Państwo
kelnerów
W
głośnej ostatnio sprawie Małgorzaty Sadurskiej w sumie najciekawsza jest sprawa
ks. Kazimierza Sowy. Samo przejście byłej szefowej Kancelarii Prezydenta do
zarządu PZU (jeśli, jak zażartował jej klubowy kolega, „wygra konkurs”) nie
zbulwersowałoby tak opinii publicznej, gdyby nie wysokość zarobków przyszłej
wiceprezes. Partyjne nominacje do spółek Skarbu Państwa - na skalę
niespotykaną za żadnych wcześniejszych rządów - już zdążyły spowszednieć. Ale
pensja w okolicach 90 tys. zł miesięcznie dla działaczki partyjnej wywołała
poruszenie tabloidów, a więc zapewne wzburzenie tzw. zwykłych Polek i Polaków,
w imieniu których, jak wiadomo, władza sprawuje władzę. No i co w takiej
sytuacji robi partia? Partia, jak zawsze podobno radzą piarowcy, musi aferę
przykryć. Więc TVP „ujawniła” kolejne kawałki taśm nagranych w 2014 r. w
restauracji Sowa i Przyjaciele. Padło, nomen omen, na księdza Sowę,
„ulubionego duchownego liberałów” jak przedstawiała go bulwarówka. Z
imieninowych gadek przy alkoholu najbardziej zaszokowały polityków PiS i
komentatorów TVP wypowiadane przez księdza tu i ówdzie przekleństwa oraz
- uwaga - powtarzane przez niego plotki o ewentualnej
nominacji posła Aleksandra Grada z PO do spółki Tauron. Przekaz prosty jak
uchwyt cepa: Grad tam, Sadurska tu, o co chodzi?
Mimo wszystko zatrzymajmy się chwilę przy „aferze ks. Sowy”.
W
dołączonej niedawno do POLITYKI książeczce Timothy'ego Snydera
„O tyranii” jest fragment o tym, jak zabójcze dla publicznego wizerunku
właściwie dowolnej osoby jest „ujawnianie” szczegółów jej prywatnego życia i
prywatnych wypowiedzi.
Z tego prawie nie da się
wygrzebać, bo zwłaszcza w sytuacjach towarzyskich czy biesiadnych opowiada się
często byle co, byle jak, potakuje, wtrąca, obgaduje, szerzy plotki i
niewyważone oceny, pije, przeklina, popisuje się i w ogóle robi się prywatnie
to, czego nigdy nie zrobiłoby się i nie powiedziało publicznie. Dlatego tak
niszczącą siłę mają przecieki, podsłuchy, nielegalne nagrania, które złamały
już niejedną karierę i obaliły niejeden rząd. W Polsce, jak się powszechnie
uważa, to właśnie kelnerskie taśmy doprowadziły do przegranej koalicji PO-PSL i
utorowały drogę do władzy PiS. Jeśli dziś, na spokojnie, wrócić do stenogramów
tamtych nagrań, nie ma na nich właściwie ani śladu przestępstwa, spisków,
korupcji, ba, niektóre uwagi i analizy (Belka, Sikorski, Sienkiewicz,
Bieńkowska, Rostowski) brzmią dziś bardzo trafnie i przewidująco. Ale,
oczywiście, bulwersowały ośmiorniczki i „knajacki język'; pozwalające teraz posłance
Pawłowicz nazywać nagranych polityków gangsterami (a księdza Sowę „gangsterem
w sutannie”).
Nietrudno
sobie wyobrazić, jak brzmią prywatne rozmowy czołowych działaczy PiS dotyczące
obsady kolejnych stanowisk, wzajemnego podgryzania się różnych frakcji
personalnych; co mówią jedni o Ziobrze, inni o Macierewiczu, jak komentowana
jest sprawa Berczyńskiego czy Misiewicza. To i owo zresztą przedostaje się do
opinii publicznej - może też kiedyś pojawią się nagrania? Ale w sprawie ks.
Sowy ważniejszy od samych taśm jest sposób ich użycia. Wiadomo, że przejętymi
nagraniami dysponuje prokuratura lub służby specjalne. Tylko stamtąd, na
czyjeś polecenie, mogły te nagrania wyjść. Następnie przekazane zostały do
państwowej telewizji, według uroczej formuły „dziennikarze TVP Info dotarli do bulwersujących nagrań”. I tak to ma działać.
Setki milionów złotych z abonamentu, który władza zamierza teraz ściągnąć od
obywateli, mają zaś służyć wzmocnieniu siły oddziaływania TVP, w tym, jak zapowiada prezes Kurski, poprzez rozbudowę
ośrodków regionalnych TVP. Proszę skojarzyć to z właśnie
dokonanym przez rząd przejęciem Regionalnych Izb Obrachunkowych,
kontrolujących finanse samorządów. Wkrótce zapewne zacznie się zbieranie haków
na niepisowskie samorządy, a przecież niemal każdy wydatek może być
przedstawiony jako nieuzasadniony, nadmierny, niegospodarny. Regionalne
oddziały TVP będą miały czym strzelać przed przyszłorocznymi wyborami
lokalnymi.
PiS poprzez kolejne zmiany prawa przyznał sobie praktycznie niekontrolowane
prawo inwigilacji instytucji i obywateli, zakładania podsłuchów, nagrywania
oraz ujawniania komu chce i jak chce dowolnie wybranych materiałów z kontroli,
dochodzeń czy śledztw. Zalegalizował też tzw. owoce zatrutego drzewa, czyli
nielegalnie zdobyte dowody lub wymuszone zeznania. Władze państwowe mogą teraz
działać jak biznesmen Falenta i jego kelnerzy.
Robi
się nieswojo. Podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej policja zatrzymała
grupę uczestników pokojowej manifestacji. Byli wśród nich m.in. Władysław
Frasyniuk i dziennikarka POLITYKI Ewa Siedlecka (s. 7). Jeśli policja czy
prokuratura - jak to się stało wobec ponad setki demonstrujących przy innych
okazjach Obywateli RP - złoży wnioski o ukaranie osób chcących przyłączyć się
do oficjalnej manifestacji, wyrok wydadzą sądy. Na szczęście są jeszcze
niezależne sądy w Warszawie. Ale jeśli zostaną spacyfikowane, sparaliżowane,
poddane kontroli Narodu, czyli Partii (o czym piszemy w okładkowym artykule),
będziemy niemal bezradni wobec pisowskiego prawa i sprawiedliwości. A wyroki
będzie wydawać usłużna prokuratura, telewizja i „ludowe trybunały”.
Obserwujemy, jak państwo polskie, nie tak dawno odzyskane po prawie pół
wieku ograniczonej wolności, wchodzi w stan wstrząsów, rozpadu instytucji,
utraty autorytetu. I albo to osuwanie się w prowincjonalny autorytaryzm uda się
przerwać wyborami za dwa lata, albo kiedyś-kiedyś będzie nas czekała podobna
transformacja jak przy wychodzeniu z PRL. Tyle że to już będzie zadanie dla
innych niż dzisiaj formacji politycznych. I dla innych pokoleń. Taka jest
stawka tej przygody z PiS i musimy to sobie wciąż przypominać, nawet przy
błahej na pozór sprawie pani Sadurskiej.
Jerzy Baczyński
Płachta
Ciemno
się u nas robi jak za ubecką szafą. W PiS-landzie z końcem tej wiosny roboty po
łokcie. Ekologów trzeba odspawać od ciężkiego sprzętu wycinającego 200 pięknych
starych drzew dziennie, a ekspertów z profesorskimi tytułami wyrzucić z terenu
dawnej Puszczy Białowieskiej. Z warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia legion
policji co miesiąc musi wynosić „ogromnie rozbudowaną agenturę obcych państw”
(prezes Kaczyński), która złośliwie kładzie się na chodnikach. 10 czerwca
szczególnie perfidnie leżeli: legenda opozycji z czasów PRL Władysław Frasyniuk,
dziennikarka POLITYKI Ewa Siedlecka, posłanka Nowoczesnej Joanna
Scheuring-Wielgus oraz kilkadziesiąt innych osób korzystających ze swoich praw
gwarantowanych konstytucją (jeszcze niedawno obowiązywała).
W czasie, gdy policja sprzątała niepotrzebnych ludzi, w archikatedrze
trwała msza w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Wiernych wchodzących do
świątyni sprawdzano wykrywaczem metali, a homilię pełną współczucia dla
bliskich wygłosił ks. prof. Andrzej Filaber. Było więc o
uleganiu namowom szatana, czyli aborcji, eutanazji i in vitro, o patologicznych i agresywnych środowiskach homoseksualnych
oraz ogarniającej świat chrystianofobii. Specjalne stoisko w kościele oferowało
książki, m.in. „Judeopolonia. Żydowskie państwo w państwie polskim” i
„Przedsiębiorstwo Holocaust”.
Najbliżej ołtarza stali znani genetyczni patrioci - Jacek Kurski i Marek
Suski. A propos tego drugiego. Wypowiedział się on niedawno w TVN na temat zatrudnienia byłej już szefowej Kancelarii
Prezydenta Małgorzaty Sadurskiej w zarządzie PZU. Ogólny rumor, że nie ma ona
kwalifikacji na to stanowisko, skwitował zniecierpliwiony: Przecież zna program
PiS! Gwarantuje jego realizację! Będzie razem z suwerenem naprawiać
Rzeczpospolitą, repolonizując rynek kapitałowy i uczciwie zarządzając majątkiem
Skarbu Państwa.
Suski
ma rację. Każdy, kto zna program PiS, może zostać, kimkolwiek zechce.
Codzienność to potwierdza. Jarosław Zieliński, wiceminister od policji, nie
kiwnął palcem w sprawie Igora Stachowiaka, choć już rok temu wiedział o
szczegółach tragedii we wrocławskim komisariacie i publicznie się o niej wypowiadał.
Dlaczego dopuścił do tego, by winni policjanci tak długo pozostawali bezkarni,
a nawet awansowali? Dopuścił, bo zna program PiS.
Kto dał fałszywy sygnał policji, że w sali, w której prof. Ewa Łętowska miała odbierać nagrodę PEN Clubu i wygłosić
wykład o praworządności w Polsce, podłożono bombę? Ktoś, kto zna program PiS. I
dlatego nigdy nie zostanie zidentyfikowany.
Dlaczego marszałek Senatu Karczewski miał czelność napisać na Twitterze
o ludziach z białymi różami demonstrujących przeciwko wyznawcom religii
smoleńskiej: „Dobrze, że w Polsce nie ma łatwego dostępu do broni, bo ci nienawistnicy
strzeliliby do nas”? Bo zna program PiS. A w nim najwyraźniej nie ma zakazu
wygłaszania haniebnych oskarżeń.
Dlaczego minister spraw wewnętrznych Błaszczak kłamał, że policja wydała
negatywną opinię w sprawie festiwalu Woodstock? Bo zna
program PiS, w którym wolność myślenia i spontaniczne zachowania są
niedopuszczalne.
Dlaczego pan Andrzej Duda z Krakowa tak się cieszy z przyjazdu Donalda
Trumpa do Warszawy? Bo Duda zna program PiS i z tego się utrzymuje, a tam
przecież nie da się znaleźć ani słowa o lojalności wobec Europy. Trump ma tak samo. Obecny prezydent USA nie zawstydzi też naszego
tak jak Barack
Obama, upominając go, by nie łamał
konstytucji.
Dusząca czarna płachta cały czas nasuwa się na Polskę. W końcu przykryje
nas w całości.
Stanisław Tym
Sprawa
najważniejsza z ważnych
PiS dąży do podporządkowania sobie
władzy sądowniczej. To zmiana ustrojowa, której konsekwencje mogą dosięgnąć
każdego z nas.
Rządy
Prawa i Sprawiedliwości wyrządzają Polsce szkody w wielu obszarach. W kwestiach
ustrojowych najgroźniejszy jest zamach na niezależność władzy sądowniczej i
niezawisłość sędziów. Jego cel jest oczywisty od samego początku, czyli od
późnej jesieni 2015 r., gdy większość sejmowa, łamiąc konstytucję, wybrała
trzech dublerów na obsadzone już miejsca w Trybunale Konstytucyjnym, a
prezydent Duda przyjął nocą ich przysięgi sędziowskie. Tym celem jest
podporządkowanie pisowskiej władzy sądów i sędziów.
Po trwającym ponad rok oporze, którym kierował prezes Andrzej
Rzepliński, niezależność TK została złamana. Pod prezesurą magister Julii
Przyłębskiej Trybunał jest już posłuszny władzy politycznej i pomoże PiS w
dalszym marszu po władzę nad sądami i sędziami. Wszystko wskazuje na to, że już
20 czerwca wyda wyrok w sprawie ustawy z 2011 r. o Krajowej Radzie Sądownictwa
- zgodny z oczekiwaniami ministra Zbigniewa Ziobry,
który zarzuca ustawie niezgodność z konstytucją. Jeśli plan PiS zostanie
zrealizowany, KRS - instytucja stojąca na straży niezależności sądów i sędziów
oraz mająca wielki wpływ na kariery sędziowskie - zostanie podporządkowana władzy politycznej, bez potrzeby
ostentacyjnego złamania konstytucji, poprzez skrócenie kadencji 15 członków KRS
będących sędziami.
Nietrudno
wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał ciąg dalszy. Pis - za pomocą swej
większości parlamentarnej - uzyska większość także w KRS. Najważniejszymi - a
zapewne jedynymi - kryteriami wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądowniczej będą:
sympatia do obozu władzy oraz polityczna dyspozycyjność. Te cechy gorliwie
demonstrują prezes Przyłębska oraz profesorowie Muszyński i Morawski, którzy
wraz z dwoma innymi sędziami (jeden z nich jest dublerem) wydadzą wyrok na KRS
w imieniu Trybunału Konstytucyjnego.
Niebawem los Rady może podzielić Sąd Najwyższy. Sędziowie sądów powszechnych
znajdą się pod wielką presją władzy politycznej. Nie przesądzam końcowego
wyniku walki PiS z sądami i sędziami. Jeśli jednak partia Kaczyńskiego ją
wygra, najgroźniejszymi następstwami tego faktu będą: faktyczne złamanie
ustrojowej zasady trójpodziału władz i uzyskanie przez rządzących olbrzymiej -
chociaż nie zawsze formalnej - władzy nad obywatelami
Monteskiusz
przedstawił koncepcję podziału władz na władzę prawodawczą, wykonawczą i
sądowniczą w trosce o wolność jednostki. Wiedział, że skoncentrowana w jednym
ośrodku władza stanowienia praw, rządzenia państwem i sądzenia skazuje jednostkę
na łaskę i niełaskę rządzących. Nie przypadkiem trójpodział ten stał się normą
we współczesnych zachodnich demokracjach. PiS świadomie dąży do wprowadzenia w Polsce
całkowicie odmiennego modelu ustrojowego. To jedna z przyczyn krytykowania
przez polityków tej partii obecnej konstytucji i ich deklaracji o potrzebie
przyjęcia nowej ustawy zasadniczej. Ta projektowana przez PiS zmiana ustrojowa
stwarza ogromne zagrożenie dla polskiej demokracji i wolności jednostki.
Nawet w sytuacji uzależnienia karier sędziowskich od partii rządzącej
znajdzie się wielu sędziów, którzy będą orzekać niezawiśle i nie ulegną
naciskom w sprawach, w których władza będzie oczekiwała wyroków zgodnych z jej
interesem politycznym. Będą jednak musieli liczyć się z szykanami i publiczną
nagonką - jak sędziowie Trybunału
Konstytucyjnego za czasów prezesa Rzeplińskiego i sędziowie Sądu Najwyższego
(określeni przez rzecznik klubu parlamentarnego PiS jako „grupa kolesi”). Być
może także z prowokacjami ze strony służb specjalnych.
Oczywiście pojawią się również sędziowie dyspozycyjni, ulegli wobec
oczekiwań władzy i tak głęboko się z nią identyfikujący, że zapominający o
powołaniu sędziego. Dobrą ilustracją tej ostatniej postawy było oksfordzkie
wystąpienie prof. Lecha Morawskiego - „sędziego dublera” Trybunału
Konstytucyjnego.
Konformizm
sędziowski niekoniecznie musi wyrażać się w wydawaniu wyroków na zamówienie
władzy. Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuacje, w których sędzia będzie
kierował się zasadą „aby wilk był syty i owca cała” czy uchylał się od brania
odpowiedzialności za wydanie wyroku i przerzucał ją na innych sędziów, inne
instancje. Wszystkie te praktyki będą miały już niewiele wspólnego ze
sprawiedliwością.
Opisywane przeze mnie zjawiska niewątpliwie nastąpią, kiedy PiS
zrealizuje swoje plany. Już teraz dokonują się jednak duże i niebezpieczne
zmiany w świadomości społecznej spowodowane pisowskim atakiem na sądy. Lekceważenie
przez władze wyroków sądowych oraz prowadzona przez aparat propagandowy obozu
rządzącego nagonka na „sędziokrację” dewastują szacunek dla prawa i sądów
niemałej części społeczeństwa, zwłaszcza tej sympatyzującej z obecną władzą. Te
szkody będzie trudno naprawić.
Jarosław
Kaczyński potrafi wycofywać się ze swych planów. Spełniony musi być jednak
jeden warunek. Jest nim silny opór dużych i zdeterminowanych grup obywateli.
Tak było w przypadku Czarnego Protestu, gdy klub parlamentarny PiS zdecydował się
na spektakularną rejteradę, zmieniając o 180 proc. swoje stanowisko w sprawie
prac nad ustawą radykalnie zaostrzającą ustawodawstwo antyaborcyjne. Inny
przykład takiego odwrotu to wycofanie się z projektu ustawy o metropolii
warszawskiej, kiedy PiS dostrzegł, że zwraca przeciwko sobie gniew społeczności
podwarszawskich miejscowości.
Środowisko sędziowskie z godnością i odwagą broni niezależności sądów.
Bronią jej także autorytety prawnicze. To jednak nie wystarczy, aby powstrzymać
Jarosława Kaczyńskiego. Mogą to tylko spowodować masowe wystąpienia
społeczeństwa obywatelskiego. Żeby do nich doszło, przeciętny Kowalski musi
sobie uświadomić, że podporządkowany PiS aparat wymiaru sprawiedliwości może
nękać nie tylko „elity”: polityków opozycji czy samorządowców, z którymi PiS
nie jest w stanie wygrać innymi metodami, ale także jego samego. Bo ofiarą tych
praktyk może zostać każdy obywatel.
Aleksander Hall
Chwinie, Chwinie, wystaw rogi
Ja
się rogów moich nie wyrzeknę - zapewniał kiedyś Stefan Chwin. Zawsze chętnie
czytam jego wypowiedzi o Polsce współczesnej.
Niestety, ostatnio twierdzi, że endecja ma głębokie korzenie, posłuch w
narodzie i nie wiadomo, jak ją wykurzyć.
Ale po kolei. W książce „Dziennik dla dorosłych” Chwin wspominał, jak
był na spotkaniu pisarzy polskich, francuskich i niemieckich. „I na tym
spotkaniu pisarze, którzy przyjechali z Francji, od pierwszej chwili zajmowali
się głównie jednym: szydzeniem z rządu francuskiego, francuskiego prezydenta i
francuskiej polityki. Pani X, słuchając mnie, zaciąga się dymem z papierosa, po
czym z rozbrajającą szczerością rzuca przez zęby: - Proszę pana, gdyby polski pisarz
ośmielił się zrobić coś takiego z Polską i polskim rządem, nigdy by już nie
został przez nas wysłany za granicę”.
„O przeklęta polska słabości! -
wzdycha pisarz. - Dzikie gniazdo kompleksów! Przecież ci francuscy pisarze,
kalający własne gniazdo, robią sto razy lepszą robotę dla Francji niż nasi
grzeczni »ambasadorzy polskiej kultury« dla Polski. Dumni, swobodni, niezależni
dają do zrozumienia, że mogą sobie pozwolić na drwiny z Francji, bo żadna
drwina wielkiej Francji nie zaszkodzi. »Nasze drwiny z Francji świadczą o sile
Francji«”.
Dziwnie czyta się te słowa sprzed kilku lat dzisiaj, gdy politycy i
publicyści obozu władzy gotują się ze złości na tych, którzy za granicą
„donoszą na swój kraj”, występują w roli ubogich krewnych europejskich elit,
uprawiają politykę wstydu, przedstawiają nas jako naród sprawców, a nie ofiar,
wygadują na Polskę w Brukseli, umniejszają zasługi żołnierzy wyklętych, krytykują
stawianie pomników samemu sobie, w muzeum za mało eksponują cierpienia Kościoła
i męstwo oręża polskiego. Czujemy się słabi, niedocenieni, szkalowani.
Niektórzy z nas reagują alergicznie na „histeryczną nagonkę”, czyli głosy
krytyczne pod adresem polskiego rządu czy Polski w ogóle.
„W USA nikogo nie obchodzi, jak
Ameryka jest przedstawiana w serialach. Natomiast my mamy nastawienie
nerwicowe. Opinie innych są dla nas tak istotne, ponieważ jesteśmy niepewni
swojej wartości, co maskujemy okrzykami »Duma, duma narodowa«. Oczywiście w
obniżeniu samooceny pomagali nam przez ostatnie 200 lat nasi sąsiedzi. Straszne
były stereotypy Polaka, które funkcjonowały na Zachodzie i w Rosji” - powiada
Chwin w ciekawej rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim („Tygodnik Powszechny”,
nr 21).
„Cóż, nie należymy do narodów,
które aktualnie tworzą historię świata czy choćby historię naszego regionu.
Nawet nas nie dopuszczono do stołu rokowań w tak ważnej dla nas sprawie jak
Ukraina” - konkluduje pisarz, który widocznie nie czuje się pokrzepiony
faktem, że nauczyliśmy Francuzów jeść widelcami, mamy (wedle prezesa PiS) może
najlepszą demokrację w Europie, zostaliśmy niestałym członkiem, a Warszawa
może być „wiodącym głosem polityki europejskiej na salonach światowej
demokracji” - jak marzy
dr hab. Piotr Wawrzyk z UW. Pedagogika
dumy zastępuje pedagogikę wstydu sączoną przez Tuska.
Kompleks polskiej słabości i marzenie o mocarstwowej potędze V to ważny temat
polskiej kultury XIX i XX w. - mówi
Chwin. A ja bym do - pisał wiek XXI. Nie tylko polityka (czytaj: propaganda)
historyczna prowadzona jest ku pokrzepieniu serc, także polityka zagraniczna
(wyjazd premier Szydło do Londynu przed brexitem, kiedy
żaden z przywódców europejskich tam nie jeździł), ale również niektóre
projektowane wielkie inwestycje. Gigantyczny port lotniczy (wiadomo czyjego
imienia), węzeł kolejowy, splot autostrad w jeden wielki megahub komunikacyjny
- to ma być coś więcej niż Gdynia i Nowa Huta.
To mają być pomniki „dobrej zmiany”, dowody naszej wiodącej roli w
regionie, kapitana Międzymorza, lidera na skalę kontynentu. Byłoby dobrze,
gdyby to miało sens i się powiodło, każdy by
chciał, ale trudno wierzyć.
„Jak to imperium miało powstać?”
- pyta red. Gruszczyński pisarza. „Miała je stworzyć polska moc. Czesław
Miłosz określił to jednym słowem: rozpacz. Imperium, o jakim w mrokach
okupacyjnej nocy śnili Trzebiński czy Bojarski, miało sięgać od Bałtyku po
Odessę. Mieliśmy w nim dominować politycznie i kulturowo nad narodami
Międzymorza”. Dzisiaj, mówi Chwin, mamy momenty paroksyzmu, gwałtownego
przebudzenia się „polskiej woli mocy”, która trwa już dwa lata.
Zdaniem pisarza takie tęsknoty są ciągle żywe w narodzie. Spora część
Polaków marzy o tym, by Polska stawiała się całemu światu, bez względu na
efekty. „Ważne jest samo stawianie się jako forma odreagowania długoletnich i
aktualnych upokorzeń”. W Unii Europejskiej nie możemy na przykład pogodzić się
z niemieckim dyktatem i podbojem ekonomicznym.
Narodowo-konserwatywny język władzy jest znany ludowi polskiemu od
dziesięcioleci. Dlatego jest skuteczny - twierdzi
Chwin. - Polska była przygotowana na przejęcie władzy przez partię narodowo-konserwatywną
już w latach 30. minionego wieku - mówi. Jego zdaniem ta „moc” psychicznego
oddziaływania jest dzisiaj po stronie młodej prawicy, która ma swój salon i
„miażdżącą zabawkę, czyli telewizję”.
No, a
druga strona - ta która pielęgnuje wartości liberalne, uniwersalne i jest dziś
w odwrocie? Niestety, tutaj nawet Chwin rozkłada ręce: „Nie wiem jednak, jak
przekonać polski lud do takich wartości, jak wolność jednostki, wolność
wyznania, wolność słowa, wolność twórczości artystycznej, niezależność sędziów
czy trójpodział władzy. Bo lud mało to interesuje”. Projekt ten został
skutecznie zdegradowany przez prawicę. Także dlatego, że jego polscy
promotorzy popełnili szereg błędów. Skuteczna manipulacja władzy polega na tym,
że wielu Polakom projekt oświeceniowy kojarzy się dzisiaj z ośmiorniczkami i
„podłymi wrogami Jezusa”. Skuteczna „kryminalizacja” projektu oświeceniowego
to wielki sukces propagandowy PiS.
Amen, czyli koniec. Szkoda, bo jak Chwin nie wie - to kto może wiedzieć? Chwinie, Chwinie, wystaw rogi!
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz