niedziela, 21 maja 2017

Człowiek z konfetti



Jeśli rysować mapę kraju na podstawie gospodarskich wizyt ministra Zielińskiego,
Polska to mały trójkąt między Suwałkami, Łomżą i Grajewem. Jej obywatele noszą mundury, tną ryzy papieru i wręczają kwiaty

Wojciech Cieśla

Tylko w tym roku Jarosław Zieliński, z wykształce­nia polonista, wziął udział w grubo ponad 70 uroczy­stościach we wschodniej Polsce. Sporo, od sylwestra minęło nie­wiele ponad 130 dni. Matematycznie uj­mując, co drugi dzień wiceszef MSW objeżdża własny okręg wyborczy: wręcza odznaczenia, wprowadza na urząd, wita, uroczyście obchodzi rocznice. Rzadko bierze udział w merytorycznych dysku­sjach, za to chętnie uświetnia i przemawia.
   - Ma do swoich przemówień wyjąt­kową słabość - opowiada wysoka rangą urzędniczka z Białegostoku. - W biurze poselskim w Augustowie, dwa metry na trzy, ustawił biurko, a obok biurka małą mównicę. Śmialiśmy się, że dwufunkcyjną, bo w razie potrzeby robi za klęcznik.

BIBUŁA NA DNIE TORBY
Jarosław Zieliński w MSW odpowia­da za Biuro Ochrony Rządu, policję i straż pożarną. Ma słabość do mocnych słów. A to o KOD powie, że to Komitet Obrony Draństwa, a to zasugeruje, że opozycja to targowica.
   Na miesięcznicach smoleńskich sta­ra się zawsze stanąć blisko prezesa PiS. Na spotkaniach - zwłaszcza o Milicji Obywatelskiej i Służbie Bezpieczeństwa - wypowiada się pryncypialnie, jak lew PRL-owskiej opozycji.
   Urodzony w 1960 r. Jarosław Zieliński miał wiele okazji, by walczyć z komuną. Po technikum w Suwałkach trafia na fi­lologię polską do Gdańska, strajkuje mię­dzy sierpniem a grudniem. Jego koledzy z polonistyki pamiętają, że postanowił zapisać się do Niezależnego Zrzeszenia Studentów dopiero po roku. Po stanie wo­jennym działa w samorządzie studentów, ale nie słynie z brawury.
   Leszek Biegalski, były działacz suwal­skiego regionu NSZZ Solidarność, tak zapamiętał przyszłego ministra: „Miał torbę z płaskim dnem obszytym czarnym materiałem. Wkrótce wyprodukowali­śmy drugie podobne dno. Arkusze form do powielaczy wałkowych, które od czasu do czasu zapełniałem tekstem, wszywa­łem w dno Jarkowej torby, a on przed wy­jazdem do Suwałk odbierał je i zostawiał
mi to drugie. W torbie woził brudne ciu­chy, które brał do domu, aby uprać”.
   Po studiach Zieliński zostaje nauczy­cielem w Gdańsku. W Suwałkach cho­dzi pod Dąb Wolności, zasadzony jeszcze w latach 20. W ważne rocznice garstka su­walskich opozycjonistów składa pod nim kwiaty. Wokół dębu kręci się więcej esbeków niż przechodniów.

SŁABE KWITY NA PUTRĘ
Praca w Gdańsku i związki z opozycją procentują po 1989 r. Zieliński przez rok po upadku komuny jest szefem biura szkolenia Komisji Krajowej Solidarności. To wtedy jeden z najważniejszych ośrod­ków władzy. - Polecił go Wojtek Tucholski, ważny działacz Solidarności z Suwałk - opowiada jeden z dawnych znajomych Zielińskiego. - Miał znajomych, wstawił się. Tak się zaczęła kariera Jarka.
   Wkrótce Zieliński wraca do Suwałk. Nowa władza widzi w nim człowieka, któ­ry pokieruje oświatą. Szkoły jeszcze nie podlegają samorządom, kurator ma wła­dzę niemal absolutną. Zieliński zostaje kuratorem.
   - Poczuł, czym jest władza - opowia­da jeden z suwalskich działaczy PiS. - Nie certolił się. Arogancki, pewny siebie. Jed­ną z nowych dyrektorek została jego krewna. Jako kurator wojewódzki wy­ciął w pień wszystkich dyrektorów szkół z peerelowskiego rozdania.
   Zieliński zostaje radnym, zapisuje się do Porozumienia Centrum. - PC to jak na Su­wałki była egzotyka, ale Jarek szybko trafił do władz partii. Zaczął jeździć do Warsza­wy. Jeździł niemal dekadę, zanim dali mu wystartować w wyborach - opowiada zna­jomy Zielińskiego z Białegostoku.
   Gdy bracia Kaczyńscy rozwiązują PC, Zieliński zakłada z nimi nową partię, PiS. Znów jeździ do Warszawy. Podlasiem rządzą wtedy dwaj ważni politycy Pis - Krzysztof Jurgiel i Krzysztof Putra. Obaj toczą ze sobą cichą wojnę. Trzecie miejsce w hierarchii zajmuje Zieliński. Uchodzi za człowieka ambitnego. Mówi dziennikarz z Białegostoku: - Trochę napuszczał Pu- trę na Jurgiela i odwrotnie. Budował po­zycję na zasadzie: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Przynosił mi po ci­chu jakieś dokumenty na Putrę. Zapamię­tałem, bo to były bardzo słabe dokumenty. Potem, gdy Putra zginął w Smoleńsku, Ja­rek odsłaniał tablice ku jego czci.
   Współpracownik Zielińskiego z Suwal­szczyzny: - Jaki jest Jarek? Ambitny. In­stytucjom, które nie zatrudniły członków jego rodziny, zdarzały się potem różne kontrole.

„SZALONY” SPONSORUJE LIDERA
Gdzieś po drodze poznaje Liliannę, tak jak on nauczycielkę. Zakładają rodzi­nę. W 2001 r. Zieliński startuje do Sejmu.
   Choć jest już liderem PiS w Suwałkach, partia nie ma pieniędzy na kampanię. Wtedy na scenę wkracza Tadeusz B., lo­kalny przedsiębiorca, nieformalny wład­ca Suwałk, pięć wyroków na koncie.
   Tadeusza B., „Szalonego”, zna całe mia­sto. Policjanci CBŚ ze zdumieniem odkry­ją, że passatem „Szalonego” przez długie miesiące jeździ wiceprezydent Suwałk. Gdy CBŚ rozpytuje w urzędach o „Szalo­nego”, donoszą mu o tym najwyżsi ran­gą pracownicy starostwa i miejscowej skarbówki. Gdy suwalscy policjanci ro­bią remont mieszkania, ekipę załatwia im „Szalony”. Gdy potrzebują mieszkania - idą do „Szalonego”. Gdy trzeba, „Szalo­ny” potrafi załatwić, że policja oddaje do­wody rejestracyjne, które zatrzymała nie tym, co trzeba.
   Kiedy w 2002 r. funkcjonariusze CBŚ przymykają „Szalonego”, ten zaczyna sy­pać. To, co opowiada, zgadza się z zapi­skami w zeszycie, który prowadził. Bo Tadeusz B. skrzętnie notował, komu ile i na co dawał pieniądze.
   Zaraz potem „Kurier Poranny” podaje informację, że „Szalony” był sponsorem kampanii wyborczej do Sejmu kandyda­ta PiS Jarosława Zielińskiego. 7 wrześ­nia 2001 r. wyłożył pieniądze na jego spotkanie z mieszkańcami Sejn. - Jeśli tak rzeczywiście było, to poza moją wie­dzą - odpowiada Zieliński. Twierdzi, że wszystkie rachunki płacił jego komitet wyborczy. Sprawa przysycha i umiera.
   Zaglądamy do akt sprawy „Szalone­go” w suwalskim sądzie. Na przesłucha­niach przestępca opowiada, jak w 2001 r. zaangażował się w kampanię Zielińskie­go. Potwierdza, że znają się od kilku lat. Że płacił za spotkanie w Sejnach, że na­wet zamienił kilka słów z kandydatem. Za inne spotkanie Zielińskiego, w restau­racji Suwalszczyzna, rachunek na 1500 zł też bierze na siebie. Kolejne spotkanie, w tzw. Muszli w Suwałkach, również opła­ca „Szalony”. I jeszcze spotkanie kandy­data PiS w domu kultury w Lipsku.
   Notes z zapiskami „Szalonego” po wy­roku (cztery lata w zawieszeniu za oszu­stwa VAT) sąd zwrócił właścicielowi.
   Minister Zieliński nie odpowiedział nam na pytania o Tadeusza B. i swoją kampanię.

ŚWIAT STWARZA MOŻLIWOŚCI
Dziennikarze z Suwalszczyzny 15 lat temu nie podchwytują wątku spon­sora kampanii. Zieliński czuje się pewnie, startuje w wyborach na burmistrza Su­wałk, przegrywa. - To jego kompleks do dzisiaj - opowiada jeden z podlaskich poli­tyków. - Był za słaby na Suwałki. W rodzin­nym mieście nie potrafił się przebić. Gdyby nie partia, pewnie do dziś byłby kuratorem. Ale że podejmuje się najczarniejszej robo­ty - zawsze dostaje swoje pięć minut.
Początek lat dwutysięcznych, PiS zdo­bywa przyczółek w Warszawie. Partia wy­syła Zielińskiego na placówkę: przez dwa lata będzie burmistrzem warszawskiego Śródmieścia. - Ile w naszej dzielnicy jest szkół i przedszkoli? Ilu podatników ma nasza dzielnica? - pytają go radni SLD. Zieliński kluczy. Ale burmistrzem zostaje.
   W 2003 r. Krzysztof Jurgiel przeno­si się do Senatu. Na zwolnione miejsce w Sejmie wskakuje Zieliński. Odnajduje swoje miejsce. Jest wiernym żołnierzem Kaczyńskiego. Gdy nadchodzi „dobra zmiana”, ląduje w MSW.
   Działacz PiS: - W 2008 r. dostał fuchę sekretarza generalnego PiS. To oznaczało własny gabinet i zatwierdzanie budżetów. Bardzo się z tym obnosił. Kiedy partia ku­piła pluszowe maskotki, żółte kaczki, Zieliński nie chciał zatwierdzić faktury. Sarkał, że „takie żarty z nazwiska są nie na miejscu”.
   Jako wiceszef MSW z zamiłowaniem pisze własne przemówienia. Z wystą­pienia na 3 Maja: „Z przykrością i bólem trzeba powiedzieć, że i dzisiaj nie braku­je - podobnie jak w czasach Targowicy - działań, które szkodzą naszej Ojczyźnie i polskiej racji stanu”.

KONFETTI I HAWAJE
- Królestwo Zielińskiego to Suwal­szczyzna. Tam mianuje swoich ludzi, od pielęgniarek, które trafiły do ARiMR, po pielęgniarki, które trafiły do KRUS - twierdzi nasz rozmówca. - Najdalej na południe sięga do kuratorium w Białym­stoku i Radia Białystok. Dalej rozpoście­ra się kraina wpływów posła Jurgiela. Być może dlatego Jarek ostatnio wciąż jeździ do Łomży? Poszerza teren.
   Spośród 74 wydarzeń, którymi mini­ster zajmuje się przez ostatnie pół roku, 14 odbywa się w Suwałkach, 13 w Białym­stoku, 7 w Łomży, 6 w Augustowie, po kilka w Sejnach, Zambrowie, Grajewie i Wysokiem Mazowieckiem.
   - Ciężko pracuje. Media za nim nie przepadają, punktują każdą wpadkę. A nikt tak jak Jarek nie wkłada sobie kija w szprychy - opowiada „Newsweekowi” polityk z Białegostoku.
   Bo za ministrem Zielińskim kroczy pech. Serię niefortunnych zdarzeń ot­wierają obchody Święta Niepodległości w Augustowie. Najważniejszym goś­ciem jest nadzorujący policję Zieliński. W kulminacyjnym momencie policjanci z helikoptera Straży Granicznej rozrzu­cają konfetti (wcześniej dostali polecenie, żeby pociąć ryzy papieru na konfetti).
Grudzień 2016. Zieliński jedzie do Białegostoku na konferencję o bezpie­czeństwie osób starszych. Wiceministra wita grupa tańca Sen Hawajów z biało­stockiej Akademii 50+. Film, na którym Zieliński z kamienną twarzą obserwuje hawajskie tańce siwych pań, bije rekordy popularności.
   Maj 2017. Przed przyjazdem Zieliń­skiego na uroczystości do Łomży ktoś wykopuje unijną flagę, żeby nie drażnić wiceministra.
   Zieliński po cichu próbuje też sił w realnej polityce. Gdy wiosną szef MSW Mariusz Błaszczak idzie do szpitala, próbuje zastąpić komendanta główne­go policji swoim kolegą, komendantem z Białegostoku. Nie udaje się.

MIESZKANIEC SZWAJCARII
Ministrowi w działalności dzielnie sekunduje żona. Lilianna Zielińska jest pracownicą Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Liczba oficjalnych imprez, na któ­rych się pojawia, jest imponująca - a to odprawa służb mundurowych w areszcie w Suwałkach, a to rocznica szkoły salezjanek, a to bieg imienia wyklętych. Kilka­dziesiąt imprez rocznie. Na części z nich reprezentuje męża.
   W Szwajcarii koło Suwałk każdy wie, gdzie mieszka minister. Trzeba dojechać do Swiss Baru (tak dowcipny właściciel nazwał knajpę dla litewskich tirowców) i skręcić. Za gęstymi drzewami, które miały chronić mieszkańców przed hu­kiem ciężarówek, stoi dom kryty blachą. Do niedawna miejsce znali jedynie lu­dzie ze wsi. Dziś znają wszyscy kierow­cy - wiedzą, że na placyku vis-a-vis domu ministra często stoi radiowóz. Policjanci nie pilnują ruchu, ale na wszelki wypadek zawsze lepiej zdjąć nogę z gazu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz