środa, 7 czerwca 2017

Bitwa o pole,Chrystus Narodów umywa ręce,Zmień ton,Kara na skarżypytów,A tu zonk! i Stół poziomy



Bitwa o pole

W wojnie, jaką państwo PiS wypowiedziało części społeczeństwa, bitwa pod Opolem jest dość nieoczekiwana. Ale ważna, bo uderza w moralna legitymację obecnej władzy.        !
   Zapewne nie wszyscy piosenkarze, którzy przyłączyli się do bojkotu, mieli na niego ochotę. Chcą oni, co naturalne po prostu śpiewać piosenki dla jak największej publiczno­ści. A ponieważ festiwal opolski jest ich świętem rezygnacji z udziału musiała być bolesna. Tym bardziej jest wymowna Dotyka bowiem subtelnej, ale znaczącej linii podziału od­dzielającej arogancję, hucpę i bezwstyd od poczucia smaku i wstydu. Strach przed ostracyzmem z powodu wystąpię ma w medialnym show TVP okazał się większy niż lęk przed utratą szansy na spotkanie z odbiorcami i możliwymi sank­cjami w wyniku odmowy. Jeśli bowiem coś na kształt czarnej listy pojawiało się w TVP przed festiwalem, to jest niemal pewne, że będzie w niej istniało po jego storpedowaniu.
   „Piosenkarze ulegli presji ośrodków wrogich władzy” - pomstowano PRL-owskim językiem w PiS-owskich me­diach. Presja najwyraźniej rzeczywiście była, ale raczej estetyczno-środowiskowa. I musiała być bardzo silna, skoro tak wielu zdecydowało się na krok, który może ich słono koszto­wać. Prawdopodobnie decyzji każdego z artystów towarzy­szyła kalkulacja. I niemal wszyscy uznali, że w przyszłości straty wynikające dla nich z powodu dzisiejszej rezygnacji mogłyby być zdecydowanie większe niż zyski z dzisiejszego udziału w zabarwionym politycznie festiwalu.
   Bitwy opolskiej oczywiście w normalnych warunkach by nie było. Piosenkarze śpiewają - ludzie słuchają. Gdzie tu miejsce na politykę? Ale warunki nie są całkiem normalne. Naturalną cechą państwa autorytarnego jest rozszerzanie sfery polityczności. Nagle lądują w niej uczniowie, drzewa, Wielka Orkiestra Owsiaka, muzeum wojny, teatralne przed­stawienia i cała masa innych rzeczy, całkowicie i naturalnie apolitycznych. Tym razem padło po prostu na piosenka­rzy, bo prezes TVP, dla którego racją trwania na stanowisku jest wykazywanie ultragorliwości, jak zwykle się rozpędził.
I zamiast być przy okazji Opola naturalnym mecenasem piosenkarzy, stał się uzurpatorem.
   Opole jest ważne jako kolejna stacja w ciągu prestiżowych porażek władzy. W Brukseli władza ośmieszyła się podwój­nie, pokazując niemoc i groteskowość, gdy klęskę w sprawie Tuska przedstawiła jako zwycięstwo. We Wrocławiu okazało się, że władza, codziennie powtarzająca, że zapewnia Pola­kom bezpieczeństwo, sama stanowi dla nich niebezpieczeń­stwo. W Opolu okazało się, że władza nie jest nawet w stanie bezproblemowo zorganizować igrzysk. W ten sposób wła­dza ludu staje się w oczach ludu jeszcze bardziej obciachowa. Nikt przy zdrowych zmysłach, myślący o przyszłości w perspektywie dłuższej niż dwa i pół roku, nie będzie chciał się do niej zbliżać. Dlatego w Opolu przestało chodzić o pio­senki. Nagle znowu poszło o estetykę. To tylko pozornie rzecz nieistotna. Dziesięć lat temu PiS straciło władzę nie ze względu na gospodarczą zapaść, ale - na swą arogancję, bezceremonialność i fatalny styl.
   Opole będzie miało ciąg dalszy. Musi mieć. Gdyby szef PiS-owskiego aparatu propagandy odpuścił, poległby na łuku kurskim, czyli straciłby stołek. Jego zwierzchnik źle to­leruje sytuacje, gdy lud, szczególnie jego pierwszy sort, jest zły. Opole więc musi się odbyć. Czy w Suwałkach, czy w Kiel­cach - to już drobiazg. Idzie tu jeszcze o coś więcej. Jeśli państwo PiS poniosłoby prestiżową porażkę w starciu z pio­senkarzami, to może nie ma się co go tak bać. A to mogłoby być zaraźliwe.
   Piosenkarze i generalnie artyści też nie mają odwrotu. Gdy powstał front odmowy, udział we wszelkich związa­nych z państwem PiS przedsięwzięciach stał się bardzo ry­zykowny. Mało kto będzie chciał być Adamem Zwierzem PiS-u (dla młodszych wyjaśnienie - to była gwiazda festiwa­li piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu, śpiewał m.in.: „Gdy Polska da nam rozkaz, stanie cały naród nasz jak zielo­ny młody las, zgłosimy się do wojska, żeby socjalizmu bro­nić wraz” - a wtedy nie było jeszcze dzisiejszej obrony terytorialnej).
   Problemem każdej władzy autorytarnej jest to, że nie po­trafi odpuszczać, wszelki kompromis uznając za niewy­baczalną słabość. Dlatego walka, taka jest logika, musi się zaostrzyć. Dlatego raczej prędzej niż później dojdzie do na­stępnej szarży władzy, która wywoła kolejną falę niechęci do niej. Furia naczelnego propagandysty z powodu decyzji artystów tylko to uprawdopodabnia.
   Estetyczny kordon sanitarny wokół tej władzy i TVP, bę­dącej symbolem PiS-owskiego aparatu propagandy, będzie się wzmacniał. Opole już pokazało, że wykracza on dale­ko poza „totalną opozycję, sędziowską kastę i oderwanych
od koryta”. Tak to jest, gdy nawet „koryto” zaczyna bardzo źle pachnieć.
Tomasz Lis

Chrystus Narodów umywa ręce

Polska ofiarowała kiedyś światu Solidarność, piękne słowo będące szyldem pięknego ruchu. Dziś wolna Polska w sprawie uchodźców demonstruje światu swój egoizm i małość.
   Piłsudski, co lubi przytaczać hasło prawica, powiedział kie­dyś, że Polska bodnie albo wielka, albo jej nie będzie. Marze­nia o wielkości Polski w naszej historii zwykle pozostawały w sferze snów, ale często Polacy wykazywali wielkość moral­ni. Pokoleniom dawało to poczucie dumy i silę trwania, bywa­ło lei tytułem do odzyskiwania własnej państwowości. Dziś, w czasie pokoju, naród, który w czasach wojen, zaborów, oku­pacji i totalitarnej ciemności zdawał najtrudniejsze egzaminy, Z kretesem oblewa egzamin z przyzwoitości.
   W tamtych czasach sensom polskości było przekonanie, że stajemy po stronie moralności, dobra, wartości najwyższych. Może jakaś pokraczna kalkulacjo kazałaby nam oddać Niem­com Gdańsk i korytarz do Prus Wschodnich, ale nie pozwa­laj na to honor jak mówił legendarny szef naszej dyplomacji - rzecz w życiu narodów i państw bezcenna. Może i nie mie­liśmy we Wrześniu szans na zwycięstwo, ale krwi nie odma­wiał nikt, należało się bić, wyjścia nie było. Może politycznie powstanie warszawskie nie miało sensu, ale fantastyczna pa­triotyczna młodzież czulą, że po latach upokorzeń niemożna nie iść na barykady. Może świeżo zainstalowany w Polsce ko­munizm byt nie do pokonania, ale - tak drodzy sercu naszych dzisiejszych władców - żołnierce wyklęci dla zasady stawiali upór. Może i Solidarność nie miała żadnych szans w zderzeniu z sowieckim imperium, ale marzenie o demokratycznej Pol­sce kazało ją stworzyć, a potem, resztkami sil, w podziemiu, podtrzymywać, Można przegnić, ale nic można się poddawać, Można ponosić klęski, ale nie można ulegać Można stracić Wolność, ale nie można stracić twarzy, I o było, tak się wyda­wało, w naszym narodowym DNA.
   Dziś Polska pokazuje także samej sobie twarz brzydką, a przed światem twarz traci. Ci. którzy próbują zaprowadzić w Polsce autorytarne rządy, przekonują nas, że dbają o na­sze bezpieczeństwo. Śmiertelnym zagrożeniem dla tego bez­pieczeństwa nie jest najwyraźniej niszczenie demokracji i demontaż armii, którą pozbawia się najwybitniejszych ofi­cerów. śmiertelnym zagrożeniem dla niego są potrzebujący naszej ponury uchodźcy, w szczególności sieroty i kobiety - śmiertelnym zagrożeniem dla naszej tożsamości i dla na­szego ducha.
   Tyle że ducha tracimy, widząc w nieszczęściu zabijanych i zagłodzonych szansę no sondażowy zysk, widząc w cierpie­niu szansę na obudzenie upiorów, widząc w rasizmie i islamofobii użyteczne narzędzie. Rządzący robił to ze skrajnego cynizmu. Znaczący przedstawiciele opozycji - ze skrajnego oportunizmu. Jedni i drudzy mają niezaprzeczalny udział w tym, że Polska karleje.
   Ci, którym nie podoba się mądre Muzeum II Wojny Światowej, ho za nisko kłania się ono polskiej chwale, sami oddają najgłębszy ukłon naszej małości. Ci, którzy od lat pomstują na pedagogikę wstydu, sprawiają, że mamy dziś powody do wie kiego wstydu. Ci, co uczynili polityczny oręż z wychwalania tych, którzy nie ulegli nigdy, ulegają najbardziej haniebny m instynktom.
   To już coś więcej niż populizm. To moralny nihilizm. Nihilizm ma też swą odmianę - nihilizm egzystencjalny; brak celu, sensu i znaczenia. Tu akurat cel jest. Poszczuć, napuścić, na straszyć, wskazać wroga. Polskość w wersji mikro. Minister Jaki stwierdził, że walka z islamizacją to jego Westerplatte. Tu jednak nie z Westerplatte mamy do czynienia, lecz z Zaolziem. Zaatakować słabszego dla marnego zysku. Zaolzie było dla Polski czasem hańby. Dziś jest nią dla nas kwestia uchodź­ców. Na frontonie Kancelarii Premiera zapisane są trzy słowa
- Bóg, Honor i Ojczyzna. Dziś w imię źle pojętego interesu ojczyzny zapominamy i o Bogu, t o honorze. Proponuję też, by w ramach auto korekty zweryfikować przy okazji tak hołbione przez nas mądrości o „tradycyjnej polskiej gościnności i „kraju odwiecznej tolerancji".
   Dość moralizowania. Nasz stosunek do uchodźców to tak­że niemądra polityka. Odmawiając solidarności uchodźcom i Europie, dajemy innym alibi, by i jej na m odmówiono. I znaj­dą się wkrótce tacy, którzy z tego alibi skorzystają. Sami się o to prosimy, pozbywając się moralnego tytułu do występo­wania w imię własnych interesów i często słusznych roszczeń. Jak mawia prezes Kaczyński - rubla nie zyskamy, cnotę stra­cimy. Za cynizm, tchórzostwo i oportunizm już płacimy repu­tacją. Wkrótce zapłacimy gotówką.
   Ale czy taka naprawdę jest, czy taka musi być Polska, czy tacy jesteśmy my? Niekoniecznie. Moralna uczciwość zwy­cięża, gdy w jej obronie staje wystarczająco wielu ludzi. Wiel­ką Orkiestrę Świątecznej Pomocy już mamy. Czas na Wielką Orkiestrę Narodowej Przyzwoitości.
Tomasz Lis

Zmień ton

Dlaczego pan się drze? - zapytał z mównicy sejmowej Piotr Gliński, profesor, pierwszy wice­premier, minister kultu­ry i dziedzictwa narodowego. Człowiek obdarzony taką wielością tytułów i zaszczytów powinien być arbitrem elegancji i kultury, tymczasem mówi, że poseł „się drze”. Być może ów poseł (którego nie pokazano, gdyż kamera pokazywała wicepremiera) zachowywał się niestosownie, może skandował „do dy-mi-sji!”, „kon-sty-tu-cja!”, ale żeby minister kultury tak się zdenerwował, że dla niego poseł się „darł”? Owszem, Sowa i przyjaciele też nie prze­bierali w słowach, klęli jak szewcy, ale to było w knajpie i w przekonaniu, że są sami swoi.
   Gdybyż Gliński był jedyny! Nie. Jeden po drugim przed­stawiciele władzy od pewnego czasu krzyczą, „wychodzą z nerw”. Na mównicy, na drabince, na ulicy - zewsząd krzy­czą. Nie mówią, nie rozmawiają, nie dyskutują - tylko pod­noszą głos. Krzyczą na nas. Krzyczą na „Polki i Polaków”. Krzyczą na Europę. Opozycji mają za złe, że jest „totalna”, a sami krzyczą jak Gomułka na Jasienicę. Krzykiem chcą zagłuszyć opozycję, a może i własne wyrzuty sumienia.
   Prezydent Duda, kiedy przemawia, często jest pobu­dzony, nierzadko krzyczy. Zastanawiam się, dlaczego i na kogo? Potrafi być układny i poprawny, jak kiedy umi- zguje się do Trumpa, ale już po kilku zdaniach przemówie­nia chętnie włącza drugi bieg, dodaje gazu i krzyczy, zapala się, strzela słowami. Przeciwko komu? Choćby przeciwko prawnukom ludzi, którzy narzucali socjalizm i nigdy (zda­niem A.D.) nie pogodzą się z prawdą historyczną. Duda jest dobrym mówcą, panuje nad sobą, więc jeśli zaczyna krzy­czeć, to musi mieć jakieś powody. Jakie? O tym za chwilę.
   Premier krzyczy. Kto nie widział wystąpienia premier Szydło w „debacie” nad votum zaufania dla ministra Ma­cierewicza, ten powinien odszukać to przemówienie w sie­ci. Już sam tekst jest kuriozalny. „Mam odwagę (! - D.P.) zadać elitom politycznym pytanie: Dokąd zmierzasz Eu­ropo? Powstań z kolan. (...) Nie będziemy uczestniczyli w szaleństwie brukselskich elit. (...) Obudź się Europo!”. Ale ten widok, ton, klimat, złość! Gdyby opozycja miała tak jak władza - własną telewizję, to monolog premier Szydło emitowałaby co godzinę. Wszak to „melodia czyni piosenkę”. Bez tej melodii, bez tych gestów, bez tej mimiki, bez tego gniewu, piosenka Szydło wiele traci. Słuchając i patrząc na tę erupcję złości i pogardy, odnosi się wraże­nie, jak gdyby nauczycielka krzyczała na stado niesfornych bachorów, którym na imię Polacy.
  A jak się „drze” minister Błaszczak?! Zawsze na tę samą nutę. Pękła opona w limuzynie prezydenta? - Zastali­śmy BOR w strasznym stanie. Limuzyna pani premier skończyła na drzewie? - Sprzątamy po was, po ośmiu latach waszych nieudolnych rządów. Policjanci zakatowali skutego kajdankami człowieka na komisariacie i przez rok się nic nie dzieje? - Za waszych rządów po­licja była brutalna, wyciągamy ją z zapaści. Policja nie potrafiła znaleźć bandyty, który... siedział w innym wię­zieniu? - Wydawaliście więcej na emerytury dla ubeków niż na policję! Więzień i kumpel uciekają ze szpitala?
- Zlot młodzieży katolickiej i szczyt NATO były sukcesem.
   I ciągle to „wy”, „was”, „wam”, „wasze”. Czy ten rząd nie mógłby się rozchmurzyć i zwracać się do ludzi, w tym do posłanek i posłów, per „pani, pan”? (To mój apel do polityków wszystkich odcieni). Wszyscy ubolewają nad głębokim podziałem w narodzie, podziałem nie tylko poli­tycznym, ale i kulturowym. Prezes Kaczyński wielokrotnie twierdził, że jego środowisko to są pany, w odróżnieniu od opozycji z podwórka. Więc czy pany nie mogłyby mówić per „pan, pani”, zamiast postkomunistycznego „wy”, z cza­sów kiedy pań i panów nie było? To już obniżyłoby tem­peraturę atmosfery chociaż o jeden stopień. Ja w każdym razie czuję się upokarzany, kiedy ktoś zwraca się do mnie w liczbie mnogiej, per „wy”, i krzyczy, jak gdyby złapał moją rękę w jego kieszeni. Dlaczego wszyscy oni są tacy źli i wzburzeni, czyli dlaczego się „drą”?
   Ponieważ nie znoszą sprzeciwu. Sejm ma być niemy, a nie rozdokazywany, nie zamierzają dzielić się odpowie­dzialnością z opozycją. Opozycja może siedzieć w Sejmie, ale cicho, media mają być posłuszne albo są amerykań­skie, Sorosowe, niemieckie lub postkomunistyczne. De­mokracja może być, ale nie liberalna, bo ta, którą mamy, jest najlepsza w Europie. Taka demokracja nie przewiduje wielomiesięcznych dyskusji, bo to jest imposybilizm, tylko: rano decyzja, w południe głosowanie, w nocy podpisanie i następny do golenia.
   Są źli ze strachu. Przewidywali wojnę błyskawiczną, szli jak burza, tymczasem dobra zmiana przekształciła się w wojnę pozycyjną, a w takiej wojnie niektóre pozycje się traci: planowane zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej i Czar­ny Protest, podwyżka płac dla posłów i polityków, zabój­stwo na komisariacie, kongres prawników, zawłaszczenie KRS do poprawki, 1:27 (co za wstyd), referenda w Legionowie i w Nieporęcie, przerwany sen o warszawskiej metropo­lii PiS, klapa w Opolu, afronty z Brukseli, przygany Macrona to wszystko może zdenerwować. Nie tak miało być.
   Osobowość autorytarna nie potrafi cieszyć się sukcesa­mi, jak choćby „500+” czy rekordowo niskie bezrobocie, nie potrafi się odprężyć, wyluzować. Ona jest nienasy­cona, nieustannie spragniona nowych zdobyczy. I ciągle czuje się zagrożona. Boją się prezesa. Błaszczak się boi, Kurski się boi, Waszczykowski się boi, nawet Macierewicz się boi, po tym jak oberwał za Misiewicza, a ciągle wlecze się za nim dr Berczyński. Stąd bajki o tym, że za 10-15 lat polska armia będzie niezwyciężona.

Wreszcie „drą się”, ponieważ - na czele z prezesem mają kompleksy. Czują się wybrani, lepsi, a jed­nocześnie niedowartościowani, niedocenieni, dwie pio­senkarki potrafią wyprowadzić ich z równowagi. Może warto przypomnieć piosenkę Agnieszki Osieckiej „Sztucz­ny miód”:
„Możesz bredzić... Pleść bzdury... Androny...
Tylko błagam cię, (...) nie mów do mnie jak do żony.
(...) Możesz nie dać mi grosza na dom,
Tylko proszę cię, proszę - zmień ton!”.
Daniel Passent

Kara na skarżypytów


Sejm kończy uchwalać ustawę, według której przestępstwem będzie „publicz­nie i wbrew faktom przypisywanie Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzial­ności" za zbrodnie nazistowskie i inne zbrod­nie przeciwko pokojowi i ludzkości zawarte w międzynarodowych konwencjach. Ma za to grozić do 3 lat więzienia.
   Przepis jest kontrowersyjny, bo godzi nie tylko w wolność słowa, ale i wolność badań historycznych. W Turcji do dławienia debaty nad nierozliczonym fragmentem tureckich dziejów, jakim jest ludobójstwo Ormian, służy przepis karny o obrażaniu tureckości.
W Polsce za poprzednich rządów PiS do dła­wienia debaty o odpowiedzialności Polaków za zbrodnie na Żydach służył podobny do uchwalanego teraz przepis o „pomawia­niu narodu o zbrodnie'; nazywany „lex Gross'" bo uchwalono go w czasie, gdy wychodziła na rynek książka Jana Tomasza Grossa „Strach". Sąd oddalił oskarżenie Grossa, uzna­jąc, że nie sposób zastosować tego przepisu, nie łamiąc konstytucji. A tego typu debaty z historykiem powinien toczyć inny historyk, a nie prokurator. Potem przepis zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego ówczesny RPO Janusz Kochanowski. Trybunał przepis obalił, ale z powodu zastrzeżeń co do proce­su legislacyjnego. Nie wypowiedział się o me­ritum. Teraz PiS chce go uchwalić na nowo.
Za jego pomocą mamy walczyć z pojawiają­cym się w zagranicznych mediach sformuło­waniem „polskie obozy koncentracyjne".

Ale przepis będzie martwy, bo przestęp­stwo, które ustanawia, można będzie po­pełnić tylko umyślnie. Tymczasem ci, którzy go używają, najczęściej mają na myśli jedynie to, że obóz był na terenie Polski. Po drugie, do tego, by móc ścigać zagranicznych dzien­nikarzy czy polityków za pomawianie Narodu Polskiego, taki czyn musi być też przestęp­stwem w ich kraju. A to się nie zdarza. PiS zapewne to wie, bo przygotował tajną broń. Jego ustawa przewiduje dwa rodzaje odpo­wiedzialności: karną i cywilną. I ta druga jest dla wolności słowa groźniejsza. W ustawie o IPN PiS dopisał rozdział„Ochrona dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego". Organem odpowiedzialnym za tę ochronę czyni IPN, który będzie mógł wytaczać powództwa cywilne o ochronę dóbr osobistych. Takie powództwa będą też mogły wytaczać „organizacje pozarządowe w zakresie swoich zadań statutowych". Od­szkodowanie lub zadośćuczynienie mają być zasądzane na rzecz Skarbu Państwa.

Tryb cywilny nie wymaga, aby w kraju, w którym naruszono dobre imię RP lub Narodu obowiązywał podobny przepis. Więc polski wymiar sprawiedliwości poradzi so­bie bez zagranicznej pomocy. Tym bardziej że owego czynu będą się dopuszczać głów­nie obywatele polscy. Za obrażanie RP i Naro­du mogą być pozywani np. dziennikarze kry­tykujący rządzącą partię za zniszczenie Try­bunału Konstytucyjnego, politycy opozycji krytykujący rząd PiS, także w europarlamencie, czy organizacje pozarządowe wydające opinie prawne na potrzeby zagranicznych organów ochrony praw człowieka. I rzecznik praw obywatelskich za wystąpienia do wła­dzy, w których dopatruje się, że narusza ona konstytucyjne prawa i wolności. A więc wszyscy, których dziś PiS nazywa „skarżącymi na Polskę". To prawdopodobnie w celu za­mknięcia im ust wymyślono ten przepis.
   I nawet nie chodzi o to, by sąd uznał taki pozew za zasadny. Najważniejsze, że będzie można wytoczyć sprawę. Już to samo narazi potencjalnego krytyka na szykany w postaci wieloletniego procesu i konieczność wynaję­cia prawnika. Efekt mrożący - gwarantowany. I o to chodzi. A i z przegraniem procesu nale­ży się liczyć, bo nie wiadomo, na kogo trafi się w sądach po „dobrej zmianie".

Tak więc niedługo znajdzie się „paragraf" na„skarżących na Polskę". I nikt nie bę­dzie się przejmował zgodnością tego przepi­su z konstytucją, bo Trybunał Konstytucyjny jest już po „dobrej zmianie". Ani tym, czy krytyka rządzących jest oparta na faktach. Ważne, że mówienie źle o Polsce naraża jej „dobre imię".
   W jednym z opowiadań Stanisława Lema ścigano dziennikarza za napisanie, że „w wo­dzie jest mokro". A działo się to na planecie, na której władze, w ramach nieudanego eks­perymentu, spowodowały potop. I obywate­le stali w wodzie po pas. Oskarżony dzienni­karz dziwił się:„Na czym polega moja wina? Przecież w wodzie JEST mokro!". W sądzie usłyszał: „Owszem, jest mokro, ale w innym sensie". I został skazany. To science fiction, ale możemy je mieć w realu. Wprawdzie władza zniszczyła Trybunał, ale „w innym sensie".
Ewa Siedlecka

A tu zonk!

PiS wkracza w naszą codzienną rzeczywistość, boleśnie nas poszturchuje i obleśnie obmacuje.

W psychologii poznania poczesne miejsce zajmuje psycho­logia postaci (Gestalt), wedle której uczymy się i rozwi­jamy nie dzięki reagowaniu na pojedyncze bodźce (informacje), ale dzięki temu, że informacje organizujemy w rozumiane przez nas całości. Jednym z kamieni węgielnych gestaltyzmu były pro­wadzone przez Wolfganga Kohlera w 1913 r. na Teneryfie badania nad procesem uczenia się szympansów (badany przez psychologa szympans zwał się Sułtan i ma miejsce w historii nauki). Kohler doszedł do wniosku, że szympansy uczą się rozwiązywać problemy dzięki „nagłemu olśnieniu”, kiedy to, pstryk, nagle wszystko składa im się do kupy i już wiadomo, że trzeba jeden kijek włożyć w drugi, żeby strącić banana.
   Jako antypisowski szympans w minionym tygodniu doznałem kohlerowskiego „nagłego olśnienia” i zrozumiałem, na czym polega problem większości (nie tylko antypisowskich) Polaków z obecnym obozem władzy i jak ten problem obóz władzy ze swej strony usiłuje rozwiązać.

Pstryk, i złożyły mi się do kupy informacje/bodźce bardzo nie­jednorodnej natury: a to roczna bezczynność MSW i policji po śmierci pana Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie; a to doprowadzenie przez TVP do tego, że festiwalu w Opolu nie będzie; a to zarzucone próby uznania aborcji za niedopuszczalną i karalną; a to histeryczny apel pani premier Szydło, by Europa, tak jak Polska, powstała z kolan, bo jak nie powstanie, to będzie cią­gle opłakiwać swoje dzieci mordowane w zamachach radykałów islamskich - a Polska powstała z kolan i dzieci nie opłakuje, bo nie ma u nas uchodźców muzułmanów.
   Problem Polaków z obecnym obozem władzy na tym zaczyna polegać, że nijak nie daje on im wieść „życia cichego i spokojnego”, o które większość pobożnego narodu modli się w powszechnej modlitwie wielkopiątkowej - a ci, którzy się nie modlą, też nie mają nic przeciw temu, bo odsetek uzależnionych od adrenaliny mieści się w bardzo cienkim wąsie krzywej rozkładu prawdopodobieństwa Gaussa. I nie chodzi tu o to, że PiS jest w ciężkim konflikcie politycznym z opozycją antypisowską.
W latach 90. ubiegłego wieku Polacy wykazywali niską tolerancję na konflikt polityczny (wieczne: czemu oni się kłócą?), ale latka leciały, naród do demokratycznej polityki przywykł i zrozumiał, że jeśli w Warszawie „chłop chłopa w łeb stosując cep zaprawił na klepisku” (sejmowym), to nie wynika z tego wcale, że do naszej wsi spokojnej i wesołej zawita czerwony kur. Nie, rzecz polega na tym, że PiS wkracza w naszą codzienną rzeczywistość, boleśnie nas poszturchuje i obleśnie obmacuje.

Głębokie zaniepokojenie śmiercią na wrocławskim komisariacie nie bierze się z tego, że PiS ustanowił krwawy reżim, ani z tego, że polska policja jest bardzo brutalna (są w krajach demokratycz­nych policje brutalniejsze). Okazało się jednak, że był człowiek, nie ma człowieka; że była dostępna dokumentacja, co po stronie policji było nie tak, ale ci, którzy w naszym imieniu i w naszym interesie mają policję nadzorować, swoich pięknych główek sobie tym faktem nie zawracali. W końcu okazało się, że realny i skuteczny nadzór nad policją ma nie MSW, ale prywatna telewizja komercyjna TVN. A to już wkracza w naszą codzienność, bo każdy ma jakieś choćby okazjonal­ne relacje z policją i jeśli wie, że policja wie, że w razie czego żadna władza zwierzchnia się o nasze prawa nie upomni, to czuje się zanie­pokojony, co nie jest miłym stanem psychicznym.
   Z tego punktu widzenia podobny jest przypadek tegorocznej pisowskiej kasacji festiwalu opolskiego. Mamy swój coroczny, przeżywany jako zbiorowość, cykl konsumpcji wydarzeń sportowych i kultury rozrywkowej: olimpiady, mistrzostwa w piłce nożnej, Eurowizja, gala Oscarów, różne takie, i - jako nieostatni - festiwal opolski. A tu zonk, był festiwal i nie ma festiwalu. Znów poczucie dyskomfortu, zaburzenie rytmu życia zbiorowego w dziedzinie od polityki najdalszej.

Jeśli chodzi o kwestie aborcji, to ogromna większość żyła w poczuciu, że poprzez serię poważnych konfliktów i sporów rozwiązanie, z którym „da się żyć”, zostało utarte i wymodzone. Kwestionowali to gorliwcy z jednej lub drugiej strony sporu, ale oni przez lata byli od tego, by popluwać na siebie w programach publi­cystycznych. Wiadomo było, że dla naszej wsi nic złego z tego nie będzie. A tu zonk - okazało się, że obóz władzy wkroczył na ścieżkę wiodącą do całkowitego zakazu i karalności aborcji. Wprawdzie pod wpływem masowego protestu z tej ścieżki zawrócił, ale kto ich tam wie, czy im się znowu moralnie nie podniesie i nie pono­wią wędrówki.
   Do tego dodajmy już nieodległe zaburzenia związane z likwidacją gimnazjów, które bez potężnego i odczuwanego na co dzień bałaganu się nie obejdzie. I widzimy, że Polacy mają problem z obozem władzy, a obóz władzy ma problem z problemem, który mają z nim Polacy.

PiS uznał, że ma rozwiązanie swego problemu, niczym Krzysztof Kolumb, który postawił jajko, nadtłukując jego szerszy koniec. Niezależnie od tego, jak obóz władzy Polaków poszturchuje i maca, wieś jego zdaniem jest nadal spokojna i wesoła, bo nie ma u nas zamachów terrorystycznych. A zamachów terrorystycznych nie ma, bo to dzięki PiS żaden uchodźca muzułmanin nie postawił nogi na polskiej ziemi. Gdyby nadal rządziła PO, która klęczała przed Brukselą i Berlinem, to od roznoszących zarazki i wysadzających się w wesołych miasteczkach uchodźców roiłoby się w Polsce i musie­libyśmy opłakiwać nasze dzieci, tak jak czyni to Europa, która nie powstała z kolan.
   Histeryczny i na pozór ni przypiął, ni przyłatał apel Beaty Szydło do Europy wygłoszony przy okazji obrony ministra obrony był taktycznie i strategicznie głęboko przemyślany, choć to nie pani premier myślała. I wcale nie o słupki aktualnych sondaży chodziło.
   Jednym z najbardziej gorących punktów, a być może najważniejszym polem starcia w najbliższych wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będzie stosunek do UE (przy okazji do Donalda Tuska) jako tej wrogiej siły, która chce nas zmusić do tego, byśmy otworzyli się na morderców, a nasza wieś zapłakała. PiS zdaje sobie sprawę z tego, że bilans jego rządów może się okazać umiarkowany. Ale czy jest coś ważniejszego niż życie naszych dzieci?
Ludwik Dorn

Stół poziomy

Bardzo trudno jest zbudować coś o ideal­nej powierzchni poziomej. Zważywszy na fakt, że kula ziemska jest kulą właśnie - to chyba w ogóle niemożliwe. No, ale próby podejmować można. Jeden z moich kolegów, świetny muzyk, zwiał w trudnych czasach do Nowego Jorku, porzucił grę na perkusji i został zawodowym układaczem parkietów. Z czasem doszedł w tej dziedzinie do niebywałej wpra­wy. Pewnego dnia przyjął zlecenie na ułożenie skom­plikowanej mozaiki z niewielkich kawałków drewna w dużym okrągłym pokoju, bez jakichkolwiek równo­ległych ścian i jakichkolwiek kątów. Coś jak Gabinet Owalny prezydenta USA. Zadanie wykonał. Właści­ciel lokalu przyszedł, pokiwał głową z podziwem, na­wet chyba zacmokał, ale zadał pytanie: „Czy to jest aby na pewno wszędzie poziome?”. Kumpel pokiwał gło­wą w zamyśleniu, sięgnął do kieszeni, wyjął 25-centówkę, monetę srebrzystą, ciężkawą i stosunkowo cienką. Podrzucił ją zawadiacko, schwycił, wręczył właścicie­lowi apartamentu i powiedział tak: „Poturlaj ją w do­wolnym kierunku 10 razy. Jak skręci gdziekolwiek czy się gibnie, będziesz miał dowód, że parkiet jest krzy­wy i mi nie zapłacisz”. Milioner (to był milioner) z bły­skiem w oku przystał na propozycję. Turlał quarterem we wszystkich możliwych kierunkach - ani razu bi­lon nie zszedł z kursu, toczył się idealnie prosto, póki nie stuknął w ścianę. Na koniec facet wyjął książecz­kę czekową, wypisał  kwotę o tysiąc dolarów wyższą od umówionej i przybił z kumplem piątkę.
   Ludzie są mozaiką, z której tak pięknego parkietu ułożyć się nie da. W polityce - nigdy. Partie politycz­ne są dokładną odwrotnością tego ideału. To pirami­dy zbudowane z chyboczących się klocków, z których każdy udaje, że jest silny i potrzebny, a jednocześnie chwieje się na różne strony, bo ma przecież jakieś włas­ne poglądy i nie do końca się z nimi w układance mieści. Mimo to pilnuje, by go jakiś inny klocek nie wypchnął. Na szczycie sterczy ciężki kloc w postaci wodza z gumo­wym młotkiem, który wszystko ubija na podobieństwo swoje, jest niereformowalny. Wystarczy jedno jego tąp­nięcie (czytaj: „Madera” Petru, „Nie chcemy uchodź­ców” Schetyny), a już pozostałe klocki zalewa poczucie wstydu. Chętnie by wtedy przestały należeć, lecz nie potrafią odejść. Tymczasem naród od miesięcy się roz­gląda, czy nie ma jakiejś innej, nowej układanki, którą chętnie by kupił, bo tego dziadostwa ma już dość.
   Dopasować się mieszkańcom jednego piętra w blo­ku nie jest łatwo. Zawsze ktoś z czymś wystrzeli i mo­neta się gibnie. W polityce takie coś graniczy z cudem. A jednak spróbowałem i wyszła mi ciekawa rzecz. Wy­pisałem kilka nazwisk, które z różnych względów budzą moją sympatię. Należą do różnych partii (lub do żad­nych), uczestniczą w rywalizacji, czasem mówią coś, co lekko szpili drugą osobę z mojej listy, a jednak w wyob­raźni ujrzałem ich wszystkich w jednym okrągłym po­koju - turlnąłem swoją 25-eentówkę i wyszło mi, że są w stanie stworzyć razem coś równego, fajnego, zara­zem barwnego, jak drewniana mozaika kumpla. Czyli są w stanie się dogadać, gdyby zechcieli.
   Oto nazwiska, które wypisałem w pierwszej chwi­li: Borys Budka (lubię, jak argumentuje), Joanna Scheuring-Wielgus (lubię, jak się wykłóca), Jacek Karnowski z Sopotu (lubię, jak się stawia machinie), Robert Biedroń (lubię, jak opisuje świat) oraz Sławo­mir Nowak (lubię, jak się nie daje - tu zaznaczam, jest definitywnie poza polityką).
   Wypisałem akurat te, bo mi mignęły na ekranie tele­wizyjnym w ciągu godziny. Listę wrzuciłem do internetu i w kilka godzin polubiło ją kilkaset osób. Czytaj: inni też ich polubili, gdy ujrzeli ich we wspólnej talii. Potem, już na własny użytek, dopisałem kilkadziesiąt innych nazwisk - i talia nadal wyglądała świeżo, a może na­wet jeszcze ciekawiej. Byli to ludzie z różnych światów, 40-latkowie ze świetnymi pomysłami, zdolni do doga­dania się między sobą. Dlaczego tego nie robią?
   Wspaniałe dziewczyny z Nowoczesnej, znakomita ekipa Biedronia, dynamiczne i pomysłowe młodziaki z Platformy - pokoleniowa rewolucja, która wciąż czeka w blokach startowych nie wiadomo na co. Bonzowie nie ustąpią. Niektórzy z nich myślą o stworzeniu własne­go bytu, który jeśli wejdzie do Sejmu, będzie dalej ubijał zjełczałe masło. Nie zdają sobie sprawy, jak wielką są siłą i jak wielką siłę mogliby stworzyć razem - wspólnie roz­waliliby system. Do wyborów sporo czasu. Jeśli potrze­bują poziomego stołu na pierwszą kawę - załatwię.
Zbigniew Hołdys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz