sobota, 24 czerwca 2017

Jarosław Mniejszy


Zamienił Tuska na Kaczyńskiego. I teraz chyba wie, na czym polega różnica

Rafał Kalukin

Najpierw (trochę długi) cytat: „To liderzy PiS wynaturzy­li idee, które wyniosły ich do władzy. Naprawę państwa zastąpili »odzyskiwaniem« kolejnych instytucji (...). Idea IV RP za­kładała reformę instytucji i procedur, PiS zaś kontynuuje dzieło ich defor­mowania, łudząc się, że powstawianie wszędzie »swoich« ludzi - w których »jest samo dobro« - zastąpi zmiany struktu­ralne. (...) Niestety, kierownictwo PiS, na czele z premierem, zastąpiło lancet maczugą, wykorzystując uzasadnioną krytykę patologii do demagogicznej roz­prawy z politycznymi oponentami.
   Słuszne dążenie do wzmocnienia państwa pomylono z atakiem na nieza­leżne instytucje wyznaczające granice roszczeń wszelkiej władzy, takie jak (...) Trybunał Konstytucyjny. Próba odpo­litycznienia mediów skończyła się ich bezprecedensowym upartyjnieniem. Taka praktyka musiała wywołać gniew i oburzenie. Po rządach PiS trzeba będzie
rzeczywiście zabrać się do gruntowne­go sprzątania”.
   To diagnoza Jarosława Gowina. Do­tyczy jednak nie obecnych rządów PiS, lecz poprzednich; sformułował ją je- sienią 2007 r. Co sprawiło, że dziś jest prominentem obozu rządzącego, który postanowił podnieść ówczesne patologie do entej potęgi?

Cisza nad tym koniem!
Latem 2015 r. Gowin szczerze wierzył, że nowe rządy PiS będą inne. Że tym ra­zem prawica wreszcie weźmie się do prze­budowy instytucji, walki z biurokracją, odblokowania społecznej energii. Że po la­tach jałowego grzęźnięcia w smoleńskim błocie nadchodzi czas poważnej polityki. Trwał prawicowy karnawał. Andrzej Duda właśnie został prezydentem, a PiS wcho­dził w kampanię parlamentarną. Zwycię­stwo było pewne, niewiadomą tylko jego rozmiar. No i to, co potem.
   Swoje przekonanie o nowym PiS czerpał Gowin - co zresztą chętnie opo­wiadał znajomym oraz dziennikarzom (również autorowi tego tekstu) - z re­gularnych rozmów z Jarosławem Ka­czyńskim. Sprawiał wrażenie zafascy­nowanego prezesem. Imponowało mu, że władca prawicowych dusz dostrzegł akurat w nim - uchodźcy z drugiej strony barykady, liderze kanapowej Polski Razem - partnera do intelektualnej dyskusji. Zachwycał się więc, że prezes - inaczej niż Tusk - wnika w sedno spraw programowych i serio myśli o Polsce.
   I nie zakłóciły idylli nawet dające do myślenia incydenty. Najpierw Kaczyń­ski skreślił z list wyborczych Zjednoczonej Prawicy Pawła Kowala, który w partii Go­wina był figurą numer dwa - za osobistą niezależność. A potem sam Gowin dał się zinstrumentalizować, gdy wyciekło nazwisko Macierewicza jako kandydata na szefa MON i Beata Szydło łatała kryzys łgarstwem o powierzeniu Ministerstwa Obrony liderowi Polski Razem.
   Jeśli do tej pory nic Gowinowi nie za­zgrzytało, to tuż po wyborach wszystko  już było jasne. PiS zaczął od brutal­nego ataku na Trybunał Konstytucyjny i wiadomo było, że Polskę czeka kaden­cja konfliktów jeszcze ostrzejszych niż „za pierwszego PiS”. Cóż miał zrobić świeżo mianowany wicepremier i mini­ster nauki Jarosław Gowin?
   Zainwestował w PiS własny autorytet, zostawiając po drugiej stronie polskiego sporu dawne znajomości. I choć więk­szość mostów spalił, podobno zależało mu na dobrej opinii dawnych kolegów. Mawiał przed laty: „Bardziej [niż łatki Don Kichota] boję się zarzutu cynizmu. Najbardziej jednak obawiam się, że prze­stanie mi chodzić o cokolwiek poza zwy­cięstwem dla samego zwycięstwa”.
   Na przełomie 2015/16 r. znalazł się bardzo blisko tego. Pragnął zostać spinaczem dwóch Polsk, a znalazł się w obozie idącym na czołowe zderzenie. Wyjście honorowe? Do takich rozwią­zań ludzie dojrzewają stopniowo (jeśli w ogóle). Prawdę o człowieku brutalnie skonfrontowanym z twardą rzeczywi­stością lepiej wyrażają słowa Bertolta Brechta argumentującego, dlaczego jest przeciwny publikacji tajnego referatu Chruszczowa: „Mam konia. Kuleje i ma parchy, jest szpotawy. Ktoś przychodzi do mnie i mówi mi: »Ten koń kuleje, jest szpotawy i ma parchy«. Ten ktoś ma ra­cję, ale co mi z tego? Nie mam innego konia. W ogóle nie ma innego konia. Są­dzę, że najlepiej jest wtedy jak najmniej myśleć o wadach konia”.

Urodzony symetrysta
Gowin był symetrystą na długo przed pojawieniem się tego terminu w opisie polskiej polityki. Jeszcze w latach 90., gdy funkcjonował w krakowskim kręgu katolickiej inteligencji, pragnął wznieść się ponad spór zwolenników posoborowego Kościoła otwartego z tradycjonalistami.
   Zaproponował wtedy kategorię „katolików integralnych” będących pośrodku. „Łączy ich dążność do pogodzenia trady­cji i nowoczesności”.
   I zostając naczelnym miesięcznika „Znak”, próbował ożywić tę teoretyczną konstrukcję. Chłodził posoborowy entu­zjazm, otwierał łamy na teksty autorów z drugiej strony, przyczynił się wreszcie do rozwodu „Znaku” z „Tygodnikiem Powszechnym”, będącym głównym or­ganem katolików otwartych. Już wtedy zaznaczały się również różnice politycz­ne. Inaczej niż większość krakowskich elit Gowin opowiadał się za rozliczeniem komunizmu, lustracją i dekomunizacją. Tyle że jego wymarzona inteligencka formacja nadal była fantazmatem pod­trzymywanym nadziejami garstki po­dobnych mu pięknoduchów.
   Po aferze Rywina przeniósł swe złu­dzenia na obszar polityki. Idea IV RP, wstępnie wcielona w sojusz PO i PiS, de­klarujących wtedy wspólną przebudo­wę postkomunistycznego ładu, dawała nadzieję na trwałą liberalno-konser­watywną syntezę. W wyborach 2005 r. Gowin wystartował do Senatu jako kandydat PO, ale również z poparciem PiS. Takich jak on, będących realnym wcieleniem PO-PiS, było jeszcze trzech: Radosław Sikorski, Bogdan Borusewicz i Ryszard Legutko.
   Nadzieje pierzchły natychmiast po wyborach. PiS rządził, Platforma przeszła do opozycji, a wewnątrz PO - z dala od dworu Tuska - wyodrębnił się niewielki krąg partyjnych intelektuali­stów, którzy wciąż nie zamierzali żegnać się z ideą IV RP. Z Janem Rokitą, Pawłem Śpiewakiem i właśnie Gowinem.
   Ale wyborcze starcie z 2007 r. poka­zało, że już nie ma dla nich miejsca. Co prawda Jarosław Kaczyński zaofero­wał Rokicie premierostwo, a Gawinowi tekę ministra edukacji, lecz gra była czy­telna - chodziło jedynie o rozłam w PO. Ofertę odrzucili. Wkrótce Rokita i Śpie­wak zrezygnowali jednak z kandydowa­nia z list Platformy. A Gowin zmuszony został przez Tuska do jednoznacznego wyboru: bierze prestiżową „jedynkę” na krakowskiej liście do Sejmu albo dzie­li los Rokity. Oferta oznaczała przepustkę do pierwszego szeregu PO, lecz za cenę podporządkowania się kierownictwu. To wtedy Gowin - przyjmując propozycję - opublikował cytowaną wyżej krytycz­ną diagnozę rządów PiS.

Jak Gowin Tuskowi, tak...
Który z nich miał większe prawo czuć się oszukany? Gowin, który pochopnie uwierzył w liberalne reformy rządu Tu­ska przy opuszczonej konserwatywnej kotwicy? Czy Tusk, który nie doczekał się lojalności od warunkowo wciągniętego na pokład Gowina? Frakcja konserwa­tywna w PO była w tamtych latach nawet wpływowa. Tyle że Gowin nie był w sta­nie podporządkować jej swym celom. Bo organizmy partyjne w mniejszym stopniu zarządzane są wartościami, bardziej zaś - interesami. A tego akurat krakowski polityk, posługujący się inte­ligenckimi wyobrażeniami, długo nie ro­zumiał. Wszedł do PO jako singiel i nadal samotnie dreptał po partyjnych koryta­rzach. Politycznym wrogom przeważnie okazywał wrażliwość (bo może i grzeszą, ale chcą dobrze), dla swoich rezerwo­wał zarzuty moralnie cięższego kalibru (odchodząc od zobowiązań, oszukali wyborców). A że na partyjnych konwentyklach nie miał szabel, uprawiał swą kontestację w sposób najgorszy z punktu widzenia interesów PO - poprzez media.
   To Gowin huśtał partią przy każdym kulturowym sporze - o in vitro, związki partnerskie, konwencję antyprzemocową. To znów Tusk huśtał Gowinem, powierzając mu w końcu, mimo rażą­cego braku kompetencji, tekę ministra sprawiedliwości. Eksperyment wypadł niejednoznacznie. Bo Gowin udowod­nił, że jego reformatorskie DNA jest au­tentyczne (co potwierdzało jego mandat krytyka Tuskowej bezczynności). Choć same reformy wypadły nieszczególnie. Deregulacja zawodów nieźle, ale już likwidacja małych sądów rejonowych odbijała się potem czkawką nawet samej Platformie; po odejściu Gowina z inicja­tywy prezydenta Komorowskiego zo­stała rozmontowana. Reformy Kodeksu postępowania karnego najbardziej zaś nienawidził Jarosław Kaczyński, więc zaraz na początku rządów PiS zosta­ła skasowana.
   Po dymisji z rządu (i przegranej ry­walizacji o przywództwo w PO) rozwód Gowina z Platformą był już przesądzony. Ale i wtedy, pytany o możliwość przejścia na drugą stronę barykady, odpowiadał cytatem z Marcina Lutra: „Tu stoję, nie mogę inaczej”. Dodając: „Nie cierpię na histerię antypisowską, ale myślę, że dla polityków tak swobodnie wyra­żających swe poglądy jak ja w PiS jest jeszcze mniej miejsca niż w Platformie”. Z kolei w osobistym wywiadzie udzielonym zaprzyjaźnionemu Tomaszowi Ter­likowskiemu wyłuszczał: „Od polityków PiS różni mnie także styl uprawiania polityki. Ja szukam kompromisu. Uważam, że w polskiej polityce jest za dużo agresji”.
   Od różnic fundamentalnych dzie­lących PO i PiS, dotykających kwestii ustrojowych, Gowin jednak uciekał. Chętnie mówił o reformowaniu instytu­cji, rzadziej o fundamencie, na którym powinny stać. Choć kiedyś mimo wszyst­ko zdarzyło mu się wyznać: „Demokracja to rządy większości, które łatwo mogą się przerodzić w tyranię większości. Dlate­go zawsze byłem zwolennikiem demo­kracji liberalnej: rządów większości, ale z poszanowaniem praw mniejszości. (...) wolność to krucha roślina, którą trzeba starannie pielęgnować”.
   Przy jakiej okazji padły te słowa? Tak Gowin uzasadniał swą niechęć do sta­wiania przed Trybunałem Stanu Jaro­sława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę. Gdy teraz PiS otwarcie zapowiada pro­cesy polityczne ludzi z PO, Gowin już - demokracji liberalnej nie wspomina.

Kontestator detalista
Choć znany głównie z krucjat świa­topoglądowych, chce być kojarzony przede wszystkim jako zwolennik wol­nego rynku, deregulacji, wspierania przedsiębiorczości, liberalnego państwa minimum. „Jestem prawicowym mastodontem, który zatrzymał się na Thatcher i Reaganie” - nieraz podkreślał, ignoru­jąc doświadczenia Zachodu z ostatnich trzech dekad i nic sobie nie robiąc z za­rzutów dogmatyzmu.
   Sojusz z PiS uzależniał od uwzględ­nienia jego deregulacyjnych pomysłów w programie prawicowej koalicji. Dru­gim warunkiem miał być list żelazny gwarantujący prawo do zachowania własnego zdania w sprawie Smoleńska. „Zamachu nie było i dla wszystkich ra­cjonalnie myślących ludzi jest to oczy­wiste” - podkreślał kiedyś.
   Ale zanim trafił do obozu Zjednoczo­nej Prawicy, przetestował jeszcze wła­sną samodzielność. Założona pod ko­niec 2013 r. Polska Razem (m.in. Adam Bielan, Paweł Kowal, Marek Migalski, Jacek Żalek) podzieliła los podobnych inicjatyw z przeszłości, które podejmo­wali tacy politycy, jak Aleksander Hall, Kazimierz Ujazdowski, Rafał Dutkiewicz bądź grupa założycielska PJN. Splot libe­ralno-konserwatywny był w Polsce sil­ny tylko w centroprawicowych elitach, emocji na dole nie potrafił już wzbudzić. Na końcu tej drogi czekał więc Kaczyński.
   Na przykładzie Gowina doskonale widać różnice w standardzie demokra­tycznym PO i PiS. Niby obie scentra­lizowane i wodzowskie, niemniej pod Tuskiem można było latami kontestować główne kierunki polityki. U Kaczyńskie­go - co najwyżej podkreślać własnym ołówkiem mniej istotne didaskalia. Co zresztą Gowin konsekwentnie czyni. Już w pierwszych tygodniach rządzenia, gdy PiS zaatakowało Trybunał Konstytu­cyjny, w odpowiedzi na list jego zaniepo­kojonych dawnych studentów dał próbkę tej metody.
   Zastrzegał: „Nie zamierzam was prze­konywać, że obóz rządowy we wszystkim ma rację. Popełniamy błędy. Nie jeste­śmy wirtuozami politycznej elegancji. Nie wszystkie decyzje są dla mnie zro­zumiałe. Mam nadziej ę, że z czasem na­stąpią korekty. Jeśli nie dzielę się moimi wątpliwościami publicznie, to nie dla­tego, że chowam głowę w piasek - zbyt często w życiu szedłem pod prąd, bym odczuwał potrzebę tłumaczenia się z ta­kich zarzutów”. Dalej jednak już tylko in­tonował propagandową śpiewkę o tym, że to PiS „przywraca rzetelną ochronę ładu konstytucyjnego” i „chroni wol­ność Polaków”.
   I tak już będzie stale. W kwestiach za­sadniczych Gowin trzyma się oficjalnej linii. Twierdził, że presja europejskich instytucji na przestrzeganie praworząd­ności jest karaniem Polski za „narusza­nie interesów kapitału zagranicznego” (czyli uchwalenie podatku bankowego). Atakował KOD logiką wprost z „Resorto­wych dzieci”. Nawet w sprawie uchodź­ców poszedł za PiS, wbrew stanowisku papieża i polskiego Kościoła.
   Własnego obozu też już nie recenzu­je jak w czasach PO. Zawsze ma gotową odpowiedź: jest lojalnym członkiem rzą­du, więc zgłasza swe uwagi tylko za za­mkniętymi drzwiami. Nawet w sprawie Macierewicza i Misiewicza, która z cza­sem rozwiązywała języki nawet części polityków z jądra PiS, Gowin zachowy­wał neutralność.
   Odrębności zaznacza w ściśle okre­ślonych obszarach, najczęściej związa­nych z rynkową tożsamością jego partii. Ósemka posłów Polski Razem głosowała więc przeciwko (i tak przyjętej) ustawie „apteka dla aptekarza”. Gowinowcy sprzeciwiają się również lansowanej przez min. Konstantego Radziwiłła sie­ci szpitali; ta reforma w całym obozie rządzącym budzi jednak spory. Wspól­nie z Mateuszem Morawieckim zwal­czał ostatecznie zarzuconą koncepcję jednolitego podatku dochodowego, która groziła podniesieniem podat­ków przedsiębiorcom.
   Będąc ministrem sprawiedliwości u Tuska, Gowin nieraz mówił o wyso­kich standardach moralnych środowiska sędziowskiego. Ataków PiS zohydzają­cych tę grupę raczej już nie komentował. Samą reformę KRS z zastrzeżeniami, ale poparł. Otwarcie za to zaatakował zgłoszony przez Kaczyńskiego pomysł wprowadzanej wstecz dwukadencyjności w samorządach. Propozycja osta­tecznie upadła - choć nie wiadomo, czy prezes ustąpił przed Gowinem czy przed buntem samorządowców.
   Upragnionego wpływu na liberaliza­cję polityki gospodarczej rządu nie wy­warł. Z ciężkim sercem zaakceptował obniżenie wieku emerytalnego, targu­jąc w zamian obniżenie podatku CIT.
O wielkiej deregulacji i znoszeniu ba­rier dla przedsiębiorców nie ma jednak mowy. Przeciwnie, luzy w ściągalności podatków władza ogranicza dociska­niem kontrolnej śruby i drakońskimi karami dla biznesu za unikanie zobo­wiązań. Gowin robi więc dobrą minę do złej gry, obnosząc się w publicznych wypowiedziach swą wiarą w doniosłość planu Morawieckiego.
   Tyle że własnych ambicji reformator­skich się nie wyrzekł. Obiecał przedsta­wić po wakacjach plan pisanej od mie­sięcy reformy szkolnictwa wyższego. Dotychczasowym zapowiedziom braku­je jeszcze spójności, trudno więc oceniać ich wartość i polityczne szanse na reali­zację. Wiadomo, że na reformę oświaty nie miał żadnego wpływu, choć mieć przecież powinien.

Sumienie wciąż czyste
Co prawda od dziewięciu sejmowych szabel Polski Razem teoretycznie zależy większość parlamentarna PiS. To jednak atut pozorny. Ewentualny bunt Gowina udałoby się przecież Kaczyńskiemu bez większego trudu załatać grupkami skłóconymi z Kukizem. Z czego Gowin doskonale zdaje sobie sprawę, co dodat­kowo ogranicza mu ruchy. Nawet umo­wy koalicyjnej na wybory samorządowe ciągle jeszcze nie ma. Bywa więc, że gowinowcy zabezpieczają się lokalnie po­przez wstępne rozmowy z ludźmi Kukiza albo Korwin-Mikkego.
   Polska Razem zachowuje swą odręb­ność, choć nikt już nie ma wątpliwości, że jej byt jest warunkowy. Mimo to Jaro­sław Gowin konsekwentnie podkreśla, że wreszcie odnalazł swe miejsce, a jego su­mienie jest bez porównania spokojniejsze niż w czasach PO. Innego konia nie ma.
Rafał Kalukin
PS Jarosław Gowin nie odpowiedział na prośbę o rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz