Niszczyciel idzie na dno
Wojna z kuzynem
Jarosława Kaczyńskiego i „Gazetą Polską”. Do tego narzeczona sterująca stacją z
tylnego siedzenia. Prezes Jacek Kurski walczy o życie w TVP
Michał Krzymowski
Szyld telewizji
Kurskiego jest jak balast, ciągnie w dół najlepsze programy. Proszę spojrzeć na
„Bake Off!”, drugi najpopularniejszy format telewizyjny na świecie,
hit targów telewizyjnych w Cannes. TVP zapewniła mu
dużą promocję, dała prime time, zaangażowała firmę, która
produkuje w TVN „Agenta” i „Milionerów”. Wydawało się, że będzie wielki
sukces, a wyszło średnio. Program przegrywa z filmem w Polsacie. Jaki z tego
wniosek? Renoma TVP
jest dziś tak zniszczona, że żadna nowa
produkcja nie zrobi tam wyniku - mówi znany producent telewizyjny.
Sytuacja telewizji publicznej jest
dramatyczna. Stacja straciła pozycję lidera oglądalności kosztem Polsatu i
przestała zarabiać. Spadły jej dochody z reklam i abonamentu; żeby zachować
płynność, potrzeba 800 mln zł kredytu.
- Do tego pod ostrzałem jest sam Jacek.
Ryją pod nim szef „Gazety Polskiej” Tomasz
Sakiewicz, Krzysztof Czabański z Rady Mediów Narodowych i kuzyn Jarosława -
Jan Maria Tomaszewski. Kurski odebrał mu wiceprezesowski gabinet i powycinał
zaprzyjaźnionych z nim producentów. Janek wciąż ma etat w redakcji Teatru
Telewizji, ale pozbawiono go jakichkolwiek wpływów. Kompletna bocznica -
opowiada polityk PiS.
PODRÓŻ ZARĘCZYNOWA
W styczniu 2016 roku
w ślad za Jackiem Kurskim do TVP trafia Joanna Klimek.
- Poznali się przez Dorotę
Gawryluk z Polsatu, którą Kurski zresztą też próbował ściągnąć do TVP. Dorota nie była zainteresowana, ale zarekomendowała swoją
przyjaciółkę - opowiada pracownik telewizji. Klimek na początku zostaje
wiceszefową biura koordynacji programowej, a po miesiącu obejmuje samodzielne
kierownictwo, dodatkowo przejmuje kontrolę nad działem marketingu. Ma silną
pozycję na Woronicza. Układa ramówkę dwóch głównych anten, decyduje o nowych
produkcjach, zajmuje się wizerunkiem stacji. Ma wpływ na najważniejsze
przedsięwzięcia, takie jak relacjonowanie Światowych Dni Młodzieży czy szczytu
NATO, dostaje premię (TVP nie chciała podać „Newsweekowi”
jej wysokości). Jednym z jej pomysłów jest organizacja „Sylwestra z Dwójką” w
Toruniu, a później przeniesienie go do Zakopanego i zakontraktowanie koncertu
piosenkarza disco polo Zenka Martyniuka.
Mówi człowiek z branży telewizyjnej,
zorientowany w sprawie: - Toruń wybrano bez głowy, okazało się, że miasto ma
za mały rynek i ludzie się tam nie pomieszczą, poza tym szwankowały kontakty z
ratuszem. Decyzja o zmianie miejsca zapadła cztery tygodnie przed sylwestrem.
Przy tak dużym przedsięwzięciu to bardzo, bardzo późno. A jak czasu jest mało,
to bardzo rosną koszty. Wszyscy wiedzieli, że telewizja ma nóż na gardle, i
dyktowali wyższe ceny. Była masa komplikacji. Przebukowanie artystów, utwardzenie
podłoża. Sama rezerwacja noclegów była wyzwaniem. Przecież chodziło o Zakopane
w najlepszym sezonie!
Decyzja o przeniesieniu imprezy do
Zakopanego zapada w listopadzie. W tym czasie Kurski i Klimek są już parą. O
ich związku mówi się w gmachu przy Woronicza i na placu Powstańców, gdzie
wydawane są główne serwisy informacyjne TVP. Sytuacja
jest dwuznaczna: on jest prezesem spółki, ona - dyrektorem
z rozległymi kompetencjami i jego podwładną. On, zawodowy polityk, ma władzę,
ale poza epizodem sprzed 20 lat nigdy nie robił telewizji. Ona przyszła z
prywatnej stacji i coś o niej wie. - Jacek opierał się na jej wiedzy. Szyja
kręciła głową - twierdzi jeden z rozmówców.
Żeby uniknąć dwuznaczności, Klimek w
listopadzie rozstaje się z telewizją i przechodzi na dyrektorską posadę w
PGNiG, które specjalnie dla niej powołuje nowy dział - public relations. Transfer jest częścią polityczno-towarzyskiego układu.
Członkiem zarządu naftowej spółki jest Łukasz Kroplewski, były działacz
Solidarnej Polski, której Kurski był wiceszefem. Obie firmy od miesięcy
świadczą sobie wzajemne usługi. PGNiG sprawuje mecenat nad Teatrem Telewizji i
współfinansuje produkcję serialu „Wyklęci”. A gdy władze naftowej spółki
popadają w tarapaty po przyjęciu dwumilionowej nagrody, w TVP ukazują się rozmowy z członkami władz PGNiG i materiały
o darmowym gazie dla warszawskich powstańców.
Kilka dni po rozstaniu z TVP Klimek pojawia
na Woronicza jako gość. Towarzyszy prezesowi podczas konferencji poświęconej
sylwestrowi. Portale plotkarskie podają, że Kurski jej się oświadczył i że w
marcu mają wziąć ślub. Trzy tygodnie później narzeczeni jadą na imprezę do
Zakopanego. Klimek zachowuje się tak, jakby nadal pracowała na Woronicza:
wchodzi za kulisy, rozmawia z pracownikami telewizji, zagaduje artystów. Kilka
dni po sylwestrze zamieści na swoim profilu na Facebooku zdjęcie z Zenkiem
Martyniukiem. „Strzał w dziesiątkę, jak piszą media. Gratuluję, bo to był Twój
pomysł!!!” - odpisze jej w komentarzu była podwładna z działu marketingu
Jolanta Fudala (dziś już poza TVP).
ZOBACZ, JAREK
Czy to oznacza, że
narzeczona prezesa, formalnie pracownica PGNiG, bawiła
się w Zakopanem na koszt TVP? Czy telewizja płaciła za jej
podróż i pobyt? Biuro prasowe spółki temu nie zaprzecza. „Joanna Klimek była na
imprezie w Zakopanem gościem TVP jako osoba, która wcześniej
zaplanowała całe wydarzenie” - czytamy w odpowiedzi na zadane przez nas
pytania. Na telewizyjnych korytarzach można usłyszeć, że sylwester w Zakopanem
był podróżą zaręczynową prezesa i jego narzeczonej.
Sprawa sylwestra do dziś budzi w TVP kontrowersje. Spółka nie podała kosztów przedsięwzięcia,
ale nieoficjalnie wiadomo, że koncert w Zakopanem kosztował ok. 7 mln zł (dla porównania,
Polsat i TVN wydają na analogiczne imprezy maksymalnie 3-4 mln). W TVP trwa obecnie kontrola dokumentów finansowych spółki
prowadzona przez CBA.
Po odejściu z telewizji Klimek cały czas
pokazuje się na Woronicza. Przychodzi na firmowy opłatek i pojawia się na
oficjalnej prezentacji wiosennej ramówki, po której tabloidy zwracają uwagę na
jej pierścionek zaręczynowy (Klimek przy okazji zapowiada w „Super Expressie”, że w marcu weźmie z Kurskim ślub). W tygodniu regularnie
przyjeżdża do gmachu TVP, dzwoni do dyrektorów, zgłasza
uwagi, domaga się konsultacji. Jej nazwisko jeszcze długo figuruje na wąskiej
liście e-mailingowej wśród najważniejszych osób z telewizji. „Newsweek” dotarł
do wewnętrznej korespondencji z lutego 2017 roku - jej adresatem są członkowie
zarządu, kilkoro zaufanych dyrektorów i Joanna Klimek.
Dziennikarz: - Po odejściu cały czas
korzystała z telewizyjnego telefonu. Potrafiła zadzwonić do pracownika
telewizji z pretensjami. Pytała o zmiany w ramówce, o gości w programach.
Producent: - Najczęściej wtrąca się do
redakcji rozrywki. Co ją interesuje? Na przykład Opole. Jednym z głównych punktów
festiwalu ma być koncert Maryli Rodowicz, która chciała zaprosić do wspólnego
występu Kayah. Klimek się temu sprzeciwiła. Nie spodobał jej się też pomysł
zaangażowania Artura Andrusa. Myślę, że chodziło o względy polityczne. Kayah
wspierała KOD i czarny protest, a Andrus jest twarzą „Szkła
kontaktowego” w TVN24.
TVP w e-mailu
przesłanym „Newsweekowi” przyznaje: „Pani Joanna Klimek mogła przebywać na
terenie Telewizji Polskiej jako gość (...). Służbowy numer telefonu był aktywny
i mógł być wykorzystywany po wygaśnięciu umowy Joanny Klimek przez inne osoby w
Spółce, ze względu na zachowanie ciągłości pracy”.
Spółka podobnie tłumaczy sprawę wewnętrznej
korespondencji wysyłanej do Klimek - skrzynka miała być aktywna jeszcze przez
pół roku po rozwiązaniu umowy, a wiadomości rzekomo przekierowywano do jej
następcy. O jej udział w przygotowaniach do festiwalu w Opolu zapytaliśmy z
kolei Jarosława Burdka, wiceszefa Jedynki do spraw audycji rozrywkowych i
artystycznych. Nie dostaliśmy odpowiedzi.
Człowiek z branży telewizyjnej zbliżony do
PiS: - W sensie politycznym związek z Joanną jest dla Kurskiego coraz większym
problemem. Różni ludzie jeżdżą na Nowogrodzką i donoszą: „Zobacz, Jarek. Kurski
siada w pierwszym rzędzie w kościele, a rozbił małżeństwo”, „Zaręczyli się,
zapowiedzieli ślub, a przecież ona nie dostała jeszcze rozwodu. Czy tak ma
wyglądać nasza odnowa moralna?”. Jarosławowi się to nie podoba.
Sprawdzamy w warszawskim sądzie: sprawa
rozwodowa narzeczonej Kurskiego faktycznie jest w toku.
Joanna Klimek złożyła pozew we
wrześniu zeszłego roku, najbliższa rozprawa odbędzie się 14 czerwca.
Klimek obecnie nie pracuje ani w TVP, ani w PGNiG. Z naftowej spółki odeszła jeszcze w
styczniu. Jak podał portal Wirtualnemedia.pl
- z powodów osobistych.
TYLNYM WYJŚCIEM
DO GABINETU JAROSŁAWA
KACZYŃSKIEGO MOŻNA DOSTAĆ SIĘ NA DWA
sposoby: głównym wejściem od strony ul. Nowogrodzkiej,
przy którym często stoją dziennikarze, i tylnym, bardziej dyskretnym. Tę
drugą drogę znają nieliczni. Trzeba wejść do biurowca Srebrnej znajdującego
się przy Al. Jerozolimskich, wyjść z drugiej strony i przez podwórko przedostać
się do siedziby PiS. Jacek Kurski, od kiedy kieruje TVP, bywa na Nowogrodzkiej regularnie. I zawsze korzysta z
tylnego wejścia.
Poseł PiS: - Jarosław nie ogląda telewizji,
więc nie ma pojęcia, czy TVP pod rządami Kurskiego jest merytorycznie
dobra. Wie tylko, że ludzie Jacka wspierają rząd, nie dzielą włosa na czworo i
w razie potrzeby są do dyspozycji.
Dyspozycyjność TVP bywa rozumiana dosłownie. 10 marca premier Beata Szydło
wraca ze szczytu unijnego w Brukseli, na którym wbrew polskiemu rządowi wybrano
Donalda Tuska na drugą kadencję w Radzie Europejskiej. Żeby zatrzeć wrażenie
klęski, Kaczyński udaje się ze współpracownikami na lotnisko witać szefową
rządu kwiatami. Jedzie tam prosto z imprezy, na której widział się z Kurskim.
Według jednego z rozmówców pomysł powitania podsuwa mu szef telewizji. Według
innego spektakl wymyślił sam Kaczyński, ale Kurski obiecał, że na lotnisku
pojawią się kamery TVP
i nagrają ujęcia, które później ukażą się w
głównym wydaniu „Wiadomości”.
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Kurskiego broni
środowisko tygodnika „wSieci”. Gdy na horyzoncie pojawiają się kłopoty, portal wPolityce.pl szybko rusza mu z
odsieczą. Jacek obstawił się w TVP ludźmi braci Jacka i Michała
Karnowskich, co przypłaca konfliktem z „Gazetą Polską”.
Sojusz z tygodnikiem „wSieci” to owoc
dobrych relacji Jacka Kurskiego z senatorem Grzegorzem Biereckim, twórcą SKOK,
nazywanym przez braci Karnowskich „dobrodziejem”. Ze środowiskiem braci
Karnowskich kojarzeni są: szefowa „Wiadomości” Marzena Paczuska, dyrektor Agencji
Produkcji Telewizyjnej i Filmowej Maciej Muzyczuk, szef Jedynki Krzysztof
Karwowski, jego zastępczyni Justyna Karnowska (prywatnie żona Jacka), producent
Maciej Pawlicki i pełnomocnik zarządu stacji Ewa Świecińska, autorka
wyemitowanego przez TVP filmu „Pucz” o wydarzeniach 16
grudnia. W roli prowadzących na antenie telewizji publicznej pojawiają się także
dziennikarze Michał i Jacek Karnowscy, Marek Pyza, Marcin Wikło, Stanisław
Janecki, Krzysztof Feusette i Wiktor Świetlik - wszyscy publikujący w tygodniku
„wSieci” lub portalu wPolityce.pl. Kilka miesięcy temu do władz TVP wszedł też były minister prezydencki Maciej Łopiński, od
lat związany z senatorem Biereckim.
- Z tej plejady najważniejszą funkcję pełni
Maciej Muzyczuk, który do niedawna nagrywał komentarze wideo w portalu braci. W
telewizji zajmuje się wydawaniem pieniędzy na produkcję programów i seriali -
opowiada człowiek związany z telewizją.
Dla ludzi kojarzonych z grupą Biereckiego
współpraca z TVP to świetny interes. „Newsweek” dotarł do fragmentu
uchwały dotyczącej programu „O!Polskie Przeboje” produkowanego przez Macieja
Pawlickiego. Z dokumentu wynika, że Telewizja Polska zamierza wydać ponad 3,6
mln zł na wyprodukowanie 11 odcinków cyklu i trzech koncertów. Oznacza to, że
średni koszt jednego odcinka wynosi ok. 250 tys. zł. - To uboga produkcja.
Podobny program można zrobić za 60-80 tys. zł - twierdzi producent znanych
telewizyjnych widowisk.
Czy wsparcie Biereckiego wystarczy, by
Kurski utrzymał stanowisko? Wiele zależy od lipcowego kongresu PiS. Jeśli Kaczyński
zdecyduje się na kadrową rewolucję, to prezes TVP może paść
jej ofiarą.
Abonament z łapanki
Rządzona przez PiS
TVP jest na skraju zawału, więc resort kultury chce szybko podłączyć kroplówkę.
Ale pomysł ministra Glińskiego na uszczelnienie poboru abonamentu jest dziurawy
jak rzeszoto. A na dodatek skrajnie niesprawiedliwy
Miłosz Węglewski
Plan
Piotra Glińskiego jest makiaweliczny: skoro miliony gospodarstw domowych
uchylają się od płacenia abonamentu RTV, a oglądają
ulubione seriale z kablówek i platform satelitarnych, to do ich wytropienia
najlepiej wykorzystać właśnie dostawców płatnej telewizji. Mieliby oni
przekazać dane swych klientów Poczcie Polskiej, która zbierze daninę na media
narodowe przy wsparciu urzędów skarbowych.
BEZ KABLA I SATELITY
Może byłoby to sprytne zagranie,
gdyby nie fakt, że już niemal w połowie polskich domów telewizję ogląda się bez
kabla czy talerza. Wystarczy antena pokojowa i ewentualnie tani dekoder (do
starszych telewizorów), by mieć dostęp do kilkudziesięciu kanałów naziemnej
telewizji cyfrowej, w tym TVP, Polsat, TVN i TV Puls. Cztery
multipleksy DVB-T
obejmują zasięgiem ponad 95 proc.
powierzchni kraju. Eksperci branży medialnej szacują, że już 11-12 mln Polaków
ogląda wyłącznie naziemną telewizję cyfrową. I jeśli dotąd nie zarejestrowali
telewizorów i nie płacą abonamentu, to w zasadzkę Glińskiego też nie wpadną.
To samo dotyczy zresztą coraz większego
grona młodych w większości Polaków, którzy filmy czy programy rozrywkowe oglądają
w internecie. Mają do wyboru dziesiątki serwisów - takich jak Netflix, Showmax, VOD.pl, Ipla, Yoy.tv, Nowatv.net, Weeb.tv, no i
oczywiście YouTube.
Korzystają z nich częściej na pecetach czy
smartfonach niż na ekranach telewizorów. - Oglądam w telewizji to, co chcę, na
czym chcę i kiedy chcę. A umowę z operatorem mam tylko na szybki internet LTE.
I z abonamentem RTV
mogą mnie pocałować... - komentuje 22-letni
Andrzej, student z Poznania.
Jeśli do tych milionów nierejestrowanych
telewidzów doliczyć 3,5 mln tych, którzy są zwolnieni z daniny na media
publiczne (z racji wieku, inwalidztwa, kombatanctwa czy bezrobocia), to
wychodzi, że resort kultury może zmusić do płacenia najwyżej co trzeciego z
oglądających telewizję. Bo krajowi dostawcy telewizji kablowej, satelitarnej,
internetowej oraz usług wideo na żądanie (VoD) mają w sumie ok. 9-10 mln
klientów.
Wychodzi więc na to, że cała operacja obliczona jest z grubsza na 3 mln
obywateli, którzy mieliby płacić ok. 300 zł rocznie, by uratować telewizję
Jacka Kurskiego przed finansową zapaścią.
GROŹBA REJTERADY
Po ujawnieniu planów Glińskiego
nerwy puściły Zygmuntowi Solorzowi-Żakowi, twórcy imperium Polsatu, którego
jądrem jest Cyfrowy Polsat, największy w Polsce dostawca płatnej telewizji, z
prawie 4,8 mln klientów. Solorza irytuje to, że lekiem na niemoc instytucji
pobierających abonament ma być zmuszenie operatorów płatnej telewizji, by
przekazywali państwu dane swych klientów. - Uznajemy taką propozycję za
niezgodną z zasadą konstytucyjnej równości obywateli wobec prawa - nie owija
w bawełnę właściciel Polsatu.
Solorz-Żak stara się mieć poprawne relacje z
każdą władzą. Jego Polsat jest dużo bardziej stonowany w ocenie poczynań rządu
PiS niż TVN. Ale gdy rząd miesza mu się do interesów, potrafi ostro
zareagować. Tak było w zeszłym roku, gdy resort skarbu, podpuszczony przez
związkowców, próbował wtrącić się w to, jak biznesmen restrukturyzuje kupioną
od państwa grupę energetyczną ZE PAK. Grożono nawet unieważnieniem
prywatyzacji. A Solorz w odpowiedzi mianował szefem PAK Aleksandra Grada,
byłego ministra skarbu w rządzie PO-PSL.
Projekt resortu kultury może jeszcze
bardziej zaszkodzić interesom miliardera: Cyfrowy Polsat (CP), co roku
zyskując setki tysięcy klientów, mnoży zyski. Ale z tych pieniędzy grupa
Solorza spłaca ponad 10 mld zł kredytów, zaciągniętych kilka lat temu na zakup
Polkomtela. Gdyby klientów zaczęło ubywać, Solorz miałby poważny problem.
A klienci mogą się przestraszyć, że przy
przekazywaniu danych Poczcie ich adres lub PESEL trafią w niepowołane ręce. Do
tego dochodzi czysta kalkulacja: najtańsze abonamenty telewizyjne CP kosztują
ok. 20 zł, a jest w nich niewiele więcej kanałów niż te dostępne za darmo z
multipleksów. Jeśli do tego doszłoby prawie 30 zł miesięcznej daniny dla Jacka
Kurskiego, to wielu zdecydowałoby się pewnie na naziemną telewizję cyfrową.
Widmo exodusu klientów
krąży też nad innymi dostawcami płatnej TV - jak UPC, nc+, Vectra czy Multimedia - którzy podstawowe
pakiety, z kilkudziesięcioma kanałami, oferują po 20-40 zł miesięcznie. - Nie
chcemy być w roli donosicieli i naganiaczy, tracąc jeszcze na tym pieniądze -
mówi wiceszef jednej z czołowych kablówek. Mówi na boku, nieoficjalnie, bo
oficjalnie woli milczeć - podobnie jak inni.
Ale reprezentujący branżę związek Media- kom stawia sprawę jasno: „Nowa ustawa
spowoduje odpływ dotychczasowych abonentów do bezpłatnej telewizji naziemnej
lub serwisów VoD, zwłaszcza tych zarejestrowanych poza terytorium Polski”.
Protestuje też Jerzy Straszewski, prezes Polskiej Izby Komunikacji
Elektronicznej. Nie zgadza się, by podmioty prywatne angażowano do poboru
opłaty, będącej daniną publiczną.
Analitycy szacują, że wdrożenie „Lex
Gliński” mogłoby skutkować odpływem 15-20 proc. klientów, głównie tych
najmniej zamożnych, co oznaczałoby spadek przychodów operatorów o kilkaset
milionów złotych rocznie. Byłby to także cios finansowy dla kultury, na którą
(m.in. na Polski Instytut Sztuki Filmowej) dostawcy płatnej telewizji
przekazują 6 proc. rocznych przychodów. Straciłby też budżet państwa, bo
wpływy z podatków byłyby niższe o jakieś 150-200 mln zł. Ale minister kultury
uparcie broni swego konceptu. Chce, by nowa ustawa abonamentowa weszła w życie
jeszcze przed wakacjami.
ODSIECZ DLA KURSKIEGO
To, co wypichcił resort kultury,
to jeszcze jeden legislacyjny potworek PiS. Wystarczy przypomnieć losy
kolejnych wersji podatku handlowego, ostatecznie zamrożonego przez Komisję
Europejską, czy „Lex Szyszko”, przez które wycięto w Polsce może nawet 1,5 mln
drzew.
Ale nawet na tym
tle starania władz, aby wesprzeć finansowo główną tubę propagandową obozu PiS,
to istne kuriozum. Od ponad roku mamy festiwal pomysłów, które pojawiają się w
miarę napływających sygnałów o coraz gorszej kondycji finansowej TVP.
Warto przypomnieć, że gdy ponad
rok temu Jacek Kurski obejmował rządy na Woronicza, firma miała ponad 100 mln
zł nadwyżki, dziś brakuje jej prawie dwa razy takiej sumy.
Najpierw był przejęty od ekipy
PO koncept opłaty audiowizualnej, płaconej przez wszystkich z podatkami. Zdano
sobie jednak sprawę, że taką daninę musiałaby zatwierdzić Bruksela, a trudno
byłoby obronić na forum europejskim przekaz, że obecna „TVPiS” realizuje misję
publiczną. Nawet gdyby się to udało, to procedura tzw. notyfikacji może potrwać
nawet kilkanaście miesięcy. Brnąca w straty telewizja Kurskiego mogłaby tego
nie doczekać.
Dlatego zaczęto mnożyć pomysły na
uszczelnienie poboru abonamentu RTV. Był projekt doliczenia go do
rachunków za prąd. PiS już wyliczało, że przy ok. 17 mln odbiorców prądu wpływy
z abonamentu wzrosną przynajmniej trzykrotnie, do ponad 2 mld zł, z czego dwie
trzecie miało zasilić kasę TVP. Ale okoniem stanęły państwowe
koncerny energetyczne, w obawie przed odpływem klientów do niezależnych
dostawców energii. Pojawił się pomysł, że listonosze będą sprawdzać, czy w domu
jest telewizor. Ale i z tego nic nie wyszło - między
innymi dlatego, że brak podstaw prawnych do kontrolowania przez nich mieszkań.
Najnowszy projekt ministra
Glińskiego skupia się na karach: do 5 proc. przychodów dla operatorów płatnej
telewizji za nieprzekazanie Poczcie danych i prawie 700 zł dla abonentów,
którzy nie zarejestrują odbiornika w ciągu miesiąca od wejścia w życie ustawy.
Jest i marchewka: abolicja dla tych, którzy dotąd nie płacili.
Można w tym legislacyjnym pośpiechu widzieć
echa ponagleń z Nowogrodzkiej. Prezes Kaczyński już w styczniu zapowiadał
przyspieszenie prac nad ustawą uszczelniającą pobór abonamentu. A prezes TVP skarży się, że bez dodatkowych pieniędzy „telewizja
publiczna będzie wygaszana”.
HANDLOWANIE MISJA
Resort kultury pracuje ponoć nad
nową ustawą medialną, wracającą do pomysłu ściągania abonamentu z podatkami,
co dałoby Kurskie- mu dodatkowe 1,5 mld zł. Zakładając, że PiS udałoby się
uzyskać na taki parapodatek zgodę Brukseli, to w najbardziej optymistycznym
(nie dla telewidzów, rzecz jasna!) scenariuszu przepisy mogłyby wejść w życie w
2018 roku. Na razie trzeba by więc i tak przygotować kroplówkę, która pozwoli
telewizji Kurskiego przetrwać.
Wiceminister kultury Paweł Lewandowski
szacuje, że dodatkowe wpływy z abonamentu od klientów płatnej telewizji
wyniosą w tym roku 365 mln zł, w kolejnym 730 mln zł. Ale czemu tylko oni mają
sięgać do kieszeni? Tym bardziej że jednocześnie PiS rozszczelnia system,
powiększając grono zwolnionych z tego obowiązku. Na początku dekady ten
przywilej miało - według GUS i Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji - niespełna 18 proc. gospodarstw domowych. W zeszłym
roku prawie 26 proc.!
O tym, że większość Polaków miga się od
płacenia na media publiczne, trudno dyskutować. Terminowo robi to mniej niż co 10 gospodarstwo domowe.
Wskaźnik ten jest żenująco niski na tle reszty Europy. W krajach, gdzie
publiczna telewizja finansowana jest głównie z abonamentu (a więc w większości
państw Unii), wskaźnik ten przekracza 80 proc. Nawet we Włoszech, od lat zaniżających
średnią, uchyla się od tego mniej niż co trzecie gospodarstwo. Tyle że tam, gdzie
podatnik utrzymuje telewizję publiczną, jej działalność komercyjna ograniczona
jest do minimum. Wpływy z reklamy zwykle nie przekraczają 10 proc. przychodów.
W Czechach, na Słowacji i na Węgrzech stanowią około 5 proc. TVP jest wyjątkiem na skalę kontynentu - utrzymuje się
głównie z reklam i sponsoringu; w 2016 r. to
ponad 60 proc. przychodów.
Ten model do niedawna jakoś się sprawdzał,
choć na brak pieniędzy narzekali wszyscy szefowie TVP. Nawet wtedy, gdy wpływy z abonamentu spadały do 200-220
mln zł rocznie, z reklam telewizja publiczna miała ponad miliard.
Problemem Kurskiego nie jest tak naprawdę
spadek przychodów z abonamentu (365 mln zł w zeszłym roku), lecz radykalny
wzrost kosztów funkcjonowania telewizji - od finansowania produkowanych we
własnym zakresie, zwykle nietrafiających w gusta widzów programów, poprzez
zakup drogich praw do imprez sportowych, po wysokie odprawy dla zwalnianych
gwiazd dawnej TVP.
Efekt? Wzrost zadłużenia, bo do kredytów
Kurski ma wyjątkowo lekką rękę.
Za to jak po grudzie idzie mu pozyskiwanie
reklam - w zeszłym roku zebrał ich za 872 mln zł, o ok. 50 mln zł mniej niż
rok wcześniej. A przecież większość kontrolowanych przez państwo spółek
pomaga, jak może. Na przykład bank PKO BP jeszcze w 2015 r. wydawał sporo więcej
na reklamę w TVN (ok. 15 mln zł) niż w TVP. W zeszłym
roku odwrócił te proporcje, a od marca 2017 r. reklamuje się tylko w telewizji
publicznej.
Niewiele jednak to pomaga. Na
Woronicza tłumaczą, że pogorszyła się koniunktura na tym rynku. Ale to tylko
ćwierć prawdy. Szalonych wzrostów nie było, jednak nadawcy telewizyjni zgarnęli
z reklamy w sumie kilkadziesiąt milionów więcej niż przed rokiem; według danych
SMG Polska - 4,07 mld zł. Cyfrowy Polsat chwali się prawie 6-proc. wzrostem
wpływów z reklamy do 1,093 mld zł. To ponad 200 mln zł więcej niż wszystkie
kanały TVP.
Rzeczywistość można zakłamywać w
„Wiadomościach”, ale rynku oszukać się nie da. Słupki oglądalności Polsatu
rosną, TVN też trzyma formę, natomiast widownia telewizji publicznej,
zwłaszcza TVP1, kurczy się w dwucyfrowym tempie. Ubytek reklam to echo
tego spadku. Gdyby nie nieśmiertelne „M jak miłość”, „Ojciec Mateusz” czy
tureckie seriale, telewizja Kurskiego byłaby w katastrofalnej sytuacji. -
Jedna piąta jej czasu antenowego to reklamy, prawie połowa to powtórki
programów i sport. Kultury i publicystyki z prawdziwego zdarzenia jak na
lekarstwo. Gdzie więc ta misja publiczna, na którą obóz PiS chce opodatkować
wszystkich obywateli? - pyta retorycznie ekspert rynku medialnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz