sobota, 27 maja 2017

Ta okropna Platforma



Dopóki Platforma była słaba, wyśmiewano się z niej. Kiedy się wzmocniła w sondażach, jest atakowana ze wszystkich stron bardziej niż PiS. Zaczyna powracać atmosfera z 2015 r., w której Kaczyński dostał na tacy pełnię władzy.

Podczas jednej z dyskusji w TVN24 o wyborach we Francji działaczka Partii Razem Julia Zimmermann stwierdziła - wyraźnie w tonie troski i prze­strogi - że jeśli teraz wygra Macron, to za pięć lat na pewno zwycięży Le Pen. Dodajmy, że była to już druga tura i do wyboru oprócz Macrona była Le Pen. To osobliwe rozumowanie jest stosowane także na użytek krajowej polityki. Marek Beylin, publicysta „Gazety Wyborczej”, napisał niedawno, że jeśli za dwa i pół roku z PiS wygra PO, to w następnych wyborach znowu zwycięży PiS. Jak należało rozumieć, z tego powodu zwycięstwo Platformy jest niepożądane.

Zwyżka sondażowa partii Schetyny, po krótkim okresie zadowolenia z „dokopania" Kaczyńskiemu, sprowokowa­ła falę żalów i wątpliwości. Całkiem poważni komentatorzy wygłaszają dziwne tezy: że to źle, iż Platformie wzrosło, bo teraz spadnie, że wzrosło niesłusznie, bo PO „nic nie robi”, a pomógł jej Tusk (notabene współtwórca i wieloletni lider tej formacji). Bo jeśli nawet PO wygra z PiS, to będzie brzydkie zwycięstwo, nie o takie chodziło, a generalnie opozycja jest niegotowa na władzę, dlatego musi jeszcze porządzić PiS.
   Słychać, że „wraca PO-PiS” i że te dwie partie różni już tylko styl; że Schetyna włożył maskę Kaczyńskiego. Platforma według różnych postulatów powinna być bardziej liberalna gospodarczo i jednocześnie mniej liberalna, ma rozszerzyć 500 plus, ale też za­węzić, wprowadzić euro, ale też zgrabnie nie wprowadzać, ma być lewicą, prawicą i centrum. Jest namawiana do zadeklarowania, że po ponownym objęciu władzy znowu podwyższy wiek emery­talny, mimo że to właśnie od tej reformy kilka lat temu zaczęło się gwałtowne załamanie jej notowań, które w konsekwencji dopro­wadziło do klęski w 2015 r. i rządów PiS. Schetynie zarzuca się, że patrzy na sondaże i prowadzi „mało ambitną politykę”. W isto­cie sufluje się mu, aby poniósł szlachetną, elegancką i ambitną porażkę, bo tak będzie przynajmniej uczciwie. A potem wszyscy będą się już mogli znowu zająć narzekaniem na to, że „PiS dewa­stuje demokrację”.
   To partia Kaczyńskiego zawsze miała swoją osobliwą logikę, odległą od tej klasycznej, ale teraz także przeciwna strona two­rzy dziwne myślowe konstrukcje. Część antyPiS głosi taki pogląd: co nam z ewentualnego zwycięstwa Platformy w 2019 r., skoro nadal nie będzie związków jednopłciowych, liberalizacji prawa aborcyjnego ani przyjęcia muzułmańskich uchodźców?
   Jednak przez ostatnie kilkanaście miesięcy protesty antypisowskich środowisk były organizowane nie dlatego, że PiS nie przyjmuje imigrantów, że nie chce aborcji na życzenie czy nie dopuszcza do legalizacji związków homoseksualnych. Masowe manifestacje dotyczyły destrukcji przez PiS Trybunału Konstytu­cyjnego, prokuratury, sądownictwa, szkolnictwa, służby zdrowia, mediów publicznych, a także radykalnego zwiększenia inwigilacji obywateli, możliwości zaostrzenia istniejących przepisów abor­cyjnych itd. Czyli gwałtownie nie zgadzano się, aby PiS niszczyło właśnie „to, co było”. Teraz jednak „to, co było”, czyli przywró­cenie liberalnej demokracji, w obronie której setki tysięcy ludzi wychodziły na ulice, wydaje się marnym, „mało ambitnym” pro­gramem minimum, którym nie warto się zajmować.
   Występują tu jakieś zasadnicze deficyty logiczne. Warto zatem, w formie ćwiczenia umysłowego, odpowiedzieć sobie na choćby kilka pytań. Czy łatwiej będzie zachować istniejące przepisy abor­cyjne i ewentualnie myśleć w perspektywie o ich złagodzeniu przy Platformie czy przy PiS, które wciąż zastanawia się, jak wprowa­dzić zakaz aborcji, a tylko boi się masowego protestu kobiet? Czy in vitro będzie bardziej dostępne przy PO, która rozpoczęła jego finansowanie z budżetu państwa, czy przy PiS, które je cofnęło?
   I dalej. Czy tabletka antykoncepcji awaryjnej bez recepty szyb­ciej powróci przy Platformie, która wprowadziła to rozwiązanie, czy przy PiS, które je cofa? Czy prościej o uchodźcach rozmawiać ze zdecydowanie prounijną partią Schetyny, która nie demon­struje tu ksenofobicznego oporu - a może kluczyć w tej sprawie z powodów taktycznych - czy z ideologicznie antyimigranckim PiS? O niezależną prokuraturę łatwiej będzie przy partii, która oddzieliła funkcję prokuratora generalnego od ministra sprawie­dliwości, czy przy ugrupowaniu, które ponownie połączyło te sta­nowiska? Czy niezawisłość sędziów będzie pewniej sza przy partii, która nigdy jej nie kwestionowała, czy przy Ziobrze, który chce politycznego nadzoru nad sędziami? PO, co prawda po długim czasie i w bólach, ale ratyfikowała konwencję antyprzemocową, a PiS jest niezmiennie jej zaprzysięgłym wrogiem. I tak dalej.
   Nie chodzi tu bynajmniej o obronę Platformy - na miejscu lide­ra opozycji mogłaby być równie dobrze Nowoczesna, PSL czy le­wica, jeśli tylko byłyby równie skuteczne w zdobywaniu poparcia - ale o konsekwencję i poprawność rozumowania. Gdyby istniała inna porządna chadecja czy socjaldemokracja (czy cokolwiek cy­wilizowanego), to te formacje stanęłyby na czele antypisowego frontu. Ale ich nie ma. Na razie widać lansowanie Roberta Biedronia, który będzie zaciekle walczył nie z PiS oczywiście, ale z Donal­dem Tuskiem, co już się pokazało w sondażach: Tuskowi spadło na rzecz Biedronia, a Duda zachowuje swoje i już żaden rywal go nie przeskakuje. Jeśli Biedroń wystartuje najpierw na prezydenta Warszawy, a takie przewidywania się pojawiają, to podzieli głosy z kandydatem PO, a wygrać może - zwłaszcza kiedy PiS zlikwiduje drugą turę wyborów - „metropolita” Jacek Sasin albo Patryk Jaki.
   Wsłuchując się w rozmaite głosy, można wysnuć wniosek, że idealna struktura opozycji byłaby mniej więcej taka: PO ja­kieś zejściowe 10 proc., Nowoczesna około 12, a Partia Razem, powiedzmy, 20 proc. Taka opozycja byłaby estetyczna, słuszna i postępowa. Zwycięstwo takiej ładnej koalicji nad PiS byłoby moralne, niecyniczne i zgodne z wartościami. Problem w tym, że realna polityka nie chce się dostosować do takich marzeń.
   Platforma zbiera baty za swoją niewyrazistość, ponieważ pró­buje łączyć - zgoda, że czasami irytująco niespójnie i nieudolnie - choćby jakieś bardzo umiarkowanie progresywne rozwiązania z realnymi poglądami społeczeństwa, także swojego twardego elektoratu. PiS wykryło tradycyjnego prawicowca-katolika, Plat­forma chce zlokalizować przeciętnego centrystę, nie francuskiego czy niemieckiego, ale polskiego. Macron mógł się oprzeć we Fran­cji na tradycyjnie silnej liberalnej klasie mieszczańskiej, Merkel jest faworytką nadchodzących wyborów, mimo że wpuściła do kraju milion uchodźców. To się nie mieści w głowie, ponie­waż polska specyfika jest inna. Powstały liberalne przyczółki da­jące złudzenie, że tak myśli cała Polska, jednak milionowe tabory nadciągają powoli. Politycy pracują nie z idealnym elektoratem, wyrównanym w skali europejskiej, ale z lokalnym, rzeczywistym, a polityczne centrum w każdym kraju jest w innym miejscu.

W 2019 r. odbędzie się walka opozycji z PiS o ok. 10 proc. wy­borców, bo zawsze o nich idzie bój, jako tych, którzy się dokła­dają do gwarantowanego elektoratu albo od niego odpadają, idąc do konkurentów. Z dużym prawdopodobieństwem, jak pokazuje praktyka, nie będą to lewicowi progresiści, ale niekonsekwentny, średnio politycznie zorientowany elektorat, który do końca będzie się zastanawiał, czy bardziej obawia się Macierewicza czy ośmiorniczek. Decydująca „gra o wszystko” toczy się o osiągnięcie pozio­mu poparcia wyraźnie ponad 40 proc. Tyle musi mieć opozycja, aby podjąć równą walkę z PiS, wzmocnionym przez Kukiza, który wciąż ma swoje żelazne ok. 10 proc. Ponadto trzon notowań opo­zycji musi być w rękach jednej partii. Jeśli po stronie narodowej prawicy jest hegemon, to po przeciwnej stronie też taki musi być. Z tym się nie da dyskutować, bo tak głosi ordynacja wybor­cza do Sejmu - silny dostaje wysoką premię.
Dlatego proponowanie 30-proc. Platformie, aby przejęła poglądy 3-proc. ugrupowań, jest nieracjonalne. Rachunek jest prosty: jeśli tyl­ko 22 proc. Polaków zgadza się na przyjęcie uchodźców (CBOS), a do pokonania Ka­czyńskiego trzeba mieć ok. 45 proc., to jest pytanie, kto dostarczy brakujących ponad 20 proc.? Zandberg, Petru, Czarzasty?
   Pisaliśmy niedawno, że pojawiły się sy­gnały, iż do antyPiS wraca polityczne my­ślenie, świadomość hierarchii celów, zrozumienie dla taktycz­nych wymogów. Ale sondażowa zwyżka Platformy spowodowała nagle jakąś cofkę. Ujawniły się animozje i resentymenty. Żąda się od Schetyny, aby się nie szarogęsił i nie wywyższał. Może ma poparcie w sondażach, ale mu się to nie należy, nie ma racji, nie zasługuje na ten sukces. Jest wyrobnikiem, który dookoła ma poli­tycznych artystów, społecznych wrażliwców, postępowców, ludzi z celami i wizjami. Tyle że z marnymi notowaniami.

Polityka jest nieubłagana. Dopóki Czarny Protest nie stwo­rzy ugrupowania i nie pojawi się w sondażach, nie będzie miał wyborczego znaczenia, tak jak KOD. Jeśli pouczająca wszystkich Partia Razem nie zdobędzie poparcia choć jednego żywego robotnika i nie uzyska przynajmniej 10 proc. w badaniach opinii, będzie marginalnym folklorem. Nikt partiom i ruchom nie broni wychowywać wyborców, nakłaniać ich do swoich koncepcji (Nowoczesna właśnie zaproponowała kilka rozwiązań na kontrze do poglądów większości). Ale nie widać racjonalnego powodu, aby jedne partie lansowały programy innych. Zmiana mentalno­ści polskich wyborców w stronę mainstreamowego zachodniego liberalizmu to zadanie na pokolenie, a antyPiS, jak należy rozu­mieć, zamierza pokonać obecną władzę już za dwa i pół roku. Im dłużej PiS będzie rządziło (np. kolejną kadencję), tym być może dłużej się będzie kompromitowało, ale też równie długo będzie sobie hodowało własnych wyborców (nowe osiem roczników), korzystając ze wszystkich instrumentów państwa. Potem może być jeszcze trudniej je pokonać.
   Zaawansowana polityka jest sztuką wprowadzania pożądanych wartości w realnych okolicznościach, zastępowania rozwiązań złych choć nieco korzystniejszymi w nadziei, że potem zrobi się to jeszcze lepiej. W polskich warunkach zwycięstwo opozy­cji nie musi się wiązać z przejęciem celów i metod populistów z PiS, bo populizm polega na aktywnym, świadomym pobudza­niu lęków i uprzedzeń, na ideologicznym kreowaniu zagrożeń. Opozycja przecież tego nie robi. Jednak polityczna odpowiedź antyPiS, który chce wygrać z PiS w 2019 r., nie uniknie wzięcia pod uwagę zasięgu populistycznej infekcji, spustoszenia, jakie już się dokonało, i związanych z tym poglądów społeczeństwa. Oczywiście jest tu jakaś granica przyzwoitości, wiarygodności, nawet honoru, i to liderzy opozycyjni muszą brać pod uwagę, ale nie można od nich wymagać, aby zechcieli przegrać.
   Chodzi więc o amortyzowanie toksycznych przekonań i ste­reotypów, wprowadzanie łagodniejszych wersji na zasadzie: krok do przodu, pół kroku w tył. W nadziei, że znajdą się tacy, którzy co prawda nie chcą uchodźców, ale zarazem nie podoba im się to, co PiS zrobiło z Trybunałem Konstytucyjnym. Którzy nie dadzą so­bie odebrać 500 plus i niższego wieku emerytalnego, ale oburza ich Misiewicz i Berczyński. Są patriotycznie nastawieni, ale zarazem zmęczeni Smoleńskiem. Są katolikami, ale nie w wersji Rydzyka. Współczesna polityka jest coraz mniej integralna, składa się z se­tek puzzli, które układają się w nieoczekiwane kompozycje. Nic się z niczym nie łączy, a zarazem wszystko ze wszystkim. Siły polityczne, które tego nie rozumieją, skazane są na wymarcie.
   Nie jest to żaden cynizm, bo ten zakła­da brak wiary w jakiekolwiek wartości. A tu chodzi o ratowanie, centymetr po centy­metrze, demokratycznego systemu, nawet czasowym kosztem programowych szcze­gółów. W ocalonym, choćby niedoskona­łym, systemie państwa prawa jest możliwa dalsza wolna debata i szukanie rozwiązań. W perfekcyjnym systemie autorytarnym - już nie. Opozycja i jej elektorat nigdy nie wygrają z PiS, jeśli nie będą przebiegli jak szachista i wyzbyci tej niesłychanej naiwności, która spowodowa­ła klęskę w 2015 r. Przypomnijmy: „obciachowy Komor”, „skoń­czony Tusk”, „śmieszna Kopacz”, a wobec drugiej strony: „młody, rzutki Duda, który przywraca nadzieję”, „przestańcie już straszyć tym PiS, bo to nudne”. To była chyba najbardziej żałosna w swojej autodestrukcji kampania w dziejach III Rp.
   To prawda, że taktyczne przybliżenie się PO w niektórych punktach do pisowskiego populizmu w odbiorze publicznym jakoś zaciera różnice, rozmazuje istotę zasadniczego sporu, któ­ry trawi Polskę. Niby jasne jest, że obrona demokracji liberalnej i państwa prawnego stanowi tę zasadniczą rubież oddzielającą od PiS, ale w gąszczu codziennej polityki, w chaosie faktów, de­cyzji, person te nadrzędne wartości mają skłonność do zanikania. Sprawność opozycji musi zatem przejawiać się w tej bardziej przy­ziemnej polityce, a Platforma powinna pokazać, dlaczego to ona właśnie ma być tą największą siłą opozycyjną. I że potrafi unieść odpowiedzialność za politykę bieżącą, dla której egzaminem będą nadchodzące wybory. Oraz za politykę dalekosiężną, dla której egzaminem będzie obrona i wzmocnienie państwa prawnego, czyli właśnie owe wartości.

Po stronie Platformy, ale i całej opozycji, widać konieczność znalezienia własnego stylu i języka, dobrej proporcji między słuchaniem ludzi a nakłonieniem ich do słuchania. I zmuszenia rządzących do tłumaczenia się za wszystkie błędy, afery i eksce­sy. To oni mają bez przerwy odpowiadać na pytania, tyle tylko, że trzeba je umieć postawić. A tego jakoś nie potrafi dzisiaj do­brze robić choćby powołany przez Platformę gabinet cieni, który nie umie wyjść z cienia. Partii Kaczyńskiego udaje się zmieniać poglądy Polaków (stąd znaczny wzrost postaw antyimigranckich czy niechęć do waluty euro), może więc jest możliwe działanie odwrotne. To też wyzwanie dla przeciwników PiS: jak propago­wać swoje wartości tak zręcznie i godnie, aby zachowując swoją tożsamość, nie odebrać sobie szans na zwycięstwo w 2019 r.
   Partia Kaczyńskiego jest dla opozycji wciąż bardzo trudnym przeciwnikiem i wbrew pozorom nie traci formy. Reakcja marketingowców PiS na wzrost notowań PO w rodzaju czterech pytań rzecznik Mazurek do Schetyny pokazuje, że w sztabie przy Nowo - grodzkiej są wciąż wielkie rezerwy. Znowu udało się władzy napu­ścić opozycję na samą siebie. W dodatku duża część opozycyjnych środowisk nadal zdaje się nie rozumieć, o jak wysoką stawkę toczy się walka. Że jest to bezlitosny konflikt polityczny, ideologiczny i kulturowy, z którego istnienia i znaczenia elektorat PiS - jak wyni­ka z badań, ten mniej wykształcony - akurat zdaje sobie doskonale sprawę. Z pojęciem istoty tego sporu paradoksalnie większe pro­blemy mają wykształcone liberalne elity i wielkomiejscy wybor­cy. Oni zawsze znajdą w sobie poświęcenie, aby ładnie przegrać, a przedtem się pokłócić. Jeśli się umysłowo nie ogarną, to czeka ich w najbliższych latach wiele efektownych moralnych zwycięstw, z których wcześniej - kiedy chodziło o PiS - tak się śmiali.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz