawet wówczas nie zrezygnują ze smoleńskiego mitu, który
skonsolidował - zbrutalizował prawicowy
elektorat. Żal by było przecież tak sprawny instrument porzucać.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz