Nie byłam
w Moskwie jako prokurator, byłam tam przede wszystkim jako człowiek,
z rodzinami podczas najtrudniejszych dla nich momentów w czasie
identyfikacji – mówi była premier Ewa Kopacz
Rozmawia Renata Grochal
Newsweek: Czy obrazy
z Moskwy jeszcze do pani wracają?
Ewa Kopacz: Pani
wie, że ja rzadko mówię o Smoleńsku. Nie chciałam opowiadać o szczegółach.
Mam te obrazy przed oczami i będą we mnie jeszcze bardzo długo.
Jakie?
- Tych ciał, tego zapachu, którego nie mogę, mimo upływu
czasu, wyrzucić z pamięci. To jest taki słodkawy zapach śmierci, pomieszany z
ziemią
naftą. Ten zapach mi bardzo długo towarzyszył. Pamiętam
ubrania po całym dniu w zakładzie medycyny sądowej w Moskwie, które
przesiąkały tym zapachem. To było nie do zniesienia.
Co wraca najczęściej?
Co wraca najczęściej?
- Schodzę na dół do sali prosektoryjnej, tam, gdzie były
ciała ofiar katastrofy, i widzę morze ciał - nie 96, tylko 300, 400
rozkawałkowanych szczątków. Korpus oddzielnie, głowa oddzielnie, ręce i nogi oddzielnie.
Wszystko na rozkładanych stołach.
Nie zemdlała pani?
- Ani razu, chociaż ludziom to się zdarzało. Mnie się tylko
strasznie chciało ryczeć. Wokół rodziny ofiar płakały, a ja musiałam być dla
nich wsparciem, mimo że miałam gulę w gardle. Gdzieś się
zaszywałam w kącie, chwilę popłakałam i wracałam do nich. Ale już ze spokojną
twarzą. Chociaż chwilami
myślałam: „Boże, dziewczyno, na co ty się porwałaś!”. To nie jest jedna osoba
czy cztery do ogarnięcia, które płaczą nad swoim zmarłym. To była ponad setka
ludzi i 96 ofiar. I wszystko w
jednym budynku.
Dużo pani paliła?
- Tak. Dwójka
naszych psychologów nie wytrzymała tej rozpaczy i po dwóch dniach wróciła do
kraju.
Korzystała pani z pomocy psychologa?
- Nie, chociaż
wiem, że wiele osób, które były wtedy w Moskwie, korzystało. Ale te obrazy
wracały w snach. I ten zapach.
Miałam wrażenie, że się duszę. Wiedziałam, że muszę sobie sama poradzić.
Kiedy było najtrudniej?
- Chyba po
powrocie do kraju. Najtrudniejsze było zderzenie tego, co tam widziałam, czyli
Polski zrozpaczonej, ale solidarnej, z tym, co zobaczyłam po przyjeździe
tutaj, kiedy zaczęły się wrzaski, krzyki, obwinianie zaraz po pogrzebach. To
mnie strasznie dotykało, bo ciągle tamte obrazy z Moskwy były świeże. A tutaj
było już wyłącznie szukanie winnych i próba wzięcia odwetu za to, co się stało.
Chodziło oto, żeby tę swoją nienawiść na kimś wyładować. I tak to trwa do dziś.
Mówi pani o Jarosławie Kaczyńskim?
- Nie tylko o
nim. Czasem mam wrażenie, że część polityków Pis próbuje tym jazgotem zagłuszyć
własne wyrzuty sumienia. Ktoś wsadził tych wszystkich ludzi do jednego
samolotu, ktoś kazał lądować pomimo fatalnych warunków pogodowych. Ale sumienia
nie da się zagłuszyć. Teraz się zaczęła nagonka na mnie.
Kiedy dostała pani wezwanie do
prokuratury?
- Ponad trzy tygodnie temu. Termin nie jest przypadkowy,
sekwencja zdarzeń układa się w brzydki
scenariusz i ma podłoże polityczne. Ekshumacja ciał generał Kwiatkowskiego była
na początku kwietnia. Trzy tygodnie temu dostaję wezwanie, a na dwa dni przed
moim przesłuchaniem do mediów dociera przeciek o tym że w trumnie generała
znaleziono fragmenty ciał siedmiu innych osób. Powstaje medialna burza, a
prokuratura informuje publicznie o moim przesłuchaniu. Następuje zbitka tych
informacji ze mną.
Jak pani to odczytuje?
- PiS cynicznie wykorzystuje
Smoleńsk, żeby przykryć swoje kłopoty wizerunkowe po tragicznej śmierci Igora
Stachowiaka we wrocławskim komisariacie. Szef MSWiA nie potrafi się z tego
wybronić. dlatego uruchamia się scenariusz z ekshumacjami. Przecież Antoni Macierewicz
przyznał w rozmowie z generałem Pytlem, że „zamach smoleński to tylko
narzędzie polityczne. Sypie się teoria zamachu, widzieliśmy kompromitację pana
Korczyńskiego. Trzeba więc uderzyć w Kopacz, żeby odciągnąć uwagę opinii
publicznej od problemów PiS. A przecież te siedem lat temu był taki moment, w
którym wydawało się, że ta trauma może Polaków zjednoczyć. Ale to
się zmieniło. Wtedy byliśmy razem. Teraz jesteśmy podzieleni jak nigdy dotąd.
Europosłanka PiS Beata Gosiewska,
wdowa po Przemysławie Gosiewskim, mówi, że jak patrzy na panią na Donalda Tuska, to widzi twarze morderców swojego męża.
- Rodzinom ofiar wolno więcej. Ale
nazywanie kogoś mordercą w autoryzowanym wywiadzie jest dla mnie wyjątkowo
krzywdzące i wyjątkowo podłe. Jeśli ktoś wypowiada takie słowa, to świadczy o
tym, jak głęboko ma zakodowaną nienawiść do innych ludzi. Nawet jeśli bardzo
cierpi. Ale trzeba brać odpowiedzialność za swoje słowa, niezależnie po której
stronie jesteśmy. Ja też mam rodziny, mam wiekową mamę, która czyta te
wywiady, i wnuka, który też kiedyś to będzie czytał. Muszę dbać o spokój mojej
rodziny.
Wytoczy pani proces
Gosiewskiej?
- Analizuję to z prawnikami. Ale
jedno chcę powiedzieć PiS-owcom, którzy na trumnach robią politykę: chcecie
mieć wojnę, to będziecie ją mieli. Będę się biła o swoje dobre imię, o dobre imię polskich lekarzy, którzy
byli w Moskwie i ciężko pracowali przy identyfikacji zwłok. Będę się biła o
rodziny, które tam cierpiały, bo one na to zasługują. Będę walczyć z podłością
w polityce. To ja byłam w Moskwie, a nie politycy PiS. Przecież gdyby wtedy
chcieli tam pojechać i pomóc rodzinom ofiar, nikt by im nie zabronił.
Antoni Macierewicz był w
Smoleńsku.
- Ale niestety nie dojechał do
Moskwy. Wolał wsiąść w pociąg i czym prędzej wrócić do Polski. Różnica między
nami jest taka, że to, co do mnie należało, wykonałam najlepiej, jak potrafię,
i chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że ja nawet nie miałam prawa robić tam
czegokolwiek innego niż pomoc rodzinom ofiar. Ocena moich działań może być
różna, ale chciałam to zrobić najlepiej, jak potrafię - mówię o opiece nad
rodzinami i wsparciu dla nich. A inni, którzy dziś mnie atakują, nie zrobili
nic. Dla nich katastrofa była dobrym tematem, żeby robić na niej politykę. I do
dziś wykorzystują ją, żeby podnieść słupki w sondażach.
O co pytał prokurator podczas
przesłuchania 31 maja?
- Nie mogę powiedzieć. W myśl art. 241 zostałam zobowiązana do utrzymania w tajemnicy całości
przesłuchania.
Czy została pani uprzedzona, że
ze świadka może się pani stać podejrzaną?
- Nie, ale czuję się osaczona.
Gdybym siedem lat temu wiedziała, że PiS wytoczy takie działa, to pewnie bym
się przez chwilę zawahała, czy lecieć do Moskwy.
Dlaczego chciała pani lecieć,
przecież pani nie musiała?
- Może to wynikało z mojego
zawodu, jestem lekarzem. A może dlatego, że niewiele wcześniej sama straciłam
tatę i wiedziałam, jak wielką człowiek wtedy
czuje pustkę, jak jest zagubiony. Powiedziałam Tuskowi, że ludzie tam pojadą w
tej rozpaczy, nic będą myśleć o tym, żeby zjeść czy wziąć tabletki, i nie można
ich tak zostawić. Byłam ministrem zdrowia, w ciągu kilku godzin zebrałam grupę
lekarzy gotowych, by pojechać do Moskwy.
Co tam robiliście?
- Lekarze podawali ludziom kroplówki,
robili EKG. Ja pomagałam im przejść przez identyfikacje, które były dla nich
dramatycznym przeżyciem. Zawsze stawałam, kiedy trzeba było ludziom pomagać.
Premier miał ze mną kłopot, bo jak coś się na świecie wydarzyło, gdy było
tsunami, to mówiłam: „Nasza ekipa musi tam być i pomagać ’. Może taką mam naturę.
To nie jest dobra natura w polityce, bo po latach się okazuje, że lepiej być
cynicznym i bezwzględnym niż wrażliwym.
Żałuje pani?
- Nie żałuję. Po tych siedmiu
latach, wiedząc o tym, co się stało, postąpiłabym tak samo, ponieważ w
polityce nie można ustępować przed podłością. Natomiast dzisiaj widzę, że PiS
gra na uczuciach, które ciągle są w ludziach, pokazując to. co jest w trumnach.
To są najbardziej wrażliwe struny ludzkiej natury, bo każdy kiedyś pochowa! ojca,
matkę lub kogoś bliskiego. Tylko niech oni pokażą obywatelom, jak wyglądały te
ciała. Żeby ludzie mieli pełny obraz, co wkładano do tych trumien. Żeby nie
myśleli, że to było ciało człowieka, który umarł we własnym łóżku.
Może to był błąd, że nie mówiliście
o tym,
jak te ciała wyglądały?
- Dzisiaj widzę, że tak. Ale nie
chcieliśmy jeszcze bardziej ranić rodzin ofiar. Niekiedy nie było zawartości
jamy brzusznej, nóg, rąk, połowy twarzy, zamiast głowy wisiał kawałek skóry z
charakterystycznym fragmentem włosów, po którym można było rozpoznać osobę.
To są obrazy, które widziały te rodziny! Dwieście kilo szczątków przywieźliśmy
ostatniego dnia, to były kawałki ciał, których brakowało przy identyfikacji.
Młoda dziewczyna, stojąc nad stołem podczas identyfikacji, zasłabła i została z
ręką swojego ojca w dłoni. To były straszne obrazy.
Bez problemu zidentyfikowano 14
ciał, 20 rozpoznano po znakach
szczególnych, pozostałe były zdeformowane albo rozczłonkowane.
- Ja też rozpoznałam trzy ciała na
prośbę rodzin, które nie były wstanie tam wejść. Jedna z tych osób miała
piękny tatuaż na ramieniu. Tatuaż był też na zdjęciu, więc
można było go porównać z ciałem. Po twarzy nie można było tej osoby rozpoznać,
bo była tylko część twarzy, korpus, część ramienia, części nóg, z uszkodzeniami
całego brzucha, klatki piersiowej.
Jak to jest możliwe, że w
trumnie generała Kwiatkowskiego były fragmenty ciał siedmiu innych osób?
- Nie wiem, to jest bardzo
przykre. Być może było tak, że brakujące części wizualnie pasowały do tego
ciała i dlatego włożono je do tej trumny. Trudno mi powiedzieć, bo mnie przy
tym nie było. Wiem jedno, że ciała były bardzo mocno uszkodzone. Ten widok
będzie mi towarzyszył do końca życia. Wiem, że dla rodzin, które tam były, to
było jeszcze trudniejsze. Ale tam leżeli też moi przyjaciele. Ja też ich
widziałam. Nie jestem człowiekiem z wypreparowanym układem nerwowym i wrażliwością
- wręcz przeciwnie. Wszystko można mówić, zarzucać, że nie było staranności
przy identyfikacji zwłok. Aleja nie wiem, o jakiej staranności można mówić przy
rozkawałkowanych zwłokach? Te zwłoki trzeba było włożyć do trumny, ułożyć jak
puzzle. Przecież nikt nie miał złej woli, żeby mieszać lub zamieniać te
kawałki. Do tego trzeba by było być zwyrodnialcem.
Antoni Macierewicz mówił, że
pani premier Tusk nie dopełniliście
swoich obowiązków i powinna się tym zająć prokuratura.
- Prokuratura jest od tego, żeby
badać sprawę. Ale jakich ja obowiązków nie dopełniłam? Ja nie byłam tam jako prokurator.
Byłam tam przede wszystkim jako człowiek, który był z rodzinami podczas
najtrudniejszych dla nich momentów w czasie identyfikacji. To ja mówiłam, żeby
się nie spieszyli.
Nawet w środę - podczas
przesłuchania w prokuraturze - dostałam esemesa od jednej z osób, która
identyfikowała Mariusza Kazanę, szefa protokołu dyplomatycznego. Przeczytam
pani. „Pani premier, w tych dniach jestem z panią. A właściwie jesteśmy jako
rodzina Mariusza Kazany. Tak jak pani była z nami wtedy w Moskwie. Dokładnie
pamiętani, jak starała się pani z Jackiem Najderem wyperswadować mi ostateczną
identyfikację wtedy na parterze w tej dużej sali, gdzie był już Mariusz. Jeśli
zajdzie potrzeba, jestem do pani dyspozycji. Jestem pani to winien”. Tak było,
nic na siłę. Mówiliśmy rodzinom: „Ciało jest uszkodzone, zostawcie do badań
genetycznych, żeby się nie pomylić”.
Czy to nie był błąd, że po powrocie do Polski nie otwarto trumien i nie przeprowadzono tutaj sekcji zwłok?
Czy to nie był błąd, że po powrocie do Polski nie otwarto trumien i nie przeprowadzono tutaj sekcji zwłok?
Nie wiem. Pewnie można by się zastanawiać,
czy nie lepiej było od razu w Moskwie zrobić badania genetyczne ciał i
szczątków i zostawić tam wszystkie ciała na kilka tygodni czy nawet miesięcy,
bo tyle by to trwało. Żeby wróciły do Polski dopiero po tych badaniach. Ale już
nie pamiętamy, jak olbrzymia była siedem lat temu presja wśród rodzin, żeby jak
najszybciej przywieźć ciała ofiar z obcej ziemi do Polski. Nie dziwię się,
pewnie sama też bym tak myślała. Proszę sobie wyobrazić, co
robiliby politycy PiS, gdybyśmy te ciała w Moskwie zostawili na kilka
miesięcy. Czy dziękowaliby za należytą staranność badania każdego z kilkuset
kawałków szczątków, czy od rana do wieczora krzyczeliby o zdradzie i żądali
natychmiastowego sprowadzenia ciał do Polski.
Także Jarosław Kaczyński chciał
jak najszybciej sprowadzić do Polski ciało brata.
- To jest dla mnie strasznie
smutne. To był pierwszy dzień, gdy trafiliśmy do zakładu medycyny sądowej w
Moskwie. I Wtedy do mnie dotarło, że poprzedniego dnia Jarosław Kaczyński
wrócił do Polski tylko z ciałem brata, a ciało świętej pamięci Marii
Kaczyńskiej nadal jest w Moskwie. Dla mnie było ważne, żeby ciało pierwszej
damy wróciło jak najszybciej do Polski. Dzwoniliśmy do Kancelarii Prezydenta,
żeby ustalić, kto będzie identyfikował panią prezydentową. Wkrótce przyleciał
brat Marii Kaczyńskiej z jej zięciem.
Nie pomyślała pani wtedy o tym,
żeby dopilnować tego, czy ciała są dobrze poskładane, czy nic nie zostało
pomylone?
- Nie. Spędzałam po kilkanaście
godzin w zakładzie medycyny sądowej, później powrót do hotelu, rozmowa z
rodzinami. Kładłam się do łóżka po to, żeby następnego dnia wcześnie wstać i
znowu przebywać cały dzień w zakładzie medycyny sądowej. W zapachu, który z
dołu się przedostawał, bo tam były ciała, w atmosferze smutku i nieszczęścia,
i wśród tych ciał. Jestem pełna podziwu dla ludzi,
którzy tam pracowali, i dla rodzin, które musiały opowiadać o swoich bliskich,
o znakach szczególnych, po których można ich było rozpoznać. Nikt nie myślał
wtedy, że ktoś na tym nieszczęściu będzie próbował budować politykę, że wokół
tego zrodzi się tak wielka nienawiść.
Antoni Macierewicz powiedział,
że „Kopacz i Tusk już we wrześniu 2010 r. wiedzieli, że ciała w trumnach są
pomieszane, ale okłamali organa państwa, że wszystko jest w porządku".
- Kto we wrześniu 2010 roku mógł
wiedzieć, że ciała są pomieszane? Tylko ci, którzy mieli dostęp do wyników
badań genetycznych. Nie byłam przecież odbiorcą
dokumentów z badań. Na Boga! Przecież wyniki badań genetycznych miała
prokuratura. Tylko na tej podstawie można było stwierdzić, że coś było nie tak
i zarządzić ekshumacje.
Prokurator Marek Pasionek,
który mówi, że rodziny są zbulwersowane tym, co odkryto w trumnach, był w
Moskwie. Spotkała go pani?
- Nie, nie widziałam go tam - ani
z rodzinami, ani w zakładzie medycyny sądowej.
Radosław Sikorski przyznał, że
zmienił zdanie w sprawie ekshumacji, uważa, że są robione rzetelnie. A pani jak
je ocenia?
- Sikorski powiedział, że to
dobrze, że są robione ekshumacje, bo potwierdzają, że nie było zamachu.
Ekshumacje powinno się przeprowadzać, gdy są wątpliwości co do tego, czy
przyczynę zgonu ustalono właściwie. Skoro kilka lat temu ekshumowano
i przebadano już kilka ciał i nie wykryto wtedy
śladów wybuchu, to po co ekshumować wszystkie ciała? Chyba tylko po to, żeby
znowu odbywał się ten makabryczny taniec na trumnach. Ale nie można bezkarnie
żerować na ludzkim cierpieniu i PiS kiedyś za to zapłaci.
Czy Smoleńsk już zawsze będzie
dzielił?
- Na pewno tak. Kilka dni temu
spotkałam młodego człowieka, który powiedział mi: „Oszukaliście, tam był zamach”.
Czyli część ludzi wciąż wierzy w zamachowe teorie. Może gdyby po katastrofie
zapadła decyzja, że wszystkie ofiary będą pochowane w jednym grobie, nikt nie
miałby pretensji, że kawałek kogoś jest nie tam, gdzie trzeba. Można by
solidarność, którą obserwowałam w Moskwie, przenieść pod wspólną mogiłę, gdzie
każdy miałby to samo prawo modlić się za duszę najbliższego. Ale zapadły inne
decyzje. Szkoda, bo dzisiaj w politycznej walce mało kto pamięta o ofiarach. I
to jest dla mnie najgorsze.
Czy PiS postawi panią i Tuska
przed Trybunałem Stanu za Smoleńsk?
- Nie mam wątpliwości, że taki
jest cel polityczny. Aleja nie będę kozłem ofiarnym. Jeżeli za pomoc innym
według PiS ma się stawać przed Trybunałem Stanu, to mogę stawać co tydzień.
Dziennikarze często mnie pytają, czy nie można było czegoś zrobić lepiej?
Zawsze wszystko można zrobić lepiej. Jednak tylko ktoś. kto ma robaczywą duszę,
mógł napisać scenariusz takiej historii i realizować go punkt po punkcie. Nikt
normalny nie pisze takich scenariuszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz