wtorek, 26 kwietnia 2016

Dziecinnie proste oszustwa



Rządowy program 500 złotych na dziecko to bubel, źródło poważnych nadużyć ostrzegają urzędnicy samorządowi. Wielu nadużyć nie wyłapią. No bo jak to zrobić bez armii kontrolerów?

Anna Szulc

Jak to jest zrobić państwo w konia? Dziwnie - przy­znaje Anita, świetliczanka w prywatnej podstawówce w miasteczku w Wielkopolsce, samotna matka 11-letniego Filipa. Był początek kwietnia, gdy z wnioskiem o przyznanie comiesięcznego zasiłku na dziecko przekroczyła próg ośrodka pomocy społecznej. W urzędzie tłoku nie było. Pani za biurkiem przejecha­ła palcem po wniosku. Podpis jest? Jest. PESEL jest? Jest.
   Urzędniczka wytłumaczyła Anicie, że w programie 500+ najważniejszy jest PESEL. Włożyła wniosek między inne, miał czekać na rozpatrzenie.

TYLKO PRZEMILCZAŁAM
Formalnie syn Anity nie kwalifiko­wał się do programu, bo jest jedyna­kiem, a jego mama dostaje miesięcznie 1700 złotych na rękę. Aby załapać się do programu 500 zł na dziecko, powinna zarabiać mniej. Ustawa mówi wprost: na pierwsze dziecko państwo da pieniądze tylko wtedy, gdy dochód w rodzinie nie przekroczy 800 zł na głowę.
   Anita znała kryteria, ale mimo to wy­pełniła wniosek, bo od innych rodziców dowiedziała się, że można przechytrzyć ustawodawców. Metodą na PIT. - Na ze­znanie podatkowe z 2014 r. - tłumaczy.
   W 2014 roku pracowała w myj­ni samochodowej, dostawała zaledwie 1200 złotych do ręki. We wniosku wpi­sała - zgodnie z ustawą - swoje docho­dy sprzed dwóch lat. Nie zaznaczyła, że w jej finansach nastąpiła w ubiegłym roku poprawa. Na tyle znacząca, że na świadczenie z programu 500+ nie miałaby szans.
   Anita tłumaczy się, że nic nie sfałszo­wała. Oj, najwyżej coś zataiła. Przecież PIT jest prawdziwy!
   - Jest. Tyle tylko, że podane w nim informacje się przedawniły - tłuma­czy Szymon Ziemba, ekonomista, autor błoga rekinfinansow.pl.
   Kilka tygodni temu zainteresował się rządowym programem 500+, stworzył nawet poradnik, gdzie i jak złożyć wnio­sek. I został zasypany pytaniami. Na przykład co z PIT-em?
   Ziemba: - Według PIT 2014 rodzice spełniali kryterium dochodowe 800 zło­tych na członka rodziny. Jednak w 2015 ich zarobki wzrosły na tyle, że powinni zostać wykluczeni ze świadczenia. I co? I nic. Urzędnicy z własnej inicjatywy nie sprawdzą PIT z kolejnego roku. Tak­że dlatego, że w programie 500+ nie ma słowa o roku 2015. Wyparował czy co?

WSZYSTKO DLA JAKUBA
- Wyparował - potwierdza Ce­zary Dusio, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecz­nej w Płocku. Tłumaczy, o co chodzi: - Urzędników przyjmujących wnioski interesuje oświadczenie rodzica o do­chodach. Zgodnie z ustawą to właśnie PIT z 2014.
   A jeśli rzeczywistość jest inna niż w oświadczeniu? - Sprawa trudna do wychwycenia - przyznaje Cezary Du­sio. - Jeśli oświadczone dochody zga­dzają się z bazowym dla programu 500+ rokiem 2014, urzędnik raczej na tym po­przestanie. To są przecież tysiące podań. Każdemu się dokładnie przyjrzeć, w każdym podejrzewać oszustwo? Niereal­ne. Nie mamy armii kontrolerów. Tylko urzędników, którzy mają przyjmować wnioski i wypłacać pieniądze.
   Samorządy muszą to zrobić najpóźniej do lipca.
   Cezary Dusio uważa, że ustawa 500+ to bubel, marnotrawstwo i źródło nad­użyć. - Weźmy taką sytuację: samotny rodzic jedynaka zarabia na tyle nieźle, że te 500 złotych mu się nie należy. Ale jest szkopuł: pracodawca zatrudnia rodzi­ca na umowy-zlecenia, które kończą się co miesiąc. W związku z czym, formalnie rzecz biorąc, co miesiąc właśnie prze­staje zarabiać; takie są przepisy. Jeśli rodzic wpisze swoje dochody na podsta­wie umów-zleceń na 30 dni, my musimy uznać, że jego bieżące zarobki są równe zeru. I przyznać mu 500 zł na dziecko - tłumaczy dyrektor Dusio.
   Inne sposoby na ominięcie kryterium finansowego? Brak dochodów - szara strefa. Pracodawca zwalnia pracowni­ka na jego prośbę, a ten oczywiście dalej pracuje, tyle że na czarno. A właściciel firmy sam się zwalnia - zawieszając lub zamykając firmę.
   Tak zrobił Piotr, przewodnik po zabyt­kowym miasteczku na południu Polski, rozwodnik. Zawiesił działalność i formal­nie utracił dochód. - Wszystko dla Jaku­ba, syna kocham nad życie - tłumaczy. Siedmiolatek mieszka z ojcem, matka zrzekła się do niego praw, bardzo to prze­żył. Ojciec nieba by mu przychylił. Jak wypełniał wniosek 500+, przez głowę mu
przeszło, że kupi dziecku wypasiony ro­wer z przerzutkami. Ale postanowił być rozsądny: będzie tę rządową kasę odkła­dał dla syna na przyszłość, na osobnym koncie. A co z pracą? Nadal oprowadza tu­rystów. Oni nawet wolą dawać pieniądze do ręki, bez żadnych paragonów.

METODA NA GŁODA
Wykazanie tego, że dochody właś­nie im się skończyły, zapobiegliwi ro­dzice nazwali metodą na głoda. - Jest bardzo skuteczna - potwierdza Katarzy­na, wdowa spod Opola, szwaczka. Jeszcze w zimie pracowała u znajomego krawca. Ciągle na pożyczkach. Starszy syn, matu­rzysta. Czyli dorosły, 500 zł się na niego nie należy. 13-letnia córka nie zakwalifi­kowała się do świadczenia - skoro brat jest dorosły, ona przez państwo trak­towana jest jak jedynaczka. Kryterium dochodowe 500+ dla jedynaka rodzi­na przekraczała o 11 złotych. Ale już nie przekracza. - Już się córka kwalifikuje - uśmiecha się wdowa. Krawiec zwolnił ją w połowie marca, ale Katarzyna nadal przychodzi co rano do szwalni. Wypłaty odbiera pod stołem, z ręki do ręki.
   - To nie są żarty. Pracodawcy napraw­dę w Polsce dogadują się z pracowni­kami, zwalniają ich dla 500 złotych na miesiąc - alarmuje Agnieszka Durlik z Krajowej Izby Gospodarczej. Dostaje coraz więcej sygnałów, że rodzice (naj­częściej kobiety) rzucają pracę. Paradok­salnie robią to zarówno ci, dla których
jest to jedyny sposób, by zdobyć zasiłek, jak i tacy, którzy i tak dostaną spore za­siłki na dzieci, więc doszli do wniosku, że teraz starczy im na przeżycie bez pracy.
   - Strata z punktu widzenia ludzi naj­biedniejszych może mało odczuwalna. A wliczając ewentualne koszty opieki żłobkowo-przedszkolnej, mogą się po­jawić nawet zyski - mówi dr Paweł Ku­bicki, socjolog i ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Przy­znaje: - Owszem, zyski krótkotrwałe. Ale prawda jest też taka, że ludzie zarabiają­cy blisko minimalnej krajowej pracują, bo nie mają lepszej alternatywy. Tym­czasem 500+ spowodowało w przypadku rodzin wielodzietnych, że można zrezyg­nować z pracy przy relatywnie niewiel­kiej utracie dochodu.
   - To zły kierunek - uważa Agnieszka Durlik. - Szczególnie dla kobiet, które - gdy dzieci dorosną, a one się zestarzeją - zaczną przymierać głodem.

KLĘSKA
- Spodziewałem się, że ten program pogłębi szarą strefę, że i tak ni­ski etos pracy legnie w gruzach. Ale że aż tak szybko? - dziwi się Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Uważa program 500+ za klęskę moralną, ale także finan­sową. - Dużo prościej byłoby, gdyby rząd zwiększył rodzicom ulgi w podatkach.
I uczciwiej, bo w przyszłości więcej ludzi przeszłoby na godne emerytury.
   Oficjalnie rząd PiS nie szczędzi na dzieci ani złotówki, podkreślając, że pro­gram 500+ to inwestycja w przyszłość. Według szacunków ma kosztować rocz­nie 23 miliardy. Ale szacunki bywają złudne, o czym może świadczyć przypa­dek podwarszawskiego Piaseczna. Rzą­dowi eksperci wyliczyli, że w Piasecznie po pieniądze zgłosi się 3,3 tys. mieszkań­ców. Tymczasem lokalnym władzom wy­chodzi, że będzie to sześć tysięcy.
   - W Piasecznie wielu mieszkańców to ludzie z całej Polski, „słoiki”, jak się o nich mówi w Warszawie. Może za­miast składać wnioski tam, skąd pocho­dzą, wolą brać zasiłek właśnie u nas, tu gdzie mieszkają? - przypuszcza Arka­diusz Czapski, sekretarz gminy.
   Bałby się prorokować, że te piaseczyńskie dwa razy więcej niż planowano to wzór na całą Polskę, bo to by oznacza­ło, że te 23 miliardy rocznie, które rząd założył na obsłużenie programu 500+, to ledwie połowa faktycznych kosztów. A przecież specjaliści ostrzegają, że na­wet tej sumy budżet państwa może nie wytrzymać.

RZĄD ZDUMIONY
- Ten program się wysypie. Szybciej, niż sądzimy - uważa Piotr Grudziń­ski, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomo­cy Rodzinie we Włocławku. Najbardziej się martwi tymi złymi instynktami, jakie 500+ wyzwala w ludziach. - Dzwoni pan - mówi, że są z żoną po rozwodzie, nawet się dobrze dogadują w sprawie opieki nad dziećmi. A jednak wolałby pierw­szy wniosek wypełnić i kasę dostać. Bo a nuż żonie coś odbije, zabierze całą for­sę? - opowiada dyrektor. -1 co wówczas? Tylko sąd.
   We Włocławku zaczęto przy wniosku wpisywać godzinę przyjęcia, żeby potem nie było afery, kto pierwszy, kto drugi.
- Ale co zrobimy - zapytała Grudziń­skiego jedna z podwładnych - jeśli pa­nie w różnych okienkach jednocześnie przyjmą wnioski od rodziców?
   W Płocku już to przerabiali. - Przycho­dzą rodzice, najczęściej matki, i mówią, że chcą wniosek złożyć. A tu się okazu­je, że już złożony - denerwuje się Ceza­ry Dusio. Ma prawdziwy wysyp trefnych wniosków od rodziców, którzy wpisu­ją, że dziećmi opiekują się razem z part­nerem, choć to nieprawda. Skąd wie, że wnioski są trefne? Z donosów od tych ro­dziców, którzy się spóźnili.
   Połowa kwietnia. W niektórych mia­stach - Białymstoku, Gdańsku czy Ka­towicach - wypłaty już ruszyły. Jednak
w wielu miastach jeszcze nie. Konwent Marszałków Województw RP ogłosił: w samorządach brakuj e pieniędzy na ob­sługę programu 500+.
   W tym samym czasie minister rodziny Elżbieta Rafalska zachwyca się: - Tem­po i skala akcesu Polaków do programu 500+, programu „prorodzinnego, demo­graficznego i sprawiedliwego”, zdumie­wa nawet rząd.
   Od 1 kwietnia do urzędów zgłosiło się już prawie 1,5 miliona obywateli. W maju - obiecała pani minister - do rodziców popłynie strumień pieniędzy. Bardzo ją ucieszyło, że w urzędach nie ma kolejek.
  - Nie ma - potwierdza Anita, samotna matka z Wielkopolski. A poza tym czu­je się dziwnie. Dostała decyzję w kwestii 500 złotych na syna Filipa. Pozytywną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz