piątek, 16 czerwca 2017

PiS nie taki zły?



Polacy powoli przyzwyczają się do PiS. Partia Kaczyńskiego zaczyna być traktowana przez wielu jako w miarę normalne ugrupowanie, które ma swoje grzechy, ale inni też je mają. Na razie zatem wszystko idzie według planu Kaczyńskiego.

Spadki sondażowe, a potem odrabianie strat przez PiS pokazują, że ci, którzy od tej partii najpierw odpadają, zbrzydzeni i oburzeni kolejnymi eksce­sami jej polityków, następnie powracają jak wańka-wstańka. Widać już, że ci labilni wyborcy są w stanie emocji porzucić to ugrupowanie, ale też gotowi są ponownie je poprzeć, jak im przejdzie. Nie ma zatem granicy ostatecznego zbrzydzenia, nieprzekraczalnego poziomu ataku na demokra­tyczny system, po którym PiS już nie da się wybaczyć. To zasad­nicze odkrycie tego sezonu politycznego.
   Okazuje się, że w planie wizerunkowym wszystko jest wymie­nialne (np. 500 plus za Trybunał Konstytucyjny, Macierewicz za ekshumacje, Berczyński za uchodźców itd.). Nie ma spraw kardynalnych i pobocznych, każda znaczy tyle samo. Dowolnie też mogą się układać nastroje i odczucia społeczne. Według son­daży większość Polaków nie chce rządów PiS (było takie pytanie w jednym z niedawnych badań), ale większość ufa i ceni pracę prezydenta Dudy i premier Szydło. Jednocześnie większość nie ufa Kaczyńskiemu i Macierewiczowi. Większość kibicowała Tu­skowi w sporze z polskim rządem, większość chciałaby odwoła­nia niektórych kluczowych ministrów, ale też zarazem ten rząd się Polakom wyraźnie podoba bardziej niż wiele poprzednich, na co też wskazują sondaże.
   Politycznie i logicznie nie ma to wszystko sensu, ale też poka­zuje, z jakim stanem zbiorowej świadomości musi się mierzyć dzisiaj opozycja. Te sondaże pokazują właśnie wspomniany proces unormalniania obecnej władzy. Trybunał Konstytucyjny poszedł w zapomnienie, bo ile można o nim mówić. Podobne milczenie zapewne zapadnie nad tzw. reformą Sądu Najwyż­szego, KRS, całego sądownictwa, edukacji, nauki i innych. PiS liczy na zwyczajne znudzenie, na to, że każdy dzień daje władzy kolejną szansę, a pamięć wyborców się resetuje.
   Działają też racjonalizacje. Może i PiS wprowadził większą inwigilację, kontrolę nad prokuraturą, narusza prywatność, ale przez to będzie lepsza ściągalność podatków i więcej się zbierze na 500 plus. Abstrakcyjne prawa człowieka kontra konkret. Jeśli nawet ugrupowanie Kaczyńskiego trochę sfaty­guje sędziów, to czy w sądownictwie działo się dobrze? A afera reprywatyzacyjna?
   Owszem, może i lubimy Unię Europejską (znowu potwierdza­ją to badania), ale jeśli ona chce nam wcisnąć muzułmańskich imigrantów, to czy tacy polityczni brutale jak PiS, którzy stawia­ją tu weto, nie są przydatni, nie idą w sukurs skrytym obawom większości, nawet po liberalnej stronie? To prawda, że PiS wsadza swoich kolesi na intratne posady, ale Platforma też to robiła, tyle że Kaczyński coś jeszcze wysupłał dla ludzi, czyli że ta władza nie wszystko kradnie. Walka z korupcją może jest brutalna i według standardów liberalnej demokracji nieładna, ale od tego rośnie w Polsce przekonanie, że korupcja jest znacznie mniejsza niż kiedyś (to także potwierdzają odpowiednie międzynarodo­we badania).

Rezygnacja z zasad, procedur, ścisłego podziału władz na rzecz tzw. skuteczności jest ważnym novum w pol­skim życiu publicznym. Kaczyński powraca do wątku zna­nego sprzed dziesięciu lat - imposybilizmu: jeżeli jakieś zasady przeszkadzają w zrobieniu czegoś, należy je pominąć lub usu­nąć. A to, że PiS dewastuje i przejmuje wszystkie instytucje, które mają z założenia służyć kontroli władzy, czyli teraz wła­dzy PiS, jakoś powszechnie nie przemawia. Poduszka socjalna na razie zdaje egzamin - nie spowodowała gwałtownej miłości do PiS, ale była wystarczającym zabezpieczeniem dla prze­prowadzenia głębokich zmian ustrojowych i rozmontowania liberalnej demokracji.
   Pojawia się u wielu odczucie, że może zatem PiS nie jest taki zły, nie odstaje specjalnie od innych partii, nie ma tu jakościowej różnicy, ewentualnie widać ją tylko w szczegółach - tego poglą­du sporej części wyborców nie zmieniają specjalnie kolejne do­niesienia z frontu walki PiS o nowe państwo, o nowe porządki. Owszem, zaznacza się na odczepne i bez żaru, że rzeczywiście Jarosław Kaczyński „przesadza” z tym Trybunałem Konstytu­cyjnym czy z Sądem Najwyższym, że niepotrzebnie wchodzi w konflikty z kolejnymi środowiskami, no ale przecież wyrównał niektóre krzywdy społeczne przez program 500 plus, podniósł płacę minimalną, obniżył wiek emerytalny. Poza tym rozwój gospodarczy jest faktem, nawet jeśli darowanym przez ogólną sytuację, to przecież rządzący mają z tego tytułu premię. W ogóle zaś pojawiła się tendencja przenoszenia ciężaru ocen rzeczywi­stości z płaszczyzny politycznej na sprawy społeczne, niejako wyabstrahowane z kontekstu politycznego.
   W jakiejś mierze powiódł się plan PiS - polityka sensu stricto została zaliczona do sfery spraw elit, z którymi PiS walczy. Zresztą po to, aby zainstalować własne. Charakterystyczne, że politycy PiS i sprzyjający mu komentatorzy ostatnio nadzwyczaj mocno podkreślają, że w Polsce trwa ostry polityczny spór. Ale spór spo­rem, ale liczą się społeczne, a nie polityczne fakty. Nie politykujcie, ale konsumujcie - i to się jakoś sprawdza. Niedawne badanie pokazało, że tzw. poziom konsumenckiego optymizmu Polaków jest teraz najwyższy od 1989 r. PiS zawsze zniechęcał do zajmo­wania się wprost polityką jako sztuką zdobywania i sprawowania władzy; cały jej brud i trud Kaczyński brał na siebie. Wyborcy mają pozostać niewinni i cnotliwi - z jednej strony powinni ulegać przekazowi symboliczno-religijnemu, czcić historycznych bohaterów, działać w parafiach, budować „moralne wspólnoty”, a z drugiej - konsumować dobra udostępnione przez władzę. PiS, partia stuprocentowo polityczna, kwintesencja czystej sztuki marketingu i manipulacji, pragnie przede wszystkim, aby ludzie nie wgłębiali się w polityczną kuchnię.
   To pozwala mówić, że tę rzeczywistość trzeba oceniać według kryteriów wymiernych w świecie ekonomii i w stosunkach społecznych. W konsekwencji zestawia się rachunki wystawiane kolejnym ekipom rządzącym jak gdyby wedle tych samych miar i wedle odpowiedzi na pytania, czy załatwiały one lub załatwia­ją konkretne sprawy i postulaty społecznie nabrzmiałe, choćby umowy śmieciowe, czy też choćby działały na rzecz obniżania poziomu nierówności społecznych. W tym tle konflikt polityczno-ideologiczny, którym żyje dzisiaj Polska, spór między PiS i antyPiS zostaje niejako uchylony, jest kompromitowany jako nieistotny, de facto pozorny i bałamutny. A jego sens i wymiar ustrojowy są lekceważone bądź prezentowane jako continuum deprawowania państwa, w czym udział brały także ekipy rzą­dzące wcześniej, zawsze kierujące się swoimi partykularny­mi interesami.

Ten rodzaj zestawiania ze sobą jakoby tych samych zabie­gów politycznych, nadużyć władz wcześniejszych i dzisiej­szych, nazwaliśmy rok temu symetryzmem. Termin nad­zwyczaj się przyjął i bywa atakowany jako ponoć złośliwy epitet, wymiennie traktowany z innym określeniem, czyli tzw. pożytecz­nym idiotyzmem (choć niektórzy uważają się za symetrystów i są z tego wyraźnie dumni). Trzeba nadmienić, że symetryzm łączy się często z deklarowaną orientacją lewicową, podkreślającą wrażliwość na krzywdy społeczne. Prowadzi to często, na przy­kład w wydaniu partii Razem, ale także niektórych publicystów, do wyraźnej wrogości wobec PO jako nieczułej na politykę społeczną. Przy takim oglądzie PiS nie wypada specjalnie źle, ba, nawet może mieć w konkretnych sprawach więcej empatii i słuszności niż poprzednicy, oczywiście po przypomnieniu dla świętego spokoju, że mógł się łagodniej obejść z Trybunałem i wcześniej wywalić Misiewicza.
   Profesor Bronisław Łagowski zaproponował jeszcze inną per­spektywę oceny polityki współczesnej Polski, na której - para­doksalnie - PiS także korzysta. Tak bardzo, że w wywiadzie, jaki ukazał się w portalu „Kultura Liberalna”, dziennikarz stawia tezę, że poglądy profesora mogą być uznane za symetryzm. Łagow­ski dochowuje obowiązującego dzisiaj rytuału i mówi, że - jeśli chodzi o naruszenia porządku prawnego - nowa władza postę­puje o wiele gorzej od poprzedniej, że zachowuje się „w sposób paskudny”. Po odrobieniu tej pańszczyzny stwierdza, że tak jak PiS, także w sumie Platforma przeprowadziła kontrrewolucję.
„To była liberalna kontrrewolucja, która jednak doprowadziła do restauracji poprzedniego ustroju, tyle że chodzi tu o II RP, nie o PRL. Zrehabilitowana została cała przeszłość z wyjątkiem tego, co postępowe. A z tą przeszłością związane są sposoby   myślenia, religia i Kościół”. Czyli w sumie jeden wart drugie­go. A atakować Platformę jest łatwiej, bo PiS „to wiadomo”. Każ­de ustępstwo Kaczyńskiego witane jest jak akt dobroci i łaski, bo mógł być gorszy.
   Łagowski mówi wręcz o PO-PiS jako o bloku politycznym, we­wnątrz którego nie ma większych różnic programowych: „PO ma głębokie przekonanie, że różni się od PiS, tyle że nie mówi, na czym ta różnica polega”. Walka, jaka trwa między tymi dwiema formacjami, nie może przesłaniać faktu, że tu bardziej chodzi o władzę niż o jakieś głębsze odmienności i sensy. „To, że jedna partia daje 500+ od drugiego dziecka, a Platforma chce dawać wszystkim - to nie jest żadna różnica polityczna. To są haczyki, na które łowi się wyborców”.

W takim ujęciu wariant pisowskiej polityki staje się po pro­stu jednym z możliwych scenariuszy, który został napisa­ny przez całą klasę polityczną. Staje się w ten sposób niejako czymś logicznym i naturalnym. Nawet jeśli „paskudny”, to prze­cież inni, w tym przede wszystkim PO, nie za bardzo się odróżnia­ją, a na pewno nie potrafią tego przekonująco udowodnić. „Przez całe ćwierćwiecze III RP partie rządzące lekceważyły państwo i jego instytucje, (...) uznawały je dopiero wtedy, gdy mogły się nimi posługiwać dla własnych celów”. A więc jest to raczej kwe­stia skali, a nie istoty, zatem PiS nie jest takie znowu złe, niby i ponoć ono jedno jedyne. W tym świetle demonstracje w obronie Trybunału Konstytucyjnego sprzed kilkunastu miesięcy wydają się nieistotne i mają wyłącznie historyczny charakter. Ot, takie były wtedy emocje, ale dzisiaj jesteśmy już w innym miejscu.
   Takie uchylanie walki między PiS a resztą, zwłaszcza PO, jest także istotnym elementem wywodów Rafała Matyi („Gazeta Wy­borcza” 3-4 czerwca 2017 r.), kiedyś prawicowego publicysty, autora pojęcia Czwarta RE Określający się dzisiaj jako były pra­wicowiec poszukuje odpowiedzi na pytanie: jak i w jaki sposób może i powinno w Polsce dokonać się przezwyciężenie dominu­jącego konfliktu, jako niszczącego, niedającego perspektywy dla prawdziwej renowacji państwa. Jest prawie na równi krytyczny i zawiedziony tak wobec PiS, jak i PO, co pozwala Grzegorzowi Sroczyńskiemu, dziennikarzowi, który prowadzi wywiad, stwier­dzić, że oto Matyja prezentuje się jako w pełnej krasie symetrysta, a Matyja nie zaprzecza.
   Mówi między innymi: „Logika systemu jest taka, że najbardziej prosystemowe są te działania, które polegają na opowiedzeniu się po którejś ze stron (...). Im mocniej jest pan zaangażowany - nieważne, po której stronie - tym bardziej oliwi ten mecha­nizm”. Matyja niejako wypisuje się z tego systemu i lokuje się, jak mówi, „nigdzie”, w każdym razie daleko od obu stron domi­nującego konfliktu i to mimo pogłębiającego się rozczarowania rządami Kaczyńskiego.
   Matyja całkiem ładnie opisuje swoje państwo marzeń, rozsąd­ne, nowoczesne, korzystające ze zbiorowej mądrości wszystkich politycznych formacji. Ale ta wizja znajduje się dzisiaj na dalekim horyzoncie, za grubym murem, który wybudował PiS. Ani jednym słowem Matyja nie mówi, jak ten mur zburzyć, jak pokonać Ka­czyńskiego. Jednocześnie krytykuje tych, na których spoczywa to zadanie.
W numerze „Kultury Liberalnej” w którym znalazł się wy­wiad z Bronisławem Łagowskim, „unormalnianiem” Kaczyńskiego zajął się Robert Krasowski, od wielu lat oryginalnie opisujący polską politykę. Publicysta ten już wielokrotnie poka­zywał, że jest interpretatorem i komentatorem bulwersującym i lubiącym iść pod prąd. Krasowski charakteryzuje Kaczyńskiego jako polityka w istocie bardzo zwyczajnego, by nie powiedzieć banalnego. „Widzimy normalnego, racjonalnego faceta, który zachowuje się spokojnie”. Na każde pytanie sugerujące, że PiS dewastuje polskie państwo, że przejmuje kolejne instytucje, chce opanować sądownictwo, Krasowski albo obniża stopień zagro­żenia, albo stwierdza, że jak na razie jeszcze nie ma dowodu, by - na tle poprzedników - PiS był, powiedzmy, „bardziej za­chłanny” (może tylko w sprawie TVP). Pamięta, że „przedtem też przejmowano wszystko. SLD, AWS, PO też potrafiły wciskać się w dowolne miejsce”.
   Dziennikarz pyta: „Jest pan więc symetrystą i w konflikcie ze środowiskiem prawniczym stawia znak równania pomiędzy Kaczyńskim a jego ofiarami?”. Krasowski odpowiada: „obie strony nie zasłużyły na minimum współczucia i minimum zaufania, które sprawiłoby, że moglibyśmy pochylić się z szacunkiem i uwagą nad ich argumentacją”. I tak dalej. W każdym razie PiS mieści się w polskiej normie polityki, jest tak samo dobry, a zwłaszcza tak samo zły jak inni.
   Dodajmy tu fragment z artykułu lewicowego publicysty Stani­sława Skarżyńskiego na wyborcza.pl, gdzie autor, dopuszczając ewentualność zwycięstwa Platformy w następnych wyborach, pisze: „Tyle, że kiedy to się stanie, jedną antyeuropejską formę rządów zastąpi inna”. Krystian Legierski, lewicowy działacz na rzecz LGBT, tak przedstawia swoje poglądy: „PiS i PO to dwie strony tego samego medalu. Powrót Platformy do władzy byłby moim największym koszmarem”. Jednocześnie narzeka na PiS, ile wlezie. A Ryszard Bugaj w rozmowie z Wojciechem Maziarskim mówi: „W jakimś sensie pozostaję symetrystą, dla mnie nie ma znaczenia, kto wygra następne wybory (...). Jeśli damy się zaszantażować, że nie idąc głosować, rezygnujemy z wyboru, to nie uda nam się poprzez niską frekwencję potrząsnąć klasą polityczną”. Problem w tym, że niska frekwencja wyborcza potrząśnie tyl­ko jedną stroną sporu i da na tacy zwycięstwo Kaczyńskiemu. Bo marna frekwencja to jest to, o czym marzy lider PiS, gdyż jego armia zawsze idzie karnie do wyborów, a druga ma właśnie ma­rudzić, hamletyzować i pozostać w domu.
   Wszystko zgodnie z planami najważniejszego „szeregowego posła”. Bo walka z tzw. PO-PiS jest de facto walką z Platformą. Odrzucanie „duopolu Kaczyński-Schetyna” jest odrzucaniem Schetyny. Niezgoda na „szantaż” i obowiązek głosowania na an­tyPiS, o którym mówi Bugaj, jest po prostu - odkładając na bok wszelkie naiwności i moralne wzmożenia - zgodą na kolejne kadencje rządów PiS.
   Symetryzm bywa czasami użyteczną postawą diagnostyczną, bo pozwala krytycznie oceniać rzeczywistość i politycznych ak­torów. Ale może też prowadzić do katastrofy, do kolejnego wy­borczego sukcesu zdeklarowanych asymetrystów, którzy dążą do bezwzględnej hegemonii i z nikim władzą nie zamierzają się dzielić. Symetryści widzą pojedyncze drzewa, oglądają je, po­równują i dyskutują. A polityczny rozsądek nakazuje widzieć cały las, tak jak to robi Kaczyński. W przeciwnym razie PiS z tego lasu wszystkich „nie swoich” przepędzi. Łącznie z symetrystami.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz