wtorek, 20 czerwca 2017

Jak nie on, to kto?



Walcząc z mafią, prokurator Marek Pasionek nauczył się, że czasem nie ma miejsca na skrupuły. To nie przypadek, że właśnie jemu powierzono śledztwo smoleńskie.

Marek Pasionek mówi o sobie niechętnie. O życiu osobi­stym wcale. - Proszę mu się nie dziwić, przecież polowali na niego najwięksi bandyci w kraju - mówi Małgorzata Wassermann, dla której Pasionek to wzór prokuratora.
- Kiedy zaczynałam swoją przygodę z pra­wem, prokurator Pasionek był już legendą. Człowiekiem ścigającym i wsadzającym za kratki bandytów, z którymi inni sobie nie radzili. Od początku też walczył o prawdę o katastrofie smoleńskiej, choć utrudnia­no mu pracę. Jeśli on sobie nie poradzi z tą sprawą, to nikt sobie nie poradzi - do­daje Wassermann.
   Druga strona rodzin smoleńskich rolę prokuratora Pasionka widzi w innym świe­tle. - Barbarzyństwo, jakim są przymusowe ekshumacje wszystkich ofiar, to nic więcej niż tylko tuszowanie własnych błędów. Przecież Pasionek był w Moskwie już trzy dni po katastrofie. Widział, co się tam działo - mówi Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz. - Pytam się: co wtedy zrobił, żeby uniknąć błędów, którymi dziś nas epatuje? I odpowiadam: nic.

   Wyrok
   Pasionek prokuratorską karierę zaczy­nał na przełomie systemów. Rodząca się po upadku komunizmu mafia była bez­względna. Pasionek był jednym z tych, któ­rzy nie bali się rzucić jej rękawicy. W 1998 r. został włączony do pracy nad rozpracowa­niem grupy Krakowiaka, którym policja za­jęła się już trzy lata wcześniej, podejrzewa­jąc go o przekręty w handlu samochodami.
   Rozpracowujący go pod przykrywką po­licjant przeniknął do otoczenia Krakowia­ka i z przerażeniem odkrył, że zaplątał się w sam środek jednej z najbrutalniejszych grup przestępczych w Polsce. Po paru la­tach intensywnego śledztwa do zarzutów przeciwko Krakowiakowi dopisać trzeba było kolejne - planowanie zabójstwa poli­cjanta i prokuratora. Tym drugim był Ma­rek Pasionek.
   Bezkompromisowy prokurator oficjal­nie chwalony był przez przełożonych. Od 1993 r. rok w rok dostawał nagrody ministra sprawiedliwości. Mniej oficjalnie u niektó­rych kolegów pojawiały się wątpliwości
co do metod, jakimi okupiony był sukces. Kiedy w nagrodę postanowiono Pasionka awansować do Prokuratury Apelacyjnej, kolegium prokuratorów zaopiniowało tę decyzję negatywnie. - Po analizie akt uznaliśmy, że awans bardziej należy się innemu prokuratorowi, który zaanga­żowany był w tę sprawę dłużej i wykonał przy niej znacznie więcej czynności. Na­sza negatywna opinia nie została w ogóle uwzględniona. Już wtedy pan prokurator Pasionek miał mocne zaplecze polityczne - mówi chcący zachować anonimowość prokurator. Decyzję o przeniesienie Pa­sionka w grudniu 2000 r. do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach podjął ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.

   Desant
   Za czasów pierwszych rządów PiS kato­wicka prokuratura miała etykietę najbar­dziej upolitycznionej w kraju. Uchodziła za „zbrojne ramię PiS”. To tutaj przenoszo­no najgłośniejsze polityczne sprawy z ca­łej Polski. Z Łodzi do Katowic skierowano na przykład sprawę lobbysty Marka Dochnala, co do której politycy mieli wielkie oczekiwania. Liczyli, że Dochnal pogrąży elitę politycznej konkurencji. Ostatecznie okazało się, że sprawa Dochnala najbar­dziej dotknęła prawicową dziennikarkę Dorotę Kanię, którą oskarżono o to, że po­wołując się na wpływy, wyłudziła od ro­dziny znanego lobbysty ponad 270 tys. zł.
Do katowickiej prokuratury przeniesiono również postępowania dotyczące małżeń­stwa Kwaśniewskich, sprawę prywatyzacji Lotu. Żadne z nich nie skończyło się spek­takularnym wyrokiem, ale miały ogromną siłę medialnego i politycznego rażenia.
   - Z przykrością muszę przyznać, że zarzu­ty o upolitycznienie naszej prokuratury nie były na wyrost. Część kolegów świadomie zaangażowała się po jednej z politycznych stron i widać to było po przebiegu ich ka­rier - mówi jeden z katowickich proku­ratorów w stanie spoczynku. Katowickie środowisko podzieliło się na ziobrystów i wassermannowców. Młodsi prokurato­rzy postawili na Zbigniewa Ziobrę, który w Katowicach odbył aplikację prokura­torską. Pasionek swoje sympatie uloko­wał po stronie Zbigniewa Wassermanna, którego znał z czasów, gdy był on p.o. pro­kuratora krajowego, a w nowym rządzie wydawał się murowanym kandydatem na ministra sprawiedliwości. Rzeczywi­stość zaskoczyła obydwu. Wassermann musiał zadowolić się pustą teką ministe­rialną i stanowiskiem koordynatora służb specjalnych. Do współpracy ściągnął z Ka­towic Pasionka, który 12 grudnia 2005 r. został mianowany podsekretarzem stanu w Kancelarii Rady Ministrów.
   Na parę tygodni przed ostatecznym upadkiem rządu Jarosława Kaczyńskiego grupa prokuratorów ściągniętych do pracy przez polityków PiS desantowała się do Na­czelnej Prokuratury Wojskowej. - Dla PiS to byli bardzo cenni ludzie. Specjalnie pod nich zmieniono ustawę, by na czele pro­kuratury wojskowej można było postawić cywila - mówi jeden z prokuratorów. I tak naczelnym prokuratorem po raz pierwszy w historii tej instytucji mianowany został cywil - Tomasz Szałek, kolega Pasionka z Katowic. Dziesięć dni po objęciu stanowi­ska przez Szałka do NPW trafił również Pasionek. Kiedy PO próbowała odpolitycznić prokuraturę i oddzieliła ją od stanowiska ministra sprawiedliwości, Pasionek zgłosił się jako jeden z kandydatów na prokura­tora generalnego. Jego kandydatura prze­padła po przesłuchaniu przed Krajową Radą Sądownictwa.

   Przeciek
   10 kwietnia 2010 r., w dniu katastrofy smoleńskiej, Pasionek był jedynym cy­wilnym prokuratorem zatrudnionym w NPW. Większość jego dawnych kolegów nie wytrzymała presji wojskowych prze­łożonych, którzy nie kryli negatywnego stosunku do cywilnego desantu z poli­tycznym zapleczem. Jednemu z nowych przełożonych zdarzało się prywatnie przekręcać nazwisko podwładnego, mó­wił: „prokurator Pisionek”. - Na swój spo­sób mi imponował, że tam trwał. Wszyscy wiedzieli, że był człowiekiem PiS, co pogłę­biało jego izolację - mówi jeden z byłych prokuratorów wojskowych. Tym bardziej nikogo nie zdziwiło, że krótko po katastro­fie smoleńskiej to właśnie Pasionek został wyznaczony do nadzoru nad śledztwem smoleńskim. - Skierowanie go tam podyk­towane było dużym doświadczeniem za­wodowym - wspomina Andrzej Seremet, były prokurator generalny. - Było również gestem w stosunku do części poszkodowa­nych, którzy mu ufali i wskazywali jako gwaranta rzetelnego wyjaśnienia przy­czyn katastrofy.
   Pasionek wylądował w Moskwie 13 kwietnia 2010 r. Zdania na temat jego ówczesnej pracy są podzielone. Była pre­mier Ewa Kopacz w jednym z wywiadów stwierdziła, że nie przypomina sobie, żeby go tam spotkała. Z kolei Małgorzata Wassermann do dziś jest mu wdzięczna.
- W Moskwie zachowywał się wspaniale. Wspierał mnie. Niezależnie od naszej ro­dziny odnalazł i zidentyfikował ciało taty.
   Zaledwie dwa miesiące po katastrofie Pasionek został przyłapany przez przeło­żonych na nieuprawnionych kontaktach z agentami amerykańskich służb. 7 czerwca 2010 r. pytał rezydentów amerykańskiego wywiadu, jakie było prawdopodobieństwo rozpylenia przez Rosjan sztucznej mgły, sterowania samolotem na odległość albo zmiany transmisji danych w wieży kon­troli lotów. Amerykanie pytania potrakto­wali poważnie. Płk Krzysztof Parulski, szef NPW, nie ucieszył się z inicjatywy własnej prokuratora Pasionka. Jeszcze mniej cieszył się z ewidentnych przecieków do mediów. „Rzeczpospolita” i „Nasz Dziennik” publi­kowały informacje, w posiadaniu których był najwęższy krąg śledczych. Płk Parulski był niemal pewien, że „przecieka” właśnie Pasionek. Sugerował również, że jego pod­władny ma problemy z alkoholem. W lutym 2011r. nadzorujący śledztwo został oficjal­nie przesłuchany w sprawie przecieków. Z billingów wynikało, że kilkakrotnie dzwo­nił do dziennikarzy „Naszego Dziennika” i „Rzeczpospolitej”. Kiedy wszczęto oficjal­ne śledztwo, Pasionek został zawieszony. Ostatecznie nic mu nie udowodniono.

   Powrót
   Krótko po przejęciu władzy przez PiS prokurator Pasionek powrócił do śledz­twa smoleńskiego. A właściwie - zaczął je od nowa. Do ponad 2 tys. akt już zgroma­dzonych w tej sprawie szybko zaczęły przy­bywać kolejne, bo Pasionek stworzył nowy zespół prokuratorów. Powołano również nowych biegłych oraz zaczęto przygotowa­nia do powtórzenia większości ekspertyz, które już wcześniej wykonano. - Takie dzia­łania to okazanie braku zaufania dla pro­wadzących śledztwo. Śledztwo, które przez jakiś czas nadzorował przecież sam pro­kurator Pasionek - przypomina Seremet.
   Kilka miesięcy później, 21 czerwca 2016 r. Marek Pasionek ogłosił decyzję o przymu­sowej ekshumacji wszystkich ciał ofiar ka­tastrofy. Dla części rodzin decyzja była bar­barzyńska. Tym bardziej że zgodnie z ich obawami drastyczne szczegóły ze śledztwa szybko zaczęły przedostawać się do me­diów. Zamienione ręce, pety we wnętrzno­ściach, ucięte głowy, pół ciała jednego czło­wieka, drugie pół innego w jednej trumnie. Wszystko ze szczegółami i po nazwisku.
- O nieprawidłowościach wiadomo było już właściwie od początku. Właśnie dlate­go otwierana była trumna z ciałem prezy­denta Kaczyńskiego. Prawdopodobnie wie­dział o nich również nadzorujący śledztwo - mówi Andrzej Seremet. - Nie znaliśmy skali. Jest mi bardzo przykro, że doszło do tak wielu pomyłek. Zwracam jednak uwagę, że ta wiedza nie przybliża nas do poznania przyczyn katastrofy, a jedynie oddaje atmosferę po katastrofie, kiedy była wielka presja rodzin i społeczeństwa na jak najszybsze sprowadzenie ciał ofiar do kraju.
   Sprawdziły się również obawy opozycji, że śledztwo pójdzie w kierunku politycznej wendety. Kilka dni temu na przesłuchanie do prokuratury została wezwana była pre­mier Ewa Kopacz. Jeden z nowych wąt­ków, zapoczątkowanych przez śledczych, dotyczy tzw. zdrady dyplomatycznej. W kolejce do przesłuchania jest również Donald Tusk.
   Po ponad roku pracy nad „nowym” śledztwem trudno mówić o przełomie. Zwłaszcza w kontekście rewelacji komisji firmowanej dzisiaj (po rezygnacji Wacława Berczyńskiego) przez prof. Kazimierza No­waczyka, która śmiało formuje tezy o bom­bie termobarycznej i odpowiedzialności wschodniego sąsiada. W tym czasie ludzie Pasionka zdołali jedynie sformułować nowy zarzut - umyślnego sprowadzenia katastrofy - pod adresem rosyjskich kon­trolerów z lotniska w Smoleńsku. Podobny stawiali prokuratorzy wojskowi wcześniej prowadzący sprawę. Zresztą jednym i dru­gim nie udało się nawet wręczyć Rosjanom zarzutów ani nawet ich osobiście przesłu­chać. Prokuratorom i rządzącym ciągle nie udało się również odzyskać wraku. I nie­wiele wskazuje, że się uda.
   Śledczy badają również wątek niepra­widłowości przy samym śledztwie. I tu myśliwy może stać się ofiarą, bo nawet Pasionek nie kryje, że już 13 kwietnia wie­dział, że sekcje zwłok odbyły się bez udzia­łu polskich prokuratorów. Zapytany przez dziennikarza Polskiego Radia, dlaczego wobec tego nie zadbał o zrobienie sekcji zwłok po sprowadzeniu ciał do Polski, mówił o braku swobody działania. - Ja te oko­liczności wielokrotnie wyjaśniałem. Szkoda poświęcać temu czas. Na dziś sprawa jest wyjaśniona i zamknięta.
   Przynajmniej tak chciałby to widzieć prokurator Pasionek.
Juliusz Ćwieluch

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz