Co by tu jeszcze?
Oczywiście chciałbym, Drodzy
Rodacy, cieszyć się z wami w nieskończoność Wiktorią Brukselską, kiedy dzięki
subtelnemu planowi Wielkiego Stratega z Żoliborza rzuciliśmy na kolana Europę
niczym Jagiełło Krzyżaków i ich kumpli z ówczesnej Unii Europejskiej pod
Grunwaldem.
Tak jak moje pokolenie niezmiennie czci trzy
bramki Bońka w meczu z Belgią na hiszpańskim mundialu, przetrzymywanie piłki w
rogu przez Smolarka, by dowieźć zwycięski remis z ZSRR, tak po wsze czasy
będziemy opiewać finezję brukselskiej rozgrywki, która upokorzyła rudego
zdrajcę i jego mocodawców, szemranych spadkobierców wspomnianych Krzyżaków,
pruskich junkrów, Waffen SS i zachodnioniemieckich rewanżystów.
Dzisiaj cała Europa z niedowierzaniem pyta i
woła: Jak Polakom się to udało? Jakimi nadzwyczajnymi cechami umysłu,
charakteru i psychiki odznacza się Jarosław Kaczyński! Jak niepowtarzalne,
jedyne w swoim rodzaju grono współpracowników zgromadził wokół siebie! Tak jak
pojawienie się Roberta Lewandowskiego pozwoliło wreszcie wyleczyć się z
tęsknoty za wyczynami Deyny, Gadochy i Bońka, tak sama obecność pani premier
Beaty Szydło powoduje, że na hasła „Thatcher” czy „Żelazna Lady” tylko
wzruszamy ramionami. Dzisiaj jedna jest królowa Europy, drży przed nią zakompleksiona
Makrela, a imię jej Beata. I już nie musimy się zastanawiać, co by dało
połączenie dyplomatycznych geniuszów Talleyranda i Kissingera, my to
połączenie podziwiamy na co dzień, chłonąc czyny i słowa Witolda
Waszczykowskiego.
Tak, piękno tego zwycięstwa obezwładnia, aż
prosi o celebrowanie, ale to jeszcze nie czas - by zacytować pana Wolfa z
„Pulp Fiction” - na lizanie się sami wiecie po czym. Trzeba bowiem iść za
ciosem, wypełnić dziejową misję. Cieszy, że nasze władze już się nie boją i
mówią otwarcie, że lata członkostwa w Unii Europejskiej to czas niemieckiej
kolonizacji. Dosyć tego! Dosyć wyzysku, dojenia kraju, wywozu środków, dosyć
europejskiego buta!
Jak młode pokolenie ma
być dumne ze swej Ojczyzny, jeśli każdy z byle świstkiem może przekroczyć jej
granice? Tak więc ich przywrócenie to podstawa. I wprowadźmy wizy dla tych
wszystkich paniczyków z Paryżów, Berlinów i Amsterdamów. Dosyć tego bezhołowia.
W drugą stronę też by się przydały zmiany. Kto to widział, żeby każdy
nadwiślański warchoł mógł jechać do Brukseli, Kopenhagi czy Londynu i ujadać na
Dobrą Zmianę, czyli na swą Ojczyznę? Trzeba przyznać, że w PRL nie tylko znali
się na Niemcach, ale i pomysł, że paszport trzymany był w stosownym urzędzie i
obywatel dostawał go albo nie wedle urzędu uznania, nie był taki głupi. A jak
kto chce wyjechać, to niech Niemcy za niego płacą. Powiedzmy - sto tysięcy euro
od warchoła. Będzie na plan Morawieckiego. A bilet w jedną stronę.
Natychmiastowego uregulowania wymaga sprawa
rowerzystów. Swego czasu sprawców próbował delikatnie przywołać do porządku
minister Kissingerowski, ale ich zapiekłość w deptaniu polskiej tradycji
narodowo-religijnej tylko się pogłębiła. Skoro nie chcą po dobroci, trzeba
iść na ostro. To naprawdę nie jest przypadek, że Dobra Zmiana poniosła przykrą
porażkę w Holandii, która obok Danii jest najbardziej urowerowionym krajem w
Europie. Więc ci, którzy uważają roweryzm, tę chorobę cywilizacyjną upadającego
Zachodu, za nieszkodliwą fanaberię,
powinni oprzytomnieć, zanim będzie za późno. Roweryzm bowiem oprócz genderyzmu
i harrypotteryzmu jest najbardziej morderczym i podstępnym zagrożeniem dla
narodowej i katolickiej tożsamości wielkiego i dumnego kraju, jakim jest Polska.
Każdy naciskający - nomen omen - pedały (proszę się nad tym zastanowić)
otwarcie pluje na spuściznę pokoleń. Jeżeli tak mu zależy na pracy mięśni nóg,
to niech sobie postawi rower stacjonarny przed telewizorem, a nie
ostentacyjnie obnosi się ze swym zboczeniem w przestrzeni publicznej.
Rozprawa z roweryzmem i wegetarianizmem to
tylko początek skoku w wielką przyszłość, bowiem - nie bójmy się tego
stwierdzenia - jesteśmy skazani na mocarstwowość. Pokazaliśmy, że w pojedynkę
możemy pokonać całą Unię Europejską. Teraz nas się boją. I słusznie. Ale powinni
byli myśleć wcześniej, zanim z nami zadarli. A teraz za późno na płacz,
otwarta opcjo niemiecka. Jak wiadomo, Bóg wybacza, ale Wielki Strateg z Żoliborza
nigdy. Rudy zdrajca będzie siedział, Unię rozwalimy jak wszystko, czego się
tkniemy, a potem weźmiemy się za świat cały i wybierzemy nowego papieża.
Marcin Meller
Konstytucja majowa
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 3 maja 2018 roku.
W imię Boga Wszechmogącego, w trosce o byt i
przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 2015 roku możliwość suwerennego i demokratycznego
stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej
wierzący w Boga - nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej
Rzeczypospolitej, odcinając się drutem kolczastym od zaborców, okupantów i
Trzeciej Rzeczypospolitej, pomni gorzkich doświadczeń, gdy podstawowe wolności
i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane przez obce stolice Berlin, Moskwę i Brukselę - w poczuciu odpowiedzialności
przed Bogiem i Genialnym Strategiem, ustanawiamy Konstytucję, na jaką
zasługują Polki i Polacy.
Art. 1.
Rzeczpospolita Polska jest Katolickim Państwem Narodu Polskiego.
Art. 2.
Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli pierwszego
sortu. Obywatele pierwszego sortu są absolutnie równi wobec prawa. Obywatel
pierwszego sortu musi mieć aktualne zaświadczenie IPN obejmujące przodków oraz
dzieci i wnuki. Sortowanie obywateli odbywa się raz w roku.
Art. 3. Władza
zwierzchnia należy do Narodu, zrzeszonego w Ruchu Służba i Pokora imienia
Prezydenta Tysiąclecia.
Art. 4.
Rzeczpospolita Polska strzeże swoich granic dzięki niezłomnym Wojskom Obrony
Terytorialnej, które podlegają Ministrowi Obrony Narodowej. Minister dowodzi za
pośrednictwem zwierzchnika sił zbrojnych Prezydenta RE!
Art. 5.
Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę środowiska naturalnego, ze szczególnym
uwzględnieniem polskiego drzewostanu.
Art. 6.
Rzeczpospolita Polska, za pomocą swojej służby dyplomatycznej, zwłaszcza
konsulów honorowych, udziela pomocy Polakom zamieszkałym za granicą, broni swojej
wiodącej roli w regionie, w Europie i na kuli ziemskiej. Szczególną formą więzi
Polaków z Ojczyzną jest udział rozsianych po świecie specjalistów polskich w
specjalnych komisjach smoleńskich.
Art. 7. Najwyższa
władza spoczywa w rękach Genialnego Stratega, który odpowiada przed Bogiem i
Historią.
Art. 8. Genialny
Strateg ustanawia ustrój Rzeczypospolitej, jest najwyższą instancją władzy
wykonawczej, stoi na czele większości parlamentarnej, czyli władzy
ustawodawczej, którą kieruje za pośrednictwem prezesa partii rządzącej, czyli
siebie samego, i nadzoruje władzę sądowniczą za pośrednictwem mianowanego
przez siebie premiera i ministra sprawiedliwości. Minister mianuje prezesów i
dyrektorów sądów, a także wskazuje oskarżonych i winnych, nadzoruje śledztwa,
ma prawo ingerować na każdym etapie sprawy. W ten sposób realizuje się jedność
wymiaru sprawiedliwości w trójpodziale: prokuratura, sądy, adwokatura. Minister
ma prawo - bez zasięgania opinii sędziów - odwołać prezesów i wiceprezesów
sądów, powołując w ich miejsce osoby nieuwikłane w studia prawnicze ani w
wymiar sprawiedliwości.
Art. 9.
Rzeczpospolita Polska za pośrednictwem mediów publicznych i Radia Maryja
zapewnia pluralizm opinii i swobodny dostęp do informacji. Jest gwarantem
wolności narodowych środków masowego przekazu, które działają w interesie
Polski, nie są powiązane kapitałowo ani w żaden inny sposób z interesami
niepolskimi.
Art. 10. Rzeczpospolita
zapewnia wolność działania polskich organizacji pozarządowych, pod warunkiem
iż nie są one finansowane z zagranicy i wchodzą w skład Narodowej Federacji
Organizacji Pozarządowych, na czele której stoi Gubernator, wybierany przez
Sejm spośród dwóch kandydatów przedstawionych przez Marszałka Sejmu.
Art. 11. Ostoją
Rzeczypospolitej Polskiej jest sprawiedliwość. Wymierza ją suweren.
Art. 12.
Konstytucja nie może być dziełem kasty prawników. Pisze ją naród za
pośrednictwem przedstawicieli wybranych przez suwerena.
Art. 13. Nikt nie
może być dyskryminowany ani bezkarny dlatego, że był uwikłany w zbrodniczy
system PRL lub III RP w latach 1944-2015. Osoby, które były uwikłane, mogą być
nadal obecne w życiu publicznym, jeśli przeszły procedurę oczyszczającą w
ośrodkach resocjalizacji resortowych dzieci.
Art. 14. Nikt nie
może być dyskryminowany w życiu publicznym, chyba że miał niewłaściwych
rodziców lub dziadków, studiował w nieodpowiedniej uczelni, działał w
niewłaściwym nurcie opozycji demokratycznej.
Art. 15.
Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu prawną ochronę życia od naturalnego
poczęcia do ekshumacji. Dzieci poczęte w sposób inny niż naturalny nie są
objęte dodatkiem 500+ .
Art. 16. Każdego
uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie udowodniona prawomocnym
wyrokiem sądu lub w wykazie resortowych dzieci. Czyny popełnione w PRL i w III
RP nie podlegają przedawnieniu. Osoby skazane pośmiertnie zwolnione są od
odbywania kary. Karę odbywają zstępni skazanego.
Art. 17. Zapewnia
się wolność sumienia i religii. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia
lub nieuczestniczenia w praktykach religijnych. Religia nauczana jest na koszt
Państwa w szkołach, w wojsku, w zakładach karnych, co najmniej dwie godziny
tygodniowo. Obrzędy religijne wykonywane są w czasie zajęć lekcyjnych (w
wojsku - w czasie ćwiczeń i manewrów). Zwolnienie z zajęć nie oznacza zwolnienia
z egzaminu i oceny na świadectwie maturalnym.
Art. 18.
Cudzoziemcy mogą korzystać z prawa azylu w Rzeczypospolitej Polskiej, pod
warunkiem że są Polakami katolikami, znają język polski, mają ukończone studia
wyższe, bogate doświadczenie zawodowe, środki materialne, minimum troje dzieci
i ukończone nie więcej niż 30 lat życia.
Art. 19. Każdemu
zapewnia się wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w
nich, z wyjątkiem miejsc zarezerwowanych na zgromadzenia państwowe i partyjne
i w promieniu jednej mili morskiej od ich epicentrum. Uczestnik zgromadzenia ma
prawo korzystać z drabinki lub z klęcznika.
Art. 20. Ustawa o
zmianie Konstytucji musi być uchwalona po obszernej debacie, ale nie później
niż 48 godzin po złożeniu jej projektu w Sejmie. W uzasadnionych przypadkach
zmiana Konstytucji może się odbywać w godzinach nocnych.
Daniel Passent
Wydmuszka
Już pod koniec XVII w. zaczęto używać
instrumentu zwiększającego głośność dźwięku, czyli mosiężnej trąbki przystawianej
do ucha. Był przebojem na salonach, ponieważ pozwalał lepiej słyszeć rozmowy ważnych
sprawach publicznych. Dlaczego ponad trzy stulecia później pan Andrzej Duda
drze się z całej siły swych krakowskich płuc do mikrofonu? Może nikt mu nie
wyjaśnił, do czego to urządzenie służy? A może ubrdało mu się, że im bardziej
ryczy, tym bardziej ma rację? To by się zgadzało. Lokator Pałacu Namiestnikowskiego
połamał obowiązującą dziś konstytucję, na którą przysięgał, a teraz marzy mu
się nowa zabawka, prosto spod hebla PiS. Proponuje więc - już w przyszłym
roku, bo 100-lecie polskiej niepodległości to świetna okazja - by naród się
wypowiedział na bliżej nieokreślone tematy dotyczące nowej ustawy
zasadniczej. Ot, taką wydmuszkę podsunął. Nie sądzę, by o wydmuszce nie
wiedział Jarosław Kaczyński. Przecież kolejne uderzenie w obecną konstytucję to
świetny pomysł na to, by wreszcie przestało się mówić i pisać o przeciwlotniczych
łabędziach Antoniego Macierewicza, chorobliwie honorowej pani konsul z Ohio czy
o „Nowaczyku” - nowym proszku do prania brudów po Wacławie Berczyńskim. No o tym, który myśli, że jak zasadzi tysiące drzewek, to wyrośnie
z tego Puszcza Białowieska. Nie, jeszcze się nie zdarzyła na świecie puszcza
zasadzona przez człowieka. Musi zasadzić się sama. Podobnie jest z wymianą
rzecznika prasowego prezydenta. Ktokolwiek nim będzie, Magierowski czy
Łapiński, nie zrobi z Andrzeja Dudy męża stanu.
Z powodu
warszawskiego Marszu Wolności prezes Kaczyński zagnał się do
północno-zachodniego rogu. Do Szczecina znaczy. Stamtąd zachwalał nam wyższość
pisowskiej wolności nad tą od dwudziestu paru lat w Polsce praktykowaną. Ma
rację. Już 87 osób biorących udział w demonstracjach pod Sejmem w grudniu
ubiegłego roku dostało prokuratorskie zarzuty, prześladowano nauczycielki
uczestniczące w Czarnym Proteście oraz radną PO, która śmiała wyrazić swoją
opinię o żołnierzach wyklętych. Nie wspomnę o telewizji Jacka Kurskiego,
nadającej programy z czasów Gomułki oraz obszerne relacje z katowania braci
Kaczyńskich przez komunistycznych siepaczy, których starał się powstrzymać
prokurator Piotrowicz.
- Ja bym chciał -
rozmarzył się prezes PiS na koniec swojego wystąpienia w Szczecinie - by już po
roku 2020 Niemcy przyjeżdżali tutaj szukać zatrudnienia... A jeśli jakiś
sąsiad zza Odry weźmie to zaproszenie na serio, rzeczywiście się tu zaplącze i
zapragnie osiąść na dłużej? To będzie mu się codziennie przysyłać pocztówki z
bitwą pod Grunwaldem, zaś Wojska Obrony Terytorialnej na trzy zmiany będą
śpiewać pod jego domem „Rotę”.
Po wyborach wygranych przez Emmanuela
Macrona liderami Unii Europejskiej nadal zostaną Niemcy i Francja. Tych
pierwszych już dawno wziął na siebie prezes PiS, tych drugich rozpracowuje
niezrównany dyplomata Waszczykowski. Jako jedyny z unijnych ministrów spraw
zagranicznych zrobił sobie zdjęcie z Marine Le Pen. Być może miał wizję, że
to ona zwycięży. Wizję tym mocniejszą, że poczuł się obrażony przez Macrona za
jego słowa, że w Polsce jest łamana demokracja, i za porównanie Kaczyńskiego
do Putina.
Zagroził też, wówczas jeszcze kandydatowi na prezydenta, że
jeśli ten wygra i przyjedzie kiedyś z wizytą do Polski, „będzie wtedy świecił
oczami”. Podobno nowo wybrany prezydent Francji już zaczął ćwiczyć przed
spotkaniem z naszym ministrem. Gasi światło w całym domu i sprawdza, czy jest
wystarczająco widno, by żona czytała gazetę.
Stanisław Tym
Mysia nora
Byłem tam kilka razy. Wychodziłem w różnym
stanie - czasem przybity, czasem wściekły, niekiedy oddychałem z ulgą, bo coś
się udało uratować, raz im ostro nawrzucałem i trzasnąłem drzwiami. Tylko
jeden raz opuściłem ten budynek z pełnym triumfem, kiedy cenzorka mi
podpowiedziała, jak ominąć prawo i wydać niecenzuralne teksty. Budynek
cenzury przy ulicy Mysiej.
Zapomniałbym: po
raz ostatni wyszedłem z uczuciem obrzydzenia, kiedy w 1989 r. zrobiłem wywiad z
dwoma cenzorami, którzy wili się, by się wybielić. Jakby czuli, że lada dzień
staną przed sądem. Nie stanęli.
Do napisania tego
felietonu skłoniły mnie dwa drobne incydenty. Pewna starsza osoba, niezwykle szlachetna
i praktykująca katoliczka, mimo podeszłego wieku i tradycyjnego wychowania
puszczająca płazem wybryki współczesnego świata (zwłaszcza w kwestii
obyczajów), zobaczyła na ekranie telewizora transmisję manifestacji kobiet 8
marca i zdziwiona zapytała: „O co tym babom chodzi?”. W odpowiedzi usłyszała:
„Oglądasz jakąkolwiek inną telewizję niż TVP?”. „Nie” „A wiesz, ile zebrał
Owsiak?”. „Nie. A już podał?”. „Podał”. „O, a w telewizji nic nie mówili”. Drugi
był bliźniaczy. W wiejskim sklepie pewna kobieta nie kryła zdziwienia, że
kwota zebrana przez WOŚP jest tak ogromna, bo w jej telewizji też nic o tym
nie mówili. Taki jest plon dzisiejszych cenzorów o nazwiskach Kurski,
Paczuska, Pereira, Wildstein czy Wolski. Wydrenować ludzkie mózgi z wiedzy i
prawdy, wyczyścić do dna kopalnię odkrywkową faktów, a na dnie zostawić piach
i kłamstwo.
Nie ma jednego
wzorca. Zawsze były wśród nich tumany i tępe aparatczyki (kabaret Salon
Niezależnych używał określenia „Ochab intelektu”), które wykonywały polecenia
z góry, nie do końca rozumiejąc ich zasadność. „Kazali, to skreślam”. Byli
cyniczni ludzie aparatu, którzy zarządzali prawdą niczym właściciele folwarku
zwierzęcego - jednego dnia kogoś unicestwiali (Wajdę, Wiłkomirską,
Słonimskiego, Miłosza), by nagle innego dnia go wskrzesić. I w obu wypadkach
uśmiechali się jadowicie. Po latach panowie Gawdzik, Birnbach czy Sobol
wypierali się dawnej pracy. Byli też ludzie wykształceni, absolwenci prawa i
różnych filologii - ci specjalizowali się w badaniu znaczenia słów,
kontekstów, w poszukiwaniu nielegalnych przecieków z różnych dziedzin. Mówiąc
krótko: węszyli, gdzie się czai „zdrada”. To tam spotkałem cenzorkę-prawniczkę
po Uniwersytecie Warszawskim, która sądziła, że będzie wyławiać materiały
pornograficzne i tajemnice wojskowe, a skierowano ją na front walki z tekstami
kapel rockowych. W Jarocinie przepuściła m.in. Dezertera.
Cenzorzy polityczni
to zbrodniarze; potomkowie Nowosilcowa, pracujący w pocie czoła nad degeneracją
społeczeństwa. Za komunizmu zakazywali publikowania informacji o tym, że kit w
oknach gdańskich szkół doprowadził do masowych zatruć i dzieci lądowały w szpitalach.
Dziś zakazują podania prawdy o zbiórce Owsiaka, która dowiodła, że narodziło
się niekontrolowane społeczeństwo obywatelskie, które w cudownym wysiłku
zaufało Owsiakowi, wbrew wezwaniom Pięto-Macierewiczów, i pokazało wała
PiS-owi. Wtedy wstrzymywali informacje na temat opozycji, awarii w Czarnobylu rakotwórczej fali napromieniowanego powietrza (wiadomości o
tym dotarły do Polski dzięki Radiu Wolna Europa). Dziś każą mówić Ziemcowi i
Holeckiej, że Tusk był w Brukseli niemieckim kandydatem.
Jeśli ktoś skazał
się na wyłączne oglądanie TVP, to żyje w matriksie. Drzemie zanurzony w
glutowatej mazi krainy fikcji. To są miliony oszukanych, którzy nie wiedzą o
połowie rzeczy, jakie się dzieją w świecie, a drugą połowę otrzymują wypaczoną,
skłamaną i zohydzającą konkretnych ludzi i ich czyny. W głowach telewidzów
powstaje magma, podatna na lepienie niczym plastelina w rękach dziecka.
Dokładnie ten sam mechanizm umożliwiał komunistom wbijanie do głów Polakom, że
w Katyniu polskich oficerów zamordowali Niemcy (znam ludzi, którzy doznali
szoku, gdy dowiedzieli się, że zbrodni dokonali sowieccy Rosjanie). Kiedy dziś
cenzorzy Kurskiego mówią z ekranu o Tusku „niemiecki kandydat” - mówią
dokładnie to samo, co tamci mówili o Katyniu, co Gomułka mówił o proteście w
marcu 1968 r. („żydowskie macki”), co Gierek o strajkujących w Ursusie i
Radomiu („warchoły”, „elementy chuligańskie”) i co Jaruzelski o opozycji („chcą
podpalić Polskę”). To jest dokładnie to samo, jeden do jednego.
Zbigniew Hołdys
Pan prezydent powiedział
Przy okazji wyborów we Francji mogliśmy się
przekonać, jak ryzykowny politycznie jest system prezydencki, jak wrażliwy na
przebieg kampanii, ale także jak istotne są ustrojowe relacje między silną
prezydenturą a parlamentem i pozostałymi instytucjami państwa. Na sugerowane
przez Andrzeja Dudę pytanie w ewentualnym przyszłym referendum konstytucyjnym
o to, czy wzmocnić władzę prezydenta, jedyna poprawna (i kompletnie
bezużyteczna) odpowiedź brzmiałaby: to zależy. Także od tego, kogo sobie na tym
stanowisku wyobrażamy.
W polskiej konstytucji prezydentura jest
tak umocowana, że choć ogranicza realną władzę głowy państwa, pozwala gromadzić
poparcie środowisk znacznie szerszych niż własny obóz polityczny. Funkcja
prezydenta jest w znacznej mierze osobista, nie podlega partyjnej kontroli,
kadencja jest nieskracalna, ochrona i pensja dożywotnie, ba, nawet perspektywa
reelekcji jest tym pewniejsza, im szersze niż jednopartyjne poparcie. Słowem,
daje szanse wyjścia z partyjnego przedpokoju. Niestety, Andrzej Duda zgodził
się na ograbienie swojego urzędu z wiarygodności i znaczenia, czyniąc go de
facto bezwartościowym nie tylko dla państwa, ale nawet dla własnej partii. W jakiś cyniczny sposób
Duda miał rację, deklarując ostatnio, że przecież nie jest i nie może być
„prezydentem wszystkich Polaków”, bo nie wszyscy na niego głosowali. Ale na tym
właśnie polega ustrojowa i moralna istota tego urzędu, w polskiej wersji, że
prezydent powinien także wysłuchiwać, reprezentować i choćby symbolicznie
dowartościować tych, którzy na niego nie głosowali. Teraz retoryczne pytanie:
czy Andrzej Duda, przez już niedługo dwa lata urzędowania, zrobił cokolwiek,
wykonał jakikolwiek istotny gest w stronę opozycji, wykroczył choć odrobinę
poza najprościej rozumiany interes własnej partii, czy choć raz cofnął się
przed złamaniem konstytucji, na którą przysięgał? Pamiętamy być może jeszcze
buńczuczne zapowiedzi powołania jakichś pluralistycznych Rad Rozwoju,
wielopartyjnych konsultacji w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, otwartych
debat na temat tzw. reform edukacji i sądownictwa - i co? I pstro - jak pewnie
skomentowałby Pan Mariusz z wiadomego kabaretu.
Andrzej Duda, pod presją kolejnych
państwowych świąt, a także pewnie z własnej woli, był ostatnio nadzwyczaj
aktywny, co dość zgodnie zostało odczytane jako desperacka próba zmiany
wizerunku, który przykleiło mu „Ucho prezesa”. Postać Andrzeja/ Adriana,
bezskutecznie oczekującego na audiencję u prezesa - choć w kabarecie jakoś
sympatyczna i budząca współczucie - jest dewastująca dla wizerunku głowy
państwa. Dymisja dotychczasowego rzecznika Marka Magierowskiego zapowiada więc
próbę wizerunkowego resetu, być może taki też był najgłębszy motyw propozycji
referendum. Trudno przecież uwierzyć, aby Andrzej Duda był na tyle zadufany czy
niemądry, by naprawdę sądzić, że może stanąć na czele ogólnonarodowej,
ponadpartyjnej debaty o doskonaleniu ustroju państwa. Kiedy Andrzej Duda
wygrywał wybory, miałem trochę nadziei, że jako pierwszy polityk PiS formalnie
niezależny od prezesa, w dodatku młodszy od niego o pokolenie, będzie budował
własną pozycję i przyszłość raczej łagodząc, niż zaostrzając polski konflikt
polityczny, że stworzy wokół swojego urzędu jakiś ośrodek społecznej refleksji,
dialogu, choćby spotkań. Złudzenia prysły, gdy prezydent, pod osłoną nocy,
pilnowany osobiście przez prezesa, przyjął ślubowania od bezprawnie
powołanych, partyjnych sędziów Trybunału. Ale nawet dziś trudno zrozumieć,
dlaczego Andrzej Duda sam odbiera sobie jakiekolwiek możliwości komunikacji ze
środowiskami spoza najtwardszego elektoratu PiS.
Zademonstrował to ostatnio po raz kolejny,
mówiąc w TVP o przeciwnikach obecnej władzy: „Miejmy tego świadomość, że
dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczpospolitej, którzy tutaj walczyli o utrzymanie
sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk”, ba,
„bardzo często jest tak, że ci zdrajcy [którzy strzelali do Polaków w tamtym
czasie] mają dziś wpływ na życie publiczne”. Nie chodzi już nawet o
prymityzowanie polskiej historii, zarzuty dywersji kierowane wobec 90-latków, o
retorykę, wedle której o „utrzymanie sowieckiej dominacji” walczyli zapewne
chłopi przejmujący z rąk nowej władzy ziemię w reformie rolnej, żołnierze
zmobilizowani do LWP czy repatrianci zasiedlający, pod osłoną Armii Czerwonej,
poniemieckie terytoria. Najciekawsze jest coś innego: otóż prezydent RP
wyraźnie przywołał, sformułowaną kiedyś bodaj przez posła Marka Suskiego,
koncepcję tzw. genetycznych zdrajców genetycznych patriotów.
Jeśli kolejne pokolenia - nie tylko dzieci tych, którzy
budowali Polskę Ludową, ale także ich wnuki - przejmują skłonność do zdrady
(albo patriotyzmu, bo obecnie „trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem
UB”), to znaczy, że nie chodzi tu o ewentualny wpływ wychowawczy, zawsze
niejednoznaczny, ale o dziedziczne cechy determinujące „genetyczną” wrogość
wobec państwa i narodu.
To na odległość śmierdzi, przepraszam, jakąś wersją rasizmu;
kiedyś takie cechy przypisywano Żydom. Dziś dla „genetycznych patriotów'!
reprezentowanych przez prezydenta, sprawa jest pewnie bardziej złożona, bo
wrogowie narodu nie noszą chałatów ani pejsów. Jak zatem, wedle tej koncepcji,
można ich rozpoznać? Otóż po politycznych wyborach. Jeśli ktoś jest przeciw
władzy, to znaczy, że gen zdrady się ujawnił. Na przykład: Jacek Kurski jest
niewątpliwie patriotą, Jarosław Kurski zdrajcą - u jednego, choć rodzeni
bracia, ujawnił się jeden gen, u drugiego drugi. Na wielkim marszu opozycji 6
maja byli więc prawdopodobnie sami genetyczni nie-Polacy. Jasne? Żartuję, lecz
tylko trochę i na smutno.
Fundamentem ideologii i praktyki PiS jest szukanie, wskazywanie
i naznaczanie wrogów. We Francji taka retoryka polityczna przegrała. Może
tymczasowo, ale dobre i to. U nas wciąż ma się świetnie, podpierana, niestety,
przez głowę państwa.
Jerzy Baczyński
Jak sułtan z sułtanem
W sytuacji, gdy totalna opozycja
bezpardonowo atakuje rząd, jego niewątpliwe triumfy nazywa klęskami, służy
obcym, szczególnie Niemcom, i sugeruje, że Polska jest osamotniona, postanowiłem
zaproponować rozwiązanie konstruktywne. To strategiczny sojusz z Turcją.
Oczywiście. Już
słyszę głosy sceptyków. Przecież PiS nie lubi na przykład muzułmanów. Ale z
drugiej strony popiera konsumpcję narodowych kebabów. Jasne, Turcja jest w zestawieniu
z naszym państwem zanadto liberalna, bo aborcja do 10. tygodnia życia płodu
jest tam legalna. Ale na przykład w sprawie antykoncepcji państwo PiS ma
podobne zdanie co prezydent Turcji Erdogan, który uważa ją za zdradę.
Zresztą, to detale.
Ważniejsze są podobieństwa. Coraz liczniejsze i wyraźniejsze. Fakt, prezydent
Erdogan jest przywódcą słabszym od naszego lidera państwa, bo po 14 latach
sprawowania rządów nie ma wciąż aż takiej wszechwładzy, jaką po 14 miesiącach
„dobrej zmiany” ma prezes. Jednak próbuje to zmienić i już prowadzi kampanię
przed zapowiedzianym na 16 kwietnia referendum. Jeśli je wygra, to będzie miał
w Turcji niemal taką władzę jak Kaczyński w Polsce. Nawiasem mówiąc, nie przez
przypadek rozwiązania forsowane słusznie przez Erdogana potępiła Komisja
Wenecka. Brzmi znajomo? Najwyraźniej za każdym razem, gdy jakiś kraj wstaje z
kolan, Komisja Wenecka, ta ekspozytura europejskiej kasty prawników,
protestuje.
Erdogan, podobnie
jak prezes Kaczyński, doskonale wie, że za granicą największym
niebezpieczeństwem dla jego kraju jest Berlin. A w kraju z kolei największym
niebezpieczeństwem jest import liberalizmu, genderyzmu, feminizmu i wszelkich
innych zboczeń. Obaj przywódcy zdają sobie sprawę, że Zachód jest generalnie
raczej źródłem problemów niż pozytywnych rozwiązań. Jak to celnie ostatnio ujął
premier Turcji: „Słońce wstaje na wschodzie, a z zachodu nic dobrego nie
przychodzi’’. U nas słońce też wstaje na wschodzie, u nas też uważamy, że z
Zachodu przychodzi tylko zło. Jest więc pole do dialogu, porozumienia i owocnej
współpracy.
Oczywiście obaj
przywódcy to politycy pragmatyczni. Zachodu nie lubią, ale potrafią z niego
brać to, co brać warto pieniądze. Przyznaję, mamy tu do czynienia z różnicą skali.
Na pomoc w rozwiązaniu kryzysu z uchodźcami Erdogan wziął kilka miliardów euro.
W PiS z kolei na fikcyjnych etatach w biurach europosłów tej partii, o czym piszemy w
tym wydaniu „Newsweeka”, zatrudniono makijażystkę prezesa i
opiekunkę dla jego matki. Mówimy tu oczywiście o kwotach kosmicznie mniejszych
niż te, które wzięła Turcja. Ale to już kwestia skromności prezesa
Kaczyńskiego.
Generalnie stosunek
Erdogana i Kaczyńskiego do Unii Europejskiej jest - by tak rzec - bliźniaczy.
Obaj domagają się od niej tego, czego nie chcą dać oponentom i obywatelom.
Erdogan, który niszczy opozycję, domaga się wolności dla swoich operacji
politycznych w krajach europejskich. Ogranicza prawo do zgromadzeń w Turcji,
za to protestuje przeciw ograniczeniom dla wieców organizowanych przez Turków w
Niemczech czy Holandii. Nasz prezes z kolei jest za poszanowaniem mniejszych
krajów, oponentów europejskich potęg w Unii, ale już we własnym kraju uważa, że
większość może zrobić wszystko. No, ale skoro ta Unia taka niby demokratyczna,
a podobno nawet bardziej demokratyczna niż nasze dwa kraje, to niech to
udowodni.
Obaj przywódcy nie
cierpią mainstreamu, wolnych mediów i liberalizmu. Obaj uważają opozycję za
zdrajców narodu i tak ich nazywają. Obaj mają śmiertelnych wrogów. Erdogan -
mieszkającego w USA Fethullaha Gulena. Kaczyński - stacjonującego w Brukseli
wiadomo kogo. Erdogan chce wsadzić do pudła Gulena, Kaczyński - Tuska. No, ale
niby co mieliby zrobić ze zdrajcami ojczyzny? Oczywiście w kwestii wsadzania do
więzień i pozbawiania pracy swych oponentów Erdogan ma na razie wyniki lepsze.
Ale to, co się dzieje w naszej armii, a wkrótce stanie się w edukacji i w
sądach, wskazuje, że i tu możemy dojść do pewnej symetrii. Nawet
systemy władzy mamy podobne. Erdogana nie przez przypadek nazywają sułtanem
znad Bosforu. Kaczyński z kolei jest jak mówi Ludwik Dorn - sułtanem otoczonym eunuchami. Czyli
kolejne podobieństwo.
Sojusz z Turcją
byłby dla nas dobry z każdego punktu widzenia. Pokazałby nasze otwarcie na
inne kultury. Wzmocniłby wspólny głos sprzeciwu wobec Unii Europejskiej w
ogólności, a Niemiec w szczególności. Turcja na pewno nigdy by nas nie
skrytykowała za niszczenie demokracji i ograniczanie praw obywatelskich. A my
na pewno byśmy to odwzajemnili. Oba kraje są w NATO, ale coraz mniej na
Zachodzie. Ja po prostu nie widzę słabych stron takiego strategicznego sojuszu.
Oto mój głos i
konstruktywna propozycja, która - mam nadzieję - pokaże, że do obecnej władzy
mam nastawienie zupełnie inne niż demagogiczna, totalna opozycja.
Tomasz Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz