wtorek, 9 maja 2017

Rozkład



Jarosław Kaczyński niepostrzeżenie stracił panowanie nad własnym obozem. Ministrowie tworzą własne księstwa, Antoni Macierewicz ustawia się w kolejce do sukcesji, a na zapleczu trwa szukanie haków

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Rozmówca z Nowogrodzkiej: - Kryzys, przez który dziś przechodzimy, będzie te­stem dla Szydło. Jeśli nie zapanuje nad problemami, to trzeba będzie dokonać zmian w rządzie. Rekonstrukcja może objąć wszystkich, także panią premier. Polityk związany z szefową rządu: - To typowe dla Jarosława. Jak coś mu nie idzie, robi unik i patrzy, na kogo by tu zwalić winę. Jego otoczenie tylko na to czeka, bo Bea­ta nigdy nie cieszyła się sympatią Nowogrodzkiej, ale prawda jest taka, że to prezes stracił panowanie nad sytuacją.
   Poseł z tylnych ław: - Wpadliśmy w dołek jesienią zeszłego roku. Opozycja tropiąca Misiewiczów, Piotrowicz twarzą partii, zła fre­kwencja na PiS-owskich manifestacjach. Tyle że dostaliśmy prezent w postaci 16 grudnia. Jarosław mądrze to rozegrał, kupując kilka miesięcy spokoju. Dziś problemy wracają.

PROBLEM PIERWSZY: PREZYDENT
Przez pierwsze kilkanaście miesięcy ka­dencji Andrzeja Dudy relacje między biurem PiS przy Nowogrodzkiej a pałacem wygląda­ły tak: partia przysyłała ustawy, prezydent je podpisywał. Łącznikiem między partią a głową państwa był prezydencki minister Maciej Łopiński. Gdy pół roku temu od­szedł z Kancelarii, kontakty się rozluźniły.
   W połowie kwietnia Kaczyński niespo­dziewanie ogłosił, że przed pałacem pre­zydenckim nie stanie żaden z dwóch pomników smoleńskich (jeden ma upamiętnić wszystkie ofia­ry, drugi - samego Lecha Kaczyńskiego). Obie rzeźby przesunię­to kilkaset metrów dalej. - Duda dowiedział się o tym z mediów. To był gest pokazujący, że relacje między Nowogrodzką a pałacem się ochłodziły - twierdzi osoba z otoczenia głowy państwa.
   Kilka tygodni później Duda się zrewanżował: podczas prze­mówienia z okazji 3 Maja ogłosił zamiar przeprowadzenia re­ferendum ustrojowego. Współpracownik prezydenta mówi z satysfakcją: - Kaczor się wściekł. Prezydent totalnie go zasko­czył, z nikim nie konsultował pomysłu referendum. Ludzie z No­wogrodzkiej cały dzień wydzwaniali do pałacu z pytaniami, kto to Andrzejowi podsunął i co to w ogóle oznacza. Wszyscy się dobijali, każdy chciał się czegoś dowiedzieć, żeby błysnąć przed prezesem.
   Rozmówcy z Nowogrodzkiej przyznają, że sytuacja jest tym bardziej niekomfortowa, że partia od kilku tygodni robi uniki w sprawie zgody na referendum na temat reformy edukacyjnej, a tu zebrano już prawie milion podpisów. Dlaczego PiS miałoby się teraz zgadzać na głosowanie, którego domaga się głowa pań­stwa? Ważniejsze jest inne pytanie: czy deklaracja Dudy to tylko incydent, czy zapowiedź usamodzielnienia? - Andrzej dojrzał do przecięcia pępowiny. Wejście w zwarcie z Antonim Macierewi­czem w sprawie zmian w armii, pomysł referendum, powierzenie funkcji rzecznika pałacu Krzysztofowi Łapińskiemu, najbardziej krytycznemu posłowi PiS. Andrzej wchodzi na kurs kolizyjny z partią - twierdzi współpracownik prezydenta.

PROBLEM DRUGI: SZEF MON
Mówi człowiek z Nowogrodzkiej: - Jarosław długo bagatelizo­wał sprawę Misiewicza, ale ludzie cały czas przychodzili do niego z prośbami, żeby zrobił z tym porządek. No więc wzywał Macie­rewicza, a ten za każdym razem udawał, że o niczym nie wie. Gdy chłopak został doradcą w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, miar­ka się przebrała. Prezes kazał pilnie ściągnąć Joachima Brudziń­skiego, który zdążył już wyjechać do Szczecina na święta, powołał specjalną komisję, zawiesił Misiewicza i zapowiedział Maciere­wiczowi, że jeszcze jeden taki numer i konsekwencje poniesie on. Antoni bardzo się tego przestraszył.
   Czy na pewno? Choć sam Macierewicz rzeczywiście zamilkł, to stojące za nim środowisko „Gazety Polskiej” błyskawicznie zatrud­niło Misiewicza w Telewizji Republika, podważając niejako decy­zję prezesa. W mediach związanych z „GP” pojawiła się też cała seria tekstów wychwalających Antoniego Macierewicza. Najdalej posunął się pub­licysta Piotr Lisiewicz, który wprost przy­znał, że stawką w dzisiejszej przepychance jest scheda po prezesie PiS: „Nikt, kto dziś angażuje się w osłabianie Antoniego Ma­cierewicza, nie ma szans na udział w przy­szłej sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. A każdy, kto robi to, zawierając taktyczne sojusze, z czasem będzie musiał zniknąć z obozu niepodległościowego”. Ten tekst to nie przypadek. Lider środowiska „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz w swoich ostat­nich komentarzach konsekwentnie stawia na równi Kaczyńskiego i Macierewicza. Zawsze wymienia ich obok siebie, podważając jednoosobowe przywództwo prezesa PiS.

PROBLEM TRZECI: MORAWIECKI KONTRA ZIOBRO
Kilkanaście dni temu wśród posłów PiS zaczęło krążyć ano­nimowe opracowanie dotyczące ludzi Mateusza Morawieckiego. Donos dzieli współpracowników wicepremiera na trzy grupy: har­cerzy, menedżerów związanych z rodziną nieżyjącego biznesmena Jana Kulczyka oraz ludzi wywodzących się z banku BZ WBK. Na liście jest kilkadziesiąt nazwisk lobbystów, PR-owców i prezesów państwowych spółek. Z opracowania można się dowiedzieć, że szef PKO BP Zbigniew Jagiełło, prywatnie przyjaciel Morawieckiego, udzielił przed wyborami kredytu partii Ryszarda Petru, a członek zarządu Polskiego Funduszu Rozwojowego Grzegorz Zawada jest współpracownikiem Pawła Tamborskiego, jednego z bohaterów afery podsłuchowej, współodpowiedzialnego za sprzedaż Ciechu rodzinie Kulczyków. Inny ze współpracowników Morawieckiego, były dziennikarz Igor Janke, dziś PR-owiec, jest przedstawiony jako „lobbysta powiązanej z Rosjanami firmy pożyczkowej Vivus”, a jeszcze inny - jako zaufany byłego szefa Orlenu Jacka Krawca.
   Jedną ze stron tego opracowania opublikował na Twitterze reporter Radia Zet Mariusz Gierszewski, „Newsweek” ma dwie kolejne. - W sumie jest tego sześć kartek, ale przy niektórych na­zwiskach są dopiski o istnieniu „osobnych raportów”. Dokument prawdopodobnie kolportowało w PiS środowisko Zbigniewa Ziobry walczące o wpływy z grupą Morawieckiego - twierdzi jeden z posłów. Inny dodaje: - Donos na pewno dotarł także na Nowo­grodzką, prezes lubi opracowania. Walka między Ziobrą a Morawieckim idzie na noże. Wraz z pojawieniem się tego dokumentu zaczęła się wojna na haki i insynuacje, także obyczajowe. Jakie? Krąży plotka, że jeden z ważnych polityków obozu rządowego przed laty leczył się z pedofilii w niemieckiej klinice.
   Pojawienie się donosu ma związek z walką o wpływy w PZU. Spółka tuż po wyborach trafiła do tzw. grupy krakowskiej, jej pre­zesem został przyjaciel ministra Ziobry Michał Krupiński, dobrze płatne posady w grupie dostali też jego żona Patrycja Kotecka i brat Witold. Dwa miesiące temu w PZU doszło jednak do niespodzie­wanego przewrotu. Morawiecki wykorzystał wizytę prezesa PiS w Londynie i z zaskoczenia doprowadził do odwołania Krupińskie­go. Nowym szefem grupy został zaufany współpracownik wicepre­miera Marcin Chludziński, a doradcą w spółce - kolejny człowiek Morawieckiego, Mariusz Chłopik. - Ziobro natychmiast przypuś­cił kontratak. Pobiegł na skargę do Szydło, która była zaskoczona przewrotem w PZU, i zaczął wydzwaniać do Kaczyńskiego.
Za Krupińskim wstawiły się też inne wpływowe postaci, np. szef NBP Adam Glapiński. Jarosław dał Morawieckiemu zgodę na przejęcie spółki, ale po akcji Ziobry i Glapińskiego nagle zmiękł i kazał wszystko odkręcać - opowiada rozmówca „Newsweeka”. 25 kwietnia Beata Szydło odebrała Morawieckiemu kontrolę nad PZU i objęła spółkę osobistym nadzorem. Nowym prezesem zo­stał Paweł Surówka, kojarzony z grupą krakowską. Według infor­macji „Newsweeka” do państwowego biznesu niebawem wróci też sam Krupiński, który ma duże szanse na objęcie stanowiska prezesa banku Pekao kupionego przez PZU.
   Historia z PZU, który w ciągu kilku tygodni przechodził z rąk Ziobry w ręce Morawieckiego, by na końcu z powrotem trafić do Ziobry, pokazuje, że Kaczyński przestał panować nad własnym obozem. Miotając się od ściany do ściany, pokazuje, jak łatwo manipulować jego decyzjami.

PROBLEM CZWARTY: POLITYCZNE KSIĘSTWA
Wojna frakcji w obozie władzy trwa w wielu miejscach. Po­litycy wzajemnie się zwalczają, wykorzystując służby specjalne, prokuraturę, media. - Po rozparcelowaniu Ministerstwa Skar­bu Państwa trudno dziś znaleźć liczącego się polityka, który nie miałby swojego księstwa - zauważa jeden z posłów. Morawiecki kontroluje bank PKO BP i Polski Fundusz Rozwojowy, Szydło do spółki z Ziobrą mają PZU, Macierewicz obsadza Polską Gru­pę Zbrojeniową, szef resortu infrastruktury Andrzej Adamczyk - PKP, a wicemarszałek Sejmu Joachim Brudziński - Grupę Azoty. Nawet minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel dostał swój kawałek tortu w postaci spółki Polski Cukier. Każda ze spółek to dziesiątki dobrze płatnych posad oraz kontrakty dla lobbystów, specjalistów od czarnego PR, byłych oficerów służb, prywatnych detektywów. I tak: dla Morawieckiego pracują firmy Bridge i Pracownia (pierw­sza, według donosu, zarabia w PFR, druga ma mieć stałe zlecenie w PKO SA), grupę Ziobry wspiera środowisko tygodnika „wSieci” i portalu wPolityce.pl (PZU to sponsor gali „Człowiek Wolności”, na której nagradzano Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego), a z Macierewiczem i wspierającą go „Gazetą Polską” kojarzona jest duża agencja Art-Media (według na­szych rozmówców pracowała ona m.in. dla PGZ i Orlenu; we władzach obu do nie­dawna zasiadał związany z szefem MON Arkadiusz Siwko).
   Jak ten system działa w praktyce? Gdy posadę w PZU traci Krupiński, twórca portalu wPolityce.pl Michał Karnowski natychmiast publikuje komentarz, w któ­rym pyta: „Za wielu takich prezesów?”.
I pośrednio atakuje Morawieckiego, wy­tykając mu forsowanie do zarządu ubez­pieczyciela ekonomisty Rafała Antczaka, „krwi z krwi i kości z kości środowisk bli­skich Platformie”. „Czy na pewno na taki zestaw głosowali wybor­cy PiS?” - dziwi się. Kilkanaście dni później na portalu ukazuje się tekst o ludziach od czarnego PR, którzy krążą po warszawskich redakcjach i namawiają do ataków na Ziobrę. Ma to być zemsta za walkę z mafią i przestępcami.
   A gdy środowisko „Gazety Polskiej” angażuje się w sprawę Mi­siewicza, Karnowski wytacza przeciw Sakiewiczowi najcięższe działa: „To nie o nas krążą opowieści o wymuszaniu wsparcia, o potężnych transferach na dziwnych zasadach, o przejada­niu każdego miesiąca milionów (...). Czy nie rozpoczęła się już gra na wyprowadzenie Prawa i Sprawiedliwości na twarde skały, a następnie, po spodziewanej katastrofie, na wymuszenie prze­grupowania wewnątrz PiS, na zmuszenie do odejścia Jarosława Kaczyńskiego (...)? Czy ktoś nie zaczął już budowy - przyjmijmy na chwilę język autorów GP - Partii Ludu Pisowskiego?”.

PROBLEM PIĄTY: BAŁAGAN
Wrażenie chaosu potęgują wewnętrzne przetasowania. Be­ata Szydło odbiera Pawłowi Szefernakerowi kontrolę nad polityką medialną rządu i przekazuje ją swojej współpracownicy Elżbie­cie Witek. Wicemarszałek Senatu Grzegorz Czelej niespodziewa­nie rezygnuje ze stanowiska, minister cyfryzacji Anna Streżyńska przyznaje, że jest w sporze kompetencyjnym z Macierewiczem i deklaruje, że mogłaby wejść do rządu PO. Do dymisji podaje się rzecznik prezydenta Marek Magierowski...
   O co chodzi? Szefernaker to człowiek Brudzińskiego, ucho par­tii w Kancelarii Premiera. Szydło powierzyła mu nadzór nad służ­bami prasowymi rządu, żeby zneutralizować potencjalną krytykę ze strony ludzi z partii. Tyle że Szefernaker po prostu sobie nie poradził. Sprawa dymisji wicemarszałka Senatu jest bardziej zło­żona. Czelej na początku kadencji zawarł nieformalną umowę z szefem resortu infrastruktury Andrzejem Adamczykiem: wsta­wił swoich ludzi do spółek kolejowych i w zamian obiecał, że bę­dzie wspierać ministra w Senacie. - Szybko doszło między nimi do kłótni. Adamczyk oskarżył Czeleja o przyniesienie ustawy na­pisanej przez lobbystów pracujących dla małych przewoźników autokarowych i Ubera, a Czelej zarzucił Adamczykowi sprzyja­nie dużym graczom takim jak Polski Bus. We wszystko wmieszał się jeszcze Karczewski, który doniósł Kaczyńskiemu, że Czelej na koszt Senatu jeździł na golfa i przyjmował kosztowne prezenty podczas wizyty w Chinach - opowiada do­brze zorientowany senator. Pytanie tylko, czy Kaczyński już po wymuszeniu dymi­sji Czeleja znów nie uznał, że go zmanipu­lowano. Senator: - Kilkanaście godzin po rezygnacji wicemarszałka Kaczyński przy­jechał do Senatu i zamknął się w gabinecie Adama Bielana, zaprzyjaźnionego z Czele- jem. Karczewski nie został wpuszczony do środka i tylko dreptał po korytarzu.
   Znajomy Streżyńskiej: - Anka zapowie­działa wprowadzenie 50 e-usług w ciągu -roku. Minęło 11 miesięcy, a na razie mamy jedną e-usługę. Więcej póki co nie będzie, bo ministerstwo nie ma pieniędzy. W tej sytuacji Streżyńska woli zostać wyrzucona, niż przyznać się do porażki. Dlatego prowoku­je konflikt. Poza tym chciała kandydować na prezydenta Warsza­wy, ale Kaczyński nie dał jej zgody. Czuje się urażona i prowokuje konflikt.

UCIECZKA DO PRZODU
Działacze PiS szukają sposobu na wyjście z tego impasu. - Niektóre pomysły są groteskowe. Na przykład ten: niech Jaro­sław zostanie premierem, to urządzimy obchody stulecia niepod­ległości pod hasłem „Od Piłsudskiego do Kaczyńskiego”. Albo to, co rozpowiadają ludzie służb: „Ch. z sondażami, zaraz zaczną się aresztowania. To nam pomoże” - denerwuje się rozmówca z PiS.
   Jedną z rozważanych koncepcji jest rekonstrukcja rządu, ale ludzie z Nowogrodzkiej zdają sobie sprawę, że każda zmia­na w rządzie i tak zostanie uznana za przyznanie się do błędów. Prawdziwym nowym otwarciem byłaby wymiana premiera. Sęk w tym, że z punktu widzenia partii na czele rządu mógłby stanąć tylko Kaczyński, a to raczej nie poprawiłoby notowań PiS. Zresztą akurat Szydło nie daje powodów, by ją odwoływać.
   - Chyba że Jarosław zastawi na nią pułapkę. Każe jej zażegnać kryzys, co przy braku realnej władzy jest zadaniem niewykonal­nym, i na końcu uczyni z niej kozła ofiarnego. Bardzo możliwe, że tak to się właśnie skończy - uważa jeden z posłów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz