PiS kończy demontaż
polskiej dyplomacji. W tej rozgrywce minister Waszczykowski jest tylko
figurantem. Realną władzę w MSZ ma człowiek Mariusza Kamińskiego
Aleksandra Pawlicka
Po
amerykańskich wyborach prezydent Duda zaprosił do siebie ambasadorów różnych
krajów w Polsce. Przez dwie godziny z coraz większym zdziwieniem słuchaliśmy,
że zwycięstwo Trumpa to wspaniały moment do tego, aby polski prezydent odegrał
rolę wielkiego negocjatora między Trumpem a Putinem. Pomyślałem, że jestem w
domu wariatów - opowiada ambasador jednego z unijnych krajów i dodaje: -
Ostatnia akcja waszego rządu z Tuskiem tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza.
Polska polityka zagraniczna to jazda z pełną prędkością na betonową ścianę.
MAŁY BONAPARTE
Przygotowana przez MSZ i zatwierdzona przez rząd ustawa
o służbie dyplomatycznej zakłada weryfikację wszystkich, blisko 4 tys.
pracowników resortu. Ci, którym nie zostaną przedłużone kontrakty, będą
musieli odejść z pracy w ciągu sześciu miesięcy.
- To niszczenie kadr, żeby zastąpić je
janczarami z PiS, desantem „Misiewiczów” ze szkoły ojca Rydzyka - mówi
„Newsweekowi” Radosław Sikorski. Włodzimierz Cimoszewicz dodaje: - Brutalna,
niczym nieuzasadniona chęć rozbicia potencjału intelektualnego i przetrącenia
kręgosłupa moralnego służby dyplomatycznej.
Obaj byli ministrowie spraw zagranicznych,
choć z różnych opcji politycznych, są zgodni, że takiego demontażu polskiej
dyplomacji nie było od początku transformacji. Prof. Adam
Daniel Rotfeld, także były szef MSZ, gorzko się uśmiecha: - Nie mam już sił
komentować tego, co robi obecna ekipa rządząca. PiS szło do władzy z hasłem
poprawy wizerunku Polski na świecie.
Twórcą ustawy jest Andrzej Jasionowski,
dyrektor generalny służby zagranicznej MSZ i człowiek, który nieoficjalnie
rządzi dziś ministerstwem. Podwładni nazywają go złośliwie wielkim reformatorem
i małym Bonapartem, a to dlatego, że w liście do pracowników resortu,
tłumaczącym potrzebę reformy, napisał: „Napoleon Bonaparte - autentyczny reformator
służby państwowej we Francji - powiedział,
cyt. »Obawiać trzeba się nie tych, którzy mają inne zdanie, ale tych, co są
zbyt tchórzliwi, aby je wypowiedzieć«”.
- Takie pisma to bolszewicka metoda
zastraszania ludzi i przekształcania ich w bezwolne narzędzie realizacji wytycznych
biura komitetu centralnego partii - mówi Marcin Bosacki, były ambasador RP w
Kanadzie, odwołany po przejęciu władzy przez PiS.
- Nie jestem ani szarą eminencją MSZ, ani
nie mam takiego poczucia, ani chęci do zajmowania takiej pozycji - zapewnia
„Newsweek” dyrektor Jasionowski. Ale to on ma stanąć na czele komisji weryfikującej
pracowników.
O ministrze Waszczykowskim pracownicy
mówią, że „to figurant”
lub „pożyteczny idiota” - pożyteczny dla
prezesa.
SALON WYRZUCONYCH
Kim jest Andrzej Jasionowski? Do
MSZ trafił z Urzędu Ochrony Państwa
w 1992 roku. Zaliczył placówki w
Nigerii, Kazachstanie, Szwecji i Finlandii, by w 2009 r. trafić do Serbii.
Przed wyjazdem na tę ostatnią placówkę tłumaczył przed sejmową komisją
przesłuchującą kandydatów na ambasadorów: „Trudno mi odpowiedzieć na pytanie
o moją znajomość Bałkanów. (...) Jest to część Europy, o której niewiele
wiemy”. To na tej placówce spowodował wypadek - z prędkością 100 km/h zjechał na
przeciwległy pas ruchu i staranował trzy samochody jadące z naprzeciwka.
Media pisały wówczas, że był pod wpływem alkoholu, dziś resort dementuje tę
informację, zapewniając, że „wyniki badań przeprowadzonych w szpitalu nie
wykazały w jego krwi alkoholu”.
Sprawa rozeszła się po kościach,
bo do wypadku doszło kilkanaście dni po katastrofie smoleńskiej i nikt nie
miał głowy, aby zajmować się problemami ambasadora w Belgradzie.
Opowiadając o sobie, Jasionowski zawsze
podkreśla swoją studencką działalność w NZS, skąd dobrze zna obecnego szefa PO
Grzegorza Schetynę oraz wiceszefa PiS Mariusza Kamińskiego.
- W każdej opcji ma plecy i
potrafił się dobrze ustawić - mówi pracownik resortu. Dziś szczególnie istotne
są kontakty z Kamińskim. - To na tej linii ustalane są wytyczne dotyczące
działań, zwłaszcza personalnych, w MSZ. Jasionowski i Kamiński znają się od 30
lat, mają wielu wspólnych przyjaciół z czasów Ligi Republikańskiej - dodaje
mój rozmówca.
Prawą ręką Jasionowskiego w reformie MSZ
jest Przemysław Czyż. Gdy był ambasadorem w Macedonii, także spowodował
wypadek samochodowy. Ówczesny szef resortu Radosław Sikorski zwolnił go za
niedopełnienie obowiązków i nielojalność. - Centrala całymi tygodniami nie
miała z Czyżem kontaktu, poza tym wypisywał na forach internetowych donosy
- opowiada jeden z dyplomatów i dodaje: - W MSZ rządzi dziś salon wyrzuconych. Ludzi, na których
PiS ma haki, a więc takich, którzy zrobią wszystko, czego oczekuje od nich
władza.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - ironizuje
Włodzimierz Cimoszewicz.
- Obecny minister spraw zagranicznych jest
jedynym, którego z różnych stanowisk w MSZ odwoływało aż trzech jego
poprzedników.
Pierwszym był Bronisław Geremek, który
odwołał Waszczykowskiego z funkcji wiceambasadora Polski przy NATO, bo
oskarżał swojego szefa, Andrzeja Towpika, że w związku z PRL-owską przeszłością
opóźnia wejście Polski do NATO. Geremek wysłał Waszczykowskiego do Teheranu,
skąd odwołał go potem minister Cimoszewicz za „krańcowo naganne zachowanie”.
Sprawa miała trafić do prokuratury wojskowej, ale Waszczykowskiego wybronił
wtedy prof. Rotfeld, przygarniając do swojego departamentu w MSZ.
Minister Sikorski pozostawił Waszczykowskiego w resorcie, ale w końcu zwolnił
go za nielojalność w czasie negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej.
ZŁE DOŚWIADCZENIE JAK ZŁY DOTYK
- Resort z coraz większym trudem obsługuje sam siebie, a
zadanie podstawowe, tj. obsługa ministra spraw zagranicznych w zakresie
polityki międzynarodowej, schodzi na drugi plan- celem reformy jest
zmiana tego stanu rzeczy - tłumaczy „Newsweekowi” Jasio- nowski. Cel ten
zamierza osiągnąć m.in. poprzez oczyszczenie kadry z tajnych współpracowników
służb PRL. Tyle że takich pozostało w MSZ około stu.
- Żeby zwolnić sto osób, nie trzeba
wprowadzać ustawy. Sam byłem gorącym zwolennikiem dekomunizacji, ale na
początku lat 90., a nie po ćwierćwieczu.
Przecież ci ludzie byli już
zweryfikowani i uznani za osoby wiarygodne i wartościowe dla służby
dyplomatycznej - mówi Radosław Sikorski.
Większość z tej setki to ludzie, którzy w
czasie poprzedniego rządu PiS złożyli deklarację, że byli współpracownikami
służb. I większość mimo to pozostała w dyplomacji. Niektórzy jak Mariusz Kazana,
który zginął w katastrofie smoleńskiej, czy Janusz Skolimowski, ambasador na
Litwie, byli dyplomatami cenionymi przez ówczesnego prezydenta Lecha
Kaczyńskiego.
- Zaczynali karierę zawodową w PRL, ale
większość życia przepracowali w wolnej Polsce. 28 lat. Dlatego trudno
uwierzyć, że w obecnej reformie chodzi o czyszczenie resortu z komunistycznych
złogów. Prawdziwym powodem jest gigantyczne trzęsienie ziemi, które polską
dyplomację ma sprowadzić do opowiadania dyrdymałów o Smoleńsku - uważa
Cimoszewicz.
W liście do pracowników Jasionowski pisze:
„Nadal pracują tu oficerowie PRL-owskiej bezpieki i ich tajni współpracownicy,
którzy rozpoczynali karierę w latach 80. od śledzenia emigracji i donoszenia
na kolegów. Byli oni jednym z filarów totalitarnego państwa”.
Jeden z tej setki przeznaczonej
do zwolnienia mówi „Newsweekowi”: - Wrzucili
wszystkich do jednego wora, a przecież większość z nas nie zajmowała się
donoszeniem na opozycję czy Kościół, tylko wywiadem na rzecz własnego kraju
poza jego granicami. To próba pozasądowego obarczenia winą i skazania, bez
możliwości obrony.
Inna osoba z tej listy: - Rozliczać trzeba
tych, którzy się skurwili, a nie zamykać gębę wszystkim, bo tak najłatwiej
pozbyć się przeciwników politycznych.
Takim jak oni dyrektor Jasionowski mówi dziś
na korytarzu: „No, stary, do końca kwietnia powinniśmy być po robocie. Teraz
ustawa idzie do Sejmu, potem klepnie ją Senat, prezydent może nie podpisze od
razu, ale następnego dnia, vacatio legis i zaczynamy. Tacy jak ty, bez doświadczenia,
idą do odstrzału”. I gdy ktoś próbuje tłumaczyć, że pracuje w MSZ od paru
dekad, słyszy: „Twoje doświadczenie to złe doświadczenie, jak zły dotyk”.
A co będzie z Andrzejem Przyłębskim,
ambasadorem w Berlinie, nominowanym przez ministra Waszczykowskiego?
Przyłębski w 1979 r. podpisał deklarację współpracy ze służbami. W MSZ panuje
przekonanie, że nic mu nie grozi. O jego sprawie jako pierwszy napisał prawicowy
dziennikarz Cezary Gmyz. W resorcie można dziś usłyszeć, że „Gmyz został
oddelegowany na korespondenta TVP do Berlina, żeby pilnować
Przyłębskiego”. - Sam Przyłębski nie ma znaczenia dla PiS, on liczy się tylko
jako mąż pani prezes Trybunału Konstytucyjnego - tłumaczy mój rozmówca.
GROMNICA I CHÓW WSOBNY
W liście do pracowników MSZ Jasionowski
tak tłumaczy zwolnienia: „MSZ potrzebuje dopływu »świeżej krwi«, inaczej
zaczniemy padać ofiarą chowu wsobnego”.
- Pan dyrektor zapomina, że sam jest
resortowym dzieckiem. Wczesną młodość spędził na placówkach - mówi pracownik
MSZ i dodaje, że głoszona przez dyrektora zasada nie dotyczy jego znajomych.
Jako przykład podaje Roberta Rusieckiego, z którym znają się od lat szkolnych.
Rusiecki karierę dyplomaty rozpoczął w
końcówce poprzednich rządów PiS jako konsul generalny w Londynie, mimo że dwukrotnie
nie zdał wewnątrzresortowego egzaminu. Później trafił do Chicago. Wkrótce
kończy się jego kadencja, ale w MSZ można usłyszeć, że dyrektor służby
zagranicznej szykuje koledze kolejną placówkę w USA. A żona Rusieckiego
znalazła w międzyczasie pracę w biurze spraw osobowych MSZ.
- Zdecydowanie większym problemem niż
klanowość jest brak kompetencji nowo powoływanych ambasadorów - mówi pracownik
MSZ. Na przykład kandydat na ambasadora w Kanadzie Andrzej Kurnicki (wykładowca
Uczelni Łazarskiego) już po przesłuchaniach przed sejmową komisją opowiadał,
że wyjeżdża na placówkę do Toronto, choć polska ambasada znajduje się w
Ottawie. - Skoro w MSZ króluje dziś gromnica, to czemu się dziwić? - zastanawia
się mój rozmówca.
Gromnica stała się symbolem
kwalifikacji w MSZ. A wszystko przez wiceministra Jana Dziedziczaka, który 2
lutego (kościelne święto Matki Boskiej Gromnicznej), będąc w Holandii,
postanowił iść do polskiego kościoła. A że msza rozpoczynała się niemal o tej
samej godzinie co lot powrotny ministra, najpierw próbowano nakłonić
proboszcza do zmiany godziny nabożeństwa, a gdy ten się nie zgodził, minister
zażądał interwencji w Watykanie. Jednak i to okazało się bezskuteczne, więc
próbowano opóźnić godzinę lotu, by ostatecznie przełożyć powrót na następny
dzień. Służby dyplomatyczne musiały więc tylko w trybie natychmiastowym
zorganizować ministrowi gromnicę.
- Chciałbym przypomnieć, że obecnie
obowiązującą ustawę przygotowywałem z człowiekiem z zupełnie innej politycznej
bajki, z Czesławem Bieleckim - wspomina Włodzimierz Cimoszewicz. - Co więcej,
została uchwalona wbrew rekomendacji rządu Jerzego Buzka, czyli można było
połączyć ogień i wodę.
- Najbardziej skandaliczne jest uzasadnienie
tej ustawy. Służbę dyplomatyczną III RP, tę, która wyprowadziła wojska
radzieckie z Polski, wprowadziła Polskę do UE, NATO i wynegocjowała najkorzystniejszy
budżet unijny dla naszego kraju, oskarża się o zdradę narodową - podkreśla
Sikorski i dodaje: - Czym w takim razie jest polityka zagraniczna prowadzona
przez niezdolnych do służby dyplomatycznej, partyjnie sterowanych wyznawców
teorii spiskowych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz