środa, 21 czerwca 2017

Państwo kelnerów,Płachta,Sprawa najważniejsza z ważnych,Chwinie, Chwinie, wystaw rogi



Państwo kelnerów

W głośnej ostatnio sprawie Małgorzaty Sadurskiej w sumie najciekawsza jest sprawa ks. Kazimierza Sowy. Samo przejście byłej szefowej Kancelarii Prezydenta do zarządu PZU (jeśli, jak zażartował jej klubowy kolega, „wygra konkurs”) nie zbulwersowałoby tak opinii publicznej, gdyby nie wysokość zarobków przyszłej wiceprezes. Par­tyjne nominacje do spółek Skarbu Państwa - na skalę niespotykaną za żadnych wcześniejszych rządów - już zdążyły spowszednieć. Ale pensja w okolicach 90 tys. zł miesięcznie dla działaczki partyjnej wy­wołała poruszenie tabloidów, a więc zapewne wzburzenie tzw. zwy­kłych Polek i Polaków, w imieniu których, jak wiadomo, władza spra­wuje władzę. No i co w takiej sytuacji robi partia? Partia, jak zawsze podobno radzą piarowcy, musi aferę przykryć. Więc TVP „ujawniła” ko­lejne kawałki taśm nagranych w 2014 r. w restauracji Sowa i Przyjacie­le. Padło, nomen omen, na księdza Sowę, „ulubionego duchownego liberałów” jak przedstawiała go bulwarówka. Z imieninowych gadek przy alkoholu najbardziej zaszokowały polityków PiS i komentato­rów TVP wypowiadane przez księdza tu i ówdzie przekleństwa oraz - uwaga - powtarzane przez niego plotki o ewentualnej nominacji posła Aleksandra Grada z PO do spółki Tauron. Przekaz prosty jak uchwyt cepa: Grad tam, Sadurska tu, o co chodzi?
   Mimo wszystko zatrzymajmy się chwilę przy „aferze ks. Sowy.

W dołączonej niedawno do POLITYKI książeczce Timothy'ego Snydera „O tyranii” jest fragment o tym, jak zabójcze dla publicznego wizerunku właściwie dowolnej osoby jest „ujawnia­nie” szczegółów jej prywatnego życia i prywatnych wypowiedzi.
Z tego prawie nie da się wygrzebać, bo zwłaszcza w sytuacjach towarzyskich czy biesiadnych opowiada się często byle co, byle jak, potakuje, wtrąca, obgaduje, szerzy plotki i niewyważone oceny, pije, przeklina, popisuje się i w ogóle robi się prywatnie to, czego nigdy nie zrobiłoby się i nie powiedziało publicznie. Dlatego tak niszczącą siłę mają przecieki, podsłuchy, nielegalne nagrania, które złamały już niejedną karierę i obaliły niejeden rząd. W Polsce, jak się powszech­nie uważa, to właśnie kelnerskie taśmy doprowadziły do przegranej koalicji PO-PSL i utorowały drogę do władzy PiS. Jeśli dziś, na spo­kojnie, wrócić do stenogramów tamtych nagrań, nie ma na nich wła­ściwie ani śladu przestępstwa, spisków, korupcji, ba, niektóre uwagi i analizy (Belka, Sikorski, Sienkiewicz, Bieńkowska, Rostowski) brzmią dziś bardzo trafnie i przewidująco. Ale, oczywiście, bulwersowały ośmiorniczki i „knajacki język'; pozwalające teraz posłance Pawło­wicz nazywać nagranych polityków gangsterami (a księdza Sowę „gangsterem w sutannie”).

Nietrudno sobie wyobrazić, jak brzmią prywatne rozmowy czoło­wych działaczy PiS dotyczące obsady kolejnych stanowisk, wza­jemnego podgryzania się różnych frakcji personalnych; co mówią jedni o Ziobrze, inni o Macierewiczu, jak komentowana jest sprawa Berczyńskiego czy Misiewicza. To i owo zresztą przedostaje się do opinii publicznej - może też kie­dyś pojawią się nagrania? Ale w sprawie ks. Sowy ważniejszy od sa­mych taśm jest sposób ich użycia. Wiadomo, że przejętymi nagra­niami dysponuje prokuratura lub służby specjalne. Tylko stamtąd, na czyjeś polecenie, mogły te nagrania wyjść. Następnie przekazane zostały do państwowej telewizji, według uroczej formuły „dzienni­karze TVP Info dotarli do bulwersujących nagrań”. I tak to ma działać. Setki milionów złotych z abonamentu, który władza zamierza teraz ściągnąć od obywateli, mają zaś służyć wzmocnieniu siły oddziały­wania TVP, w tym, jak zapowiada prezes Kurski, poprzez rozbudowę ośrodków regionalnych TVP. Proszę skojarzyć to z właśnie dokona­nym przez rząd przejęciem Regionalnych Izb Obrachunkowych, kontrolujących finanse samorządów. Wkrótce zapewne zacznie się zbieranie haków na niepisowskie samorządy, a przecież niemal każdy wydatek może być przedstawiony jako nieuzasadniony, nad­mierny, niegospodarny. Regionalne oddziały TVP będą miały czym strzelać przed przyszłorocznymi wyborami lokalnymi.
   PiS poprzez kolejne zmiany prawa przyznał sobie praktycznie niekontrolowane prawo inwigilacji instytucji i obywateli, zakładania podsłuchów, nagrywania oraz ujawniania komu chce i jak chce dowolnie wybranych materiałów z kontroli, dochodzeń czy śledztw. Zalegalizował też tzw. owoce zatrutego drzewa, czyli nielegalnie zdobyte dowody lub wymuszone zeznania. Władze państwowe mogą teraz działać jak biznesmen Falenta i jego kelnerzy.

Robi się nieswojo. Podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej policja zatrzymała grupę uczestników pokojowej manifestacji. Byli wśród nich m.in. Władysław Frasyniuk i dziennikarka POLITYKI Ewa Siedlecka (s. 7). Jeśli policja czy prokuratura - jak to się stało wobec ponad setki demonstrujących przy innych okazjach Oby­wateli RP - złoży wnioski o ukaranie osób chcących przyłączyć się do oficjalnej manifestacji, wyrok wydadzą sądy. Na szczęście są jesz­cze niezależne sądy w Warszawie. Ale jeśli zostaną spacyfikowane, sparaliżowane, poddane kontroli Narodu, czyli Partii (o czym pi­szemy w okładkowym artykule), będziemy niemal bezradni wobec pisowskiego prawa i sprawiedliwości. A wyroki będzie wydawać usłużna prokuratura, telewizja i „ludowe trybunały”.
   Obserwujemy, jak państwo polskie, nie tak dawno odzyskane po prawie pół wieku ograniczonej wolności, wchodzi w stan wstrzą­sów, rozpadu instytucji, utraty autorytetu. I albo to osuwanie się w prowincjonalny autorytaryzm uda się przerwać wyborami za dwa lata, albo kiedyś-kiedyś będzie nas czekała podobna transformacja jak przy wychodzeniu z PRL. Tyle że to już będzie zadanie dla innych niż dzisiaj formacji politycznych. I dla innych pokoleń. Taka jest stawka tej przygody z PiS i musimy to sobie wciąż przypominać, nawet przy błahej na pozór sprawie pani Sadurskiej.
Jerzy Baczyński

Płachta

Ciemno się u nas robi jak za ubecką szafą. W PiS-landzie z końcem tej wiosny roboty po łokcie. Ekologów trzeba odspawać od ciężkiego sprzętu wycinającego 200 pięknych starych drzew dziennie, a eks­pertów z profesorskimi tytułami wyrzucić z terenu dawnej Puszczy Białowieskiej. Z warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia legion policji co miesiąc musi wynosić „ogromnie rozbudowaną agenturę obcych państw” (prezes Kaczyński), która złośliwie kładzie się na chodnikach. 10 czerw­ca szczególnie perfidnie leżeli: legenda opozycji z czasów PRL Władysław Frasyniuk, dziennikarka POLITYKI Ewa Siedlecka, posłanka Nowoczesnej Joanna Scheuring-Wielgus oraz kilkadziesiąt innych osób korzystających ze swoich praw gwarantowanych konstytucją (jeszcze niedawno obowiązywała).
   W czasie, gdy policja sprzątała niepotrzebnych ludzi, w archikatedrze trwała msza w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Wiernych wchodzących do świąty­ni sprawdzano wykrywaczem metali, a homilię pełną współczucia dla bliskich wygłosił ks. prof. Andrzej Filaber. Było więc o uleganiu namowom szatana, czyli aborcji, eutanazji i in vitro, o patologicznych i agresywnych środowiskach homoseksualnych oraz ogarniającej świat chrystianofobii. Specjalne stoisko w kościele oferowało książki, m.in. „Judeopolonia. Żydowskie państwo w pań­stwie polskim” i „Przedsiębiorstwo Holocaust”.
   Najbliżej ołtarza stali znani genetyczni patrioci - Jacek Kurski i Marek Su­ski. A propos tego drugiego. Wypowiedział się on niedawno w TVN na temat zatrudnienia byłej już szefowej Kancelarii Prezydenta Małgorzaty Sadurskiej w zarządzie PZU. Ogólny rumor, że nie ma ona kwalifikacji na to stanowisko, skwitował zniecierpliwiony: Przecież zna program PiS! Gwarantuje jego reali­zację! Będzie razem z suwerenem naprawiać Rzeczpospolitą, repolonizując rynek kapitałowy i uczciwie zarządzając majątkiem Skarbu Państwa.

Suski ma rację. Każdy, kto zna program PiS, może zostać, kimkolwiek ze­chce. Codzienność to potwierdza. Jarosław Zieliński, wiceminister od policji, nie kiwnął palcem w sprawie Igora Stachowiaka, choć już rok temu wiedział o szczegółach tragedii we wrocławskim komisariacie i publicznie się o niej wy­powiadał. Dlaczego dopuścił do tego, by winni policjanci tak długo pozostawali bezkarni, a nawet awansowali? Dopuścił, bo zna program PiS.
   Kto dał fałszywy sygnał policji, że w sali, w której prof. Ewa Łętowska miała odbierać nagrodę PEN Clubu i wygłosić wykład o praworządności w Polsce, podłożono bombę? Ktoś, kto zna program PiS. I dlatego nigdy nie zosta­nie zidentyfikowany.
   Dlaczego marszałek Senatu Karczewski miał czelność napisać na Twitterze o ludziach z białymi różami demonstrujących przeciwko wyznawcom religii smoleńskiej: „Dobrze, że w Polsce nie ma łatwego dostępu do broni, bo ci nienawistnicy strzeliliby do nas”? Bo zna program PiS. A w nim najwyraźniej nie ma zakazu wygłaszania haniebnych oskarżeń.
   Dlaczego minister spraw wewnętrznych Błaszczak kłamał, że policja wy­dała negatywną opinię w sprawie festiwalu Woodstock? Bo zna program PiS, w którym wolność myślenia i spontaniczne zachowania są niedopuszczalne.
   Dlaczego pan Andrzej Duda z Krakowa tak się cieszy z przyjazdu Donalda Trumpa do Warszawy? Bo Duda zna program PiS i z tego się utrzymuje, a tam przecież nie da się znaleźć ani słowa o lojalności wobec Europy. Trump ma tak samo. Obecny prezydent USA nie zawstydzi też naszego tak jak Barack Obama, upominając go, by nie łamał konstytucji.
   Dusząca czarna płachta cały czas nasuwa się na Polskę. W końcu przykryje nas w całości.
Stanisław Tym

Sprawa najważniejsza z ważnych

PiS dąży do podporządkowania sobie władzy sądowniczej. To zmiana ustrojowa, której konsekwencje mogą dosięgnąć każdego z nas.

Rządy Prawa i Sprawiedliwości wyrządzają Polsce szkody w wielu obszarach. W kwestiach ustrojowych najgroźniejszy jest zamach na niezależność władzy sądowniczej i niezawisłość sędziów. Jego cel jest oczywisty od samego początku, czyli od późnej jesieni 2015 r., gdy większość sejmowa, łamiąc konstytucję, wybrała trzech dublerów na obsadzone już miejsca w Trybunale Konstytucyjnym, a prezydent Duda przyjął nocą ich przysięgi sędziowskie. Tym celem jest podporządkowanie pisowskiej władzy sądów i sędziów.
   Po trwającym ponad rok oporze, którym kierował prezes Andrzej Rzepliński, niezależność TK została złamana. Pod prezesurą magister Julii Przyłębskiej Trybunał jest już posłuszny władzy politycznej i pomoże PiS w dalszym marszu po władzę nad sądami i sędziami. Wszystko wskazuje na to, że już 20 czerwca wyda wyrok w sprawie ustawy z 2011 r. o Krajowej Radzie Sądownictwa - zgodny z oczekiwaniami ministra Zbigniewa Ziobry, który zarzuca ustawie niezgodność z konstytucją. Jeśli plan PiS zostanie zrealizowany, KRS - instytucja stojąca na straży niezależności sądów i sędziów oraz mająca wielki wpływ na kariery sędziowskie - zostanie podporządkowana władzy politycznej, bez potrzeby ostentacyjnego złamania konstytucji, poprzez skrócenie kadencji 15 członków KRS będących sędziami.

Nietrudno wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał ciąg dalszy. Pis - za pomocą swej większości parlamentarnej - uzyska większość także w KRS. Najważniejszymi - a zapewne jedynymi - kryteriami wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądowniczej będą: sympatia do obozu władzy oraz polityczna dyspozycyjność. Te cechy gorliwie demonstrują prezes Przyłębska oraz profesorowie Muszyński i Moraw­ski, którzy wraz z dwoma innymi sędziami (jeden z nich jest dublerem) wydadzą wyrok na KRS w imieniu Trybunału Konstytucyjnego.
   Niebawem los Rady może podzielić Sąd Najwyższy. Sędziowie sądów powszechnych znajdą się pod wielką presją władzy politycznej. Nie przesądzam końcowego wyniku walki PiS z sądami i sędziami. Jeśli jednak partia Kaczyńskiego ją wygra, najgroźniejszymi następstwami tego faktu będą: faktyczne złamanie ustrojowej zasady trójpodziału władz i uzyskanie przez rządzących olbrzymiej - chociaż nie zawsze formalnej - władzy nad obywatelami

Monteskiusz przedstawił koncepcję podziału władz na władzę prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą w trosce o wolność jednostki. Wiedział, że skoncentrowana w jednym ośrodku władza stanowienia praw, rządzenia państwem i sądzenia skazuje jednost­kę na łaskę i niełaskę rządzących. Nie przypadkiem trójpodział ten stał się normą we współczesnych zachodnich demokracjach. PiS świadomie dąży do wprowadzenia w Polsce całkowicie odmienne­go modelu ustrojowego. To jedna z przyczyn krytykowania przez polityków tej partii obecnej konstytucji i ich deklaracji o potrzebie przyjęcia nowej ustawy zasadniczej. Ta projektowana przez PiS zmiana ustrojowa stwarza ogromne zagrożenie dla polskiej demo­kracji i wolności jednostki.
   Nawet w sytuacji uzależnienia karier sędziowskich od partii rządzącej znajdzie się wielu sędziów, którzy będą orzekać niezawiśle i nie ulegną naciskom w sprawach, w których władza będzie oczekiwała wyroków zgodnych z jej interesem politycznym. Będą jednak musieli liczyć się z szykanami i publiczną nagonką - jak sędziowie Trybunału Konstytucyjnego za czasów prezesa Rzeplińskiego i sędziowie Sądu Najwyższego (określeni przez rzecznik klubu parlamentarnego PiS jako „grupa kolesi”). Być może także z prowokacjami ze strony służb specjalnych.
   Oczywiście pojawią się również sędziowie dyspozycyjni, ulegli wobec oczekiwań władzy i tak głęboko się z nią identyfikujący, że zapominający o powołaniu sędziego. Dobrą ilustracją tej ostatniej postawy było oksfordzkie wystąpienie prof. Lecha Morawskiego - „sędziego dublera” Trybunału Konstytucyjnego.

Konformizm sędziowski niekoniecznie musi wyrażać się w wy­dawaniu wyroków na zamówienie władzy. Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuacje, w których sędzia będzie kierował się za­sadą „aby wilk był syty i owca cała” czy uchylał się od brania odpo­wiedzialności za wydanie wyroku i przerzucał ją na innych sędziów, inne instancje. Wszystkie te praktyki będą miały już niewiele wspól­nego ze sprawiedliwością.
   Opisywane przeze mnie zjawiska niewątpliwie nastąpią, kiedy PiS zrealizuje swoje plany. Już teraz dokonują się jednak duże i niebezpieczne zmiany w świadomości społecznej spowodowane pisowskim atakiem na sądy. Lekceważenie przez władze wyroków sądowych oraz prowadzona przez aparat propagandowy obozu rządzącego nagonka na „sędziokrację” dewastują szacunek dla prawa i sądów niemałej części społeczeństwa, zwłaszcza tej sympatyzującej z obecną władzą. Te szkody będzie trudno naprawić.

Jarosław Kaczyński potrafi wycofywać się ze swych planów. Speł­niony musi być jednak jeden warunek. Jest nim silny opór dużych i zdeterminowanych grup obywateli. Tak było w przypadku Czarne­go Protestu, gdy klub parlamentarny PiS zdecydował się na spek­takularną rejteradę, zmieniając o 180 proc. swoje stanowisko w sprawie prac nad ustawą radykalnie zaostrzającą ustawodawstwo antyaborcyjne. Inny przykład takiego odwrotu to wycofanie się z projektu ustawy o metropolii warszawskiej, kiedy PiS dostrzegł, że zwraca przeciwko sobie gniew społeczności podwarszaw­skich miejscowości.
   Środowisko sędziowskie z godnością i odwagą broni nie­zależności sądów. Bronią jej także autorytety prawnicze. To jednak nie wystarczy, aby powstrzymać Jarosława Kaczyńskiego. Mogą to tylko spowodować masowe wystąpienia społeczeństwa obywatelskiego. Żeby do nich doszło, przeciętny Kowalski musi sobie uświadomić, że podporządkowany PiS aparat wymiaru sprawiedliwości może nękać nie tylko „elity”: polityków opozycji czy samorządowców, z którymi PiS nie jest w stanie wygrać innymi metodami, ale także jego samego. Bo ofiarą tych praktyk może zostać każdy obywatel.
Aleksander Hall

Chwinie, Chwinie, wystaw rogi

Ja się rogów moich nie wy­rzeknę - zapewniał kiedyś Stefan Chwin. Zawsze chęt­nie czytam jego wypowiedzi o Polsce współczesnej. Nie­stety, ostatnio twierdzi, że endecja ma głębokie korzenie, posłuch w narodzie i nie wiadomo, jak ją wykurzyć.
   Ale po kolei. W książce „Dziennik dla dorosłych” Chwin wspominał, jak był na spotkaniu pisarzy pol­skich, francuskich i niemieckich. „I na tym spotkaniu pisarze, którzy przyjechali z Francji, od pierwszej chwili zajmowali się głównie jednym: szydzeniem z rządu fran­cuskiego, francuskiego prezydenta i francuskiej polityki. Pani X, słuchając mnie, zaciąga się dymem z papierosa, po czym z rozbrajającą szczerością rzuca przez zęby: - Proszę pana, gdyby polski pisarz ośmielił się zrobić coś takiego z Polską i polskim rządem, nigdy by już nie został przez nas wysłany za granicę”.
    „O przeklęta polska słabości! - wzdycha pisarz. - Dzi­kie gniazdo kompleksów! Przecież ci francuscy pisarze, kalający własne gniazdo, robią sto razy lepszą robotę dla Francji niż nasi grzeczni »ambasadorzy polskiej kultury« dla Polski. Dumni, swobodni, niezależni dają do zro­zumienia, że mogą sobie pozwolić na drwiny z Francji, bo żadna drwina wielkiej Francji nie zaszkodzi. »Nasze drwiny z Francji świadczą o sile Francji«”.
   Dziwnie czyta się te słowa sprzed kilku lat dzisiaj, gdy politycy i publicyści obozu władzy gotują się ze złości na tych, którzy za granicą „donoszą na swój kraj”, wy­stępują w roli ubogich krewnych europejskich elit, uprawiają politykę wstydu, przedstawiają nas jako na­ród sprawców, a nie ofiar, wygadują na Polskę w Bruk­seli, umniejszają zasługi żołnierzy wyklętych, kryty­kują stawianie pomników samemu sobie, w muzeum za mało eksponują cierpienia Kościoła i męstwo oręża polskiego. Czujemy się słabi, niedocenieni, szkalowa­ni. Niektórzy z nas reagują alergicznie na „histeryczną nagonkę”, czyli głosy krytyczne pod adresem polskiego rządu czy Polski w ogóle.
    „W USA nikogo nie obchodzi, jak Ameryka jest przed­stawiana w serialach. Natomiast my mamy nastawienie nerwicowe. Opinie innych są dla nas tak istotne, po­nieważ jesteśmy niepewni swojej wartości, co masku­jemy okrzykami »Duma, duma narodowa«. Oczywiście w obniżeniu samooceny pomagali nam przez ostatnie 200 lat nasi sąsiedzi. Straszne były stereotypy Polaka, które funkcjonowały na Zachodzie i w Rosji” - powiada Chwin w ciekawej rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyń­skim („Tygodnik Powszechny”, nr 21).
    „Cóż, nie należymy do narodów, które aktualnie tworzą historię świata czy choćby historię naszego re­gionu. Nawet nas nie dopuszczono do stołu rokowań w tak ważnej dla nas sprawie jak Ukraina” - konklu­duje pisarz, który widocznie nie czuje się pokrzepio­ny faktem, że nauczyliśmy Francuzów jeść widelcami, mamy (wedle prezesa PiS) może najlepszą demokra­cję w Europie, zostaliśmy niestałym członkiem, a War­szawa może być „wiodącym głosem polityki europej­skiej na salonach światowej demokracji” - jak marzy
dr hab. Piotr Wawrzyk z UW. Peda­gogika dumy zastępuje pedagogi­kę wstydu sączoną przez Tuska.
   Kompleks polskiej słabości i ma­rzenie o mocarstwowej potędze V to ważny temat polskiej kultury XIX  i XX w. - mówi Chwin. A ja bym do - pisał wiek XXI. Nie tylko polityka (czytaj: propaganda) historyczna prowadzona jest ku pokrzepieniu serc, także polityka zagraniczna (wyjazd premier Szydło do Londynu przed brexitem, kiedy żaden z przywódców europejskich tam nie jeździł), ale również niektóre projektowane wielkie inwestycje. Gigantyczny port lotniczy (wiadomo czyjego imienia), węzeł kolejowy, splot autostrad w jeden wielki megahub komunikacyjny - to ma być coś więcej niż Gdy­nia i Nowa Huta.
   To mają być pomniki „dobrej zmiany”, dowody naszej wiodącej roli w regionie, kapitana Międzymorza, lidera na skalę kontynentu. Byłoby dobrze, gdyby to miało sens i się powiodło, każdy by chciał, ale trudno wierzyć.
    „Jak to imperium miało powstać?” - pyta red. Grusz­czyński pisarza. „Miała je stworzyć polska moc. Czesław Miłosz określił to jednym słowem: rozpacz. Imperium, o jakim w mrokach okupacyjnej nocy śnili Trzebiński czy Bojarski, miało sięgać od Bałtyku po Odessę. Mieliśmy w nim dominować politycznie i kulturowo nad narodami Międzymorza”. Dzisiaj, mówi Chwin, mamy momenty paroksyzmu, gwałtownego przebudzenia się „polskiej woli mocy”, która trwa już dwa lata.
   Zdaniem pisarza takie tęsknoty są ciągle żywe w naro­dzie. Spora część Polaków marzy o tym, by Polska stawiała się całemu światu, bez względu na efekty. „Ważne jest samo stawianie się jako forma odreagowania długolet­nich i aktualnych upokorzeń”. W Unii Europejskiej nie możemy na przykład pogodzić się z niemieckim dykta­tem i podbojem ekonomicznym.
   Narodowo-konserwatywny język władzy jest znany lu­dowi polskiemu od dziesięcioleci. Dlatego jest skuteczny - twierdzi Chwin. - Polska była przygotowana na przejęcie władzy przez partię narodowo-konserwatywną już w la­tach 30. minionego wieku - mówi. Jego zdaniem ta „moc” psychicznego oddziaływania jest dzisiaj po stronie mło­dej prawicy, która ma swój salon i „miażdżącą zabawkę, czyli telewizję”.

No, a druga strona - ta która pielęgnuje wartości libe­ralne, uniwersalne i jest dziś w odwrocie? Niestety, tutaj nawet Chwin rozkłada ręce: „Nie wiem jednak, jak przekonać polski lud do takich wartości, jak wolność jednostki, wolność wyznania, wolność słowa, wolność twórczości artystycznej, niezależność sędziów czy trój­podział władzy. Bo lud mało to interesuje”. Projekt ten został skutecznie zdegradowany przez prawicę. Tak­że dlatego, że jego polscy promotorzy popełnili szereg błędów. Skuteczna manipulacja władzy polega na tym, że wielu Polakom projekt oświeceniowy kojarzy się dzisiaj z ośmiorniczkami i „podłymi wrogami Jezusa”. Skutecz­na „kryminalizacja” projektu oświeceniowego to wielki sukces propagandowy PiS.
   Amen, czyli koniec. Szkoda, bo jak Chwin nie wie - to kto może wiedzieć? Chwinie, Chwinie, wystaw rogi!
Daniel Passent

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz