Bartłomiej
Sienkiewicz, szef MSW w rządzie Ewy Kopacz, o skutkach rządów PiS,
bezpieczeństwie Polski i o tym, co może zrobić opozycja
Janina Paradowska: - Należał
pan do sztabu strategicznego premiera Donalda Tuska i przy całej sprawności w
zdobywaniu zaufania opinii publicznej coś ważnego jednak przegapiliście. Czy
dziś, patrząc z perspektywy, może pan powiedzieć, co się stało? Bartłomiej
Sienkiewicz: - Jest oczywiste, że ślepnie
się przy tak długim sprawowaniu władzy Opozycja jest od tego, aby otwierać oczy
Ale w Polsce tak to nie działa. Nie było przecież lewicy. SLD jest farbowanym
tworem, z lewicowością nie ma wiele wspólnego i nie był zdolny do dialogu w
kluczowych sprawach, które wymagały korekty. PiS z kolei unieważniało się jako
partner niekończącym się sporem o Smoleńsk.
Ludwik Dorn przed laty sformułował
diagnozę, że mamy w Polsce problem dystrybucji pieniędzy i prestiżu. Nie jednego
albo drugiego, ale obu razem. Jeśli przeoczy się ten moment, że nie chodzi
wyłącznie o podwyżki, ale także o zaspokojenie aspiracji, to wówczas zaczyna
się poważny problem społeczny.
Przeoczyliście?
To jest moment trudny do
uchwycenia, ale pewnie tak. Rząd Platformy Obywatelskiej rozbudził aspiracje
społeczne na skalę, która być może jest niezaspokajalna. W kraju o takim
stopniu zacofania i realnej biedy nie wszyscy znajdą się w klasie średniej. To
jest po prostu niemożliwe. Z tymi aspiracjami będzie się teraz borykało PiS,
pompując ten balon jeszcze bardziej. To moim zdaniem doprowadzi do głębokiego
rozczarowania.
Jest jednak także czynnik zewnętrzny. Racją istnienia PO i jej rządu
było osadzenie Polski w rodzinie krajów liberalnej demokracji. Nie tylko
dlatego, że ten model, ten sposób refleksji o społeczeństwie się sprawdził,
także dlatego, że to oznacza realne bezpieczeństwo dla Polski zakorzenionej
silnie w Zachodzie.
To zresztą była motywacja wszystkich modernizatorów w Polsce po 1989 r.
Jednak wiele się w tym czasie zmieniło. Europa Zachodnia przechodzi jeden z
największych kryzysów w swej historii i tym samym liberalna demokracja straciła
atrakcyjność. Mit Zachodu jako oazy dobrobytu, stabilności skończył się. W tym
momencie zaczęło się poszukiwanie alternatywy, a w Polsce, wobec kompletnego
zaniku socjaldemokracji czy lewicy, alternatywa oznacza tylko jedno: powrót do
znanej melodii narodowej. Tu się niczym nie różnimy od Słowaków, Węgrów, od
części sceny politycznej w Czechach.
To cecha regionu: jeśli pojawia się niepewność, wciągamy swoje narodowe
flagi na maszt, machamy nimi i uważamy, że są odpowiedzią. Ale nie są. Mówiąc
jednak o tym, co „przegapiliśmy”, na co realnie nie mieliśmy wpływu, trzeba
dodać i nasz wewnętrzny kłopot: Platforma bez Donalda Tuska jest zupełnie inną
partią. Uważam, że PiS nie zdobyłoby samodzielnej większości, gdyby na czele
PO stał nadal Tusk. Mimo całego znużenia czy niechęci stopień zaufania do
niego, naturalna zdolność rozmowy z ludźmi, którą pokazywał przez siedem lat,
były olbrzymią siłą PO jako całości. Tej siły ostatnio zabrakło.
Od czasu sławetnych nagrań w
propagandowym uproszczeniu przypisywano panu stwierdzenie, że państwo nie
działa. Dziś jak by je pan opisał?
Teraz jest tak, jakby ktoś zdobył
kraj i jego instytucje, chcąc na podbitym terenie
wprowadzić własne porządki. Tym, co uważam za największy problem rządów PiS,
nie są pomysły gospodarcze, ryzyko makroekonomiczne ani nawet spory prawne. To
jest pewna mentalność, która każe traktować ćwierćwiecze niepodległej Polski
jako okres de facto niewoli. To właśnie wmawiano przez lata zwolennikom PiS,
to jest zauważalne w każdym praktycznie wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego. On
nie przyjmuje do wiadomości istnienia 25 lat wolnej Polski, ponieważ nie on w
niej rządził. Jest w stanie zaakceptować tylko taką sytuację, w której sam ma
pełnię władzy. Jeśli jej nie ma, jest gotowy dokonać pełnego unieważnienia
tego, co było wcześniej. Oznacza to ruinę instytucji państwowych, zerwanie
ciągłości na wielu obszarach.
Przyglądam się temu w dziedzinach, którymi się bezpośrednio zajmowałem:
służb mundurowych, bezpieczeństwa, częściowo wojska. Tu akurat ten mechanizm
widać jak w soczewce. Jeśli świeżo mianowany ze stopnia kapitana major zostaje
szefem Straży Granicznej, wielotysięcznej formacji, która jest jedną z
najnowocześniejszych w Europie (ostatnio zainwestowano w nią 50 min euro, aby
stworzyć jedną z najbezpieczniejszych zewnętrznych granic UE), to nawet jeśli
będzie bardzo dobrym i kompetentnym funkcjonariuszem, nie uniesie tego
zadania. Jest pewna norma w krajach, które nie są nękane zamachami stanu jak w Afryce:
generałem dywizji nie zostaje dowódca kompanii, a pewnych umiejętności, w tym
zdolności radzenia sobie z problemami, nabywa się stopniowo. Na tym opiera
się logika działania państwa.
No, chyba że mamy rewolucję, a
chyba mamy. Wtedy na epoletach gwiazdek przybywa.
Jeśli uznajemy, że cały dorobek po
1989 r. jest czymś złym, to oczywiście można przyjąć i taką logikę. Ale nic
dobrego z tego nie wyniknie. Unieważniając przeszłość i nie pytając urzędników
o materiały, jakie są w resorcie, mamy potem takie przykłady, jak powoływanie
komendanta głównego Policji, kończące się skandalem i długim wakatem na tym
stanowisku. To wszystko niszczy instytucje i w finale państwo nie będzie,
zgodnie w obietnicami PiS, mocniejsze, będzie coraz słabsze. W dodatku rozdzierane konfliktami między ludźmi, którzy dotąd wcale
nie byli uwikłani w politykę: funkcjonariuszami służb mundurowych, wojska,
administracji państwowej. A Polskę czekają trudne czasy. Pomijam już nawet szczyt
NATO czy Światowe Dni Młodzieży, ale zobaczmy, co się wokół dzieje. Jesteśmy
pod wrażeniem zamachu w Brukseli. W Polsce przez 8 lat nie było żadnego ataku
terrorystycznego i nie jest to wyłącznie kwestią tego, że nasza chata z kraja,
ale także systemu, który został stworzony, aby wyprzedzać i neutralizować
niebezpieczeństwa. Uważam, że ten rodzaj dezaktywacji służb, który obecnie
obserwujemy, po prostu zagraża bezpieczeństwu Polski.
To co tak naprawdę buduje dziś
Kaczyński, mówiąc, że chce wielkiej Polski?
Przy pomocy prawa i obok prawa
chce stworzyć nową państwowość, w której on będzie miał jedynowładztwo. To jest
prosty, osobisty pomysł na panowanie nad ponad 30 milionami ludzi. Moim zdaniem
ten plan się w finale nie powiedzie. Ale koszty będą ogromne.
Jak długo to potrwa, 4 lata, 8?
Nie sądzę, aby Kaczyński miał siłę
wygrać kolejne wybory, ale dziś ważniejsze jest pytanie, w jakim momencie i w
jakiej sytuacji PiS będzie za dwa lata? Zakres śmieszności i grozy, jaki
zaprowadzono w ciągu pięciu, sześciu miesięcy, będzie się rozszerzał. Kaczyński
kieruje się strategią, jakiej nauczył się od komunistów, bo to jest jego
życiowe doświadczenie: w miarę budowy komunizmu walka klasowa się zaostrza;
najmniejszy opór powoduje jeszcze silniejszą reakcję, wszelkie próby szukania
porozumienia następnego dnia są gaszone podwyższeniem stawki.
Weźmy choćby przykład ugodowej propozycji Kazimierza Ujazdowskiego w
sprawie Trybunału Konstytucyjnego. W odpowiedzi padło słynne „non est” o
wyroku TK. To prowadzi do jeszcze większej konfrontacji, do gry o wszystko.
Istotą rządów Donalda Tuska było unikanie sytuacji, w której mogłoby dojść do
gry o wszystko. Zarówno w wymiarze krajowym, jak i zagranicznym, gdy idzie o
polskie interesy narodowe. Jarosław Kaczyński przyjął dokładnie odwrotną
strategię. Za którymś razem noga mu się powinie. Oby nie w kwestii dotyczącej
bezpieczeństwa międzynarodowego Polski.
A czego pan się obawia? Tu
jednak chronią nas interesy globalne.
Na tym też PiS opiera swoją
politykę.
Interesy globalne zaczynają być coraz
bardziej chaotyczne. Dotychczasowe pewniki stają się wątpliwe. Jeśli prowadzi
się politykę, której skutkiem musi być izolacja, najpierw ta cicha, którą
obserwujemy, ale która w finale oznacza lekceważenie polskiego zdania, to
efekty przyjdą. One nie muszą pojawić się na pierwszych stronach gazet, ale
staną się pewną normą postępowania i możemy znaleźć się w położeniu, w którym
nikt twardo nie ujmie się za naszymi interesami. Przedtem staraliśmy się być
przy każdym stoliku, nawet jeśli temat nam się zbytnio nie podobał. Teraz
jesteśmy gdzieś na zewnątrz, i to w sytuacji
narastającej niepewności i nowych
niebezpieczeństw.
Wydaje się, że Jarosław
Kaczyński sporo tych niebezpieczeństw wkalkulował w swoją politykę. Europa
pokrzyczy. Stany Zjednoczone mają swoje interesy. Zresztą, wszędzie narastają
nacjonalizmy.
Tak naprawdę wiele nie trzeba.
Jeśli ustalenia z Turcją nie zakończą się pomyślnie, to w naturalny sposób
nastąpi otwarcie dla uchodźców nowego bułgarskiego szlaku wiodącego przez
państwa, które nie są silne. To oznacza, że szybko będziemy mieć uchodźców na
Ukrainie, potem nad Odrą, przy potencjalnie zamkniętej granicy niemieckiej.
Jeśli będzie ich 20 tys., poradzimy sobie, jeśli więcej - zaczną się kłopoty, a
wtedy żądanie pomocy od Unii i solidarności z nami spotka się z chłodnym przyjęciem.
Nie wspominając już o naszych wewnętrznych obudzonych upiorach.
Czy pana zdaniem kształtują się
już siły polityczne zdolne tę „grę o wszystko" przynajmniej wyhamować.
Moim zdaniem nie. To okres
początkowy. Oczywiście w PiS o wiele większe niepokoje budzi KOD niż partie
opozycyjne. Bo opozycja w parlamencie ma do wykonania swoją klasyczną
opozycyjną, rzemieślniczą robotę: sprzeciwiać się złym pomysłom, głosować i być
przegłosowywanym. To istota działalności opozycji i nie spodziewajmy się, że
ona będzie efektowna, skuteczna. Nie miejmy też do opozycji specjalnych
pretensji, przynajmniej jeszcze nie teraz, że nie zarzuca nas pomysłami,
wizjami, że jest w gruncie rzeczy reaktywna. KOD jest natomiast zupełnie innym
objawem sprzeciwu politycznego. Moim zdaniem jest, przynajmniej na razie,
automatycznym odruchem ludzi, którzy nie chcą, aby ktoś im dewastował świat.
Może nawet nie uważają go za doskonały, ale daje im poczucie obowiązywania
pewnych wartości, standardów i pewnego bezpieczeństwa, do którego przywiązywali
się od momentu upadku komuny.
Czy jest to odrodzenie się
inteligencji w Polsce w jej tradycyjnej, choć ostatnio zanikającej, roli?
To rzeczywiście jest odrodzenie inteligencji,
ale jednocześnie największe wyzwanie dla KOD. Nieuchronny jest moment przejścia
od sprzeciwu inteligenckiego, w obronie wartości, do powszechnego sprzeciwu
obywatelskiego, w którym zaczną się już pojawiać pewne różnice. Nie wiem, czy KOD
będzie zdolny do takiego przejścia. A mamy też model tzw. kryterium
ulicznego, który wcale nie jest wykluczony. Manifestacje przeciw władzy kontra
manifestacje za rządem (które same w sobie są
kuriozum). I co? Powstanie jakiś nowy rodzaj sondaży, kto więcej ludzi
wyprowadzi na ulice? To jest bardzo niebezpieczna ścieżka. Zwłaszcza że PiS
tworzy specyficzny klimat, który dobrze widać w filmiku na YouTube: czterech byczków znęca się nad studentem i jeden z nich
mówi: „teraz idziemy do władzy, takich jak ty będziemy wieszać ”. Otóż klimat,
jaki tworzy PiS, otwiera drogę do przyzwolenia na działania chuligańskie, byle
miały sztandar Żołnierzy Wyklętych czy Małego Powstańca wytatuowanego na
łydce. Bo to jest patriotyczne.
Ten klimat pojawiał się już wcześniej.
Sam pan zasłynął z powiedzenia: „idziemy po was" po wydarzeniach
rasistowskich w Białymstoku. I państwo
okazało się słabsze. Nieprawda. W
aresztach znalazło się ponad 90 osób, zaczynają się rozprawy i sądy będą wymierzały sprawiedliwość. Środowisko organizacji
rasistowskich zostało rozbite.
Nie wiem, czy środowisko
zostało rozbite, mieliśmy na tym terenie marsze ONR, nieomal pod patronatem
prezydenta.
Mogę powiedzieć, że za naszych czasów
środowiska rasistowskie, bandyckie, o niejasnych, często pochodzących z
przestępstw dochodach, jednak się nie rozwijały. Obawiam się, że obecny klimat
sprzyja ich ekspansji. Może nawet czasem nieświadomie. Proszę sobie wyobrazić
policjanta, który bierze się za rozpracowywanie środowiska skinheadów, którzy
jednocześnie są zwolennikami jakiejś tradycji patriotycznej służącej jako
barwy ochronne. Policjant wcześniej czy później spotka się z pytaniem
przełożonych: o co ci chodzi? Przecież to tylko patriotyczna młodzież.
Dlaczego pana zdaniem Kaczyński
postawił na Macierewicza i Ziobrę w rządzie?
Obaj są potrzebni do
przeprowadzenia gwałtownej rewolucji w normalnym, niepodległym państwie.
Stopień ich politycznej ideologizacji gwarantuje Kaczyńskiemu przeprowadzenie
tej rewolucji mimo sprzeciwów, krzyków, wyroków trybunałów. Po drugie, jest to
demonstracja siły. Jarosław Kaczyński jak mało kto w Polsce rozumie balans
między siłą a słabością. KOD stał się jego głównym przeciwnikiem, bo widzi w
nim siłę. Tak samo jest z Ziobrą i Macierewiczem; jest w nich pewna siła, która
będzie jeszcze bardziej potrzebna na kolejnym etapie rewolucji. Na razie
rewolucja niszczyła instytucje, teraz w coraz większym stopniu będzie brała
się za ludzi, zwłaszcza poprzedniej ekipy. Kaczyński wie, że na żadnym z tych
etapów nie może pokazać słabości, dlatego mamy ciągłe zaostrzanie kursu.
Ale nie da się ściganiem ludzi poprzedniej ekipy czy próbami ich
kompromitacji zasłonić faktu, że prawie ze śmietnika wyjmuje się oponę do
prezydenckiej limuzyny. To będzie spektakl stanowiący demonstrację siły, ale
jednocześnie osłonę narastającej niewydolności państwa. Dam taki przykład:
Jacek Cichocki stworzył w Kancelarii Premiera jeden z najbardziej doskonałych
systemów nadzoru nad tworzeniem prawa w Polsce. Jako ministrowie nienawidziliśmy
go, ale miał podstawową zaletę: pokazywał wszystkim potencjalnym
zainteresowanym, jakie prawo będzie miało skutki. To wszystko zostało już
zniszczone i mamy projekt ustawy o sklepach jakoby wielkopowierzchniowych,
który w finale likwiduje akurat te polskie sklepy, którym udało się urosnąć do
takiego poziomu, żeby konkurować z zachodnimi. Jak się teraz robi projekt
ustawy o ziemi, to powstaje model niewolnictwa pańszczyźnianego, tyle że
przybrany w pseudopatriotyczne barwy. Jeśli ten chaos będzie narastał, to nasze
państwo rzeczywiście przestanie działać i ten stan, dziś obojętny dla
obywatela, za pół roku czy rok będzie dla wszystkich oczywisty. Im bardziej ten
kryzys będzie się zbliżał, tym ostrzejsza stanie się rozprawa z przeciwnikami
politycznymi. To jedyny przepis Kaczyńskiego na władzę.
Ten przepis wydaje się
sprzeczny choćby z planem wielkiej przebudowy, zapowiadanej przez wicepremiera
Morawieckiego. Podczas wojny budowanie idzie raczej słabo.
Otóż to, plan Morawieckiego
potrzebuje zgody społecznej, powszechnego przekonania, że powinniśmy to
zrobić. Jedyne dwa wielkie plany, jakie udały się w Polsce, to plan trzyletni
z lat 1946-49, czyli powojenna odbudowa, oraz plan Balcerowicza, za którym
stała realna emocja społeczna. Tworzenie planu, który ma być równie ważki, przy
jednoczesnym niszczącym działaniu Kaczyńskiego, jest sprzecznością samą w
sobie. Po prostu nie da się dokonać żadnego skoku cywilizacyjnego przy tak
głębokim rozdarciu społecznym, bez żadnej zdolności do kompromisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz