poniedziałek, 19 czerwca 2017

Skok doskonały



Ludzie z WSI zawłaszczyli, powiedzmy, 800 mln zł. Tak wynika z prokuratorskiego śledztwa. Kto ukradł resztę z 3 mld zł, które zniknęły ze SKOK Wołomin? Garstka byłych klientów walczy o to, by ktoś zaczął wreszcie szukać tych pieniędzy.

Marcin Karliński, z zawo­du elektronik, umysł ści­sły, analityczny, do czasu upadku SKOK Wołomin w ogóle nie interesował się finansami. Po prostu blisko pracy miał od­dział SKOK. W 2011 r., w budynku Pod Or­łami przy ul. Jasnej w Warszawie, otworzył konto oszczędnościowe. W 2015 r. w ciągu miesiąca ze sztandarowej instytucji spół­dzielczego sektora rynku finansowego, nadzorowanej przez Kasy Krajowe, a po­tem Komisję Nadzoru Finansowego, SKOK Wołomin stał się bankrutem.
   - Ktoś, kto wymyślił ten skok stulecia, bo tak to nazywamy, wymyślił kradzież niemal doskonałą - opowiada Karliński. - Doskonałą, bo w zasadzie nie ma po­krzywdzonych. Gdyby SKOK nie zostały w listopadzie 2013 r. objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, to byłby bunt 100 tys. ludzi. A tak, proszę, ludzie dostali te poniekąd swoje pieniądze - dla nich jest po temacie.
   Na rozprawę upadłościową przyszło niewielu zainteresowanych. Głównie tzw. nadgwaranci, którzy mieli na ra­chunkach więcej niż 100 tys. euro - a tylko do tej wysokości straty pokrywa Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Najbardziej strat­na była firma budowlana, która akurat sprzedała maszyny - 4 mln zł, inna straciła 2 mln zł, jest parę przypadków rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy skła­dali na zabezpieczenie przyszłości dzie­ci, są emigranci, którzy wrócili z uciułaną na stare lata emeryturą. Marcin Karliński stracił gotówkę na średnią kawalerkę.
   Garstka zainteresowanych powołała Stowarzyszenie Wspierania Spółdzielczości Finansowej im. św. Michała (od kościo­ła, w którego salce odbyło się spotkanie założycielskie), Karliński został prezesem.
Zaczęli się wgryzać w akta, dokumenty fi­nansowe SKOK Wołomin, studiować zapi­sane maczkiem tomy z danymi kredyto­biorców, raporty, kontrolować działania syndyka i sądu, czytać sprawozdania Rady Wierzycieli. Jak dziś mówią, dzięki kon­taktom, tysiącom rozmów, przesłuchań, analiz, zdobyli dużą wiedzę na temat „skoku stulecia”, ale przy okazji posiedli też przekonanie, że żadnej z instytucji państwowych nie zależy na rzetelnym za­jęciu się sprawą. Nowe ustalenia, jak mó­wią, mogłyby popsuć medialny przekaz, że za kradzieżą pieniędzy stoi WSI, czyli służby, z którymi walczy PiS. Inni sprawcy są władzy nie na rękę.

   Ziarnko do ziarnka
   Ludzie ze stowarzyszenia nie wierzą jednak w prostą historię o WSI. Początek przekrętu ze SKOK widzą raczej w ustawie o nadzorze KNF i gwarancjach wypłat depozytów z Bankowego Funduszu Gwa­rancyjnego. Uchwalona w 2009 r. ustawa miała furtkę, powodowała, że nadzór Ko­misji Nadzoru Finansowego - mniejszy niż wcześniejszy nadzór Kasy Krajowej nad SKOK - był również nieskuteczny. Komisja musiała działać w trybie postę­powania administracyjnego, co znacznie wydłużało czas reakcji, a w przypadku SKOK Wołomin wręcz uniemożliwiło in­terwencję na czas.
   A teraz działania syndyka powodują, że nie znajdzie się nikt chętny, by stu­diować dowody i szukać zaginionych pie­niędzy. Gdyby SKOK Wołomin sprzedano jako całość innej instytucji - zapewne bankowi - wraz z dokumentacją, ślady przestępstwa trafiłyby do tej instytucji. Miałaby interes, by poświęcić uwagę temu, co się stało z pieniędzmi. - Przy dotych­czasowych upadłościach Banku Staropol­skiego czy AgroBanku oferty sprzedaży były wielokrotnie ponawiane, mimo że były to instytucje w dużo gorszej sytuacji niż SKOK Wołomin, wyceniany przez samego syndyka na 250 mln zł - podkreśla Marcin Karliński. - Syndyk upadłego SKBanku, też z Wołomina, już trzy miesiące po ogłosze­niu upadłości dał anons do gazet o poszu­kiwaniu biegłego do wyceny.
   Syndyk SKOK Wołomin ma odmienną strategię: niemal natychmiast po objęciu funkcji 22 kwietnia 2015 r. złożył do sę­dziego komisarza wniosek o zgodę na od­stąpienie od sprzedaży w całości, gdyż uważał, że nie będzie chętnych. Syndyk prosił za to o zgodę na sprzedaż w czę­ściach, z wolnej ręki, poszczególnych ele­mentów firmy. Stowarzyszenie stwierdziło wówczas, że to bezprawne, i dostarczyło swoje analizy prawne. Interweniowało u samego Jarosława Kaczyńskiego, który obiecał, że do tego nie dopuści. W końcu
syndyk złożył wniosek o zgodę na prze­prowadzenie jednej próby sprzedaży SKOK Wołomin, ale rok trwała sama pro­cedura wybierania biegłego.
   Syndyk nie zdecydował się też na audyt śledczy, o co 2 maja 2015 r. wnioskowa­ła Komisja Nadzoru Finansowego, choć stanowiłby on „istotny element ustalenia nie tylko faktycznej sytuacji ekonomicz­no-finansowej, ale również możliwości odzyskania wyprowadzonych z kasy, w wyniku działalności przestępczej, środków finansowych, a w konsekwencji zwiększenia masy upadłości” - jak pisała komisja, dodając, że „skala stwierdzo­nych nieprawidłowości oraz ich charak­ter nie była dotychczas spotykana w sys­temie finansowym”.
   To, że tymczasem syndyk wyprzedaje za grosze majątek SKOK, dla Karlińskie- go równa się obniżaniu wartości przed­siębiorstwa. - To, że syndyk przeciąga postępowanie, zajmując się drugorzęd­nymi sprawami, to działania osłonowe służące samolikwidacji SKOK - mówi Karliński. - W tym czasie spłacane są kre­dyty, a biorąc pod uwagę, że Ministerstwo Sprawiedliwości wydało według nas ab­surdalną opinię, że środki pieniężne nie wchodzą w skład majątku, to jest to droga do uniknięcia sprzedaży SKOK w całości. Dodatkowo każdy miesiąc obecnego funkcjonowania SKOK Wołomin to hor­rendalne koszty. Przykład z 2015 r.: mie­sięczna obsługa prawna - 369 tys. zł, ochrona - 33 tys. zł, paliwo - 234 tys. itp. W sumie: 2 mln 805 tys. Ostatni kwartał 2016 r.: sama obsługa prawna - ponad 860 tys. zł miesięcznie plus wynagro­dzenie siedmiu pracowników zarządcy komisarycznego i jego samego - ponad 225 tys. zł miesięcznie. Stowarzyszenie stoi na stanowisku, że jeżeli dostatecznie długo będzie prowadzone postępowanie, to już nic nie będzie do sprzedania.

   Słupy i słupki
   Śledztwa prokuratorskie w sprawie wo­łomińskich pieniędzy nie posuwają się na­przód. Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga, która jako pierwsza dostała infor­macje o nieprawidłowościach (i wówczas nie podjęła tematu), już piąty rok anali­zuje kredyty powyżej 1 mln zł, w zasadzie ograniczając się do zliczania przypadków pożyczania pieniędzy na „słupy”.
   W prokuraturze gorzowskiej, prowa­dzącej główne śledztwo dotyczące dzia­łania zorganizowanej grupy przestępczej w SKOK Wołomin, ustalono, że pożycza­ne pieniądze były lokowane w nierucho­mościach, na bieżąco wydawane przez sprawców, inwestowane w różne pod­mioty gospodarcze bądź transferowane do spółek zarejestrowanych na Cyprze.
- W toku postępowania przygotowaw­czego sukcesywnie, w miarę możliwości, ustalane jest też i zabezpieczane mienie pochodzące z dokonanych przestępstw - informuje rzecznik Roman Witkowski. Zabezpieczenia wydają się jednak skrom­ne jak na taki skok: 2 mln zł - zegarki i bi­żuteria, 1 mln zł w gotówce, 8 tys. dol., 100 tys. franków i 17 tys. euro na kontach. Oprócz tego 11 samochodów, ciągnik, łódź za 260 tys. zł, helikopter, trochę hipotek.
   Osobami, które według prokuratury stały najwyżej w strukturze przestępczej, są niezmiennie: prezes SKOK Wołomin Mariusz G. i kapitan P. z WSI, który miał organizować fałszywych pożyczkobior­ców, tak zwane słupy. Mariusz G. już dawno wyszedł z aresztu po wpłace­niu 1 mln zł i wystąpił do syndyka o za­płacenie mu zaległych pensji za czas, gdy był w areszcie. Zażądał 42 tys. brutto miesięcznie, plus dodatki funkcyjne i pre­mia za 2014 r. w wysokości 94 tys. zł. Dla uwiarygodnienia wysokości żądanych kwot dołączył m.in. wydruk oświadczenia majątkowego senatora Biereckiego, który jako prezes Kasy Krajowej już w 2010 r. zarabiał prawie 300 tys. miesięcznie i prasowy ranking milionowych zarob­ków prezesów banków. Marcin Karliński widział niedawno Mariusza G. w Warsza­wie: uśmiechnięty, zadowolony, z kobietą przy boku, w najnowszym modelu Merce­desa. Obecnie jest restauratorem, ma lokal w centrum Warszawy.
   Zastępczyni Mariusza G., wiceprezes SKOK Wołomin, także aresztowana, wy­stąpiła do sądu o przywrócenie do pracy.

   Ani pieniędzy, ani czasu
   Choć politycy partii rządzącej dekla­rowali pomoc i rozliczenie kradzieży w SKOK, a Antoni Macierewicz zapewniał wręcz, że jak tylko PiS dojdzie do władzy, to pociągną do odpowiedzialności każde­go i rozliczą wszystko - teraz nikt nie ma czasu. Poseł Marek Suski, który jest szefem zespołu poselskiego ds. poszkodowanych m.in. w SKOK Wołomin, nie zwołał ani jed­nego posiedzenia. A gdy ostatnio na po­siedzeniu komisji finansów Marcin Kar­liński miał odczytać swoją analizę sprawy, z omówieniem problemów ze sprzedażą SKOK, szef tej komisji Jacek Sasin poprosił o streszczanie się - zarzutów na działanie syndyka było na 75 stron.
   10 kwietnia 2017 r. Karliński był w Pro­kuraturze Krajowej, gdzie złożył ze­znanie, mogące doprowadzić do praw­dziwych organizatorów wyłudzania kredytów w SKOK Wołomin. Właśnie dostał zawiadomienie o wszczęciu przez prokuraturę, na podstawie tego zeznania, czynności prawno-karnych wobec Stowa­rzyszenia. 
Violetta Krasowska

2 komentarze: