Ludzie z WSI
zawłaszczyli, powiedzmy, 800 mln zł. Tak wynika z prokuratorskiego śledztwa.
Kto ukradł resztę z 3 mld zł, które zniknęły ze SKOK Wołomin? Garstka byłych
klientów walczy o to, by ktoś zaczął wreszcie szukać tych pieniędzy.
Marcin Karliński,
z zawodu elektronik, umysł ścisły, analityczny, do czasu upadku SKOK Wołomin
w ogóle nie interesował się finansami. Po prostu blisko pracy miał oddział
SKOK. W 2011 r., w budynku Pod Orłami przy ul. Jasnej w Warszawie, otworzył
konto oszczędnościowe. W 2015 r. w ciągu miesiąca ze sztandarowej instytucji
spółdzielczego sektora rynku finansowego, nadzorowanej przez Kasy Krajowe, a
potem Komisję Nadzoru Finansowego, SKOK Wołomin stał się bankrutem.
- Ktoś, kto wymyślił ten skok stulecia, bo tak to nazywamy, wymyślił
kradzież niemal doskonałą - opowiada Karliński. - Doskonałą, bo w
zasadzie nie ma pokrzywdzonych. Gdyby SKOK nie zostały w listopadzie 2013 r.
objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, to byłby bunt 100 tys.
ludzi. A tak, proszę, ludzie dostali te poniekąd swoje pieniądze - dla nich jest po temacie.
Na rozprawę upadłościową przyszło niewielu zainteresowanych. Głównie
tzw. nadgwaranci, którzy mieli na rachunkach więcej niż 100 tys. euro - a
tylko do tej wysokości straty pokrywa Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Najbardziej
stratna była firma budowlana, która akurat sprzedała maszyny - 4 mln zł, inna
straciła 2 mln zł, jest parę przypadków
rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy składali na zabezpieczenie przyszłości
dzieci, są emigranci, którzy wrócili z uciułaną na stare lata emeryturą.
Marcin Karliński stracił gotówkę na średnią kawalerkę.
Garstka zainteresowanych powołała Stowarzyszenie Wspierania
Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała (od kościoła, w którego salce
odbyło się spotkanie założycielskie), Karliński został prezesem.
Zaczęli się wgryzać w akta,
dokumenty finansowe SKOK Wołomin, studiować zapisane maczkiem tomy z danymi
kredytobiorców, raporty, kontrolować działania syndyka i sądu, czytać sprawozdania
Rady Wierzycieli. Jak dziś mówią, dzięki kontaktom, tysiącom rozmów,
przesłuchań, analiz, zdobyli dużą wiedzę na temat „skoku stulecia”, ale przy
okazji posiedli też przekonanie, że żadnej z instytucji państwowych nie zależy
na rzetelnym zajęciu się sprawą. Nowe ustalenia, jak mówią, mogłyby popsuć
medialny przekaz, że za kradzieżą pieniędzy stoi WSI, czyli służby, z którymi
walczy PiS. Inni sprawcy są władzy nie na rękę.
Ziarnko do ziarnka
Ludzie ze stowarzyszenia nie wierzą jednak w prostą historię o WSI.
Początek przekrętu ze SKOK widzą raczej w ustawie o nadzorze KNF i gwarancjach wypłat depozytów z Bankowego
Funduszu Gwarancyjnego. Uchwalona w 2009 r. ustawa miała furtkę, powodowała,
że nadzór Komisji Nadzoru Finansowego - mniejszy niż wcześniejszy nadzór Kasy
Krajowej nad SKOK - był również nieskuteczny. Komisja musiała działać w trybie
postępowania administracyjnego, co znacznie wydłużało czas reakcji, a w
przypadku SKOK Wołomin wręcz uniemożliwiło interwencję na czas.
A teraz działania syndyka powodują, że nie znajdzie się nikt chętny, by
studiować dowody i szukać zaginionych pieniędzy. Gdyby SKOK Wołomin sprzedano
jako całość innej instytucji - zapewne bankowi - wraz z dokumentacją, ślady
przestępstwa trafiłyby do tej instytucji. Miałaby interes, by poświęcić uwagę
temu, co się stało z pieniędzmi. - Przy dotychczasowych upadłościach Banku
Staropolskiego czy AgroBanku oferty sprzedaży były wielokrotnie ponawiane,
mimo że były to instytucje w dużo gorszej sytuacji niż SKOK Wołomin, wyceniany
przez samego syndyka na 250 mln zł - podkreśla Marcin Karliński. - Syndyk
upadłego SKBanku, też z Wołomina, już trzy miesiące po ogłoszeniu upadłości
dał anons do gazet o poszukiwaniu biegłego do wyceny.
Syndyk SKOK Wołomin ma odmienną strategię: niemal natychmiast po objęciu
funkcji 22 kwietnia 2015 r. złożył do sędziego komisarza wniosek o zgodę na odstąpienie
od sprzedaży w całości, gdyż uważał, że nie będzie chętnych. Syndyk prosił za
to o zgodę na sprzedaż w częściach, z wolnej ręki, poszczególnych elementów
firmy. Stowarzyszenie stwierdziło wówczas, że to bezprawne, i dostarczyło swoje
analizy prawne. Interweniowało u samego Jarosława Kaczyńskiego, który obiecał,
że do tego nie dopuści. W końcu
syndyk złożył wniosek o zgodę na
przeprowadzenie jednej próby sprzedaży SKOK Wołomin, ale rok trwała sama procedura
wybierania biegłego.
Syndyk nie zdecydował się też na audyt śledczy, o co 2 maja 2015 r.
wnioskowała Komisja Nadzoru Finansowego, choć stanowiłby on „istotny element
ustalenia nie tylko faktycznej sytuacji ekonomiczno-finansowej, ale również
możliwości odzyskania wyprowadzonych z kasy, w wyniku działalności
przestępczej, środków finansowych, a w konsekwencji zwiększenia masy upadłości”
- jak pisała komisja, dodając, że „skala stwierdzonych nieprawidłowości oraz
ich charakter nie była dotychczas spotykana w systemie finansowym”.
To, że tymczasem syndyk wyprzedaje za grosze majątek SKOK, dla
Karlińskie- go równa się obniżaniu wartości przedsiębiorstwa. - To, że
syndyk przeciąga postępowanie, zajmując się drugorzędnymi sprawami, to
działania osłonowe służące samolikwidacji SKOK - mówi Karliński. - W tym
czasie spłacane są kredyty, a biorąc pod uwagę, że Ministerstwo
Sprawiedliwości wydało według nas absurdalną opinię, że środki pieniężne nie
wchodzą w skład majątku, to jest to droga do uniknięcia sprzedaży SKOK w
całości. Dodatkowo każdy miesiąc obecnego funkcjonowania SKOK Wołomin to
horrendalne koszty. Przykład z 2015 r.: miesięczna obsługa prawna - 369 tys.
zł, ochrona - 33 tys. zł, paliwo - 234 tys. itp. W sumie: 2 mln 805 tys.
Ostatni kwartał 2016 r.: sama obsługa prawna - ponad 860 tys. zł miesięcznie
plus wynagrodzenie siedmiu pracowników zarządcy komisarycznego i jego samego -
ponad 225 tys. zł miesięcznie. Stowarzyszenie stoi na stanowisku, że jeżeli
dostatecznie długo będzie prowadzone postępowanie, to już nic nie będzie do
sprzedania.
Słupy i słupki
Śledztwa prokuratorskie w sprawie wołomińskich pieniędzy nie posuwają
się naprzód. Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga, która jako pierwsza dostała
informacje o nieprawidłowościach (i wówczas nie podjęła tematu), już piąty rok
analizuje kredyty powyżej 1 mln zł, w zasadzie ograniczając się do zliczania
przypadków pożyczania pieniędzy na „słupy”.
W prokuraturze gorzowskiej, prowadzącej główne śledztwo dotyczące działania
zorganizowanej grupy przestępczej w SKOK Wołomin, ustalono, że pożyczane
pieniądze były lokowane w nieruchomościach, na bieżąco wydawane przez
sprawców, inwestowane w różne podmioty gospodarcze bądź transferowane do
spółek zarejestrowanych na Cyprze.
- W toku postępowania
przygotowawczego sukcesywnie, w miarę możliwości, ustalane jest też i
zabezpieczane mienie pochodzące z dokonanych przestępstw - informuje rzecznik Roman Witkowski. Zabezpieczenia wydają
się jednak skromne jak na taki skok: 2 mln zł - zegarki i biżuteria, 1 mln zł
w gotówce, 8 tys. dol., 100 tys. franków i 17 tys. euro na kontach. Oprócz tego
11 samochodów, ciągnik, łódź za 260 tys. zł, helikopter, trochę hipotek.
Osobami, które według prokuratury stały najwyżej w strukturze
przestępczej, są niezmiennie: prezes SKOK Wołomin Mariusz G. i kapitan P. z
WSI, który miał organizować fałszywych pożyczkobiorców, tak zwane słupy.
Mariusz G. już dawno wyszedł z aresztu po wpłaceniu 1 mln zł i wystąpił do
syndyka o zapłacenie mu zaległych pensji za czas, gdy był w areszcie. Zażądał
42 tys. brutto miesięcznie, plus dodatki funkcyjne i premia za 2014 r. w
wysokości 94 tys. zł. Dla uwiarygodnienia wysokości żądanych kwot dołączył
m.in. wydruk oświadczenia majątkowego senatora Biereckiego, który jako prezes
Kasy Krajowej już w 2010 r. zarabiał prawie 300 tys. miesięcznie i prasowy ranking milionowych zarobków prezesów banków.
Marcin Karliński widział niedawno Mariusza G. w Warszawie: uśmiechnięty,
zadowolony, z kobietą przy boku, w najnowszym modelu Mercedesa. Obecnie jest
restauratorem, ma lokal w centrum Warszawy.
Zastępczyni Mariusza G., wiceprezes SKOK Wołomin, także aresztowana, wystąpiła
do sądu o przywrócenie do pracy.
Ani pieniędzy, ani
czasu
Choć politycy partii rządzącej deklarowali pomoc i rozliczenie
kradzieży w SKOK, a Antoni Macierewicz zapewniał wręcz, że jak tylko PiS
dojdzie do władzy, to pociągną do odpowiedzialności każdego i rozliczą
wszystko - teraz nikt nie ma czasu. Poseł Marek Suski, który jest szefem
zespołu poselskiego ds. poszkodowanych m.in. w SKOK Wołomin, nie zwołał ani jednego
posiedzenia. A gdy ostatnio na posiedzeniu komisji finansów Marcin Karliński
miał odczytać swoją analizę sprawy, z omówieniem problemów ze sprzedażą SKOK,
szef tej komisji Jacek Sasin poprosił o streszczanie się - zarzutów na
działanie syndyka było na 75 stron.
10 kwietnia 2017 r. Karliński był w Prokuraturze Krajowej, gdzie złożył
zeznanie, mogące doprowadzić do prawdziwych organizatorów wyłudzania kredytów
w SKOK Wołomin. Właśnie dostał zawiadomienie o wszczęciu przez prokuraturę, na
podstawie tego zeznania, czynności prawno-karnych wobec Stowarzyszenia.
Violetta Krasowska
Fajnie wyczerpany teamt.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń