piątek, 9 czerwca 2017

Zamienić elity na Misiewiczów



Awantura wokół Opola to logiczna konsekwencja PiS-owskiej rewolucji kadrowej. Ludzie z partyjnego awansu mają dzięki niej zająć miejsce dotychczasowych elit. Nic to, że mało utalentowani, słabi, bez dorobku. Grunt, że będą wierni prezesowi, który im dał posadę

Cezary Michalski

Obawy, że przyjęta przez PO strategia czekania na błędy PiS nie wystarczy, rozwiał kryzys wokół fe­stiwalu w Opolu. Opolski festiwal przetrzymał PRL (w 1981 roku Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński za­śpiewali z opolskiej sceny najbardziej niecenzuralną pieśń w całym Ukła­dzie Warszawskim, czyli „Epitafium dla Wysockiego”), jednak chamstwo, buta Jacka Kurskiego i jego pracowni­ków przetransferowanych z Telewizji Trwam i TV Republika zmusiły do reakcji nawet artystów tak nieskłonnych do Politycznych zaangażowań jak Maryla Rodowicz, zespół Kombii czy Andrzej Piasek” Piaseczny.
   Wcześniej Jarosław Kaczyński sku­tecznie zamiótł pod dywan Misiewicza wsadził na parę tygodni do szafy Anto­niego Macierewicza (którego wyciągnę­ła stamtąd dopiero sejmowa próba jego odwołania). Poprawiło się też w polskiej gospodarce, która - jak się okazuje - ni­gdy nie była „w ruinie”. Za to posypało się w kulturze i w polityce kadrowej, pokazu­jąc po raz kolejny, że ludzie PiS nie dają sobie rady ze sprawowaniem władzy, któ­ra wpadła im w ręce.
NIEUBŁAGANA LOGIKA KADROWEJ REWOLUCJI
Konflikt wokół festiwalu opolskie­go, wcześniej zniszczenie Teatru Pol­skiego we Wrocławiu, a teraz rozpoczęcie procesu niszczenia Starego Teatru w Kra­kowie, gdzie charyzmatycznego Jana Kla­tę zastąpił były szef kieleckiego oddziału TVP Marek Mikos, którego teatralne do­konania nie są szerzej znane... To nie po­myłki kadrowej rewolucji Kaczyńskiego, ale jej logiczna konieczność.
   Tak samo nieuniknione było sprowoko­wanie uczestników Kongresu Prawników Polskich przez wysłanników Zbigniewa Ziobry i Andrzeja Dudy, którzy po wie­lokrotnym złamaniu polskiej konstytu­cji wciąż próbują pouczać elitę prawniczą - ludzi takich jak Adam Strzembosz, An­drzej Zoll, Marek Safjan, Małgorzata Gersdorf - czym jest uczciwość, patrio­tyzm, przestrzeganie prawa.
   Realizowany przez Kaczyńskiego jako metoda pozyskiwania zwolenników po­mysł generalnej wymiany elit, głębokiej przebudowy polskiego społeczeństwa, musi powodować konflikt. Jak każda partyjna rewolucja prowadzi do obniże­nia poziomu przejmowanych instytucji. Kadry z partyjnego awansu są bowiem
zawsze gorsze od kadr i elit merytokratycznych. Na jednego skrzywdzone­go przez salon literackiego geniusza (na pewno uważa się za takiego Jarosław Ma­rek Rymkiewicz) albo na jednego urażo­nego przez liberalnych kolegów uczonych utalentowanego historyka filozofii (Ry­szard Legutko) w rewolucji kadrowej Kaczyńskiego przypadają setki nieudacz­ników, których skrzywdziło głównie ich własne lenistwo, pieniactwo i brak wszel­kiego talentu.
   Na jednego Mateusza Morawieckiego, który bez kompromitacji przepracował wiele lat w świecie bankowości, przy­padają setki ludzi posyłanych do spółek skarbu państwa, do „repolonizowanych” banków i spółek energetycznych, do pań­stwowych urzędów regulujących i kon­trolujących gospodarkę bez kwalifikacji, bez wykształcenia, bez jakiegokolwiek doświadczenia związanego z branżą, za to z legitymacją partyjną i poparciem które­goś z partyjnych baronów PiS.
   Rozejrzyjcie się wokół - czy jest w wa­szym środowisku ktoś, kto wciąż nie zro­bił habilitacji, mimo że zdążył osiwieć na etacie adiunkta? Czy znacie kogoś, kto nie oddaje na czas tekstów albo pi­sze je na kolanie? Kto jako sędzia orzekał niechlujnie, a jako biznesmen nigdy nie zdołał utrzymać swojej firmy, bo zawsze najpierw „inwestował” w luksusową furę czy wypasione biuro, a nie w pracowni­ków czy produkt, który miał ulokować na rynku? I ktoś taki, kto zarazem uważa się za ofiarę elit III RP, liberałów, Żydów, komuchów?
   Tacy właśnie ludzie są modelowymi żołnierzami kadrowej rewolucji Kaczyń­skiego. To dla nich w ustawach i rozpo­rządzeniach uchwalanych przez PiS - od tych ustalających nowe zasady działania służby cywilnej po ustanawiające nowe „narodowe” instytuty naukowo-badawcze - likwiduje się tak niesprawiedliwe i zaporowe kryteria jak minimalny do­robek zawodowy czy znajomość języków obcych. Tacy ludzie chętnie przyjmą ofer­tę awansu dzięki legitymacji partyjnej PiS, bo merytokratyczny awans jest przed nimi zamknięty.
   Jarosław Kaczyński z doświadczenia PRL wyciągnął ważny politycznie mo­rał: każde społeczeństwo można złamać, każde elity można poddać wymianie, każ­de środowisko zawodowe ma swoją Julię Przyłębską czy Tomasza Sakiewicza. Li­der PiS ufa tylko najsłabszym, najmniej utalentowanym, najbardziej niezdolnym, bo tylko oni są od niego całkowicie zależ­ni - w polityce, dziennikarstwie, biznesie, kulturze.
   Jednak ci nowi ludzie muszą się zde­rzać z realnymi elitami środowisk za­wodowych, które do rewolucyjnej przebudowy zakwalifikował Kaczyński. Muszą się na tych elitach odgrywać, po­nieważ przez całe ich zawodowe życie tamci ludzie byli dla nich celebrytami - zdobywali w terminie tytuły naukowe, wydawali książki, nagrywali płyty. Merytokracja III RP miała (jak każda) swo­je luki, ale jednak odsiewała ziarna od plew. Teraz zaczęto ją niszczyć, zastępu­jąc realne zawodowe i środowiskowe elity kadrami opisanymi kiedyś przez Zbignie­wa Herberta w „Potędze smaku”: „Samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce/ posyłał w teren wnuczęta Aurory/ chłop­ców o twarzach ziemniaczanych/ bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rę­kach/ Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana/ (Marek Tulliusz obracał się w grobie)/ łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy”.
   Sam Herbert w swoich czasach posta­wił na takich przedstawicieli „łże-elit” jak Władysław Tatarkiewicz czy Henryk Elzenberg, a nie na ówczesne odpowied­niki Bartłomieja Misiewicza, Julii Przyłębskiej czy Beaty Kępy. Tyle że stalinizm - z jego rewolucją kadrową i awansem dzięki partyjnej legitymacji - był realnym dziejowym dramatem. Teraz mamy jego farsowe powtórzenie - „Ucho Prezesa” na skalę całej Polski.
   Farsa - a nie dramat - będzie przy­najmniej tak długo, dopóki mamy alternatywę dla instytucji przejmowanych i kontrolowanych przez PiS. Prywatne telewizje pokażą artystów skazanych na nieistnienie przez Jacka Kurskiego, nie­zależne pisma będą publikować teksty au­torów uznanych przez prawicową władzę i prawicowych redaktorów naczelnych za „resortowe dzieci” i „gorszy sort”.
   Odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego na tę sytuację jest logiczna: przejmiemy sądy, do których wciąż jeszcze można się odwołać, zastraszymy prywatne telewi­zje, które pokazują tych, których twarze i głosy mają zostać zapomniane, znisz­czymy nieprawomyślne gazety, uderzy­my w samorządy, odbierzemy niezależne finansowanie (unijne i z funduszy nor­weskich) organizacjom pozarządowym, których program działania i kadry nie po­dobają się władzy. W ten sposób zniszczy­my wszelkie nisze, w których można się kryć przed walcem naszej rewolucji ka­drowej. A haracz na parcianą propagandę Jacka Kurskiego i Dawida Wildsteina czy na antysemickie żarciki Marcina Wolskiego w TVP wymusimy nową ustawy o abonamencie radiowo-telewizyjnym.
I w ten sposób nadamy powagę i dramatyzm tej farsie, której jesteśmy sprawcami i która dziś ośmiesza nas samych.
   Oczywiście łatwiej było „domykać” au­torytarny system w kraju będącym człon­kiem Układu Warszawskiego i RWPG niż w kraju będącym członkiem NATO) i Unii Europejskiej. Ale to drugie tak­że jest możliwe. Erdogan niszczący pań­stwo prawa w kraju członkowskim NATO czy Orban budujący demokrację nieliberalną w kraju członkowskim UE wytyczy­li ścieżki.

BIZNES PODSZYTY MISJĄ
Najbardziej eksponowani promi­nenci obozu władzy - Jarosław Gowin Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski - są nie­udacznikami także w polityce. Jasno t0 się pokazało, kiedy próbowali tworzyć własne inicjatywy polityczne. Nic im nie wyszło, żyją wyłącznie z łaski Kaczyń­skiego. Podobnie jak wielu PiS-owskich „menedżerów”, którzy przez lata nie byli w stanie utrzymać przy życiu nawet nie­wielkiej firmy. Teraz zarabiają miliony na karuzeli spółek skarbu państwa.
   Ten mechanizm istniał oczywiście tak­że w Polsce SLD i w Polsce Platformy Obywatelskiej. Istniał też w Polsce Józe­fa Piłsudskiego, jeśli wierzyć świadectwu Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z „Kariery Nikodema Dyzmy”. Ale umasowiono go dopiero w okresie stalinowskim - z fatal­nymi konsekwencjami dla polskiego spo­łeczeństwa, jego instytucji i elit.
   Dziś obserwujemy podobną rewolucję kadrową - umasowienie patologii par­tyjnego awansu w gospodarce, kulturze, a wkrótce zapewne też w nauce i sądow­nictwie. Partyjni nominaci PiS, ludzie znikąd, ludzie bez właściwości i bez kwa­lifikacji szczuci są przeciwko autentycz­nym elitom biznesowym, twórczym, prawniczym, naukowym. Przepustką do pieniędzy, znaczenia i władzy znów stają się oportunizm i cynizm.
   Cynizm jest nie do zniesienia, szcze­gólnie własny, dlatego ludzie zazwyczaj ubierają go w ideologię, wiarę, któ­re czasami wyznają wręcz fanatycznie. Weźmy przypadek najbardziej symp­tomatyczny - braci Michała i Jacka Karnowskich. Najciekawszy w nieza­mierzonej - jak sądzę - szczerości jest ich wywiad z 2013 r. dla katolickiego ty­godnika „Niedziela”, gdzie próbowali zdefiniować modne na prawicy poję­cie „dziennikarstwa tożsamościowego”. Michał Karnowski na pytanie o „cenę dzisiejszej odwagi” odpowiada bez fał­szywej skromności, iż jest ona taka: „że ja jeżdżę samochodem 13-letnim, brat trochę lepszym, bo 12-letnim, że nie mieszkamy w ekskluzywnych apartamentowcach, że zdecydowanie mniej zarabiamy”.
   W 2007 roku byłem świadkiem, jak Michał Karnowski negocjował wy­sokość swojej pensji, przechodząc z „Newsweeka” do „Dziennika Polska. Europa. Świat”. I naprawdę nic z tych ne­gocjacji nie potwierdzało jego deklara­cji, że kiedykolwiek gotów był zarabiać mniej. Jednak ten wywiad jest szczerym autoportretem ludzi używanych przez Kaczyńskiego w jego rewolucji kadrowej. Wyróżnia ich autentyczny głód awan­su i nieco bardziej luksusowej konsump­cji, a do tego hipokryzja potworna, że nie - awans i konsumpcję tu chodzi, ale wy­łącznie o ojczyznę, wiarę czy „krzyk ludz­kich zarodków”.
   Wszyscy szydzili z Misiewicza „zatrud­niającego” swych rówieśników na dysko­tece w Białymstoku. Szydzili niesłusznie, bo chęć zaspokojenia głodu awansu - materialnych dóbr to najskuteczniej­szy napęd rewolucji. Kaczyński wie, że w każdym społeczeństwie - tym bardziej tak przez historię poszarpanym, zubo­żonym, rozbitym jak nasze - na miejsce każdej Nosowskiej znajdzie się discopolowy Akcent, który Kurskiemu wszyst­ko i wszędzie wyśpiewa. Jak nie w Opolu, to w Kielcach. Na miejsce każdego Kla­ty znajdzie się Mikos, a na miejsce Wałę­sy znajdą się Wyszkowski, Czabański czy Pietrzak, którzy uważają, że zrobili dla Polski więcej, zatem mają prawo do lep­szych aut.
   Jeśli polskie społeczeństwo da się zniszczyć tej pisowskiej „rewolucji”, to znaczy, że było zbyt słabe, kanały merytokratycznego czy pokoleniowego awansu były w nim za mało drożne, a solidarność środowiskowa zbyt wątła. Ale przyczy­ny będą drugorzędne - zniszczenie, ze wszystkimi jego konsekwencjami, stanie się faktem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz