Bitwa o pole
W wojnie, jaką państwo PiS
wypowiedziało części społeczeństwa, bitwa pod Opolem jest dość nieoczekiwana.
Ale ważna, bo uderza w moralna legitymację obecnej władzy. !
Zapewne nie wszyscy piosenkarze, którzy
przyłączyli się do bojkotu, mieli na niego ochotę. Chcą oni, co naturalne po
prostu śpiewać piosenki dla jak największej publiczności. A ponieważ festiwal
opolski jest ich świętem rezygnacji z udziału musiała być bolesna. Tym bardziej
jest wymowna Dotyka bowiem subtelnej, ale znaczącej linii podziału oddzielającej
arogancję, hucpę i bezwstyd od poczucia smaku i wstydu. Strach przed
ostracyzmem z powodu wystąpię ma w medialnym show TVP okazał się większy niż
lęk przed utratą szansy na spotkanie z odbiorcami i możliwymi sankcjami w
wyniku odmowy. Jeśli bowiem coś na kształt czarnej listy pojawiało się w TVP przed
festiwalem, to jest niemal pewne, że będzie w niej istniało po jego
storpedowaniu.
„Piosenkarze ulegli presji ośrodków wrogich
władzy” - pomstowano PRL-owskim językiem w PiS-owskich mediach. Presja
najwyraźniej rzeczywiście była, ale raczej estetyczno-środowiskowa. I musiała
być bardzo silna, skoro tak wielu zdecydowało się na krok, który może ich słono
kosztować. Prawdopodobnie decyzji każdego z artystów towarzyszyła kalkulacja.
I niemal wszyscy uznali, że w przyszłości straty wynikające dla nich z powodu
dzisiejszej rezygnacji mogłyby być zdecydowanie większe niż zyski z
dzisiejszego udziału w zabarwionym politycznie festiwalu.
Bitwy opolskiej oczywiście w normalnych
warunkach by nie było. Piosenkarze śpiewają - ludzie słuchają. Gdzie tu miejsce
na politykę? Ale warunki nie są całkiem normalne. Naturalną cechą państwa
autorytarnego jest rozszerzanie sfery polityczności. Nagle lądują w niej
uczniowie, drzewa, Wielka Orkiestra Owsiaka, muzeum wojny, teatralne przedstawienia
i cała masa innych rzeczy, całkowicie i naturalnie apolitycznych. Tym razem
padło po prostu na piosenkarzy, bo prezes TVP, dla którego racją trwania na
stanowisku jest wykazywanie ultragorliwości, jak zwykle się rozpędził.
I zamiast być przy
okazji Opola naturalnym mecenasem piosenkarzy, stał się uzurpatorem.
Opole jest ważne jako kolejna stacja w ciągu
prestiżowych porażek władzy. W Brukseli władza ośmieszyła się podwójnie,
pokazując niemoc i groteskowość, gdy klęskę w sprawie Tuska przedstawiła jako
zwycięstwo. We Wrocławiu okazało się, że władza, codziennie powtarzająca, że
zapewnia Polakom bezpieczeństwo, sama stanowi dla nich niebezpieczeństwo. W
Opolu okazało się, że władza nie jest nawet w stanie bezproblemowo zorganizować
igrzysk. W ten sposób władza ludu staje się w oczach ludu jeszcze bardziej obciachowa.
Nikt przy zdrowych zmysłach, myślący o przyszłości w perspektywie dłuższej niż
dwa i pół roku, nie będzie chciał się do niej zbliżać. Dlatego w Opolu
przestało chodzić o piosenki. Nagle znowu poszło o estetykę. To tylko pozornie
rzecz nieistotna. Dziesięć lat temu PiS straciło władzę nie ze względu na gospodarczą
zapaść, ale - na swą arogancję, bezceremonialność i fatalny styl.
Opole będzie miało ciąg dalszy. Musi mieć.
Gdyby szef PiS-owskiego aparatu propagandy odpuścił, poległby na łuku kurskim,
czyli straciłby stołek. Jego zwierzchnik źle toleruje sytuacje, gdy lud,
szczególnie jego pierwszy sort, jest zły. Opole więc musi się odbyć. Czy w
Suwałkach, czy w Kielcach - to już drobiazg. Idzie tu jeszcze o coś więcej.
Jeśli państwo PiS poniosłoby prestiżową porażkę w starciu z piosenkarzami, to
może nie ma się co go tak bać. A to mogłoby być zaraźliwe.
Piosenkarze i generalnie artyści też nie
mają odwrotu. Gdy powstał front odmowy, udział we wszelkich związanych z państwem
PiS przedsięwzięciach stał się bardzo ryzykowny. Mało kto będzie chciał być
Adamem Zwierzem PiS-u (dla młodszych wyjaśnienie - to była gwiazda festiwali
piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu, śpiewał m.in.: „Gdy Polska da nam rozkaz,
stanie cały naród nasz jak zielony młody las, zgłosimy się do wojska, żeby socjalizmu
bronić wraz” - a wtedy nie było jeszcze dzisiejszej obrony terytorialnej).
Problemem każdej władzy autorytarnej jest
to, że nie potrafi odpuszczać, wszelki kompromis uznając za niewybaczalną
słabość. Dlatego walka, taka jest logika, musi się zaostrzyć. Dlatego raczej
prędzej niż później dojdzie do następnej szarży władzy, która wywoła kolejną
falę niechęci do niej. Furia naczelnego propagandysty z powodu decyzji artystów
tylko to uprawdopodabnia.
Estetyczny kordon sanitarny wokół tej władzy
i TVP, będącej symbolem PiS-owskiego aparatu propagandy, będzie się wzmacniał.
Opole już pokazało, że wykracza on daleko poza „totalną opozycję, sędziowską
kastę i oderwanych
od koryta”. Tak to jest,
gdy nawet „koryto” zaczyna bardzo źle pachnieć.
Tomasz Lis
Chrystus Narodów umywa ręce
Polska
ofiarowała kiedyś światu Solidarność, piękne słowo będące szyldem pięknego
ruchu. Dziś wolna Polska w sprawie uchodźców demonstruje światu swój egoizm i
małość.
Piłsudski, co lubi przytaczać hasło prawica, powiedział kiedyś, że
Polska bodnie albo wielka, albo jej nie będzie. Marzenia o wielkości Polski w
naszej historii zwykle pozostawały w sferze snów, ale często Polacy wykazywali
wielkość moralni. Pokoleniom dawało to poczucie dumy i silę trwania, bywało
lei tytułem do odzyskiwania własnej państwowości. Dziś, w czasie pokoju, naród,
który w czasach wojen, zaborów, okupacji i totalitarnej ciemności zdawał
najtrudniejsze egzaminy, Z kretesem oblewa egzamin z przyzwoitości.
W tamtych czasach sensom polskości było przekonanie, że stajemy po
stronie moralności, dobra, wartości najwyższych. Może jakaś pokraczna kalkulacjo
kazałaby nam oddać Niemcom Gdańsk i korytarz do Prus Wschodnich, ale nie pozwalaj
na to honor jak mówił legendarny szef naszej dyplomacji - rzecz w życiu narodów
i państw bezcenna. Może i nie mieliśmy we Wrześniu szans na zwycięstwo, ale krwi
nie odmawiał nikt, należało się bić, wyjścia nie było. Może politycznie
powstanie warszawskie nie miało sensu, ale fantastyczna patriotyczna młodzież
czulą, że po latach upokorzeń niemożna nie iść na barykady. Może świeżo
zainstalowany w Polsce komunizm byt nie do pokonania, ale - tak drodzy sercu
naszych dzisiejszych władców - żołnierce wyklęci dla zasady stawiali upór. Może
i Solidarność nie miała żadnych szans w zderzeniu z sowieckim imperium, ale
marzenie o demokratycznej Polsce kazało ją stworzyć, a potem, resztkami sil, w
podziemiu, podtrzymywać, Można przegnić, ale nic można się poddawać, Można
ponosić klęski, ale nie można ulegać Można stracić Wolność, ale nie można
stracić twarzy, I o było, tak się wydawało, w naszym narodowym DNA.
Dziś Polska pokazuje także samej sobie twarz brzydką, a przed światem
twarz traci. Ci. którzy próbują zaprowadzić w Polsce autorytarne rządy,
przekonują nas, że dbają o nasze bezpieczeństwo. Śmiertelnym zagrożeniem dla
tego bezpieczeństwa nie jest najwyraźniej niszczenie demokracji i demontaż
armii, którą pozbawia się najwybitniejszych oficerów. śmiertelnym zagrożeniem
dla niego są potrzebujący naszej ponury uchodźcy, w szczególności sieroty i
kobiety - śmiertelnym zagrożeniem dla naszej
tożsamości i dla naszego ducha.
Tyle że ducha tracimy, widząc w nieszczęściu zabijanych i zagłodzonych
szansę no sondażowy zysk, widząc w cierpieniu szansę na obudzenie upiorów,
widząc w rasizmie i islamofobii użyteczne narzędzie. Rządzący robił to ze
skrajnego cynizmu. Znaczący przedstawiciele
opozycji - ze skrajnego oportunizmu. Jedni i drudzy mają niezaprzeczalny udział
w tym, że Polska karleje.
Ci, którym nie podoba się mądre Muzeum II Wojny Światowej, ho za nisko
kłania się ono polskiej chwale, sami oddają najgłębszy
ukłon naszej małości. Ci, którzy od lat pomstują na pedagogikę wstydu,
sprawiają, że mamy dziś powody do wie kiego wstydu. Ci, co uczynili polityczny
oręż z wychwalania tych, którzy nie ulegli nigdy, ulegają najbardziej haniebny
m instynktom.
To już coś więcej niż populizm. To moralny nihilizm. Nihilizm ma też swą
odmianę - nihilizm egzystencjalny; brak celu, sensu i znaczenia. Tu akurat cel
jest. Poszczuć, napuścić, na straszyć, wskazać wroga. Polskość w wersji mikro.
Minister Jaki stwierdził, że walka z islamizacją to jego Westerplatte. Tu
jednak nie z Westerplatte mamy do czynienia, lecz z Zaolziem. Zaatakować
słabszego dla marnego zysku. Zaolzie było dla Polski czasem hańby. Dziś jest
nią dla nas kwestia uchodźców. Na frontonie Kancelarii Premiera zapisane są
trzy słowa
- Bóg, Honor i Ojczyzna. Dziś w
imię źle pojętego interesu ojczyzny zapominamy i o Bogu, t o honorze. Proponuję
też, by w ramach auto korekty zweryfikować przy okazji tak hołbione przez nas
mądrości o „tradycyjnej polskiej gościnności i „kraju odwiecznej
tolerancji".
Dość moralizowania. Nasz stosunek do uchodźców to także niemądra
polityka. Odmawiając solidarności uchodźcom i Europie, dajemy innym alibi, by i
jej na m odmówiono. I znajdą się wkrótce tacy, którzy z tego alibi
skorzystają. Sami się o to prosimy, pozbywając się moralnego tytułu do występowania
w imię własnych interesów i często słusznych roszczeń. Jak mawia prezes Kaczyński
- rubla nie zyskamy, cnotę stracimy. Za cynizm, tchórzostwo i oportunizm już
płacimy reputacją. Wkrótce zapłacimy gotówką.
Ale czy taka naprawdę jest, czy taka musi być Polska, czy tacy jesteśmy
my? Niekoniecznie. Moralna uczciwość zwycięża, gdy w jej obronie staje
wystarczająco wielu ludzi. Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy już mamy. Czas
na Wielką Orkiestrę Narodowej Przyzwoitości.
Tomasz Lis
Zmień ton
Dlaczego pan się drze? - zapytał z mównicy
sejmowej Piotr Gliński, profesor, pierwszy wicepremier, minister kultury i
dziedzictwa narodowego. Człowiek obdarzony taką wielością tytułów i zaszczytów
powinien być arbitrem elegancji i kultury, tymczasem mówi, że poseł „się drze”.
Być może ów poseł (którego nie pokazano, gdyż kamera pokazywała wicepremiera)
zachowywał się niestosownie, może skandował „do dy-mi-sji!”, „kon-sty-tu-cja!”,
ale żeby minister kultury tak się zdenerwował, że dla niego poseł się „darł”?
Owszem, Sowa i przyjaciele też nie przebierali w słowach, klęli jak szewcy,
ale to było w knajpie i w przekonaniu, że są sami swoi.
Gdybyż Gliński był
jedyny! Nie. Jeden po drugim przedstawiciele władzy od pewnego czasu krzyczą,
„wychodzą z nerw”. Na mównicy, na drabince, na ulicy - zewsząd krzyczą. Nie
mówią, nie rozmawiają, nie dyskutują - tylko podnoszą głos. Krzyczą na nas.
Krzyczą na „Polki i Polaków”. Krzyczą na Europę. Opozycji mają za złe, że jest
„totalna”, a sami krzyczą jak Gomułka na Jasienicę. Krzykiem chcą zagłuszyć opozycję,
a może i własne wyrzuty sumienia.
Prezydent Duda,
kiedy przemawia, często jest pobudzony, nierzadko krzyczy. Zastanawiam się,
dlaczego i na kogo? Potrafi być układny i poprawny, jak kiedy umi- zguje się do
Trumpa, ale już po kilku zdaniach przemówienia chętnie włącza drugi bieg,
dodaje gazu i krzyczy, zapala się, strzela słowami. Przeciwko komu? Choćby
przeciwko prawnukom ludzi, którzy narzucali socjalizm i nigdy (zdaniem A.D.)
nie pogodzą się z prawdą historyczną. Duda jest dobrym mówcą, panuje nad sobą,
więc jeśli zaczyna krzyczeć, to musi mieć jakieś powody. Jakie? O tym za
chwilę.
Premier krzyczy.
Kto nie widział wystąpienia premier Szydło w „debacie” nad votum zaufania dla
ministra Macierewicza, ten powinien odszukać to przemówienie w sieci. Już sam
tekst jest kuriozalny. „Mam odwagę (! - D.P.) zadać elitom politycznym pytanie:
Dokąd zmierzasz Europo? Powstań z kolan. (...) Nie będziemy uczestniczyli w
szaleństwie brukselskich elit. (...) Obudź się Europo!”. Ale ten widok, ton,
klimat, złość! Gdyby opozycja miała tak jak władza - własną telewizję, to
monolog premier Szydło emitowałaby co godzinę. Wszak to „melodia czyni
piosenkę”. Bez tej melodii, bez tych gestów, bez tej mimiki, bez tego gniewu,
piosenka Szydło wiele traci. Słuchając i patrząc na tę erupcję złości i
pogardy, odnosi się wrażenie, jak gdyby nauczycielka krzyczała na stado
niesfornych bachorów, którym na imię Polacy.
A jak się „drze”
minister Błaszczak?! Zawsze na tę samą nutę. Pękła opona w limuzynie
prezydenta? - Zastaliśmy BOR w strasznym stanie. Limuzyna pani premier
skończyła na drzewie? - Sprzątamy po was, po ośmiu latach waszych nieudolnych
rządów. Policjanci zakatowali skutego kajdankami człowieka na komisariacie i
przez rok się nic nie dzieje? - Za waszych rządów policja była brutalna,
wyciągamy ją z zapaści. Policja nie potrafiła znaleźć bandyty, który...
siedział w innym więzieniu? - Wydawaliście więcej na emerytury dla ubeków niż
na policję! Więzień i kumpel uciekają ze szpitala?
- Zlot młodzieży katolickiej i szczyt NATO były sukcesem.
I ciągle to „wy”,
„was”, „wam”, „wasze”. Czy ten rząd nie mógłby się rozchmurzyć i zwracać się do
ludzi, w tym do posłanek i posłów, per „pani, pan”? (To mój apel do polityków
wszystkich odcieni). Wszyscy ubolewają nad głębokim podziałem w narodzie,
podziałem nie tylko politycznym, ale i kulturowym. Prezes Kaczyński
wielokrotnie twierdził, że jego środowisko to są pany, w odróżnieniu od
opozycji z podwórka. Więc czy pany nie mogłyby mówić per „pan, pani”, zamiast
postkomunistycznego „wy”, z czasów kiedy pań i panów nie było? To już
obniżyłoby temperaturę atmosfery chociaż o jeden stopień. Ja w każdym razie
czuję się upokarzany, kiedy ktoś zwraca się do mnie w liczbie mnogiej, per
„wy”, i krzyczy, jak gdyby złapał moją rękę w jego kieszeni. Dlaczego wszyscy
oni są tacy źli i wzburzeni, czyli dlaczego się „drą”?
Ponieważ nie znoszą
sprzeciwu. Sejm ma być niemy, a nie rozdokazywany, nie zamierzają dzielić się
odpowiedzialnością z opozycją. Opozycja może siedzieć w Sejmie, ale cicho,
media mają być posłuszne albo są amerykańskie, Sorosowe, niemieckie lub
postkomunistyczne. Demokracja może być, ale nie liberalna, bo ta, którą mamy,
jest najlepsza w Europie. Taka demokracja nie przewiduje wielomiesięcznych
dyskusji, bo to jest imposybilizm, tylko: rano decyzja, w południe głosowanie,
w nocy podpisanie i następny do golenia.
Są źli ze strachu.
Przewidywali wojnę błyskawiczną, szli jak burza, tymczasem dobra zmiana
przekształciła się w wojnę pozycyjną, a w takiej wojnie niektóre pozycje się
traci: planowane zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej i Czarny Protest, podwyżka
płac dla posłów i polityków, zabójstwo na komisariacie, kongres prawników,
zawłaszczenie KRS do poprawki, 1:27 (co za wstyd), referenda w Legionowie i w
Nieporęcie, przerwany sen o warszawskiej metropolii PiS, klapa w Opolu,
afronty z Brukseli, przygany Macrona to wszystko może zdenerwować. Nie tak
miało być.
Osobowość
autorytarna nie potrafi cieszyć się sukcesami, jak choćby „500+” czy rekordowo
niskie bezrobocie, nie potrafi się odprężyć, wyluzować. Ona jest nienasycona,
nieustannie spragniona nowych zdobyczy. I ciągle czuje się zagrożona. Boją się
prezesa. Błaszczak się boi, Kurski się boi, Waszczykowski się boi, nawet
Macierewicz się boi, po tym jak oberwał za Misiewicza, a ciągle wlecze się za
nim dr Berczyński. Stąd bajki o tym, że za 10-15 lat polska armia będzie
niezwyciężona.
Wreszcie „drą się”, ponieważ - na czele z
prezesem mają kompleksy. Czują się wybrani, lepsi, a jednocześnie niedowartościowani,
niedocenieni, dwie piosenkarki potrafią wyprowadzić ich z równowagi. Może
warto przypomnieć piosenkę Agnieszki Osieckiej „Sztuczny miód”:
„Możesz bredzić... Pleść bzdury... Androny...
Tylko błagam cię, (...) nie mów do mnie jak do żony.
(...) Możesz nie dać mi grosza na dom,
Tylko proszę cię, proszę - zmień ton!”.
Daniel Passent
Kara na skarżypytów
Sejm kończy uchwalać ustawę, według której
przestępstwem będzie „publicznie i wbrew faktom przypisywanie Narodowi
Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności"
za zbrodnie nazistowskie i inne zbrodnie przeciwko pokojowi i ludzkości
zawarte w międzynarodowych konwencjach. Ma za to grozić do 3 lat więzienia.
Przepis jest
kontrowersyjny, bo godzi nie tylko w wolność słowa, ale i wolność badań
historycznych. W Turcji do dławienia debaty nad nierozliczonym fragmentem
tureckich dziejów, jakim jest ludobójstwo Ormian, służy przepis karny o
obrażaniu tureckości.
W Polsce za poprzednich rządów PiS do dławienia debaty o
odpowiedzialności Polaków za zbrodnie na Żydach służył podobny do uchwalanego
teraz przepis o „pomawianiu narodu o zbrodnie'; nazywany „lex Gross'" bo
uchwalono go w czasie, gdy wychodziła na rynek książka Jana Tomasza Grossa
„Strach". Sąd oddalił oskarżenie Grossa, uznając, że nie sposób
zastosować tego przepisu, nie łamiąc konstytucji. A tego typu debaty z
historykiem powinien toczyć inny historyk, a nie prokurator. Potem przepis
zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego ówczesny RPO Janusz Kochanowski.
Trybunał przepis obalił, ale z powodu zastrzeżeń co do procesu legislacyjnego.
Nie wypowiedział się o meritum. Teraz PiS chce go uchwalić na nowo.
Za jego pomocą mamy walczyć z pojawiającym się w zagranicznych
mediach sformułowaniem „polskie obozy koncentracyjne".
Ale przepis będzie martwy, bo przestępstwo,
które ustanawia, można będzie popełnić tylko umyślnie. Tymczasem ci, którzy go
używają, najczęściej mają na myśli jedynie to, że obóz był na terenie Polski.
Po drugie, do tego, by móc ścigać zagranicznych dziennikarzy czy polityków za
pomawianie Narodu Polskiego, taki czyn musi być też przestępstwem w ich kraju.
A to się nie zdarza. PiS zapewne to wie, bo przygotował tajną broń. Jego ustawa
przewiduje dwa rodzaje odpowiedzialności: karną i cywilną. I ta druga jest dla
wolności słowa groźniejsza. W ustawie o IPN PiS dopisał rozdział„Ochrona
dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego". Organem
odpowiedzialnym za tę ochronę czyni IPN, który będzie mógł wytaczać powództwa
cywilne o ochronę dóbr osobistych. Takie powództwa będą też mogły wytaczać
„organizacje pozarządowe w zakresie swoich zadań statutowych". Odszkodowanie
lub zadośćuczynienie mają być zasądzane na rzecz Skarbu Państwa.
Tryb cywilny nie wymaga, aby w kraju, w
którym naruszono dobre imię RP lub Narodu obowiązywał podobny przepis. Więc
polski wymiar sprawiedliwości poradzi sobie bez zagranicznej pomocy. Tym
bardziej że owego czynu będą się dopuszczać głównie obywatele polscy. Za
obrażanie RP i Narodu mogą być pozywani np. dziennikarze krytykujący rządzącą
partię za zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, politycy opozycji krytykujący
rząd PiS, także w europarlamencie, czy organizacje pozarządowe wydające opinie
prawne na potrzeby zagranicznych organów ochrony praw człowieka. I rzecznik
praw obywatelskich za wystąpienia do władzy, w których dopatruje się, że
narusza ona konstytucyjne prawa i wolności. A więc wszyscy, których dziś PiS
nazywa „skarżącymi na Polskę". To prawdopodobnie w celu zamknięcia im ust
wymyślono ten przepis.
I nawet nie chodzi
o to, by sąd uznał taki pozew za zasadny. Najważniejsze, że będzie można
wytoczyć sprawę. Już to samo narazi potencjalnego krytyka na szykany w postaci
wieloletniego procesu i konieczność wynajęcia prawnika. Efekt mrożący -
gwarantowany. I o to chodzi. A i z przegraniem procesu należy się liczyć, bo
nie wiadomo, na kogo trafi się w sądach po „dobrej zmianie".
Tak więc niedługo znajdzie się
„paragraf" na„skarżących na Polskę". I nikt nie będzie się
przejmował zgodnością tego przepisu z konstytucją, bo Trybunał Konstytucyjny
jest już po „dobrej zmianie". Ani tym, czy krytyka rządzących jest oparta
na faktach. Ważne, że mówienie źle o Polsce naraża jej „dobre imię".
W jednym z
opowiadań Stanisława Lema ścigano dziennikarza za napisanie, że „w wodzie jest
mokro". A działo się to na planecie, na której władze, w ramach nieudanego
eksperymentu, spowodowały potop. I obywatele stali w wodzie po pas. Oskarżony
dziennikarz dziwił się:„Na czym polega moja wina? Przecież w wodzie JEST
mokro!". W sądzie usłyszał: „Owszem, jest mokro, ale w innym sensie".
I został skazany. To science fiction, ale możemy je mieć w realu. Wprawdzie
władza zniszczyła Trybunał, ale „w innym sensie".
Ewa Siedlecka
A tu zonk!
PiS wkracza w naszą
codzienną rzeczywistość, boleśnie nas poszturchuje i obleśnie obmacuje.
W psychologii poznania poczesne miejsce
zajmuje psychologia postaci (Gestalt), wedle której uczymy się i rozwijamy
nie dzięki reagowaniu na pojedyncze bodźce (informacje), ale dzięki temu, że
informacje organizujemy w rozumiane przez nas całości. Jednym z kamieni
węgielnych gestaltyzmu były prowadzone przez Wolfganga Kohlera w 1913 r. na
Teneryfie badania nad procesem uczenia się szympansów (badany przez psychologa
szympans zwał się Sułtan i ma miejsce w historii nauki). Kohler doszedł do
wniosku, że szympansy uczą się rozwiązywać problemy dzięki „nagłemu olśnieniu”,
kiedy to, pstryk, nagle wszystko składa im się do kupy i już wiadomo, że trzeba
jeden kijek włożyć w drugi, żeby strącić banana.
Jako antypisowski
szympans w minionym tygodniu doznałem kohlerowskiego „nagłego olśnienia” i
zrozumiałem, na czym polega problem większości (nie tylko antypisowskich)
Polaków z obecnym obozem władzy i jak ten problem obóz władzy ze swej strony
usiłuje rozwiązać.
Pstryk, i złożyły mi się do kupy
informacje/bodźce bardzo niejednorodnej natury: a to roczna bezczynność MSW i
policji po śmierci pana Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie; a to
doprowadzenie przez TVP do tego, że festiwalu w Opolu nie będzie; a to
zarzucone próby uznania aborcji za niedopuszczalną i karalną; a to histeryczny
apel pani premier Szydło, by Europa, tak jak Polska, powstała z kolan, bo jak
nie powstanie, to będzie ciągle opłakiwać swoje dzieci mordowane w zamachach
radykałów islamskich - a Polska powstała z kolan i dzieci nie opłakuje, bo nie
ma u nas uchodźców muzułmanów.
Problem Polaków z
obecnym obozem władzy na tym zaczyna polegać, że nijak nie daje on im wieść
„życia cichego i spokojnego”, o które większość pobożnego narodu modli się w
powszechnej modlitwie wielkopiątkowej - a ci, którzy się nie modlą, też nie
mają nic przeciw temu, bo odsetek uzależnionych od adrenaliny mieści się w
bardzo cienkim wąsie krzywej rozkładu prawdopodobieństwa Gaussa. I nie chodzi
tu o to, że PiS jest w ciężkim konflikcie politycznym z opozycją antypisowską.
W latach 90. ubiegłego wieku Polacy wykazywali niską
tolerancję na konflikt polityczny (wieczne: czemu oni się kłócą?), ale latka
leciały, naród do demokratycznej polityki przywykł i zrozumiał, że jeśli w
Warszawie „chłop chłopa w łeb stosując cep zaprawił na klepisku” (sejmowym), to
nie wynika z tego wcale, że do naszej wsi spokojnej i wesołej zawita czerwony
kur. Nie, rzecz polega na tym, że PiS wkracza w naszą codzienną rzeczywistość,
boleśnie nas poszturchuje i obleśnie obmacuje.
Głębokie zaniepokojenie śmiercią na
wrocławskim komisariacie nie bierze się z tego, że PiS ustanowił krwawy reżim,
ani z tego, że polska policja jest bardzo brutalna (są w krajach demokratycznych
policje brutalniejsze). Okazało się jednak, że był człowiek, nie ma człowieka;
że była dostępna dokumentacja, co po stronie policji było nie tak, ale ci,
którzy w naszym imieniu i w naszym interesie mają policję nadzorować, swoich
pięknych główek sobie tym faktem nie zawracali. W końcu okazało się, że realny
i skuteczny nadzór nad policją ma nie MSW, ale prywatna telewizja komercyjna
TVN. A to już wkracza w naszą codzienność, bo każdy ma jakieś choćby
okazjonalne relacje z policją i jeśli wie, że policja wie, że w razie czego
żadna władza zwierzchnia się o nasze prawa nie upomni, to czuje się zaniepokojony,
co nie jest miłym stanem psychicznym.
Z tego punktu
widzenia podobny jest przypadek tegorocznej pisowskiej kasacji festiwalu
opolskiego. Mamy swój coroczny, przeżywany jako zbiorowość, cykl konsumpcji
wydarzeń sportowych i kultury rozrywkowej: olimpiady, mistrzostwa w piłce
nożnej, Eurowizja, gala Oscarów, różne takie, i - jako nieostatni - festiwal
opolski. A tu zonk, był festiwal i nie ma festiwalu. Znów poczucie dyskomfortu,
zaburzenie rytmu życia zbiorowego w dziedzinie od polityki najdalszej.
Jeśli chodzi o kwestie aborcji, to ogromna
większość żyła w poczuciu, że poprzez serię poważnych konfliktów i sporów
rozwiązanie, z którym „da się żyć”, zostało utarte i wymodzone. Kwestionowali
to gorliwcy z jednej lub drugiej strony sporu, ale oni przez lata byli od tego,
by popluwać na siebie w programach publicystycznych. Wiadomo było, że dla
naszej wsi nic złego z tego nie będzie. A tu zonk - okazało się, że obóz władzy
wkroczył na ścieżkę wiodącą do całkowitego zakazu i karalności aborcji.
Wprawdzie pod wpływem masowego protestu z tej ścieżki zawrócił, ale kto ich tam
wie, czy im się znowu moralnie nie podniesie i nie ponowią wędrówki.
Do tego dodajmy już
nieodległe zaburzenia związane z likwidacją gimnazjów, które bez potężnego i
odczuwanego na co dzień bałaganu się nie obejdzie. I widzimy, że Polacy mają
problem z obozem władzy, a obóz władzy ma problem z problemem, który mają z nim
Polacy.
PiS uznał, że ma rozwiązanie swego
problemu, niczym Krzysztof Kolumb, który postawił jajko, nadtłukując jego
szerszy koniec. Niezależnie od tego, jak obóz władzy Polaków poszturchuje i
maca, wieś jego zdaniem jest nadal spokojna i wesoła, bo nie ma u nas zamachów
terrorystycznych. A zamachów terrorystycznych nie ma, bo to dzięki PiS żaden
uchodźca muzułmanin nie postawił nogi na polskiej ziemi. Gdyby nadal rządziła
PO, która klęczała przed Brukselą i Berlinem, to od roznoszących zarazki i
wysadzających się w wesołych miasteczkach uchodźców roiłoby się w Polsce i
musielibyśmy opłakiwać nasze dzieci, tak jak czyni to Europa, która nie
powstała z kolan.
Histeryczny i na
pozór ni przypiął, ni przyłatał apel Beaty Szydło do Europy wygłoszony przy
okazji obrony ministra obrony był taktycznie i strategicznie głęboko
przemyślany, choć to nie pani premier myślała. I wcale nie o słupki aktualnych
sondaży chodziło.
Jednym z
najbardziej gorących punktów, a być może najważniejszym polem starcia w
najbliższych wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będzie stosunek do UE
(przy okazji do Donalda Tuska) jako tej wrogiej siły, która chce nas zmusić do
tego, byśmy otworzyli się na morderców, a nasza wieś zapłakała. PiS zdaje sobie
sprawę z tego, że bilans jego rządów może się okazać umiarkowany. Ale czy jest
coś ważniejszego niż życie naszych dzieci?
Ludwik Dorn
Stół
poziomy
Bardzo
trudno jest zbudować coś o idealnej powierzchni poziomej. Zważywszy na fakt,
że kula ziemska jest kulą właśnie - to chyba w ogóle niemożliwe. No, ale próby
podejmować można. Jeden z moich kolegów, świetny muzyk, zwiał w trudnych
czasach do Nowego Jorku, porzucił grę na perkusji i został zawodowym układaczem
parkietów. Z czasem doszedł w tej dziedzinie do niebywałej wprawy. Pewnego
dnia przyjął zlecenie na ułożenie skomplikowanej mozaiki z niewielkich
kawałków drewna w dużym okrągłym pokoju, bez jakichkolwiek równoległych ścian
i jakichkolwiek kątów. Coś jak Gabinet Owalny prezydenta USA. Zadanie wykonał.
Właściciel lokalu przyszedł, pokiwał głową z podziwem, nawet chyba zacmokał,
ale zadał pytanie: „Czy to jest aby na pewno wszędzie poziome?”. Kumpel pokiwał
głową w zamyśleniu, sięgnął do kieszeni, wyjął 25-centówkę, monetę srebrzystą,
ciężkawą i stosunkowo cienką. Podrzucił ją zawadiacko, schwycił, wręczył
właścicielowi apartamentu i powiedział tak: „Poturlaj ją w dowolnym kierunku
10 razy. Jak skręci gdziekolwiek czy się gibnie, będziesz miał dowód, że
parkiet jest krzywy i mi nie zapłacisz”. Milioner (to był milioner) z błyskiem
w oku przystał na propozycję. Turlał quarterem we
wszystkich możliwych kierunkach - ani razu bilon nie zszedł z kursu, toczył
się idealnie prosto, póki nie stuknął w ścianę. Na koniec facet wyjął książeczkę
czekową, wypisał kwotę o tysiąc dolarów
wyższą od umówionej i przybił z kumplem piątkę.
Ludzie są mozaiką, z której tak pięknego parkietu ułożyć się nie da. W
polityce - nigdy. Partie polityczne są dokładną odwrotnością tego ideału. To
piramidy zbudowane z chyboczących się klocków, z których każdy udaje, że jest
silny i potrzebny, a jednocześnie chwieje się na różne strony, bo ma przecież
jakieś własne poglądy i nie do końca się z nimi w układance mieści. Mimo to
pilnuje, by go jakiś inny klocek nie wypchnął. Na szczycie sterczy ciężki kloc
w postaci wodza z gumowym młotkiem, który wszystko ubija na podobieństwo
swoje, jest niereformowalny. Wystarczy jedno jego tąpnięcie (czytaj: „Madera”
Petru, „Nie chcemy uchodźców” Schetyny), a już pozostałe klocki zalewa
poczucie wstydu. Chętnie by wtedy przestały należeć, lecz nie potrafią odejść.
Tymczasem naród od miesięcy się rozgląda, czy nie ma jakiejś innej, nowej
układanki, którą chętnie by kupił, bo tego dziadostwa ma już dość.
Dopasować się mieszkańcom jednego piętra w bloku nie jest łatwo. Zawsze
ktoś z czymś wystrzeli i moneta się gibnie. W polityce takie coś graniczy z
cudem. A jednak spróbowałem i wyszła mi ciekawa rzecz. Wypisałem kilka
nazwisk, które z różnych względów budzą moją sympatię. Należą do różnych partii
(lub do żadnych), uczestniczą w rywalizacji, czasem mówią coś, co lekko szpili
drugą osobę z mojej listy, a jednak w wyobraźni ujrzałem ich wszystkich w
jednym okrągłym pokoju - turlnąłem swoją 25-eentówkę i wyszło mi, że są w
stanie stworzyć razem coś równego, fajnego, zarazem barwnego, jak drewniana
mozaika kumpla. Czyli są w stanie się dogadać, gdyby zechcieli.
Oto nazwiska, które wypisałem w pierwszej chwili: Borys Budka (lubię,
jak argumentuje), Joanna Scheuring-Wielgus (lubię, jak się wykłóca), Jacek Karnowski z Sopotu (lubię, jak się
stawia machinie), Robert Biedroń (lubię, jak opisuje świat) oraz Sławomir
Nowak (lubię, jak się nie daje - tu zaznaczam, jest definitywnie poza
polityką).
Wypisałem akurat te, bo mi mignęły na ekranie telewizyjnym w ciągu
godziny. Listę wrzuciłem do internetu i w kilka godzin polubiło ją kilkaset
osób. Czytaj: inni też ich polubili, gdy ujrzeli ich we wspólnej talii. Potem,
już na własny użytek, dopisałem kilkadziesiąt innych nazwisk - i talia nadal
wyglądała świeżo, a może nawet jeszcze ciekawiej. Byli to ludzie z różnych
światów, 40-latkowie ze świetnymi pomysłami, zdolni do dogadania się między
sobą. Dlaczego tego nie robią?
Wspaniałe dziewczyny z Nowoczesnej, znakomita ekipa Biedronia,
dynamiczne i pomysłowe młodziaki z Platformy - pokoleniowa rewolucja, która
wciąż czeka w blokach startowych nie wiadomo na co. Bonzowie nie ustąpią.
Niektórzy z nich myślą o stworzeniu własnego bytu, który jeśli wejdzie do
Sejmu, będzie dalej ubijał zjełczałe masło. Nie zdają sobie sprawy, jak wielką
są siłą i jak wielką siłę mogliby stworzyć razem - wspólnie rozwaliliby
system. Do wyborów sporo czasu. Jeśli potrzebują poziomego stołu na pierwszą
kawę - załatwię.
Zbigniew Hołdys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz