Rządowy program 500
złotych na dziecko to bubel, źródło poważnych nadużyć ostrzegają urzędnicy
samorządowi. Wielu nadużyć nie wyłapią. No bo jak to zrobić bez armii
kontrolerów?
Anna Szulc
Jak
to jest zrobić państwo w konia? Dziwnie - przyznaje Anita, świetliczanka w
prywatnej podstawówce w miasteczku w Wielkopolsce, samotna matka 11-letniego
Filipa. Był początek kwietnia, gdy z wnioskiem o przyznanie comiesięcznego zasiłku na dziecko przekroczyła próg ośrodka
pomocy społecznej. W urzędzie tłoku nie było. Pani za biurkiem przejechała
palcem po wniosku. Podpis jest? Jest. PESEL jest? Jest.
Urzędniczka wytłumaczyła Anicie, że w programie 500+ najważniejszy jest
PESEL. Włożyła wniosek między inne, miał czekać na rozpatrzenie.
TYLKO PRZEMILCZAŁAM
Formalnie syn Anity nie kwalifikował się do programu,
bo jest jedynakiem, a jego mama dostaje miesięcznie 1700
złotych na rękę. Aby załapać się do programu 500 zł na dziecko, powinna
zarabiać mniej. Ustawa mówi wprost: na pierwsze dziecko państwo da pieniądze
tylko wtedy, gdy dochód w rodzinie nie przekroczy 800 zł na głowę.
Anita znała kryteria, ale mimo to wypełniła wniosek, bo od innych
rodziców dowiedziała się, że można przechytrzyć ustawodawców. Metodą na PIT. - Na zeznanie podatkowe z 2014 r. - tłumaczy.
W 2014 roku pracowała w myjni samochodowej, dostawała zaledwie 1200
złotych do ręki. We wniosku wpisała - zgodnie z ustawą - swoje dochody sprzed
dwóch lat. Nie zaznaczyła, że w jej finansach nastąpiła w ubiegłym roku poprawa.
Na tyle znacząca, że na świadczenie z programu 500+ nie miałaby szans.
Anita tłumaczy się, że nic nie sfałszowała. Oj, najwyżej coś zataiła.
Przecież PIT jest prawdziwy!
- Jest. Tyle tylko, że podane w nim informacje się przedawniły - tłumaczy
Szymon Ziemba, ekonomista, autor błoga rekinfinansow.pl.
Kilka tygodni temu zainteresował się rządowym programem 500+, stworzył
nawet poradnik, gdzie i jak złożyć wniosek. I został zasypany pytaniami. Na
przykład co z PIT-em?
Ziemba: - Według PIT 2014 rodzice spełniali kryterium
dochodowe 800 złotych na członka rodziny. Jednak w 2015 ich zarobki wzrosły na
tyle, że powinni zostać wykluczeni ze świadczenia. I co? I nic. Urzędnicy z
własnej inicjatywy nie sprawdzą PIT z kolejnego roku. Także dlatego,
że w programie 500+ nie ma słowa o roku 2015. Wyparował czy co?
WSZYSTKO DLA JAKUBA
- Wyparował - potwierdza Cezary Dusio, zastępca
dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w
Płocku. Tłumaczy, o co chodzi: - Urzędników przyjmujących
wnioski interesuje oświadczenie rodzica o dochodach. Zgodnie z ustawą to
właśnie PIT z 2014.
A jeśli rzeczywistość jest inna niż w oświadczeniu? - Sprawa trudna do
wychwycenia - przyznaje Cezary Dusio. - Jeśli oświadczone dochody zgadzają
się z bazowym dla programu 500+ rokiem 2014, urzędnik raczej na tym poprzestanie.
To są przecież tysiące podań. Każdemu się dokładnie przyjrzeć, w każdym
podejrzewać oszustwo? Nierealne. Nie mamy armii kontrolerów. Tylko urzędników,
którzy mają przyjmować wnioski i wypłacać pieniądze.
Samorządy muszą to zrobić najpóźniej do lipca.
Cezary Dusio uważa, że ustawa 500+ to bubel, marnotrawstwo i źródło nadużyć.
- Weźmy taką sytuację: samotny rodzic jedynaka zarabia na tyle nieźle, że te
500 złotych mu się nie należy. Ale jest szkopuł: pracodawca zatrudnia rodzica
na umowy-zlecenia, które kończą się co miesiąc. W związku z czym, formalnie
rzecz biorąc, co miesiąc właśnie przestaje zarabiać; takie są przepisy. Jeśli
rodzic wpisze swoje dochody na podstawie umów-zleceń na 30 dni, my musimy
uznać, że jego bieżące zarobki są równe zeru. I przyznać mu 500 zł na dziecko
- tłumaczy dyrektor Dusio.
Inne sposoby na ominięcie kryterium finansowego? Brak dochodów - szara
strefa. Pracodawca zwalnia pracownika na jego prośbę, a ten oczywiście dalej
pracuje, tyle że na czarno. A właściciel firmy sam się zwalnia - zawieszając
lub zamykając firmę.
Tak zrobił Piotr, przewodnik po zabytkowym miasteczku na południu
Polski, rozwodnik. Zawiesił działalność i formalnie utracił dochód. - Wszystko
dla Jakuba, syna kocham nad życie - tłumaczy. Siedmiolatek mieszka z ojcem,
matka zrzekła się do niego praw, bardzo to przeżył. Ojciec nieba by mu
przychylił. Jak wypełniał wniosek 500+, przez głowę mu
przeszło, że kupi dziecku
wypasiony rower z przerzutkami. Ale postanowił być rozsądny: będzie tę rządową
kasę odkładał dla syna na przyszłość, na osobnym koncie. A co z pracą? Nadal
oprowadza turystów. Oni nawet wolą dawać pieniądze do ręki, bez żadnych
paragonów.
METODA NA GŁODA
Wykazanie tego, że dochody właśnie im się skończyły, zapobiegliwi
rodzice nazwali metodą na głoda. - Jest bardzo skuteczna - potwierdza Katarzyna,
wdowa spod Opola, szwaczka. Jeszcze w zimie pracowała u znajomego krawca.
Ciągle na pożyczkach. Starszy syn, maturzysta. Czyli dorosły, 500 zł się na
niego nie należy. 13-letnia córka nie zakwalifikowała się do świadczenia -
skoro brat jest dorosły, ona przez państwo traktowana jest jak jedynaczka.
Kryterium dochodowe 500+ dla jedynaka rodzina przekraczała o 11 złotych. Ale
już nie przekracza. - Już się córka kwalifikuje - uśmiecha się wdowa. Krawiec zwolnił ją w połowie marca, ale
Katarzyna nadal przychodzi co rano do szwalni. Wypłaty odbiera pod stołem, z
ręki do ręki.
- To nie są żarty. Pracodawcy naprawdę w Polsce dogadują się z pracownikami,
zwalniają ich dla 500 złotych na miesiąc - alarmuje Agnieszka Durlik z Krajowej
Izby Gospodarczej. Dostaje coraz więcej sygnałów, że rodzice (najczęściej
kobiety) rzucają pracę. Paradoksalnie robią to zarówno ci, dla których
jest to jedyny sposób, by zdobyć
zasiłek, jak i tacy, którzy i tak dostaną spore zasiłki na dzieci, więc doszli
do wniosku, że teraz starczy im na przeżycie bez pracy.
- Strata z punktu widzenia ludzi najbiedniejszych może mało odczuwalna.
A wliczając ewentualne koszty opieki żłobkowo-przedszkolnej, mogą się pojawić
nawet zyski - mówi dr Paweł Kubicki, socjolog i ekonomista ze Szkoły Głównej
Handlowej w Warszawie. Przyznaje: - Owszem, zyski krótkotrwałe. Ale prawda
jest też taka, że ludzie zarabiający blisko minimalnej krajowej pracują, bo
nie mają lepszej alternatywy. Tymczasem 500+ spowodowało w przypadku rodzin
wielodzietnych, że można zrezygnować z pracy przy relatywnie niewielkiej
utracie dochodu.
- To zły kierunek - uważa Agnieszka Durlik. - Szczególnie dla kobiet,
które - gdy dzieci dorosną, a one się zestarzeją - zaczną przymierać głodem.
KLĘSKA
- Spodziewałem się, że ten program pogłębi szarą
strefę, że i tak niski etos pracy legnie w gruzach. Ale że aż tak szybko?
- dziwi się Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
Uważa program 500+ za klęskę moralną, ale także finansową. - Dużo prościej
byłoby, gdyby rząd zwiększył rodzicom ulgi w podatkach.
I uczciwiej, bo w przyszłości
więcej ludzi przeszłoby na godne emerytury.
Oficjalnie rząd PiS nie szczędzi na dzieci ani złotówki, podkreślając,
że program 500+ to inwestycja w przyszłość. Według szacunków ma kosztować rocznie
23 miliardy. Ale szacunki bywają złudne, o czym może świadczyć przypadek
podwarszawskiego Piaseczna. Rządowi eksperci wyliczyli, że w Piasecznie po
pieniądze zgłosi się 3,3 tys. mieszkańców. Tymczasem lokalnym władzom wychodzi,
że będzie to sześć tysięcy.
- W Piasecznie wielu mieszkańców to ludzie z całej Polski, „słoiki”, jak
się o nich mówi w Warszawie. Może zamiast składać wnioski tam, skąd pochodzą,
wolą brać zasiłek właśnie u nas, tu gdzie mieszkają? - przypuszcza Arkadiusz
Czapski, sekretarz gminy.
Bałby się
prorokować, że te piaseczyńskie dwa razy więcej niż planowano to wzór na całą
Polskę, bo to by oznaczało, że te 23 miliardy rocznie, które rząd założył na
obsłużenie programu 500+, to ledwie połowa faktycznych kosztów. A przecież
specjaliści ostrzegają, że nawet tej sumy budżet państwa może nie wytrzymać.
RZĄD ZDUMIONY
- Ten program się wysypie. Szybciej, niż sądzimy -
uważa Piotr Grudziński, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie we
Włocławku. Najbardziej się martwi tymi złymi instynktami, jakie 500+ wyzwala w
ludziach. - Dzwoni pan - mówi, że są
z żoną po rozwodzie, nawet się dobrze dogadują w sprawie opieki nad dziećmi. A
jednak wolałby pierwszy wniosek wypełnić i kasę dostać. Bo a nuż żonie coś
odbije, zabierze całą forsę? - opowiada dyrektor. -1 co wówczas? Tylko sąd.
We Włocławku
zaczęto przy wniosku wpisywać godzinę przyjęcia, żeby potem nie było afery, kto
pierwszy, kto drugi.
- Ale co zrobimy - zapytała Grudzińskiego jedna z
podwładnych - jeśli panie w różnych okienkach jednocześnie przyjmą wnioski od
rodziców?
W Płocku już to
przerabiali. - Przychodzą rodzice, najczęściej matki, i mówią, że chcą wniosek
złożyć. A tu się okazuje, że już złożony - denerwuje się Cezary Dusio. Ma
prawdziwy wysyp trefnych wniosków od rodziców, którzy wpisują, że dziećmi
opiekują się razem z partnerem, choć to nieprawda. Skąd wie, że wnioski są
trefne? Z donosów od tych rodziców, którzy się spóźnili.
Połowa kwietnia. W
niektórych miastach - Białymstoku, Gdańsku czy Katowicach - wypłaty już
ruszyły. Jednak
w wielu miastach jeszcze nie. Konwent Marszałków Województw
RP ogłosił: w samorządach brakuj e pieniędzy na obsługę programu 500+.
W tym samym czasie
minister rodziny Elżbieta Rafalska zachwyca się: - Tempo i skala akcesu
Polaków do programu 500+, programu „prorodzinnego, demograficznego i
sprawiedliwego”, zdumiewa nawet rząd.
Od 1 kwietnia do
urzędów zgłosiło się już prawie 1,5 miliona obywateli. W maju - obiecała pani
minister - do rodziców popłynie strumień pieniędzy. Bardzo ją ucieszyło, że w
urzędach nie ma kolejek.
- Nie ma -
potwierdza Anita, samotna matka z Wielkopolski. A poza tym czuje się dziwnie.
Dostała decyzję w kwestii 500 złotych na syna Filipa. Pozytywną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz