Awantura wokół Opola
to logiczna konsekwencja PiS-owskiej rewolucji kadrowej. Ludzie z partyjnego
awansu mają dzięki niej zająć miejsce dotychczasowych elit. Nic to, że mało
utalentowani, słabi, bez dorobku. Grunt, że będą wierni prezesowi, który im dał
posadę
Cezary Michalski
Obawy,
że przyjęta przez PO strategia czekania na błędy PiS nie wystarczy, rozwiał
kryzys wokół festiwalu w Opolu. Opolski festiwal przetrzymał PRL (w 1981 roku
Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński zaśpiewali z opolskiej sceny najbardziej
niecenzuralną pieśń w całym Układzie Warszawskim, czyli „Epitafium dla
Wysockiego”), jednak chamstwo, buta Jacka Kurskiego i jego pracowników
przetransferowanych z Telewizji Trwam i TV Republika
zmusiły do reakcji nawet artystów tak nieskłonnych do Politycznych zaangażowań
jak Maryla Rodowicz, zespół Kombii czy Andrzej „Piasek” Piaseczny.
Wcześniej Jarosław Kaczyński skutecznie zamiótł pod dywan Misiewicza
wsadził na parę tygodni do szafy Antoniego Macierewicza (którego wyciągnęła
stamtąd dopiero sejmowa próba jego odwołania). Poprawiło się też w polskiej
gospodarce, która - jak się okazuje - nigdy nie była „w ruinie”. Za to
posypało się w kulturze i w polityce kadrowej, pokazując po raz kolejny, że
ludzie PiS nie dają sobie rady ze sprawowaniem władzy, która wpadła im w ręce.
NIEUBŁAGANA LOGIKA KADROWEJ
REWOLUCJI
Konflikt wokół festiwalu opolskiego, wcześniej
zniszczenie Teatru Polskiego we Wrocławiu, a teraz rozpoczęcie procesu
niszczenia Starego Teatru w Krakowie, gdzie charyzmatycznego Jana Klatę
zastąpił były szef kieleckiego oddziału TVP Marek Mikos,
którego teatralne dokonania nie są szerzej znane... To nie pomyłki kadrowej
rewolucji Kaczyńskiego, ale jej logiczna konieczność.
Tak samo nieuniknione było sprowokowanie uczestników Kongresu Prawników
Polskich przez wysłanników Zbigniewa Ziobry i Andrzeja Dudy, którzy po wielokrotnym
złamaniu polskiej konstytucji wciąż próbują pouczać elitę prawniczą - ludzi takich jak Adam Strzembosz, Andrzej Zoll, Marek
Safjan, Małgorzata Gersdorf - czym jest uczciwość, patriotyzm, przestrzeganie
prawa.
Realizowany przez Kaczyńskiego jako metoda pozyskiwania zwolenników pomysł
generalnej wymiany elit, głębokiej przebudowy polskiego społeczeństwa, musi
powodować konflikt. Jak każda partyjna rewolucja prowadzi do obniżenia poziomu
przejmowanych instytucji. Kadry z partyjnego awansu są bowiem
zawsze gorsze od kadr i elit
merytokratycznych. Na jednego skrzywdzonego przez salon literackiego
geniusza (na pewno uważa się za takiego Jarosław Marek Rymkiewicz) albo na
jednego urażonego przez liberalnych kolegów uczonych utalentowanego historyka
filozofii (Ryszard Legutko) w rewolucji kadrowej Kaczyńskiego przypadają setki
nieudaczników, których skrzywdziło głównie ich własne lenistwo, pieniactwo i
brak wszelkiego talentu.
Na jednego Mateusza Morawieckiego, który bez kompromitacji przepracował
wiele lat w świecie bankowości, przypadają setki ludzi posyłanych do spółek
skarbu państwa, do „repolonizowanych” banków i spółek energetycznych, do państwowych
urzędów regulujących i kontrolujących gospodarkę bez kwalifikacji, bez
wykształcenia, bez jakiegokolwiek doświadczenia związanego z branżą, za to z
legitymacją partyjną i poparciem któregoś z partyjnych baronów PiS.
Rozejrzyjcie się wokół - czy jest w waszym środowisku ktoś, kto wciąż
nie zrobił habilitacji, mimo że zdążył osiwieć na etacie adiunkta? Czy znacie
kogoś, kto nie oddaje na czas tekstów albo pisze je na kolanie? Kto jako
sędzia orzekał niechlujnie, a jako biznesmen nigdy nie zdołał utrzymać swojej
firmy, bo zawsze najpierw „inwestował” w luksusową furę czy wypasione biuro, a
nie w pracowników czy produkt, który miał ulokować na rynku? I ktoś taki, kto
zarazem uważa się za ofiarę elit III RP, liberałów, Żydów, komuchów?
Tacy właśnie ludzie są modelowymi żołnierzami kadrowej rewolucji Kaczyńskiego.
To dla nich w ustawach i rozporządzeniach uchwalanych przez PiS - od tych
ustalających nowe zasady działania służby cywilnej po ustanawiające nowe
„narodowe” instytuty naukowo-badawcze - likwiduje się tak niesprawiedliwe i
zaporowe kryteria jak minimalny dorobek zawodowy czy znajomość języków obcych.
Tacy ludzie chętnie przyjmą ofertę awansu dzięki legitymacji partyjnej PiS, bo
merytokratyczny awans jest przed nimi zamknięty.
Jarosław Kaczyński z doświadczenia PRL wyciągnął ważny politycznie morał:
każde społeczeństwo można złamać, każde elity można poddać wymianie, każde
środowisko zawodowe ma swoją Julię Przyłębską czy Tomasza Sakiewicza. Lider
PiS ufa tylko najsłabszym, najmniej utalentowanym, najbardziej niezdolnym, bo
tylko oni są od niego całkowicie zależni - w polityce, dziennikarstwie,
biznesie, kulturze.
Jednak ci nowi ludzie muszą się zderzać z realnymi elitami środowisk zawodowych,
które do rewolucyjnej przebudowy zakwalifikował Kaczyński. Muszą się na tych
elitach odgrywać, ponieważ przez całe ich zawodowe życie tamci ludzie byli dla
nich celebrytami - zdobywali w terminie tytuły
naukowe, wydawali książki, nagrywali płyty. Merytokracja III RP miała (jak
każda) swoje luki, ale jednak odsiewała ziarna od plew. Teraz zaczęto ją
niszczyć, zastępując realne zawodowe i środowiskowe elity kadrami opisanymi
kiedyś przez Zbigniewa Herberta w „Potędze smaku”: „Samogonny Mefisto w
leninowskiej kurtce/ posyłał w teren wnuczęta Aurory/ chłopców o twarzach
ziemniaczanych/ bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach/ Zaiste ich
retoryka była aż nazbyt parciana/ (Marek Tulliusz obracał się w grobie)/ łańcuchy tautologii
parę pojęć jak cepy”.
Sam Herbert w swoich czasach postawił na takich przedstawicieli
„łże-elit” jak Władysław Tatarkiewicz czy Henryk Elzenberg, a nie na ówczesne
odpowiedniki Bartłomieja Misiewicza, Julii Przyłębskiej czy Beaty Kępy. Tyle
że stalinizm - z jego rewolucją kadrową i
awansem dzięki partyjnej legitymacji - był realnym dziejowym dramatem. Teraz mamy jego farsowe
powtórzenie - „Ucho Prezesa” na skalę całej Polski.
Farsa - a nie dramat - będzie przynajmniej tak długo, dopóki mamy
alternatywę dla instytucji przejmowanych i kontrolowanych przez PiS. Prywatne
telewizje pokażą artystów skazanych na nieistnienie przez Jacka Kurskiego, niezależne
pisma będą publikować teksty autorów uznanych przez prawicową władzę i
prawicowych redaktorów naczelnych za „resortowe dzieci” i „gorszy sort”.
Odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego na tę sytuację jest logiczna:
przejmiemy sądy, do których wciąż jeszcze można się odwołać, zastraszymy
prywatne telewizje, które pokazują tych, których twarze i głosy mają zostać
zapomniane, zniszczymy nieprawomyślne gazety, uderzymy w samorządy,
odbierzemy niezależne finansowanie (unijne i z funduszy norweskich)
organizacjom pozarządowym, których program działania i kadry nie podobają się
władzy. W ten sposób zniszczymy wszelkie nisze, w których można się kryć przed
walcem naszej rewolucji kadrowej. A haracz na parcianą propagandę Jacka
Kurskiego i Dawida Wildsteina czy na antysemickie żarciki Marcina Wolskiego w TVP wymusimy nową ustawy o abonamencie
radiowo-telewizyjnym.
I w ten sposób nadamy powagę i
dramatyzm tej farsie, której jesteśmy sprawcami i która dziś ośmiesza nas
samych.
Oczywiście łatwiej było „domykać” autorytarny system w kraju będącym
członkiem Układu Warszawskiego i RWPG niż w kraju będącym członkiem NATO)
i Unii Europejskiej. Ale to drugie także jest
możliwe. Erdogan niszczący państwo prawa w kraju członkowskim NATO czy Orban budujący demokrację nieliberalną w kraju
członkowskim UE wytyczyli ścieżki.
BIZNES PODSZYTY MISJĄ
Najbardziej eksponowani prominenci obozu
władzy - Jarosław Gowin Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski - są nieudacznikami
także w polityce. Jasno t0 się pokazało, kiedy próbowali tworzyć
własne inicjatywy polityczne. Nic im nie wyszło, żyją wyłącznie z łaski Kaczyńskiego.
Podobnie jak wielu PiS-owskich „menedżerów”, którzy przez lata nie byli w
stanie utrzymać przy życiu nawet niewielkiej firmy. Teraz zarabiają miliony na
karuzeli spółek skarbu państwa.
Ten mechanizm istniał oczywiście także w Polsce SLD i w Polsce
Platformy Obywatelskiej. Istniał też w Polsce Józefa Piłsudskiego, jeśli
wierzyć świadectwu Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z „Kariery Nikodema Dyzmy”. Ale
umasowiono go dopiero w okresie stalinowskim - z fatalnymi konsekwencjami dla
polskiego społeczeństwa, jego instytucji i elit.
Dziś obserwujemy podobną rewolucję kadrową - umasowienie patologii partyjnego
awansu w gospodarce, kulturze, a wkrótce zapewne też w nauce i sądownictwie.
Partyjni nominaci PiS, ludzie znikąd, ludzie bez właściwości i bez kwalifikacji
szczuci są przeciwko autentycznym elitom biznesowym, twórczym, prawniczym,
naukowym. Przepustką do pieniędzy, znaczenia i władzy znów stają się oportunizm
i cynizm.
Cynizm jest nie do zniesienia, szczególnie własny, dlatego ludzie
zazwyczaj ubierają go w ideologię, wiarę, które czasami wyznają wręcz
fanatycznie. Weźmy przypadek najbardziej symptomatyczny - braci Michała i
Jacka Karnowskich. Najciekawszy w niezamierzonej - jak sądzę - szczerości jest
ich wywiad z 2013 r. dla katolickiego tygodnika „Niedziela”, gdzie próbowali
zdefiniować modne na prawicy pojęcie „dziennikarstwa tożsamościowego”. Michał
Karnowski na pytanie o „cenę dzisiejszej odwagi” odpowiada bez fałszywej
skromności, iż jest ona taka: „że ja jeżdżę samochodem 13-letnim, brat trochę
lepszym, bo 12-letnim, że nie mieszkamy w ekskluzywnych apartamentowcach, że
zdecydowanie mniej zarabiamy”.
W 2007 roku byłem świadkiem, jak Michał Karnowski negocjował wysokość
swojej pensji, przechodząc z „Newsweeka” do
„Dziennika Polska. Europa. Świat”. I naprawdę nic z tych negocjacji nie
potwierdzało jego deklaracji, że kiedykolwiek gotów był zarabiać mniej. Jednak
ten wywiad jest szczerym autoportretem ludzi używanych przez Kaczyńskiego w
jego rewolucji kadrowej. Wyróżnia ich autentyczny głód awansu i nieco bardziej
luksusowej konsumpcji, a do tego hipokryzja potworna, że nie - awans i konsumpcję tu chodzi, ale wyłącznie o ojczyznę,
wiarę czy „krzyk ludzkich zarodków”.
Wszyscy szydzili z Misiewicza „zatrudniającego” swych rówieśników na
dyskotece w Białymstoku. Szydzili niesłusznie, bo chęć zaspokojenia głodu
awansu - materialnych dóbr to najskuteczniejszy
napęd rewolucji. Kaczyński wie, że w każdym społeczeństwie - tym bardziej tak
przez historię poszarpanym, zubożonym, rozbitym jak nasze - na miejsce każdej
Nosowskiej znajdzie się discopolowy Akcent, który Kurskiemu wszystko i
wszędzie wyśpiewa. Jak nie w Opolu, to w Kielcach. Na miejsce każdego Klaty
znajdzie się Mikos, a na miejsce Wałęsy znajdą się Wyszkowski, Czabański czy
Pietrzak, którzy uważają, że zrobili dla Polski więcej, zatem mają prawo do lepszych
aut.
Jeśli polskie społeczeństwo da się zniszczyć tej pisowskiej „rewolucji”,
to znaczy, że było zbyt słabe, kanały merytokratycznego czy pokoleniowego
awansu były w nim za mało drożne, a solidarność środowiskowa zbyt wątła. Ale
przyczyny będą drugorzędne - zniszczenie, ze wszystkimi jego konsekwencjami,
stanie się faktem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz