Walcząc
z mafią, prokurator Marek Pasionek nauczył się, że czasem nie ma miejsca na
skrupuły. To nie przypadek, że właśnie jemu powierzono śledztwo smoleńskie.
Marek
Pasionek mówi o sobie niechętnie. O życiu osobistym wcale. - Proszę mu się
nie dziwić, przecież polowali na niego najwięksi bandyci w kraju - mówi
Małgorzata Wassermann, dla której Pasionek to wzór prokuratora.
- Kiedy zaczynałam swoją
przygodę z prawem, prokurator Pasionek był już legendą. Człowiekiem ścigającym
i wsadzającym za kratki bandytów, z którymi inni sobie nie radzili. Od początku
też walczył o prawdę o katastrofie smoleńskiej, choć utrudniano mu pracę.
Jeśli on sobie nie poradzi z tą sprawą, to nikt sobie nie poradzi - dodaje Wassermann.
Druga strona rodzin smoleńskich rolę prokuratora Pasionka widzi w innym
świetle. - Barbarzyństwo, jakim są przymusowe ekshumacje wszystkich ofiar,
to nic więcej niż tylko tuszowanie własnych błędów. Przecież Pasionek był w
Moskwie już trzy dni po katastrofie. Widział, co się tam działo - mówi
Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz. - Pytam się: co wtedy zrobił, żeby uniknąć błędów, którymi dziś nas epatuje? I
odpowiadam: nic.
Wyrok
Pasionek prokuratorską karierę zaczynał na przełomie systemów. Rodząca
się po upadku komunizmu mafia była bezwzględna. Pasionek był jednym z tych,
którzy nie bali się rzucić jej rękawicy. W 1998 r. został włączony do pracy
nad rozpracowaniem grupy Krakowiaka, którym policja zajęła się już trzy lata
wcześniej, podejrzewając go o przekręty w handlu samochodami.
Rozpracowujący go pod przykrywką policjant przeniknął do otoczenia
Krakowiaka i z przerażeniem odkrył, że zaplątał się w sam środek jednej z
najbrutalniejszych grup przestępczych w Polsce. Po paru latach intensywnego
śledztwa do zarzutów przeciwko Krakowiakowi dopisać trzeba było kolejne -
planowanie zabójstwa policjanta i prokuratora. Tym drugim był Marek Pasionek.
Bezkompromisowy prokurator oficjalnie chwalony był przez przełożonych.
Od 1993 r. rok w rok dostawał nagrody ministra sprawiedliwości. Mniej
oficjalnie u niektórych kolegów pojawiały się wątpliwości
co do metod, jakimi okupiony był
sukces. Kiedy w nagrodę postanowiono Pasionka awansować do Prokuratury
Apelacyjnej, kolegium prokuratorów zaopiniowało tę decyzję negatywnie. - Po
analizie akt uznaliśmy, że awans bardziej należy się innemu prokuratorowi,
który zaangażowany był w tę sprawę dłużej i wykonał przy niej znacznie więcej
czynności. Nasza negatywna opinia nie została w ogóle uwzględniona. Już wtedy pan
prokurator Pasionek miał mocne zaplecze polityczne - mówi chcący zachować anonimowość prokurator. Decyzję o
przeniesienie Pasionka w grudniu 2000 r. do Prokuratury Apelacyjnej w
Katowicach podjął ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.
Desant
Za czasów pierwszych rządów PiS katowicka prokuratura miała etykietę
najbardziej upolitycznionej w kraju. Uchodziła za „zbrojne ramię PiS”. To
tutaj przenoszono najgłośniejsze polityczne sprawy z całej Polski. Z Łodzi do
Katowic skierowano na przykład sprawę lobbysty Marka Dochnala, co do której
politycy mieli wielkie oczekiwania. Liczyli, że Dochnal pogrąży elitę
politycznej konkurencji. Ostatecznie okazało się, że sprawa Dochnala najbardziej
dotknęła prawicową dziennikarkę Dorotę Kanię, którą oskarżono o to, że powołując
się na wpływy, wyłudziła od rodziny znanego lobbysty ponad 270 tys. zł.
Do katowickiej prokuratury
przeniesiono również postępowania dotyczące małżeństwa Kwaśniewskich, sprawę
prywatyzacji Lotu. Żadne z nich nie skończyło się spektakularnym wyrokiem, ale
miały ogromną siłę medialnego i politycznego rażenia.
- Z przykrością muszę przyznać, że zarzuty o upolitycznienie naszej
prokuratury nie były na wyrost. Część kolegów świadomie zaangażowała się po
jednej z politycznych stron i widać to było po przebiegu ich karier - mówi
jeden z katowickich prokuratorów w stanie spoczynku. Katowickie środowisko
podzieliło się na ziobrystów i wassermannowców. Młodsi prokuratorzy postawili
na Zbigniewa Ziobrę, który w Katowicach odbył aplikację prokuratorską.
Pasionek swoje sympatie ulokował po stronie Zbigniewa Wassermanna, którego
znał z czasów, gdy był on p.o. prokuratora krajowego, a w nowym rządzie
wydawał się murowanym kandydatem na ministra sprawiedliwości. Rzeczywistość
zaskoczyła obydwu. Wassermann musiał zadowolić się pustą teką ministerialną i
stanowiskiem koordynatora służb specjalnych. Do współpracy ściągnął z Katowic
Pasionka, który 12 grudnia 2005 r. został mianowany podsekretarzem stanu w
Kancelarii Rady Ministrów.
Na parę tygodni przed ostatecznym upadkiem rządu Jarosława Kaczyńskiego
grupa prokuratorów ściągniętych do pracy przez polityków PiS desantowała się do
Naczelnej Prokuratury Wojskowej. - Dla PiS to byli bardzo cenni ludzie.
Specjalnie pod nich zmieniono ustawę, by na czele prokuratury wojskowej można
było postawić cywila - mówi jeden z prokuratorów. I tak naczelnym
prokuratorem po raz pierwszy w historii tej instytucji mianowany został cywil -
Tomasz Szałek, kolega Pasionka z Katowic. Dziesięć dni po objęciu stanowiska
przez Szałka do NPW trafił również Pasionek. Kiedy PO próbowała odpolitycznić
prokuraturę i oddzieliła ją od stanowiska ministra sprawiedliwości, Pasionek
zgłosił się jako jeden z kandydatów na prokuratora generalnego. Jego kandydatura
przepadła po przesłuchaniu przed Krajową Radą Sądownictwa.
Przeciek
10 kwietnia 2010 r., w dniu katastrofy smoleńskiej, Pasionek był jedynym
cywilnym prokuratorem zatrudnionym w NPW. Większość jego dawnych kolegów nie
wytrzymała presji wojskowych przełożonych, którzy nie kryli negatywnego
stosunku do cywilnego desantu z politycznym zapleczem. Jednemu z nowych
przełożonych zdarzało się prywatnie przekręcać nazwisko podwładnego, mówił:
„prokurator Pisionek”. - Na swój sposób mi imponował, że tam trwał. Wszyscy
wiedzieli, że był człowiekiem PiS, co pogłębiało jego izolację - mówi
jeden z byłych prokuratorów wojskowych. Tym bardziej nikogo nie zdziwiło, że
krótko po katastrofie smoleńskiej to właśnie Pasionek został wyznaczony do
nadzoru nad śledztwem smoleńskim. - Skierowanie go tam podyktowane było
dużym doświadczeniem zawodowym - wspomina Andrzej Seremet, były prokurator
generalny. - Było również gestem w stosunku do części poszkodowanych,
którzy mu ufali i wskazywali jako gwaranta rzetelnego wyjaśnienia przyczyn
katastrofy.
Pasionek wylądował w Moskwie 13 kwietnia 2010 r. Zdania na temat jego
ówczesnej pracy są podzielone. Była premier Ewa Kopacz w jednym z wywiadów
stwierdziła, że nie przypomina sobie, żeby go tam spotkała. Z kolei Małgorzata
Wassermann do dziś jest mu wdzięczna.
- W Moskwie zachowywał się wspaniale.
Wspierał mnie. Niezależnie od naszej rodziny odnalazł i zidentyfikował ciało
taty.
Zaledwie dwa miesiące po katastrofie Pasionek został przyłapany przez
przełożonych na nieuprawnionych kontaktach z agentami amerykańskich służb. 7
czerwca 2010
r. pytał rezydentów
amerykańskiego wywiadu, jakie było prawdopodobieństwo rozpylenia przez Rosjan
sztucznej mgły, sterowania samolotem na odległość albo zmiany transmisji danych
w wieży kontroli lotów. Amerykanie pytania potraktowali poważnie. Płk
Krzysztof Parulski, szef NPW, nie ucieszył się z inicjatywy własnej prokuratora
Pasionka. Jeszcze mniej cieszył się z ewidentnych przecieków do mediów.
„Rzeczpospolita” i „Nasz Dziennik” publikowały informacje, w posiadaniu
których był najwęższy krąg śledczych. Płk Parulski był niemal pewien, że
„przecieka” właśnie Pasionek. Sugerował również, że jego podwładny ma problemy
z alkoholem. W lutym 2011r. nadzorujący śledztwo został oficjalnie
przesłuchany w sprawie przecieków. Z billingów wynikało, że kilkakrotnie dzwonił
do dziennikarzy „Naszego Dziennika” i „Rzeczpospolitej”. Kiedy wszczęto oficjalne
śledztwo, Pasionek został zawieszony. Ostatecznie nic mu nie udowodniono.
Powrót
Krótko po przejęciu władzy przez PiS prokurator Pasionek powrócił do
śledztwa smoleńskiego. A właściwie - zaczął je od nowa. Do ponad 2 tys. akt
już zgromadzonych w tej sprawie szybko zaczęły przybywać kolejne, bo Pasionek
stworzył nowy zespół prokuratorów. Powołano również nowych biegłych oraz
zaczęto przygotowania do powtórzenia większości ekspertyz, które już wcześniej
wykonano. - Takie działania to okazanie braku zaufania dla prowadzących
śledztwo. Śledztwo, które przez jakiś czas nadzorował przecież sam prokurator
Pasionek - przypomina Seremet.
Kilka miesięcy później, 21 czerwca 2016 r. Marek Pasionek ogłosił
decyzję o przymusowej ekshumacji wszystkich ciał ofiar katastrofy. Dla części
rodzin decyzja była barbarzyńska. Tym bardziej że zgodnie z ich obawami
drastyczne szczegóły ze śledztwa szybko zaczęły przedostawać się do mediów.
Zamienione ręce, pety we wnętrznościach, ucięte głowy, pół ciała jednego człowieka,
drugie pół innego w jednej trumnie. Wszystko ze szczegółami i po nazwisku.
- O nieprawidłowościach wiadomo
było już właściwie od początku. Właśnie dlatego otwierana była trumna z ciałem
prezydenta Kaczyńskiego. Prawdopodobnie wiedział o nich również nadzorujący
śledztwo - mówi Andrzej Seremet. - Nie
znaliśmy skali. Jest mi bardzo przykro, że doszło do tak wielu pomyłek. Zwracam
jednak uwagę, że ta wiedza nie przybliża nas do poznania przyczyn katastrofy, a
jedynie oddaje atmosferę po katastrofie, kiedy była wielka presja rodzin i
społeczeństwa na jak najszybsze sprowadzenie ciał ofiar do kraju.
Sprawdziły się również obawy opozycji, że śledztwo pójdzie w kierunku
politycznej wendety. Kilka dni temu na przesłuchanie do prokuratury została
wezwana była premier Ewa Kopacz. Jeden z nowych wątków, zapoczątkowanych
przez śledczych, dotyczy tzw. zdrady dyplomatycznej. W kolejce do przesłuchania
jest również Donald Tusk.
Po ponad roku pracy nad „nowym” śledztwem trudno mówić o przełomie.
Zwłaszcza w kontekście rewelacji komisji firmowanej dzisiaj (po rezygnacji
Wacława Berczyńskiego) przez prof. Kazimierza Nowaczyka, która
śmiało formuje tezy o bombie termobarycznej i odpowiedzialności wschodniego
sąsiada. W tym czasie ludzie Pasionka zdołali jedynie sformułować nowy zarzut -
umyślnego sprowadzenia katastrofy - pod adresem rosyjskich kontrolerów z
lotniska w Smoleńsku. Podobny stawiali prokuratorzy wojskowi wcześniej
prowadzący sprawę. Zresztą jednym i drugim nie udało się nawet wręczyć
Rosjanom zarzutów ani nawet ich osobiście przesłuchać. Prokuratorom i
rządzącym ciągle nie udało się również odzyskać wraku. I niewiele wskazuje, że
się uda.
Śledczy badają również wątek nieprawidłowości przy samym śledztwie. I
tu myśliwy może stać się ofiarą, bo nawet Pasionek nie kryje, że już 13
kwietnia wiedział, że sekcje zwłok odbyły się bez udziału polskich
prokuratorów. Zapytany przez dziennikarza Polskiego Radia, dlaczego wobec tego
nie zadbał o zrobienie sekcji zwłok po sprowadzeniu ciał do Polski, mówił o
braku swobody działania. - Ja te okoliczności wielokrotnie wyjaśniałem.
Szkoda poświęcać temu czas. Na dziś sprawa jest wyjaśniona i zamknięta.
Przynajmniej tak chciałby to widzieć prokurator Pasionek.
Juliusz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz