sobota, 10 czerwca 2017

Pod Kloszem Partii



Za wygiętą żaluzją w oknie zapuszczonego biurowca, przy stole z badylami, siedzi prezes. Ręce zaplótł na brzuchu i popatruje. Między gorzką herbatą a tortem od działaczki o sarnim spojrzeniu decyduje o losach Polski

Wojciech Cieśla, Michał Krzymowski, Paweł Reszka

Najważniejsi ludzie w codziennym życiu pre­zesa PiS to dwaj asystenci-kierowcy Jacek Cieślikowski i Jacek Rudziński, pani Basia, pracownik sekretariatu Radosław Fogiel i działaczka PiS Janina Goss. Z dwutygo­dnika „Gala” z 2010 r.: „Zostali przyjaciele, którzy są wspaniali, wspierający, niezwykle serdeczni. Jest pani Basia [Barbara Skrzypek, sekretarka prezesa - przyp. red.], przyjaciółka domu. (...) Są moi polityczni przyjacie­le. Nie czuję się sam”.
   Dzięki tym „politycznym przyjaciołom” Jarosław Kaczyński żyje pod kloszem. Chodzą za niego do sklepu, zamawiają mu gar­nitury, kupują karmę dla kota i przynoszą wydruki z internatu. Wożą go w gości oraz na groby mamy i brata. Wiążą mu krawaty, czyszczą marynarki z paprochów i dostarczają wypłatę. Bo nawet jeśli Jarosław Kaczyński ma konto, to z niego nie korzysta. Sej­mową pensję odbiera w kasie. - Może to robić sam albo przez jed­nego z Jacków, który przywozi mu kopertę z pieniędzmi. Prezes oczywiście ma portfel, ale kilka lat temu widziałem, jak wyciąg­nął z marynarki kopertę, a z niej banknot. Jak w „Uchu prezesa” - opowiada jeden z posłów.

JAREK, ODMELDOWUJĘ SIĘ
Kaczyński jest człowiekiem starej daty, dba o formy. Ale gdy dwa miesiące temu w drzwiach jego gabinetu stanął Bartłomiej Misiewicz, wyjątkowo nie podniósł się z fotela. - Niech pan wyjedzie z kraju nakazał mu. Gdy młody odpowiedział, że nie wy- jedzie, bo mu się w Polsce podoba, prezes odprawił go na drugie piętro. Tam politycznej egzekucji dokonali na nim Joachim Bru­dziński, Marek Suski i Karol Karski.
   Normalnie Kaczyński wita gości na stojąco, uściskiem ręki. Kto ściska go pierwszy raz, może się zdziwić, że ten 68-latek ma tak młode dłonie. Gładkie i niespracowane, jak u 30-latka. Gdy się zasiądzie do stołu, gospodarz nabierze czujności; odchyli się na krześle, zaplecie ręce na brzuchu, zmruży powieki i będzie popa­trywał nagości.
   Przy tym stole, na którym stoi złocisty wazon z suszonym kwia­tem. zapadają najważniejsze decyzje w państwie. Stąd prezes daje sygnał do ataku na Trybunał i wypuszcza strzały w kierunku Ko­misji Europejskiej. Tu upadają rządy i rodzą się kariery. Przez ten stół przechodzą nazwiska prezesów państwowych spółek.
   Czasem los człowieka zależy od humoru naczelnika państwa. Współpracownik: - Minister skarbu przyjeżdża z kartką z nazwi­skami kandydatów do spółek. Prezes pyta: „Ten to kto?”, „A tam­ten po co? . Jak człowiek dostaje czerwone światło, po miesiącu można spróbować jeszcze raz. Jak prezes wstał lepszą nogą, to przepuści delikwenta.
   Odrębnym zagadnieniem jest, jak dostać się do gabinetu pre­zesa. Dla jednych tamą nie do przebrnięcia jest wideofon przy wejściu, dla innych pani Basia. Kilkanaście miesięcy temu jeden z posłów usłyszał od niej: Chciałabym pana wcisnąć, ale prezes taki zajęty. Mam tu 180 osób przed panem.
   Poseł: W tej poczekalni, pod drzwiami, widziałem poważne osoby. Siedzą spocone jak szczury z mętnym wzrokiem. Upoka­rzający widok. Ryszard Czarnecki na początku swej kariery w PiS przesiedział pod drzwiami gabinetu kilka tygodni. Tylko po to, by się pokazać i ukłonić. Z czasem prezes zaczął go zapraszać, prze­szedł z nim na „ty”, a nawet oddelegował go do rady nadzorczej spółki córki Srebrnej, co jest najwyższym stopniem wtajemnicze­nia. Dziś pozycja Czarneckiego jest mocna, co nie znaczy, że może spocząć na laurach. Kilkanaście miesięcy temu, u prezesa trwa na­rada. Wtem uchylają się drzwi i ukazuje się okrągła twarz Czarne­ckiego: - Jarek, jestem już po radzie, 'tylko się odmeldowuję, cześć!
   Inni wchodzą dzięki sprytowi. Czekają, aż przewalą się najgor­sze tłumy, i przychodzą po zmierzchu, gdy robi się luźniej.
   Można też przybyć z podarkiem. Prezes Orlenu Wojciech Jasiń­ski kilkanaście miesięcy temu przyjechał z olejnym portretem Le­cha Kaczyńskiego. Wszedł bez problemu.
   Można wreszcie wpaść mimochodem. To też sposób Jasińskie­go: rączka w kieszeni, marynarka zawieszona na palcu i rozkołysa­ny chód na pierwsze piętro, gdzie urzęduje Kaczyński. Jak się uda. to się uda. Jeśli nie - w tył zwrot. Na luzie i bez obciachu.

CZY PAN DZWONI Z DŻUNGLI?
Kto zna PiS, wie, że w życiu partii najważniejsze są imieni­ny pani Basi. Z samego rana pierwszy z życzeniami ustawia się do niej wiceszef partii Joachim Brudziński. Po nim schodzą się pra­cownicy z drugiego piętra, panie z księgowości, kierowcy i ochro­niarze. Przybywa róż i bombonierek. Po duży bukiet posyła prezes, ciągną parlamentarzyści, ministrowie, działacze. Do wie­czora biuro będzie tonąć w kwiatach i czekoladkach.
   Mówi poseł: - Po pierwsze, dla kogo pani Basia, dla tego pani Basia. Dla większości to „pani dyrektor” [Barbara Skrzypek for­malnie jest dyrektorem biura prezydialnego PiS - przyp. red.]. Po drugie, nie każdy może przyjść do niej z kwiatami, bo nie każdego tu wpuszczą. Jest wideofon, od którego odbija się wielu posłów. Są zbyt nieistotni. I po trzecie, od pewnego poziomu po prostu mu­sisz złożyć pani Basi życzenia. Nie wyobrażam sobie, żeby liczący się członek rządu nie przyjechał tego dnia z kwiatami.
   To, że Kaczyński żyje otoczony partyjnym kordonem, czasem jest powodem nieporozumień. Kilka lat temu, udając się z wizy­tą do Wielkiej Brytanii, prezes poważnie trapił się kosztami noc­legu w Londynie: „Przecież hotel musi tam kosztować z tysiąc funtów!”. Innym razem, rozmawiając przez telefon ze znajomym politykiem, będącym akurat w Dominikanie, nie mógł wyjść ze zdumienia: - Jak to jest pan w dżungli? Przecież rozmawiamy przez telefon.
   Człowiek z PiS: - Oczywiście miał świadomość istnienia roamingu, wiedział, że można dzwonić do siebie, będąc w Euro­pie. Ale na drugiej półkuli? To przekraczało jego wyobrażenie.
   W świecie Jarosława Kaczyńskiego drobnostki urastają do ran­gi problemów. Historia zżycia biura: prezes podchodzi do jednego z młodych pracowników sekretariatu. W ręku trzyma wypraso­wany stuzłotowy banknot. Pyta, czy można by mu kupić książkę, o której czytał w gazecie. - Ale wie pan, podobno trudno ją zdo­być - zasępia się.
   Pracownik: - Kupiliśmy ją w 15 minut w Empiku. Była też do­stępna we wszystkich księgarniach internetowych.




   Ranek. Pierwsi schodzą się pracownicy biura prasowego, po nich dział organizacyjny, księgowość i sekretariat prezesa. Szef przy­jeżdża ostatni. Koło wpół do jedenastej na odrapany dziedziniec wtaczają się dwie skody z przyciemnianymi szybami. W jednej, prowadzonej przez któregoś z Jacków, na przednim fotelu jedzie Jarosław Kaczyński. W drugiej - obstawa opłacona przez partię.
   Auta zatrzymują się przy niewidocznym z ulicy tylnym wej­ściu. Ochroniarz otwiera drzwi, prezes bierze teczkę z dokumen­tami i bialo-niebieską klatką schodową kieruje się do gabinetu na piętrze. Po drodze mija dział księgowości i uchylone drzwi poko­ju, zza których dochodzą dźwięki radyjka. Urzęduje tu Anna Sala­mon, długoletnia pracownica partii. W biurze nikt nie wie, czym się zajmuje ta miłośniczka muzyki pop i solarium. Ale też nikt nie dopytuje. Salamon jest nie do ruszenia, bo była z prezesem od pierwszych lat PC. Szef nie da jej ruszyć.
   Do gabinetu Kaczyński dostaje się tylnymi drzwiami. Wejście jest dyskretne i wygodne - goście mogą czekać w sekretariacie i nie wiedzieć, że Jarosław już jest w środku.
   Gdy skoda robi kółko i zjeżdża do podziemnego garażu, prezes jest już w sercu partii. Jest też bezpieczny. Od strony ulicy Nowogrodzkiej od świata oddzielają go cztery śluzy - portier na par­terze, wideofon na piętrze, ochroniarz za drzwiami i pani Basia w sekretariacie. W klatce od podwórza jest drugi wideofon i kra­ta zamykana na kłódkę, a w pokoju koło księgowości dwóch kolej­nych ochroniarzy.
   Dzień pracy zaczyna się od przejrzenia prasy (na wnikliwą lek­turę czas będzie w domu. w nocy) i szklanki herbaty. „Kawy nie piję - wyznał przed laty prezes w tygodniku „Wprost”. - To nie­dobry napój, wstrętny. Piję herbatę. Ci, co nie piją, nie wiedzą, co to szczęście. Dobra herbata była według starożytnych nektarem”.
   Jego szczęście to zwykła ekspresowa, w papierowej torebce. Kie­dyś słodził ją pięcioma łyżeczkami, mieszał w odwrotnym kierun­ku i na końcu wybierał ulepek pozostały na dnie. Dziś musi uważać na cukier, więc pije gorzką. Dziennie siedem-osiem szklanek.
   Bywalec biura: - Gdy goście proszą o kawę, czasem nalewa też sobie szklan­kę czystego mleka. Albo prosi o colę, ale koniecznie w pokojowej temperaturze ze względu na gardło. Z tych samych powo­dów w gabinecie nie wolno włączać klima­tyzacji ani otwierać okna.
   Inny: Gorąc mu nie przeszkadza. Lu­dzie mogą płynąć, a on siedzi w marynarce, krawacie, pozapinany na wszystkie guziki i nawet kropli potu nie uroni. Podczas spot­kań lubi też mieć na stole sok z czerwo­nych pomarańczy. Rozcieńcza go gazowaną wodą Żywiec. To taki jego rytuał: „O, z uję­cia w Mirosławcu! Pilsko byłoby lepsze”.

NIEZNOŚNE ODGŁOSY JEDZENIA
Na Nowogrodzkiej mówi się, że prezes pracuj spotkaniami. Na terminy nie zważa, przez co za drzwiami gęstnieje ko­lejka interesantów. Ministrowie i prezesi giełdowych spółek cisną się między wnę­ką na ksero, drzwiami a wieszakiem. Gdy oczekiwanie się przedłuża, goście mogą po­czytać miesięcznik „Wiara, Patriotyzm i Sztuka” nadsyłany przez wydawnictwo Biały Kruk albo kobiece pisemko, które po przeczy­taniu odłożyła któraś z sekretarek. - Można też poprosić o kawę, ale pani dyrektor podaje ją tylko niektórym gościom, tym najważ­niejszym - opowiada poseł.
   Stałym punktem dnia jest obiad. Posiłek przynosi portier lub któryś z Jacków z Błękitnego Barku znajdującego się w sąsiednim biurowcu, gdzie przed laty mieściła się siedziba „Expressu Wie­czornego". Dziś po redakcji nie ma śladu, budynek należy do spółki Srebrna, kontrolowanej przez ludzi PiS. Barek to salka na sześć sto­lików. z fototapetą przedstawiającą panoramę Warszawy i lodówką na napoje. Botwinka za 4,50, pomidorowa i żurek po 4złote. Kotlet nadziewany fetą i warzywami, filet drobiowy z mozzarellą - 14. I je­den z przysmaków prezesa: schabowy z ziemniakami i surówką za 15 zł. () tym. co będzie jadł prezes, decyduje pani Basia Wie, że szef nie lubi ryżu ani wymysłów, za to przepada za ziemniakami. Na
czas obiadu Kaczyński zamyka się w ślepej kuchni, nie wolno mu wtedy przeszkadzać. Je w samotności, prosto ze styropianowego pudełka. - Kiedyś przez pomyłkę tam wszedłem. Zaskoczony pod­niósł wzrok znad jedzenia, więc przeprosiłem i szybko się wycofa­łem. Dlaczego je sam? Nie wiem, może chce mieć chwilę spokoju - mówi jeden z pracowników biura.
   Dawny współpracownik: - Kiedyś mi przyznał, że nie lubi jeść w towarzystwie. Denerwują go odgłosy jedzenia.
   Były minister: - Z tego powodu nie przepadał za Kancelarią Pre­miera. „Nie lubię tu być, wszyscy przychodzą i ciągle mi tu chru­pią” - mówił. Do szału doprowadził go kiedyś obiad z Andrzejem Lepperem, który za bardzo mlaskał.
   Po obiedzie - z powrotem na spotkania. Wystrój gabinetu jest oszczędny. Nad drzwiami czarnobrązowy krzyż, w oknach zaciąg­nięte rolety, jak w „Uchu prezesa”, biurko z komputerem. Ale nawet jeśli Kaczyński umie go włączyć (co wcale nie jest pewne), to nigdy tego nie robi. Kiedyś sprzątaczka niechcący wyłączyła go z kontaktu i kom­puter długo stal bez prądu; zauważono to przez przypadek. 'I o, że komputer stoi nie­używany, nie znaczy, że prezes nie korzysta z internetu. Korzysta na wydrukach. Mate­riały najczęściej przygotowuje mu 35-let- ni pracownik sekretariatu Radosław Fogiel. Czasem ludzie przychodzą też ze swoimi laptopami. Prezes ogląda, czyta, ale się nie dotyka. Jeśli coś pisze, to ręcznie. W jednym z wywiadów powiedział, że najlepiej mu się myśli z piórem w ręku, co jest pewną nieści­słością, bo pisze długopisem.
   - Stawia straszne kulfony. Jedyną osobą, która umie je odczytać, jest Kasia Lubiak. Gdyby nie ona, nie powstałby żaden doku­ment programowy. To zaufana dziewczyna, jeszcze z PC. Przez lata pracowała w sekretariacie, niedawno awansowała na dy­rektora zarządzającego partii - opowiada pracownik. Lubiak zasiada dziś w radzie nadzorczej należącej do Srebrnej spółki Forum, która wydaje „Gazetę Polską”.
   Co do odręcznego pisania: Kaczyński dostał od jednego z dzia­łaczy eleganckie pióro. Człowiek po kilku miesiącach, podczas wi­zyty na Żoliborzu, spostrzegł, że prezentem bawi się Fiona, kotka prezesa.
   Na prawo od biurka prezesa stoją doniczka z chińską różą i sekretarzyk. Na nim - patriotyczne artefakty, popiersie Piłsudskie­go i metalowy orzeł wzbijający się do lotu. Naprzeciw, pod drugą ścianą, komoda z telewizorem i DVD. Prezes umie go uruchomić, ale jeśli trzeba przełączyć na satelitę, potrzebuje pomocy.
   Przed laty telewizor grał częściej. Podczas narad wyłączano w nim głos, co pewnego razu doprowadziło gospodarza do przy­krej konstatacji. Prezes spojrzał na ekran, który akurat wypełnia­ła sylwetka Andrzeja Olechowskiego. - Gdybym miał jego wygląd, mógłbym góry przenosić - oznajmił ze smutkiem.
   Dziś telewizor gra od święta - na przykład, gdy trzeba spraw­dzić frekwencję na partyjnym marszu, podawaną przez stacje informacyjne. Ale ogólnie prezes nie czerpie z telewizji wiedzy o polityce. - O wieczorach wyborczych w USA czy we Francji czy­ta w relacjach - mówi poseł PiS. Pewnym punktem są też dla nie­go opracowania polskich think tanków, z których najwyżej ceni Ośrodek Studiów Wschodnich. Jego wydawnictwa często leżą na biurku, ułożone w staranny stosik.
   Na ścianie za telewizorem wisi mapa z miejscami polskich bitew i nazwiskami wodzów. Pod mapą stoi zdjęcie pary prezydenckiej, a na sąsiedniej ścianie wisi fotografia Lecha Kaczyńskiego z kam­panii wyborczej w 2005 r.: uśmiechnięty siedzi przy biurku nad papierami. - Był na nim napis „Prezydent IV RP”, ale po śmier­ci Leszka go usunęliśmy - opowiada jeden z działaczy. - Gdzie ro­biono to zdjęcie? W studiu. To udawany gabinet, nigdy nie istniał.
   Gabinet na Nowogrodzkiej jest dużo skromniejszy od tego ze studia. Jeśli już coś go zdobi, to wota dziękczynne od narodu: szabla na ścianie, portret papieża Polaka, drewniana figurka wą­satego górala.

WIZAŻYSTĘ WYPROWADZIĆ
Naprzeciw okna stoi szafa, w której prezes trzyma piwo, wino Kadarkę i sprezentowane nalewki. Przy wyjątkowych okazjach częstuje nimi gości. Kiedyś robił to częściej, ale gdy mama zachorowała, złożył na Jasnej Górze śluby, że nie będzie pić mocnego alkoholu. Po piwo i wino sięga z rzadka.
   Obok szafy znajduje się toaleta z prysznicem. W środku stoją perfumy, dezodorant, szampon przeciwłupieżowy, zapasowy gar­nitur, kilka koszul. Wszystko kupione przez partię lub podarowa­ne przez działaczy.
   Kilka lat temu, podczas kampanii wyborczej, sztab namówił Kaczyńskiego na spotkanie z wizażystą, którym okazał się młody, metroseksualny mężczyzna. Podczas zdejmowania miary prezes stracił cierpliwość, wyszedł z gabinetu i dopadł na korytarzu jed­nego ze współpracowników. - Kończymy to spotkanie, proszę za­brać tego pana - poprosił. Wizażystę wyprowadzono.
   Kolejnego krawca, tym razem już poważniejszego i w słusznym wieku, ściągnął były rzecznik Adam Hofman. Kaczyński pozwolił mu się zmierzyć i uszyć kilka garniturów. - Prezes nosi je do dziś. Tylko skarbnik miał później kłopot, jak to zaksięgować, żeby nie było skandalu, że partia kupuje szefowi ubrania - opowiada czło­wiek z Nowogrodzkiej. - Buty, skarpety i czasem koszule kupuje Jarosławowi Janina Goss, działaczka i przyjaciółka domu. Cza­sem daje mu też swoje przetwory. Prezes odstawia je do szafy albo oddaje współpracownikom. Sam używa soków do herbaty.
   Inny dodaje: - Kosmetyki w łazience są praktycznie nieuży­wane. „Nie wiem, po co mi to kupują?” - śmieje się czasem. A oni kupują, bo chcą mu się podlizać. Małgorzata Raczyńska, była sze­fowa telewizyjnej Jedynki, dziś doradca zarządu TVP, od czasu do czasu przyjeżdża do partii z tortem. Kiedyś od niej usłyszałem: „Z tej połówki mogę częstować, ale druga jest dla prezesa i Basi”.
   Na Nowogrodzkiej takie podarki nikogo nie dziwią. Kilka lat temu, gdy Kaczyński wybierał się z gospodarską wizytą do Słup­ska, posłanka Jolanta Szczypińska umieściła na Facebooku zdję­cie swojego wypieku z podpisem: „Panie prezesie, Słupsk już czeka. Ciasto rabarbarowe gotowe”.
   Działacz: - Nieśmiałość Jarka wobec kobiet jest legendarna. Czasami w sekrecie pyta współpracowników: „A co ona tak na mnie patrzy? Widzicie to sarnie spojrzenie?”.

ZOSTAWIA PO SOBIE PORZĄDEK
Stół stoi na prawo od wejścia. Prezes udziela przy nim wywia­dów, naradza się ze współpracownikami, a przed konferencjami jest malowany przez partyjną makijażystkę. Kilka lat temu PiS kupiło specjalny kuferek z kosmetykami i wysłało na kurs make-upu działaczkę Annę Krupkę. Umiejętnie nakładając podkład i puder, dziewczyna wkradła się w laski prezesa i w 2015 r. dosta­ła się do Sejmu.
   Stół jest bardzo prosty, w przeciwieństwie do konfiguracji ko­rzystających z niego osób. Gościom nie wolno siadać pod ścianą, od strony drzwi prowadzących na korytarz, bo to miejsce zare­zerwowane dla prezesa. Po przekątnej siada zazwyczaj Joachim Brudziński lub premier Beata Szydło, a obok, naprzeciw Jarosła­wa - koordynator ds. służb specjalnych. Najmniej chętnych jest do zajmowania miejsca obok prezesa. Kaczyński lubi sadzać tu szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka. - Ty, Mariusz, tutaj - zwraca się do niego czasem. Gdy ludzi jest więcej, najmłodszy wychodzi tylny­mi drzwiami do salki konferencyjnej po dodatkowe krzesła. Zimą wazon z badylami zastępuje na stole mała choinka z lampkami. Je­dzenie się na nim nie pojawia, nikt w gabinecie nie chrupie.
   Wieczór. Po siedemnastej Nowogrodzka pustoszeje. Pani Ba­sia wychodzi z biura, jako jedyna poza prezesem jest odwożona do domu partyjnym samochodem. Kaczyński zostaje sam z Ra­dosławem Foglem i ochroniarzami. Gości podejmuje osobiście. Może podać herbatę lub pokazać, gdzie stoi ekspres do kawy: - Jak umiesz włączyć, to proszę.
   Gość: - Gdy obsługi już nie ma, prezes sam odbiera telefon. Ale zawsze zmienia głos, bo czasem dzwonią tu także wariaci i natręci.
   Przed wyjściem do domu - bywa, że nawet koło drugiej w nocy - zawsze zostawia po sobie porządek. W kuchni jest zmywarka, ale nigdy z niej nie korzysta. Zmywa pod bieżącą wodą i odkłada szklanki na suszarkę. Gdy jest wcześnie, daje któremuś z Jacków kartkę z listą zakupów. Dopiero po nich jest zabierany do domu.

WOAL
Stoimy kilkadziesiąt metrów od siedziby PiS. Podobnych bu­dowli z epoki Gierka w centrum miasta stoi sporo. Tr/y piętra, kil­ka reklam na elewacji. Wygięte od słońca brązowe listwy udają lekki, ażurowy woal, którym ktoś kazał pozasłaniać okna. Gdzie­niegdzie białe klocki klimatyzatorów. Aby odgadnąć, że to główna kwatera partii rządzącej, trzeba się natrudzić: szyld prywatnej lecznicy, reklama knajpy, baner klubu bilardowego, tablica z nazwą studia fotograficznego. Logo PiS gubi się wśród kilku innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz